Zmiana planów
Francuscy politycy i wojskowi od pewnego momentu zaczęli sobie zdawać sprawę, że hitlerowskie Niemcy szykują się do kolejnej wojny przeciw nim. Podjęli więc pewne działania zmierzające do unowocześnienia armii. Jednocześnie trauma poprzedniej wojny i poniesionych w niej gigantycznych strat była tak silna, że konfliktu starano się uniknąć za wszelką cenę. Stąd właśnie spolegliwa postawa Paryża wobec kolejnych politycznych ekscesów Hitlera: przywrócenia obowiązkowej służby wojskowej, rozbudowy Wehrmachtu, aneksji Sudetów…
Gdy na początku 1939 r. Polska ostatecznie odrzuciła propozycję Berlina zawarcia sojuszu, a Francja i Wielka Brytania udzieliły jej gwarancji, dla Hitlera stało się jasne, że najpierw musi rozprawić się z Polską, a dopiero potem uderzyć na Francję. Tak też się stało, po krótkiej kampanii Polska została podbita, a Führer zamierzał uderzyć na zachodzie jeszcze w październiku.
Jak pisze amerykański historyk wojskowości dr Robert Forczyk w swojej książce „Fall Rot. Upadek Francji 1940”, Hitler domagał się natychmiastowego rozpoczęcia ofensywy, ignorując konieczność przywrócenia armii wartości bojowej, a także jesienne warunki pogodowe. 9 października wydał dyrektywę określającą główne cele ataku na zachodzie. Plan uderzenia – nazwany Fall Gelb (Plan Żółty) – opracowany w dowództwie wojsk lądowych przewidywał tak jak podczas I wojny światowej główne uderzenie przez terytorium Holandii i Belgii. Pozwalało to na obejście rozciągających się wzdłuż granicy francusko-niemieckiej umocnień Linii Maginota.
Jednak jeden z oficerów sztabowych, gen. Erich von Manstein, zaproponował coś zupełnie innego: główny atak dużych sił pancernych w środku frontu przez pasmo Ardenów w kierunku Sedanu, a potem w stronę wybrzeża. Pozwoliłoby to odciąć alianckie siły operujące w północnej Francji i Belgii. Hitler przyjął pomysł z entuzjazmem i nakazał zmianę planu.
Ograniczona ofensywa
7 września, Francja realizując zobowiązanie sojusznicze wobec Polski, rozpoczęła ograniczoną ofensywę w zagłębiu Saary. Dwanaście dywizji przekroczyło granicę i stoczyło kilka potyczek z Wehrmachtem, który wycofał się za umocnienia Wału Zachodniego. 16 września Francuzi przerwali natarcie. Na froncie zachodnim zapanował bezruch. Obie strony poświęciły się ćwiczeniom, uzupełnianiu sprzętu i rozbudowywaniu stanu jednostek.
Czy gdyby alianci zaatakowali z całą mocą we wrześniu lub październiku 1939 r. mieliby szansę pokonania III Rzeszy?
- Moim zdaniem jest to wykluczone ze względu na stosunek sił, jaki wtedy panował. Mitem jest przekonanie, że Niemcy mieli wtedy bardzo słabe siły na zachodzie; to nieprawda. Jeżeli zaś mówimy o jakimś zaprzepaszczeniu szansy, to bardziej chodzi o szanse polityczne w latach, kiedy Hitler się dopiero zbroił. Remilitaryzacja Nadrenii w 1936 r. i ówczesna bezczynność mocarstw były decydujące - mówi dr Jan Szkudliński, historyk wojskowości i tłumacz książki Roberta Forczyka.
Niemiecka ofensywa rozpoczęła się nad ranem 10 maja 1940 r. Na północy Grupa Armii „B” uderzyła na Holandię i Belgię. Grupa Armii „A” - najsilniejsza - zaatakowała w Ardenach, z zadaniem przerwania francuskiej obrony. Wreszcie umieszczona najbardziej na południe Grupa Armii „C” miała blokować Linię Maginota.
Francuskie dowództwo w osobie gen. Maurice’a Gamelina uważało, że Niemcy powtórzą manewr w I wojny światowej, czyli główne natarcie skierują przez Belgię. Atak z Ardenów uważano za niemożliwy ze względu na trudny do przebycia dla czołgów i innych pojazdów górski teren. Dlatego też Gamelin skierował do Belgii duże siły własne oraz dziewięć dywizji brytyjskich z Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego (BEF).
Fall Rot
Gdy w Belgii trwały walki z nacierającą Grupą Armii „A”, niemieckie oddziały pancerne (w tym korpus dowodzony przez gen. Heinza Guderiana) dokonały rzeczy teoretycznie niemożliwej - sforsowały lesiste Ardeny, przeprawiły się przez Mozę i zajęły miasto Sedan. Następnie zaś zaczęły przeć w kierunku kanału La Manche. Niemcy po raz drugi w historii zastosowali zasady Blitzkriegu - czołówki pancerne albo rozbijały obronę, albo ją omijały, a wsparcie i osłonę z powietrza zapewniały samoloty Luftwaffe, w tym niezwykle skuteczne myśliwce nurkujące Stukas Ju 87.
Francusko-brytyjskie siły w północno-zachodniej Francji zostały odcięte, a następnie Niemcy zaczęli zacieśniać okrążenie, przypierając przeciwnika do morza. W takiej sytuacji Brytyjczycy rozpoczęli ewakuację swoich oddziałów z Dunkierki, wykorzystując przy tym wszelkie dostępne jednostki pływające. Hitler wstrzymał natarcie wojsk lądowych, a nękanie otoczonych Anglików i Francuzów wzięła na siebie Luftwaffe. Mimo jej nalotów od 27 maja do 4 czerwca 1940 r. z plaż Dunkierki udało się wywieźć 338 tys. alianckich żołnierzy. „Rankiem 4 czerwca do Dunkierki wkroczyła niemiecka 18. Dywizja Piechoty, a pozostałych w kotle 40 tys. żołnierzy francuskich skapitulowało. Uratowano większość żołnierzy, lecz utracono cały sprzęt” - pisze dr Forczyk.
- Plan uderzenia przez Ardeny był bardzo śmiały, ale nieprawdopodobnie ryzykowny. Żeby mógł się powieść, wszystko musiało się udać. Trzeba było przerzucić kilkadziesiąt tysięcy pojazdów przez obszar pozbawiony dogodnych dróg, co wydawało się niemożliwe. Powstały ogromne zatory, ale dzięki dobrej osłonie zapewnionej przez Luftwaffe całość się powiodła. Wszyscy, chyba łącznie z Niemcami, byli tym zaskoczeni - podkreśla dr Szkudliński.
Po Dunkierce rozpoczęła się druga faza kampanii francuskiej, której - jak pisze dr Forczyk - poświęca się w opracowaniach znacznie mniej miejsca, choć toczyły się podczas niej bardzo zacięte walki. Niemcy przygotowali na nią plan o kryptonimie „Fall Rot” (Plan Czerwony). Francuzi bronili się na tzw. Linii Weyganda (nowym głównodowodzącym został gen. Maxime Weygand), liczącej ponad 500 km i obsadzonej przez 63 dywizje (59 francuskich, dwie polskie oraz dwie brytyjskie). Przeciw nim Wehrmacht wystawił 136 dywizji, w tym 10 pancernych.
Walczyć czy nie?
Niemieckie związki pancerne i zmechanizowane uderzyły w trzech miejscach. Zgrupowanie działające na prawym skrzydle zajęło Rouen i skręciło w stronę morza, odcinając brytyjską dywizję Highland i część oddziałów francuskich, które skapitulowały. Drugie niemieckie uderzenie, w centrum frontu, napotkało na silny opór w okolicach Amiens i Péronne. Z kolei korpus gen. Guderiana dotarł do Marny pod Chalons. 14 czerwca oddziały niemieckiej 9. Dywizji Piechoty weszły do niebronionego Paryża. Na Łuku Triumfalnym zawieszono hitlerowską flagę, a pod nim przemaszerowała defilada.
Na lewym odcinku frontu 1. Armia niemiecka uderzyła na Linię Maginota w Saarze i nie zdołała jej przełamać. Udało się to jednak bardziej na południe. Francuskie oddziały zaczęły się cofać. 21 czerwca 1940 r. atak od południa przypuściła na Francję armia włoska, ale została łatwo odparta. Część francuskiego kierownictwa (m.in. prezydent Albert Lebrun i premier Paul Reynaud) uważali, że nie należy kapitulować, tylko przenieść się do Afryki Północnej i kontynuować wojnę.
Innego zdania była frakcja kapitulacyjna (m.in. były premier Edouard Daladier, marsz. Philippe Pétain i gen. Maxime Weygand), która opowiadała się za przerwaniem walk i zawarciem rozejmu. Sprawę przeważył dowódca marynarki adm. François Darlan, który oświadczył, że flota nie będzie w stanie zapewnić transportu rządu i wojska do Afryki. 22 czerwca 1940 r. przedstawiciele armii francuskiej i niemieckiej podpisali w Compičgne (tam, gdzie 11 listopada 1918 r. zawarto rozejm w I wojnie światowej) dokumenty o zawieszeniu broni - wbrew umowom sojuszniczym z Wielką Brytanią i Polską.
Według Roberta Forczyka siły alianckie we Francji w 1940 r. dorównywały niemieckim, alianci dysponowali też równorzędnym sprzętem, a cała kampania była do wygrania.
Czego zabrakło?
- Myślę, że sprawą decydująca był szok, jakim była skala początkowego niemieckiego sukcesu. W momencie, gdy najlepsze siły alianckie zostały zniszczone na północy, wynik wojny był już przesądzony. Ten niebywale ryzykowny plan zakończył się powodzeniem i dzięki niemu Niemcy zagwarantowali sobie niejako pozytywny wynik całej kampanii. Natomiast nie jest prawdą rozpowszechnione przekonanie, że armia francuska nie chciała walczyć. To zjawisko z samego końca kampanii, gdzie duch wojska rzeczywiście był złamany. Ale w bardzo wielu innych przypadkach żołnierze wykazywali się bardzo dużą determinacją w walce, o czym świadczy choćby skala niemieckich strat - ponad 40 tys. zabitych - mówi dr Szkudliński.