Na niecodzienne znalezisko pracownicy słupskiego Archiwum Państwowego natrafili, przeglądając akta Słupska.
Ten zbiór dokumentów datowanych na lata 1525-1945 to około osiem tysięcy tomów. Jest on kopalnią wiedzy o historii miasta. Całość dokumentacji zajmuje ponad 110 metrów bieżących na półkach archiwum.
Choć same akta dotyczące okresu pierwszej wojny światowej nie są kompletne, to i tak wertując kartka po kartce poszczególne tomy, można natknąć się na cenne znaleziska. Jak na przykład propagandowe komiksy.
Jednostronicowe kolorowe rysunki zachowały się w bardzo dobrym stanie. Kredowy papier, na którym je wykonano, nie zdążył pożółknąć, a wojenne komiksy wyblaknąć. Ostatnie sto lat przeleżały w kopercie, ściśnięte między kartami opasłych tomów.
- Wydawała je władza centralna - tłumaczy Krzysztof Chochuł z Archiwum Państwowego w Słupsku. - A rozpowszechniano za zgodzą władz miejskich na terenie Słupska. Miały zagrzewać ducha bojowego wśród mieszkańców oraz zachęcać obywateli miasta do wstępowania do armii niemieckiej.
Przekaz jest jasny
Wrogowie pokazani są na nich humorystycznie i obraźliwie. I tak, Belgowie płaczą, kiedy niemiecki żołnierz przegania bagnetem ich tchórzliwego sprzymierzeńca - żołnierza francuskiego.
Z kolei głównym atrybutem żołnierza rosyjskiego nie jest wcale karabin, tylko butelka i czerwony nos.
Jest też komiks gloryfikujący ówczesną niemiecką wunderwaffe (cudowną broń), czyli sterowce.
Sto lat temu spod słupskich Jezierzyc zeppeliny wyruszały na dalekie patrole nad Morze Północne.
Na sześciu rysunkach pokazano, jak Niemcy żegnają statki powietrzne lecące nad Paryż. Po nalocie stolicy Francji sam Napoleon wstaje z grobu.
Przed sterowcami w popłochu uciekają też Anglicy, a przestraszony odgłosami bombardowania car Mikołaj modli się żarliwie...
Jak zapowiada Krzysztof Chochuł, teraz akta można oglądać w czytelni Archiwum Państwowego w Słupsku mieszczącego się przy ulicy Lutosławskiego 17.
Wkrótce trafią na wystawę poświęconą setnej rocznicy wybuchu I wojny światowej, którą przygotowują archiwiści.
Aleksander Radomski
GŁOS POMORZA