Do morderstwa Anny Rzedeckiej doszło w 1680 roku. Anna była dużo starsza od swojego męża (Józef Lompa napisał, że była „w latach dość zbiegła”). Jakub Rzedecki poznał ją przed laty we Wrocławiu, kiedy był studentem. Anna Wichrówka była córką oleskiego kowala Szczepana Wichra. Rzedecki rzucił studia, ożenił się z Anną i osiedlił się z nią w Oleśnie. Początkowo klepali biedę, Anna musiała nawet sprzedawać swoje suknie, żeby zdobyć pieniądze na jedzenie.
Dla Jakuba nastały lepsze czasy, kiedy znajomy protegował go u grafa Georga Adama von Gaschina, ówczesnego właściciela Olesna, u którego został ekonomem i poborcą podatkowym. Po kilku latach Rzedecki wzbogacił się, kupił dom w Oleśnie i został radnym miejskim. Pewnego dnia Rzedecki zapałał namiętnością do Marii Jakobiny Hoffmann, pięknej sieroty pochodzącej z Sycowa, którą przygarnęła i adoptowała żona oleskiego rymarza Beslinga.
Młodziutka Maria Jakobina odwzajemniła zaloty. Rzedecki regularnie odwiedzał kochankę, jednocześnie swoją żonę zaczął wyzywać i bić okrutnie. Całe miasto widziało to i – jak zaznacza Józef Lompa – „bardzo się brzydziło temi postępkami iego”. Nikt nie śmiał jednak przywołać radnego do porządku, ponieważ Rzedecki był ważnym oleskim notablem. Urzędnicy obawiali się o swoje posady, a reszta oleśnian bała się zemsty, zwłaszcza że Rzedecki uchodził za mściwego człowieka, wykorzystującego urząd do karania swoich wrogów.
Na nic arszenik, kije ani czarna magia
Radny miał dość odwiedzania pięknej kochanki jedynie wieczorami. Pragnął mieć ją na stałe w swoim domu. Postanowił zatem zgładzić swoją żonę. Nie chciał kalać krwią swoich rąk, dlatego o pomoc w morderstwie poprosił niejaką Gertrudę Wróbel, która mieszkała obok wałów miejskich. Kupił sporą ilość arszeniku, z którego Wróblina przyrządziła truciznę. Wlał ją do wina, które podarował żonie rzekomo na przeprosiny. Widocznie jednak Anna nie napiła się wina, ponieważ dni mijały, a chodziła cała i zdrowa. Rzedecki obmyślił zatem plan B.
Wróblina przebrała się za chłopa i kiedy radny wraz z żoną wracali powozem z Sowczyc do Olesna, Rzedecki udał, że zasnął, a w tym czasie przebrana i zamaskowana Wróblina doskoczyła na koniu do powozu i wielkim kijem próbowała zatłuc kobietę. Anna jednak skuliła się i dostała tylko kijem po plecach. Rzedecki niby obudził się i nawet dla niepoznaki bronił żony, krzycząc i strzelając w powietrze, aż Wróblina uciekła do lasu. Radny nie zamierzał jednak rezygnować. Po jakimś czasie Rzedecki powtórzył zasadzkę. Wracał wtedy do domu z Bodzanowic i tym razem zlecił napad Wróblowi, mężowi Gertrudy. Liczył na to, że mężczyzna łatwiej zatłucze ofiarę. Ale znowu Anna skuliła się, tak że razy nie dosięgnęły jej głowy. Radny Rzedecki nie dawał za wygraną. Namówił Wróbliną, żeby zgładziła jego żonę gusłami. W tym celu zbezcześciła nawet krucyfiks zdjęty z przydrożnego krzyża. Nożem zeskrobywała z niego wióry i dosypywała je do napojów, które podawała Rzedeckiej.
Przez to kobieta miała rzekomo uschnąć, ale gusła nie podziałały. W końcu do planów zgładzenia Rzedeckiej włączona została nawet piękna Maria Jakobina, która nie mogła się już doczekać, kiedy wyjdzie za mąż za bogatego rajcę, zwłaszcza że była w ciąży. Morderstwo zaplanowano na konkretny dzień - 20 sierpnia 1680 roku. W tym dniu Rzedecki zaproszony był na wesele. Warto nadmienić, że jako radny domagał się, aby zapraszano go na wszystkie wesela. Tym razem jednak wymówił się pilnym wyjazdem do Bodzanowic, ale wysłał na uroczystość swoją żonę. Kiedy Anna o północy wróciła do domu, Rzedeckiego jeszcze nie było. Do domu włamały się natomiast Wróblina z Marią Jakobiną. Wróblina dwukrotnie ugodziła Annę w brzuch sztyletem i uciekła. Brocząca krwią kobieta głośno wzywała pomocy. Wezwano księdza, który wyspowiadał ranną kobietę i udzielił jej ostatniego namaszczenia. O 8.00 rano Rzedecka zmarła.
Ksiądz Czekała wszczyna śledztwo
Na wieść o śmierci żony radny Rzedecki wrócił z Bodzanowic do Olesna. Wysiadając z powozu przed domem, teatralnie zemdlał. Kiedy ocucono go, wszedł do pokoju, w którym leżała martwa żona i zaczął głośno lamentować. Ks. Jerzy Czekała, oleski proboszcz, wszczął śledztwo. Szybko zorientował się, że palce maczała w tym Wróblina.
Wezwał ją i jej męża, po czym nakłonił ich do przyznania się do winy. Oboje zostali wtrąceni do więzienia. Wróblina zdradziła wszystkie szczegóły zbrodni. Następnie kazała córce przemycić do więzienia arszenik i otruła się. Pochowano ją w Brońcu koło Olesna, ale podobno jej grób po kilku dniach zupełnie zapadł się. Jej mąż nie był obecny w chwili zabójstwa, dlatego został tylko wychłostany przy pręgierzu i skazany na banicję. Odkryto też współudział w morderstwie Marii Jakobiny. Przy okazji wyszło na jaw, że dziewczyna wyjechała do Koziegłów, żeby urodzić dziecko. Po kilku dniach noworodek jednak zmarł. Burmistrz Olesna kazał trącić Marię Jakobinę do więzienia. Radny Rzedecki uciekł z Olesna jeszcze przed pogrzebem żony, na wieść o aresztowaniu Wróbliny.
Słał listy do Olesna z prośbą, aby zwolnić z więzienia jego kochankę. Listy te jednak nie pomogły. Rajca prosił też grafa von Gaschina, żeby ułaskawił jego kochankę, ale magnat obawiał się reakcji oburzonych zbrodną oleśnian. Do Olesna dotarła pogłoska, że Rzedecki przyjedzie do Olesna z grupą zbrojnych ludzi, żeby odbić z więzienia kochankę. Wśród mieszczan ogłoszono mobilizację, na rogatkach z każdej strony ustawiono wartowników, którzy strzegli miasta w dzień i w nocy. Rzedecki również bał się zemsty, dlatego wynajął dwóch strzelców jako ochroniarzy, aby nie odstępowali go ani na krok. Przebywał zaledwie 30 kilometrów od Olesna, po polskiej stronie granicy. Ukrywał się m.in. u księdza w Truskolasach.
Lepiej się sprawujcie, panienki
13 stycznia 1681 roku Marię Jakobinę Hoffmann oskarżono o cudzołóstwo, współudział w zabójstwie, a także próbę samobójczą w więzieniu. Mimo iż przyznała się do zarzucanych jej czynów i złożyła obszerne zeznania, trzykrotnie wzięto ją na tortury. Józef Lompa wyjaśnia, że kat obawiał się, żeby zarobek mu nie przepadł, dlatego trzy razy brał ją na męki. Bardziej jednak straszył ją, niż torturował. Sad skazał Marię Jakobinę Hoffmann na karę śmieci przez powieszenie. 15 stycznia o godz. 11.00 zaprowadzono ją na rynek przed ratusz miejski, gdzie zgromadzili się mieszkańcy.
Skazana klęknęła i przepraszała, że „takie zgorszenie ze siebie dała”. - Korzcie się, panienki, a lepiej się sprawujcie. Widzicie, na com ja teraz przyszła – mówiła do zgromadzonych gapiów, a do płaczących nad jej losem dodała: - Nie płaczcie, zasłużyłam na tę karę. Następnie skazaną wyprowadzono przez Solny Rynek i bramę miejską na miejsce straceń. Maria Jakobina nie chciała, żeby zawiązywać jej oczy. Przed wejściem na na szafot jeszcze raz się wyspowiadała. Do końca miała na piersi portrecik ukochanego.
Prosił grafa von Gaschina, żeby go ułaskawił i pozwolił wrócić do Olesna, ale magnat nie zgodził się na to. Wówczas Rzedecki wymyślił, że zostanie... księdzem. Uzyskał dyspensę z nuncjatury apostolskiej w Warszawie, rekomendację dostał od księdza z Żytniowa i przyjął święcenia kapłańskie w Gnieźnie. Podobno znaleziono potem przy Rzedeckim pieczęć nuncjuszową, co wskazywało, że sfałszował pisma z nuncjatury! W każdym razie w kościele w Żytniowie odprawił mszę prymicyjną, na którą przyjechało wielu jego przyjaciół z Olesna, po czym udał się z pielgrzymką do Rzymu.
Jak podaje Józef Lompa, w Watykanie „dyspensę i absolucyę od wszystkiego otrzymał”. Zgodnie z warunkami Stolicy Apostolskiej po powrocie do Polski miał wstąpić do klasztoru o surowej regule i do końca życia pokutować. Rzedecki wstąpił jednak do kanoników regularnych na krakowskim Kazimierzu. Kiedy dowiedziano się tam z czasem o jego przeszłości, wysłano go znów do Watykanu. Tam ponowne udzielono mu odpustu zupełnego. Wrócił do Truskolas, gdzie został pomocnikiem proboszcza. Tamtejszy kościół nawiedzały wówczas tłumy pielgrzymów, ponieważ w 1686 roku obraz Matki Bożej Truskolaskiej uznano za słynący cudami.
Rzedecki był podobno dobrym kaznodzieją i spowiednikiem, odprawiał też egzorcyzmy. Ci, którzy znali jego przeszłość, brzydzili się uczestniczyć w odprawianych przez niego nabożeństwach. Rzedecki bywał też regularnie w Oleśnie, a jedyną karą za to, co zrobił, było to, że nie mógł odprawiać mszy świętej w swoim rodzinnym mieście, o co zresztą kanonicy z konwentu w Kłobucku mieli pretensje. Kiedy pewnego dnia wyjeżdżał z Olesna, spadł z konia (jak zaznacza kronikarz, do wypadku doszło obok przydrożnego krzyża) i doznał ciężkich obrażeń. Przetransportowano go do klasztoru w Kłobucku, gdzie po kilku dniach zmarł. Ludzie komentowali, że to kara Boska za zabójstwo żony. Jakub Rzedecki pochowany został jednak z honorami, zaopatrzony świętymi sakramentami, spoczął między zakonnikami w klasztorze w Kłobucku.