Karin Stanek: Dziewczyna z gitarą

Magdalena Nowacka-Goik
Archiwum Stefana Papierowskiego
Ponad pół wieku temu na punkcie Karin Stanek oszaleli dzisiejsi siedemdziesięciolatkowie. Dziewczyna z dymiącego od kopalń Bytomia dawała czadu. Muzycznego.

„Malowana lala”, „Jedziemy autostopem”, „Chłopiec z gitarą”, „Jimmy Joe”. Hity lat sześćdziesiątych wbrew pozorom są znajome także współczesnym nastolatkom. Ale kto je śpiewał? To już pytanie nie dla tego pokolenia. Ponad pół wieku temu na punkcie bytomskiej nastolatki z czarnymi warkoczami, w białej koszuli, spodniach dzwonach i z gitarą w ręku, szaleli dzisiejsi siedemdziesięciolatkowie. Jej temperament i szczerość ujmowały. Wulkan energii. Dziewczyna z dymiącego od kopalń Bytomia dawała czadu. Muzycznego. Ten „wulkan energii” poza sceną był skromną i cichą dziewczyną. Lubiącą czytać książki, relaksującą się przy muzyce Chopina! Na scenie przechodziła metamorfozę. Głośny śpiew, głośna muzyka i głośny aplauz publiczności. 18 sierpnia minęła 73. rocznica jej urodzin. Zmarła 15 lutego 2011 r. w Niemczech.

Posłuchaj piosenki „Malowana lala” w wykonaniu Karin Stanek:

Autostopem na mecz do Chorzowa

Atomowa Kaśka. Sex-kapiszon. Urodziła się w typowo śląskiej rodzinie. Do 9. roku życia Karin mieszkała w domku babci Trudy przy ul. Chorzowskiej w Bytomiu (dziś już go niestety nie ma). Potem przeniosła się z rodziną do domu przy ul. Wolności 54 - dziś Piłsudskiego. Ta kamienica stoi do dzisiaj. Podwórko, na którym Karin grała w piłkę z chłopakami. Oj, lubiła to bardzo. We wspomnieniach, które spisała jej menedżerka, Anna Kryszkiewicz, w książce „Karin Stanek. Autostopem z malowaną lalą”, Karin opowiada o meczu Polonii Bytom z Ruchem na chorzowskim stadionie. Przyszła wokalistka wybrała się na to spotkanie autostopem. Mecz przeżywała bardzo, chociaż nie wiedziała, która z bramek jest bramką Polonii, a która Ruchu. Krzyczała z radości za każdym razem, kiedy piłka wpadała do bramki. Niezależnie, do której. Wróciła i... nie potrafiła powiedzieć bratu, jaki był wynik. Najważniejsze były emocje. Lubiła sport, chociaż oczywiście nie tak, jak muzykę. Świetnie jeździła na łyżwach. Na te rozrywki miała jednak mało czasu. Trzeba było pomóc mamie, zająć się rodzeństwem. W domu było sześcioro dzieci i samotnie wychowująca je matka. Żeby jej pomóc, Karin przerywa naukę w szóstej klasie. Ambitna dziewczyna dokończy edukację później. Na razie trzeba posprzątać, zrobić pranie i śniadanie dla młodszego rodzeństwa, zawieźć do przedszkola. Ugotować obiad. Karin się nie skarży. Obowiązkowa, z mocnym charakterem i poczuciem ogromnej lojalności wobec ukochanej mamy. Najdroższej osoby w jej życiu.

Po paru miesiącach Karin bardzo chce już wrócić do szkoły. Rodzeństwo jest już trochę starsze, nie potrzebuje tak bardzo jej opieki. Ale ambitna dziewczyna chce pomóc mamie w utrzymaniu domu. Decyduje więc: praca i szkoła wieczorowa. Ale nie ma jeszcze szesnastu lat, podrabia więc datę urodzenia i udaje się - dostaje pracę pomocy biurowej w Przedsiębiorstwie Robót Górniczych w Bytomiu. Może wrócić do szkoły, do lekcji. Oczywiście nie jest łatwo godzić pracę z nauką. Najgorzej idzie jej z przedmiotami ścisłymi. Nastoletnia dziewczynka z warkoczykami zwierzała się koleżance, „że kto ma talent muzyczny, ten jest antytalentem matematycznym”. Lubi za to geografię. Mimo to, bez spektakularnych sukcesów, ale też bez wielkich porażek, radzi sobie w szkole.

Pierwsza gitara

Pracuje, uczy się i... gra! Tak, w końcu zaczyna grać. Gitarę kupuje jej mama, po odwiedzinach wujka, który przyniósł ze sobą ten instrument. Karin pragnie tej gitary, jak niczego w życiu. Ukochana mama nie potrafi jej odmówić. Gitarę kupuje. Na początku nawet pokazuje córce chwyty, bo sama też potrafiła grać. Karin w lot opanuje grę. Słucha piosenek Jerzego Połomskiego, Marii Koterbskiej i próbuje zagrać je sama. Ale szuka też miejsca, gdzie mogłaby się szkolić pod bardziej fachowym okiem. Trafia do zespołu w Domu Kultury w dzielnicy Bobrek. Jest tam jedyną dziewczyną, ale to jej nie przeszkadza. Coraz bardziej zaczyna być znana w swoim mieście. Gra w klubach, na wieczorkach tanecznych. Czasem nawet dla kolegów w pracy. Chociaż w tym miejscu nie spotyka się z dużą życzliwością. Zwierzchnicy nie są zadowoleni, że mają u siebie artystkę, chociaż Karin nie zaniedbuje swoich zawodowych obowiązków. Cóż, nikt nie jest prorokiem we własnym kraju. O głębi tego powiedzenia zadziorna bytomianka o wrażliwej duszy przekona się jeszcze wiele razy. Ale cóż to znaczy wobec prawdziwej pasji.

Do Śląska jej nie chcieli

Gra, bo kocha to robić. Lubi, żeby to były modne piosenki na czasie, te, przy których szaleją rówieśnicy na Zachodzie, a w Polsce dopiero docierają zza „żelaznej kurtyny”. Śpiewa piosenki Elvisa Presleya, Paula Anki czy Tommy’ego Steele’a. Czasem nawet dostaje za to pieniądze. Cieszy się, bo może znowu dorzucić się do rodzinnego budżetu. Ale gdyby nawet nie dostała grosza, też będzie śpiewać. W każdym miejscu i z każdym. Nawet w ogródkach działkowych dla rencistów.

„(...) Jakież było moje zdumienie, kiedy przedstawiono mi pozostałych członków zespołu i ujrzałam czterech łysawych panów w okularach, z których najmłodszy miał może sześćdziesiąt pięć lat. Ale właściwie dlaczego miałoby mi to przeszkadzać? (...)”.

Zagrała. Te występy wzmacniały jej pewność siebie na scenie (bo poza nią była bardziej nieśmiała) i utwierdzały w tym, że chciałaby być w prawdziwym, zawodowym zespole. Jako szesnastolatka próbowała dostać się do Zespołu Pieśni i Tańca „Śląsk”. Członkowie docenili jej talent, ale do tego zespołu nie pasowała. Nie przejęła się, bo za chwilę w bytomskich Miechowicach był konkurs piosenki dla solistów i zespołów. Poszła i wygrała - kryształowy wazon. Swoją pierwszą prawdziwą nagrodę. To był przedsmak tego, co czekało na nią tuż za rogiem - sławy. A ta miała przyjść już naprawdę niedługo. I wkrótce o bytomskiej dziewczynie miała usłyszeć cała Polska.

Casting do Czerwono-Czarnych

To chłopak Karin namówił ją do wzięcia udziału w konkursie „Szukamy młodych talentów”, zorganizowanym przez zespół Czerwono-Czarni. Był rok 1962. Karin na początku uparcie odmawiała udziału w castingu, ale poszła na koncert zespołu, kiedy wystąpił w Bytomiu. Potem na drugi dzień - do Katowic. W końcu Czerwono-Czarni mieli zagrać ostatni koncert w Zabrzu i zakończyć eliminacje. Chłopak Karin nie przestawał jej namawiać. Ostatecznie dziewczyna uległa, chociaż nie obyło się bez nieprzyjemnej niespodzianki. Musiała pożyczyć w ostatniej chwili gitarę od znajomego księdza, bo jej własna się zepsuła. Nie była przykładem, że „złej tanecznicy przeszkadza rąbek u spódnicy”. Ona była dobra. Obojętnie, z jaką gitarą.

Komisja w szoku po występie dziewczyny. Drugi etap i... tak, wygrywa. Karin zjawia się w pracy i składa rezygnację. Ma angaż w Czerwono-Czarnych jako solistka. Jedzie do Sopotu, zaczyna nowe życie. Jest naturalna i szczera. Nie wstydzi się swojego akcentu, o którym „warszawka” mówi „dziwny”. Życie w trasie nie jest łatwe dla młodej dziewczyny. Samochód, kilka godzin w drodze, koncert i kolejny wyjazd. Zimne garderoby. Ale ona jest twardą, zahartowaną dziewczyną ze Śląska. No i robi to, co kocha. I ten moment, kiedy staje przed publicznością. Wtedy już nic nie ma znaczenia. Jej popularność rośnie. Pierwsza wypłata oszałamia ją wielkością. Biegnie na pocztę, żeby wysłać pieniądze mamie. Dla siebie kupuje... kapelusz. Kiedy wystąpi na Festiwalu Młodych Talentów w Szczecinie, to już ją znają. Jej rówieśnicy zaczynają naśladować jej styl ubierania się. Kiedy wyjdzie na scenę, młodzież szaleje, śpiewają razem z nią „Jimmy Joe”.

A Karin to prawdziwy dynamit, śpiewa niestrudzenie, bez zmęczenia. Fani noszą ją na rękach. Dosłownie. Drobną dziewczynkę z warkoczami. Jej aparycja sprawia, że nikt nie chce wierzyć, ile ten „wulkan energii” ma naprawdę lat. Stefan Papierowski, jej, jak sam mówi „największy fan” wspomina, że kiedy wystąpiła na Międzynarodowym Festiwalu Piosenki w Sopocie w 1962 roku, publiczność nie chciała dać jej zejść ze sceny.

- Sama Irena Dziedzic nie mogła opanować tego aplauzu, trwało to z dwadzieścia minut. Mówiła wtedy: dziecko musi iść spać. A ona miała już przecież wtedy 19 lat. Wystąpiła wtedy na nim razem z Heleną Majdaniec - dodaje Stefan Papierowski.

Śpiewała „Malowaną lalę”. Dosłownie tańczyła z gitarą. To był koncert, kiedy po raz pierwszy można było ją zobaczyć w telewizji.

- Wtedy właśnie skradła mi serce i tak jest do dzisiaj - wspomina 63-letni Stefan Papierowski. On sam miał wtedy zaledwie 9 lat.

Oszalałem na punkcie Karin Stanek. Błagałem starsze siostry, aby mi opowiadały wszystko, co o niej słyszały. Ja sam nie odrywałem uszu od radia. Telewizor nie był wtedy powszechnym urządzeniem, kto nie miał, na telewizję przychodził do sąsiadów albo do zakładowej świetlicy. Ale udało mi się zobaczyć Karin. Wtedy jeszcze nie wiedziała o moim istnieniu, o tym, że zostaniemy prawdziwymi przyjaciółmi

- mówi ze wzruszeniem.

Kariera Karin się rozwija. Jest już nie amatorką, ale poważną solistką znanego zespołu. Dwa razy ociera się o wyjazd zagraniczny, raz mają to być Helsinki, drugi raz Stany Zjednoczone. Nie dochodzi do nich, każą jej oddać paszport. Nikt jej nie wyjaśnia, dlaczego. Po latach można się domyślić, że ponieważ część jej rodziny przebywała na stałe w Niemczech, obawiano się, że Karin już nie będzie chciała wracać do Polski. Ona wtedy jednak nawet o tym nie myślała. Kochała polską publiczność, czuła się szczęśliwa w Polsce. Tu znalazła miejsce, chociaż ciągnęło ją, żeby poznać inne kraje. Zwyczajnie, jak młodą osobę. Ale zostać? Opuścić Polskę? O tym wtedy nie myślała.

W końcu jednak udaje jej się otrzeć o inny świat. W 1964 roku razem z zespołem Czerwono-Czarni, Kasią Sobczyk, Maćkiem Kossowskim i Tonim Keczerem będzie koncertować w ówczesnej Czechosłowacji. W 1966 roku ponownie pojawiła się szansa koncertów w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych. Kierownik zespołu musiał podpisać przyrzeczenie, że Karin wróci do Polski. Wokalistka znalazła się na statku, którym popłynęła zdobywać serce amerykańskiej publiczności. Miała tremę, ale po pierwszych zaśpiewanych piosenkach już wiedziała, że publiczność ją lubi. Swoim zwyczajem, kiedy śpiewała piosenkę „Tato, kup mi dżinsy”, usiadła wybranemu mężczyźnie na kolanach. Jej spontaniczność została przyjęta entuzjastycznie. Zresztą, ta piosenka, jak się później okazało, podobała się publiczności najbardziej. Karin dostawała do hotelu dżinsy, które przysyłali jej oczarowani występami Polki Amerykanie. Okrzyknięto ją królową polskiego big-beatu.

Wśród opisanych wspomnień w książce Anny Kryszkiewicz jest też niespodziewane spotkanie z Martą Eggerth. Węgierska śpiewaczka i aktorka, żona tenora Jana Kiepury, „chłopaka z Sosnowca”, odwiedziła Karin w garderobie po koncercie w Nowym Jorku. Gratulowała dziewczynie, mówiła, że ma szansę na karierę. Dopiero po jej wyjściu Karin dowiedziała się, kim była nieznana dama.

Posłuchaj piosenki „Jimmy Joe” w wykonaniu Karin Stanek:

Odejście z zespołu i kariera zagraniczna

Współpraca Karin Stanek z Czerwono-Czarnymi dobiegła końca w 1969 roku, kiedy to wokalistka odeszła z powodu trudnej atmosfery w zespole. Co było bezpośrednim impulsem, przyczyną? Otrzymała najwyższą stawkę za koncert, co nie bardzo podobało się zespołowi. Od tej pory Karin zaczęła sama troszczyć się o swoją karierę. Łatwo nie było. Rodzina Karin wyjechała do Niemiec. Ona jeszcze nie chciała. Wyjechała później. Śpiewała jeszcze w Wiedniu i Chicago, zanim ostatecznie osiadła w Niemczech. Wcześniej poznała Annę Kryszkiewicz, która została jej wieloletnią menedżerką. Rozpoczęła występy w polsko-czeskiej grupie The Samuels. Śpiewała także z zespołami Aryston, Inni oraz Schemat, by następnie zdecydować się na karierę solową. W 1976 roku wyjechała z Polski do Niemiec i tam też zajęła się muzyką. Pod koniec lat 70. nagrała kilka singli w języku niemieckim, a w 1979 roku wystąpiła z piosenką „Ich mag dich so wie du bist” w popularnym programie Disco. Ukazała się wówczas jej płyta nagrana w całości w języku niemieckim. W roku 1981 wydała singel pod pseudonimem Cory Gun, a w 1982 roku dwa single z własnym zespołem Blackbird, po angielsku.

Powroty do Polski

Stefan Papierowski, jej wierny fan z Chorzowa, czekał na jej powrót do Polski. Ma 38 lat, kiedy po piętnastoletniej przerwie Karin przyjeżdża znowu do ojczyzny. Jest rok 1991, a ona wychodzi na scenę w sopockiej Operze Leśnej w koncercie poświęconym legendom polskiego rocka.

Trudno uwierzyć, ale to był pierwszy raz, kiedy się zobaczyliśmy. Lata fascynacji, setki napisanych listów i w końcu miałem ją przy sobie

- opowiada ze wzruszeniem pan Stefan.

Od tej pory, namawiana przez wielu, ale szczególnie przez niego - zajął się też jej promocją - zaczęła odwiedzać regularnie Polskę. Nawiązała nawet krótką współpracę z Gangiem Olsena, wystąpiła w „Szansie na sukces”. Na stałe wracać jednak nie chciała, nie mogła - w Niemczech mieszkała jej mama, którą się opiekowała.

- Podczas tych koncertów bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Chociaż ja byłem nieśmiały i bardziej wylewny w listach, a Karin powściągliwa, to wiedziałem, że łączy nas coś wyjątkowego. Jej serdeczne, ciepłe dedykacje i ciągłe podziękowania. Marzyliśmy, nie tak do końca żartując, że kiedy będę na emeryturze, to pojadę do niej, do Niemiec. Razem będziemy chodzić na spacery - opowiada pan Stefan.

Swojej miłości do Karin pozostał wierny, nie ożenił się. A i ona, chociaż miała w swoim życiu wiele miłości, tak naprawdę żadna z nich nie okazała się tą jedyną i spełnioną. Ostatni koncert Karin w Polsce miał miejsce w 2005 roku. Wtedy też ukazało się jej ostatnie nagranie, wydana w Niemczech piosenka „Sex”.

W 2007 roku wokalistka zapadła na zdrowiu. Zmarła 15 lutego 2011 w niemieckim szpitalu. Bezpośrednią przyczyną było ciężkie zapalenie płuc. Osłabiony dolegliwościami organizm nie miał siły do walki. Pochowana została w Wolfenbüttel.

Pamiętają o niej w Bytomiu i na Śląsku

Po śmierci Karin powstał pomysł upamiętnienia wokalistki. Plac przy Bytomskim Centrum Kultury otrzymał jej imię, pojawiła się tablica informacyjna. W lutym 2013 roku, dwa lata po śmierci wokalistki, w Teatrze Korez wystawiony został monodram muzyczny „Karin Stanek” w reżyserii Aliny Moś-Kerger w wykonaniu Agnieszki Wajs. Potem można go było zobaczyć i usłyszeć największe przeboje na wielu scenach w całej Polsce. We wrześniu 2013, przy Beceku stanęła przedstawiająca „dziewczynę z gitarą” rzeźba autorstwa Jacka Wichrowskiego, rzeźbiarza z bytomskiej galerii „Stalowe Anioły”. Pieniądze na jej wykonanie zebrała w dwa lata Liga Kobiet Nieobojętnych w Bytomiu.

Nie tylko przy okazji rocznic przy rzeźbie palą się znicze, leżą kwiaty. O to, aby było to przynajmniej raz w miesiącu, dba Stefan Papierowski.

Magdalena Nowacka-Goik
Korzystałam z książki „Karin Stanek. Autostopem z malowaną lalą” autorstwa Anny Kryszkiewicz. Książka ukazała się w 2015 roku, wydana przez Edipresse Książki. Została wzbogacona o innowacyjne rozwiązanie na rynku wydawniczym - aplikację TAP2C. Dzięki niej Czytelnicy mogą skorzystać z dodatkowych treści multimedialnych.

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia