Pułkownik Arnold von Lückner 25 grudnia 1942 roku wsiadł w Warszawie do pociągu jadącego do Wiednia. Warszawa była tylko przystankiem w długiej podróży z Mińska do Tours we Francji. W pociągu, między kontrolami dokumentów na kolejnych granicach, czyta książkę o budowie nawierzchni asfaltowych. To jak najbardziej stosowna lektura.
Pułkownik wywodzący się ze starej arystokratycznej rodziny z Palatynatu, ma w Tours odebrać maszyny do budowy pasów startowych lotnisk na froncie. Arnold von Lückner korzysta ze wszystkich udogodnień, które daje mu luksusowy środek transportu. Z kartkami żywnościowymi idzie do wagonu restauracyjnego. Na jedzenie nie może narzekać, obiad jest całkiem dobry. Nareszcie Wiedeń i kolejna przesiadka, tym razem do pociągu, który zmierza wprost do Paryża.
W Elfringen, na ówczesnej granicy niemiecko-francuskiej, okazuje się , iż pułkownik nie ma specjalnej przepustki. Bez tego dokumentu nie można przekroczyć granicy. Wściekły wykłóca się : "Jadę z Mińska, mam terminy - tam krew się leje". Nic nie pomaga, razem z trójką esesmanów, którzy także nie mają przepustki, musi wrócić do Strasburga, tam w komendzie alzackiego okręgu wojskowego dostaną stosowne dokumenty. O trzeciej nad ranem pułkownik von Lückner dociera do Strasburga.
Musi czekać jeszcze pięć godzin, bo komenda zaczyna pracę dopiero o ósmej rano. W komendzie zaczyna się papierkowa robota, przerywana od czasu do czasu rozmowami. Wszyscy stają na baczność, kiedy do gabinetu wchodzi komendant okręgu, feldmarszałek Wilhelm List. To jemu w 1939 roku powierzono dowództwo nad wojskami, które od południa wkroczyły do Polski. Feldmarszałek po chwili zaprasza pułkownika von Lücknera na krótką pogawędkę, wypytuje, co słychać na froncie wschodnim, wzdycha, że pewno niełatwo, on wie, jakie mogą być tam zimy.
Zna te tereny... Pułkownik nerwowo zerka na zegarek. Niedługo odchodzi pociąg do Paryża, jeśli się spóźni, czeka go kolejnych kilka godzin oczekiwania. Feldmarszałek podnosi głowę i patrzy na niego podejrzliwie. - Ma pan dziwny akcent... jest pan przecież Niemcem - mówi. Pułkownik wyjaśnia: - Oczywiście, wychowywałem się jednak w Holandii, gdzie zawsze mieszkałem. - Ach tak?! No dobrze, odeślesz pana barona samochodem na dworzec - mówi do adiutanta i podaje pułkownikowi różową kartkę. Pułkownik uśmiecha się pod nosem, nie ma to jak dobre nazwisko.
Lücknerowie od dawna mieszkają w Palatynacie. Pradziadek Arnolda, z linii francuskiej Mikołaj Lückner, był marszałkiem Francji i zginął na szafocie w 1794 roku. Linia niemiecka Lücknerów ma posiadłości także w Holandii. Od razu widać, że feldmarszałek starał się być uprzejmy dla barona ze starej, dobrej rodziny. Udało się, auto feldmarszałka na dworzec przyjeżdża w ostatniej chwili. Pułkownik ledwo zdążył złapać swoje bagaże z przechowalni i wskoczyć do odjeżdżającego już pociągu.
Za kilka godzin Paryż... Paryż, atmosfera w mieście niewiarygodna. Beztrosko i swobodnie. Jednak zanim pułkownik będzie mógł skorzystać z uroków stolicy Francji, najpierw musi się zameldować na placu Opery, gdzie mieści się komenda. Tam dostaje pokój w wybranym przez siebie hotelu. Teraz jeszcze musi odszukać przyjaciela, generała von Hallmana, który w tym samym czasie ma zjechać do Paryża. Przyjaciel spóźnia się, więc pułkownik jeszcze raz wybiera się do Komendy Placu, wiadomo, każdy oficer musi się tam zameldować.
Prosi zmęczonego dyżurnego podoficera informacyjnego, by na czarnej tablicy zapisał wielkimi literami, że oberst Arnold von Lückner prosi jego ekscelencję generała von Hallmana o skomunikowanie się z nim w hotelu Rechechoire. Wieczorem, nocny portier oddaje mu list od ekscelencji z rozkazem stawienia się jutro w umówionym miejscu. Generał, widząc pułkownika, śmieje się: - Jesteś wariat, ale cóż, chyba dziś ten cholerny świat należy do wariatów. Obaj za chwilę pogrążają się w rozmowie i ustalają, jak najlepiej dotrzeć do Hiszpanii. Papiery niemieckich wojskowych zostawią w Paryżu, tak będzie bezpieczniej.
Nowe dokumenty dostarczy im francuski ruch oporu. Pułkownik Arnold von Lückner, a tak naprawdę rotmistrz Aleksander Stpiczyński, ma za zadanie dotrzeć do Wielkiej Brytanii jako emisariusz Komendy Głównej AK. Szlak jego wędrówki wiedzie z Francji, przez Pireneje, do Hiszpanii. W drodze do granicy francusko--hiszpańskiej ma towarzyszyć mu generał von Hallman, czyli Kazimierz Leski. Szef komórki AK, o kryptonimie "666", zajmującej się przerzutem kurierów i emisariuszy poza granice okupacji niemieckiej. Do Hiszpanii Stpi-czyński musi dotrzeć przez "zieloną granicę".
Nie da się przygotować fałszywych dokumentów, które umożliwią legalne przejście przez graniczny szlaban. Rotmistrz Stpiczyński ma pecha. W Pirenejach leży śnieg, nie da się przejść do Hiszpanii. Wraca na chwilę do Paryża i tam jako pułkownik von Lückner czeka na odpowiedni moment. Niestety, podczas podróży zostaje zatrzymany przez Niemców. Trafia do obozu koncentracyjnego w Compiegne.
Aleksander Stpiczyński urodził się w 1898 r. W latach 1917-1920 walczył w 1. Pułku Ułanów Krechowickich. W połowie lat trzydziestych przechodzi do Sztabu Głównego. Z ramienia Oddziału II pracuje na różnych placówkach zagranicznych. Jesienią 1939 roku uwalnia z internowania w Rumunii szefa polskiej dwójki, płk. Józefa Smoleńskiego. We Francji pracuje w Sztabie Naczelnego Wodza. 19 maja 1940 r. wyjeżdża jako jego emisariusz do Polski. W kraju w Oddziale II ZWZ-AK organizuje referat "Wschód". W grudniu 1942 r. wyrusza w podróż do Wielkiej Brytanii. Podróż, którą opisał we wspomnieniach, z których korzystałam przy pisaniu tekstu
Tam z kolegami podejmuje pierwszą próbę ucieczki. Wykopują tunel o długości 27,5 metra, którym mają wyjść na wolność. Nie udaje się. Zdradził ich jeden ze współwięźniów. We wspomnieniach Stpiczyński opisał, że "Zjechała z Paryża komisja złożona z oficerów gestapo. Oglądali, fotografowali, chwytali się za głowy i orzekli: trzeba ich rozstrzelać, to nie jest zwykła próba ucieczki, przez ten tunel mógł wyjść cały obóz - to sabotaż". "Byliśmy przedmiotem dumy i podziwu całego obozu. Chodziliśmy, a raczej siedzieliśmy w glorii i chwale wiekopomnego dzieła. "Equipe de metro" była pupilem całego obozu, nad którą roztaczało się najczulszą opiekę i najtroskliwsze starania. Podziwiano nas i kochano, byliśmy symbolem walki i niezłomnego ducha". Rotmistrz Stpiczyński nie zostaje rozstrzelany. Razem z innymi trafia do pociągu, który ma go zawieźć do "cięższego więzienia", a więc obozu koncentracyjnego w Niemczech.
W czasie transportu wycina dziurę w podłodze wagonu i z czterema współwięźniami wyskakuje z pociągu. Nieszczęśliwie łamie nogę. Jako pospolity przestępca, zostaje osadzony w więzieniu w Metzu. I stamtąd ucieka - wykręca śruby w kracie okiennej i spuszcza się po prześcieradle na ziemię. Udaje mu się dotrzeć do polskich emigrantów, ci kurują go i przekazują ruchowi oporu. Z Francji zabiera go brytyjski samolot.
W Londynie dochodzi do siebie po operacji kolana (uszkodzonego podczas ucieczki z transportu) i w październiku 1944 roku skacze jako cichociemny do Polski. Walczy w szeregach 2. Kieleckiej Dywizji AK. W grudniu 1944 roku jedzie do Krakowa, ma nadzieję, że odnajdzie tam żonę, która podobno uratowała się z powstania warszawskiego. Udało się, odnajduje "panią z Warszawy".
Mają spędzić pierwsze od dwóch lat wspólne święta. Wybierają się na zakupy, przecież bez choinki Boże Narodzenie nie obejdzie się. Po drodze zaglądają do pasmanterii. - Haniu, idź do apteki i kup mi bandaż - prosi Aleksander Stpiczyński. Ledwo za żoną zamykają się drzwi, do sklepu wpadają Niemcy. Rotmistrza rozpoznał niemiecki konfident. Stpiczyński trafia do więzienia na Montelupich.
16 stycznia 1945 roku, w przeddzień wyparcia Niemców z Krakowa, Aleksander Stpiczyński zostaje wywieziony do obozu koncentracyjnego w Gross-Rosen. Stamtąd zostaje przeniesiony do obozu koncentracyjnego Dora, a następnie skrajnie wycieńczony trafia do obozu koncentracyjnego w Mauthausen. Tam 5 maja 1945 r. odzyskuje wolność po wyzwoleniu obozu przez Amerykanów. Po wojnie wyjeżdża do Wielkiej Brytanii, a potem z całą rodziną do Ekwadoru. Do Polski wrócił w 1974 r. Dziesięć lat później opublikował wspomnienia "Wbrew wyrokowi losu". Zmarł 20 września 1987 r.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?