Jarosław Mańka: Okres, który pan opisuje, to m.in. czas, gdy Japonia zaczyna być postrzegana na arenie międzynarodowej jako imperium - zwłaszcza po wygranej wojnie z carską Rosją 1905 r. Jaka była, pana zdaniem, recepta Japończyków, by wyrosnąć na silne państwo?
Jakub Polit: Pomogło im pojawienie się niezwykłego zastępu ludzi utalentowanych. Historykowi niejako nie wypada mówić o „zaskakująco genialnej generacji”, ale takie bywają, czego najlepszym przykładem Ateny w V wieku przed Chrystusem. W Japonii były to talenty jedynie polityczne – ale za to jakie… Szczęście tych ludzi polegało przy tym na natrafieniu na młodego władcę, który rozumiał i podzielał ich plany. W historiografii trwa po dziś dzień spór o cesarza Meiji, panującego w latach 1867-1912. Dekadę temu znakomitą i pięknie ilustrowaną biografię poświeciła mu w Polsce pani profesor Ewa Pałasz- Rutkowska. Czy Meiji tylko firmował poczynania reformatorów, czy je współtworzył? Otóż nawet jeśli przyjmiemy, że rola władcy była wtórna, to była ona zarazem niezbędna. Dawał on swoiste namaszczenie i legalizację najdalej nawet posuniętych zmian. Tymczasem jego ojciec, ksenofobiczny cesarz Kōmei był reformom zaciekle przeciwny, a zmarł w wieku zaledwie 36 lat. Gdyby pożył dłużej, nasza rozmowa – i historia Japonii – wyglądałaby zapewne inaczej. Odpowiadając szczegółowo – pomogły pewne tradycje japońskiej historii i osobiste doświadczenia reformatorów. Po pierwsze, Wyspy Japońskie, w przeciwieństwie do sąsiednich Chin, miały bogatą tradycję zapożyczeń, uczenia się od zagranicy. Po drugie, przywódcy reform, głównie samurajowie niższej rangi, opozycyjni wobec rządzącego do tej pory sioguna, poznali kraje Zachodu z autopsji. Różniło ich to zasadniczo od kolegów z Chin czy Korei. Pojmowali, że nie wystarczy, jak się wydawało ich kolegom na kontynencie, nauczyć się od Zachodu odlewać działa i budować okręty wojenne. Okręty wymagają bowiem znajomości sztuki nawigacji, a nawigacja – akceptacji modelu świata innego niż nauczany dotychczas. Dlatego zmieniono podstawy nauczania, system polityczny. Odwrotnie niż Chińczycy, wyliczający wady cudzoziemców i własne silne strony, Japończycy skoncentrowali się na zaletach ludzi Zachodu – by je skopiować - i własnych brakach - by się ich pozbyć.
Jaka jest rola Polaków (bo państwa polskiego wówczas nie było) w realizacji japońskiej polityki zagranicznej? Wiadomo, że japońskie fundusze zasilały ówczesne PPS podczas rewolucji 1905 r.
Zasilały i były bardzo znaczne. Ogółem ówczesny rząd japoński przyznał PPS sto tysięcy ówczesnych funtów szterlingów – była to jedna trzecia wszystkich funduszy, jakie wyłożono podczas wojny z Rosją na antycarskich wywrotowców. Dla PPS-u była to istna żyła złota. Poprzednio partia miała kłopoty nawet z nabyciem maszyn drukarskich do powielania „Robotnika”, nie mówiąc już o zdobywaniu broni. No i w dodatku to wypłynięcie na wody międzynarodowe, w sensie zresztą jak najbardziej dosłownym (Piłsudski i Tytus Filipowicz przybyli do Tokio via Atlantyk, USA i Pacyfik)… Czasem się pisze, iż japońska misja PPS zakończyła się fiaskiem, bo gospodarze nie zgodzili się na powstanie legionu polskiego u boku armii cesarza Meiji. To oczywisty nonsens. Sprawa legionu stawiana była przez Polaków z oczywistych względów taktycznych, by było się z czego wycofywać, w stylu „nie godzicie się na legion, to dajcie chociaż więcej pieniędzy i broni”. Przecież przy nawet najbardziej druzgocącym zwycięstwie Japończyków legion taki nie mógłby wmaszerować do Polski. Jakie miałyby być jego dalsze losy?
Oprócz Polaków, znajdujących się pod carskim butem, Japonia wspierała ruchy niepodległościowe innych nacji Imperium Rosyjskiego, Finów, Gruzinów?
Przede wszystkim Finów. Po Polakach byli oni najbardziej znaną nacją wewnątrz państwa carów sprzeciwiającą się samodzierżawiu, a w oczach Zachodu, przynajmniej anglosaskiego, mieli oni znaczącą przewagę nad nami – bo byli protestantami. Tu przynajmniej jedno nazwisko jest warte przytoczenia – Konrad Victor (alias Konni) Zilliacus. Naraził się on carowi już w 1899 r. petycją żądającą konstytucji. W lutym 1904 r. zaczął współpracować z japońskim królem szpiegów Akashim Motojirō, organizując ferment w Finlandii. We wrześniu otworzył w Paryżu konferencję organizacji rewolucyjnych walczących z rosyjskim rządem, a po paru miesiącach drugą, w Genewie. Na konferencji obecni byli Dmowski i Zygmunt Balicki, zaś z ramienia PPS Witold Jodko-Narkiewicz. W międzyczasie Finowi w japońskim Kobe urodził się syn, Konni Zilliacus junior, późniejszy brytyjski polityk labourzystowski i mąż Polki, Eugenii Nowickiej, syberyjskiej zesłanki. Na japońskie wsparcie mogli liczyć też Gruzini oraz muzułmanie, ci na Krymie, ale także ci z Azji Środkowej. Korzystali też sami Rosjanie, ci bardziej sympatyczni, jak Piotr Struwe, i ci mniej, jak bolszewicy. Po latach Stalin zażądał w Jałcie od Roosevelta przyznania Rosji japońskich Wysp Kurylskich jako rekompensatę za „zdradziecką napaść” z 1904 r., którą „pamiętają ludzie mego pokolenia”. Chichot historii polega na tym, że w 1904 r. Lenin i Stalin ze wszystkich sił kibicowali „zdradzieckiej” Japonii.
Pana książka kończy się na 1945 r. Japonia naprawdę wierzyła, że pokona USA? Kto spośród japońskiego establishmentu przestrzegał przed zaatakowaniem Stanów? W filmach fabularnych taką postacią jest admirał Yamamoto.
Przestrzegało wielu, choć Yamamoto był najbardziej znany, bo przestrzegał publicznie. W kulturze japońskiej, ceniącej przede wszystkim consensus i niesprzeciwianie się „starszym i mądrzejszym”, było to wręcz szokujące. W 1940 r., na publicznie, przez dziennikarza, zadane pytanie, czy może zapewnić, że „w razie próby nasza flota zwycięży”, odpowiedział zwięźle „nie”. Skutkiem były zamachy na jego życie ze strony ultrapatriotów; by go ratować, trzeba było mu powierzyć dowództwo na morzu (wcześniej był wiceministrem marynarki). O tym, że Cesarstwo nie ma szans w konfrontacji z Anglosasami, ostrzegał też przyjaciel Yamamoto, minister marynarki Yonai Mitsumasa, w 1940 r. krótkotrwały premier. Złożono go z urzędu po upadku Francji. Pod koniec tegoż roku rozstał się z tym światem główny przeciwnik wojny i politycznego awanturnictwa, 91-letni książę Saionji Kinmochi. Był on kiedyś druhem i towarzyszem zabaw cesarza Meiji, mentorem jego dwóch następców i swoistym „zastępczym ojcem” cesarza Hirohito. Jako chodzący pomnik książę był stosunkowo bezpieczny przed zamachami: próbującym go zastraszyć miał złośliwie odrzec: „pewnie jak was nie posłucham, powiecie mi, że długo nie pożyję?”. Po jego odejściu otwarła się otchłań. Członkowie rządu, nawet jeśli byli to dzielni na polu bitwy wojskowi, nie posiadali cywilnej odwagi, by się sprzeciwić szaleństwu w polityce.
Japonia pogodziła się z utratą Wysp Kurylskich? A może jest szansa na to, by Japonia odzyskała zagarnięte przez Stalina terytorium, trzy dni po podpisaniu przez Japonię kapitulacji?
Dzień po, bo Armia Czerwona lądowała na Kurylach już po owej kapitulacji i za Putina właśnie w tym dniu – 3 września – zaczęto w sposób ostentacyjny świętować zakończenie II wojny światowej i zwycięstwo nad Japonią. Japonia z utratą wysp się nie pogodziła. Właściwie od początku ponownego nawiązania stosunków dyplomatycznych z Moskwą w 1956 r. Tokio domagało się oddania wysp. Od tego uzależniano podpisanie traktatu pokojowego, którego nie ma do dziś. Kolejni gospodarze Kremla mamili wyspiarzy, poili ich aluzjami, półobietnicami, licząc, że w międzyczasie wyciągną od sąsiada pieniądze i pomoc gospodarczą. To chyba już rozdział zamknięty. W lutym 2022 r., parę dni po inwazji Putina na Ukrainę, na stronie japońskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych pojawił się komunikat określający „Terytoria Północne” jako część Japonii nielegalnie okupowaną przez Rosję. Rzecz określono jako równie bezprawną jak najazd na Ukrainę. Niemniej wyegzekwowanie tych pretensji możliwe byłoby tylko przy wewnętrznej implozji Rosji. A wtedy zgłosić je mogą nie tylko Japończycy.