Komitet Obrony Robotników: Chcieli robotnikom pokazać, że nie są sami, że mają w nich obrońców

Teresa Semik
40 lat temu powstał Komitet Obrony Robotników. Na zdjęciu Kazimierz Świtoń wśród działaczy KOR.
40 lat temu powstał Komitet Obrony Robotników. Na zdjęciu Kazimierz Świtoń wśród działaczy KOR. archiwum rodziny Świtoniów
Najbliżej na Śląsku z Komitetem Obrony Robotników byli: Kazimierz Świtoń i Władysław Sulecki. To najbardziej represjonowani działacze opozycji drugiej połowy lat 70.

Władza komunistyczna uznała ich za element niebezpieczny, a nawet wrogi. Zwalczała na różne sposoby, najczęściej biciem i wsadzaniem za kratki. Nie dawała żyć, także rodzinom. Kazimierz Świtoń naprawiał radia i telewizory w Katowicach. Władysław Sulecki fedrował węgiel w kopalni „Gliwice”. Każdy z osobna, z własnej woli, postanowił przeciwstawić się systemowi. To robotnicy walczyli wtedy o większy margines swobody w szarej codzienności, to robotników ludowa władza bała się najbardziej.

Kazimierz Świtoń i Władysław Sulecki byli na Śląsku najbliższymi współpracownikami Komitetu Obrony Robotników. W zasadzie jedynymi, choć w tym kontekście wspomnieć należy także o Aleksandrze Izdebskiej, wówczas studentce polonistyki UŚ, która zajmowała się kolportażem druków i gazet KOR-u, a także książek, które ukazywały się poza cenzurą.

Mija 40. rocznica utworzenia Komitetu Obrony Robotników. Niewielka grupa ludzi, inteligentów, postanowiła w 1976 roku stanąć po stronie prześladowanych przez władzę robotników, oferując im pomoc prawną i materialną. Korowcy w ten sposób solidaryzowali się z osobami represjonowanymi po czerwcowych protestach 1976 roku wywołanych drastycznymi podwyżkami cen żywności. Chcieli pokazać robotnikom, że nie są sami, a Polakom - że wspólna walka o wolność, prawa człowieka i demokrację ma sens.

Świtoń w pojedynkę pobił czterech milicjantów?

Akurat Kazimierza Świtonia władza wsadziła do aresztu nie za protesty, tylko za rzekome pobicie czterech milicjantów, znieważenie i uszkodzenie ich ciał oraz milicyjnego auta. KOR upomniał się i o niego. Przed sądem Świtonia bronili mecenasi: Władysław Siła-Nowicki i Jan Olszewski. W rozprawie uczestniczył m.in. Tadeusz Mazowiecki. Opozycjoniści nagłośnili tę sprawę w całym kraju.

Kazimierz Świtoń już był dobrze znany bezpiece. W 1978 roku, wspólnie m.in. z Władysławem Suleckim, tworzył Komitet Założycielski Wolnych Związków Zawodowych, na co władza zgody nie wyraziła. Brał też udział w słynnych głodówkach w kościele św. Marcina w Warszawie w maju 1977 roku. Była to pierwsza głodówka protestacyjna zainicjowana przez KOR, bo w więzieniach nadal przetrzymywano uczestników wydarzeń czerwcowych, mimo amnestii.

Policjanci zatrzymali Kazimierza Świtonia 14 października 1978 roku nieopodal katowickiego kościoła św. Piotra i Pawła, chwilę po tym, jak wyszedł z żoną ze spotkania z bp. Herbertem Bednorzem, ordynariuszem diecezji katowickiej. Jarosław Neja z katowickiego IPN twierdzi, że powodem zatrzymania opozycjonisty była informacja SB, jakoby na następny dzień Świtoń planował kolportaż nielegalnych ulotek i wydawnictw. Niewątpliwie Świtoń się bronił, bo milicjanci, którzy próbowali go obezwładnić, byli bez mundurów. Dwa dni później kolegium do spraw wykroczeń skazało Świtonia na 2 miesiące więzienia za to, że „nie okazał milicjantom dokumentu tożsamości” oraz „głośnym krzykiem zakłócił spokój i porządek publiczny”. Świtoń odwołał się do Sądu Rejonowego w Katowicach, ale sąd utrzymał karę w mocy. Wtedy dopiero zaczęły się problemy.

Niech żyje Kazik!

W tym samym czasie Prokuratura Rejonowa w Katowicach oskarżyła Świtonia o napaść na czterech milicjantów, znieważenie ich, uszkodzenie ich ciał oraz milicyjnego auta, którym 14 października 1978 roku transportowano go do Komendy Miejskiej MO. Jednocześnie wydała postanowienie o trzymiesięcznym areszcie.

Władza zamierzała Świtonia uciszyć, a tymczasem zrobiło się o nim głośno, nawet za granicą. Jak twierdzi historyk, dr Neja, interweniowała u polskich władz Amnesty International, a także francuskie związki zawodowe. Do Komitetu Samoobrony Społecznej „KOR” wpłynął list Międzynarodowego Centrum Szwedzkiego Ruchu Robotniczego, podpisany przez przewodniczącego Szwedzkiej Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej, byłego (i przyszłego) premiera Szwecji, Olofa Palmego. Przed konsulatem generalnym Polski w Nowym Jorku demonstrowała Polonia. Przede wszystkim jednak protestowały środowiska opozycyjne w Polsce.

Dr Neja w artykule „Obrona Świtonia” (Biuletyn IPN „Pamięć.pl”) cytuje wspomnienia korowca, Henryka Wujca: „Kiedy była akcja w obronie Kazimierza Świtonia, kolportaż odbywał się masowo na klatkach schodowych na Śląsku. Chodziło o to, żeby »przestraszyć« śląską SB, żeby nie prześladowali Świtonia (on nie miał tam swojego zaplecza). Jeździły więc ekipy »desantowców« na Śląsk (część z nich była pobita) i rozkładały w domach ulotki […] najważniejsze było informowanie o tym, że coś się dzieje, że nie można było nikogo zamknąć w areszcie bez pewnego rozgłosu. Świtonia próbowali na Śląsku zniszczyć, był pod bardzo silną presją, ale dzięki naszym działaniom udało się to nagłośnić. To była najlepsza forma obrony […]. Represje w pewnym sensie były motorem, który przysparzał nam zwolenników, bo powodowały konieczność obrony, wzmożenia wysiłków. W ten sposób docierało się do większego grona ludzi. Działanie polegało głównie na tym, żeby jak najszerzej informować”.

Jedną z takich akcji kolportażowych KSS „KOR” przeprowadził w Katowicach, Gliwicach, Sosnowcu i Dąbrowie Górniczej 5 listopada 1978 roku, dzień po rozprawie odwoławczej w sądzie katowickim. Przyjechała młodzież z Warszawy i Krakowa. Wręczała ulotki, czasopismo KOR-u „Robotnik”. Innym razem na murach domów pojawiły się napisy: Uwolnić Świtonia - KSS „KOR”. Środowiska opozycyjne słały listy do prokuratora generalnego PRL „o wzmożenie nadzoru prokuratorskiego nad działalnością organów MO i SB na terenie województwa katowickiego” i do przewodniczącego Rady Państwa, prof. Henryka Jabłońskiego, w sprawie prześladowania śląskich wolnozwiązkowców. Sygnatariuszami listów do Jabłońskiego było środowisko krakowskie Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela (ROPCiO) związane z Leszkiem Moczulskim, a także intelektualiści: Bohdan Cywiński, dominikanin Aleksander Hauke-Ligowski, Edward Lipiński, Tadeusz Mazowiecki i Adam Szczypiorski. Kolportowano tzw. Białą Księgę Kazimierza Świtonia, w której zapisano szykany stosowane wobec niego i rodziny.

Pierwszą rozprawę przeciwko Świtoniowi, oskarżonemu o pobicie czterech milicjantów i zdemolowanie milicyjnego auta, wyznaczono na 2 marca 1979 roku. Bezpieka spodziewała się kolejnych protestów. Tego dnia w katowickich hotelach miał obowiązywać zakaz meldowania gości z Warszawy, Łodzi, Krakowa, Wrocławia, Gdańska, Szczecina, Radomia i Lublina. Obstawiono dworce, drogi dojazdowe do miasta. Prewencyjnie na ten dzień zatrzymywano korowców, m.in. Antoniego Macierewicza. Mimo to na sali rozpraw pełno było działaczy ówczesnej opozycji. Do sądu przybył z Krakowa konsul USA, Cornelius C. Walsh.

Obrońcy Świtonia: Władysław Siła-Nowicki i Jan Olszewski wnosili o uniewinnienie, bo w chwili zatrzymywania bronił się jedynie przed napastnikami. Sąd uznał jednak Świtonia za winnego i skazał go na rok więzienia, 12 tys. zł grzywny i 4 tys. zł kosztów sądowych. Publiczność odśpiewała hymn i skandowała:

„Niech żyje Kazik!”.

Co dziwne, następnego dnia Świtoń wyszedł na wolność. Represje przestały się władzy opłacać, przynosiły odwrotny skutek.

Sulecki pobity do nieprzytomności

Z dwutygodnikiem „Robotnik”, czasopismem podziemnym, który założyli w 1977 roku współpracownicy KOR, był związany Władysław Sulecki z Gliwic. Jego nazwisko widniało w stopce redakcyjnej. Pisał głównie o warunkach pracy górników. 4 maja 1977 roku został pobity przez milicjantów i bezpiekę. Zaatakowano go we własnym mieszkaniu. Wywleczono za włosy i bito aż do utraty przytomności.

Władysław Sulecki był jednym z pionierów kolportażu niezależnych wydawnictw w województwie katowickim.
Władysław Sulecki był jednym z pionierów kolportażu niezależnych wydawnictw w województwie katowickim.

- Byłby może wiódł typowy pracowity i spokojny żywot górnika, gdyby nie to, że cechowała go jakaś trudna do poskromienia chęć walki z niesprawiedliwością i nieprawdą - powiedział o nim Józef Śreniowski, socjolog i etnograf, członek KOR.

Władysław Sulecki, rocznik 1931, pochodził z województwa kujawsko-pomorskiego. Na Śląsk przyjechał w latach 50. za pracą i zaciągnął się do… milicji. Pełnił służbę w Łabędach, dziś dzielnicy Gliwic. Dr Bogusław Tracz z katowickiego IPN twierdzi, że nieskrywana religijność Suleckiego była niemile widziana przez przełożonych. Po roku został zwolniony ze służby, ale nie do końca wiadomo dlaczego. Może właśnie z powodu tej niepokornej duszy? Wkrótce został przez tę milicję aresztowany i pobity.

Zaszczuty opuścił Polskę

Sulecki został górnikiem i najdłużej fedrował w kopalni „Gliwice”. Zawsze był blisko Kościoła. Gdy więc trzeba było bronić krzyża przed komunistyczną władzą, zaprotestował z innymi. Krzyż stanął w czerwcu 1960 roku blisko kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa w hutniczej dzielnicy Gliwic. Stanął na działce Skarbu Państwa, którą władza wcześniej parafii odebrała. Na tej ziemi franciszkanie, którzy prowadzili tę parafię, planowali wznieść z wiernymi nową świątynię. Władza zgody nie dawała, a teraz jeszcze planowała usunąć krzyż. Wierni dalej modlili się w tym miejscu, więc przychodziła milicja z pałkami. Sulecki wracał z pracy 24 czerwca 1960 roku, gdy zobaczył duchownego, który własnym ciałem bronił krzyża, a milicjanci bili go pałkami. Stanął w obronie duchownego. Tak trafił do aresztu na dwa miesiące. Był trudnym przeciwnikiem. Skończył ledwie szkołę powszechną, ale gdy był poddawany szykanom, pytał o podstawę prawną. Z czasem prawo znał lepiej niż prześladowcy - twierdzi Józef Śreniowski, także członek redakcji „Robotnika”.

Nie rywalizował z Kazimierzem Świtoniem, gdy na Śląsku rodziły się Wolne Związki Zawodowe. Świtoń był liderem, a Sulecki kolportował prasę, propagował ideę WZZ.

Dr Bogusław Tracz z IPN uważa Suleckiego za jednego z pionierów kolportażu niezależnych wydawnictw w woj. katowickim. Bezpieka nie dawała mu za to spokoju. Zaszczuty, zdecydował się opuścić Polskę w 1979 roku. Wyjeżdżał na emigrację w galowym mundurze górniczym. Zamieszkał w Hagen w Zagłębiu Ruhry i dalej pracował na kopalni.

Krótko po przybyciu na emigrację stanął przed Międzynarodowym Komitetem im. Andrieja Sacharowa. Wystąpił podczas trzeciej sesji przesłuchań, w Waszyngtonie we wrześniu 1979 roku, a wszystkie te przesłuchania miały na celu ukazanie przypadków łamania praw człowieka w krajach bloku wschodniego. Zapis wystąpienia Władysława Suleckiego „Praca i życie robotnika w PRL” przed komitetem im. Sacharowa ukazał się drukiem w Augsburgu. Wydrukowało go także „CzasyPismo” w piątym numerze.

„Za kontakt z KSS KOR mnie, górnika strzałowego, przenieśli na prace pomocnicze. Musiałem pracować po kolana w wodzie, na osobności. Zarabiałem prawie trzy razy mniej niż koledzy na przodku”

- zeznawał Sulecki.

Sporo uwagi poświęcił szykanom, jakich doświadczył:

„Nachodzili stale moje mieszkanie, urządzali rewizje, zakładali podsłuch. Straszyli moją żonę. (…) Dawali mi pracę tylko na drugiej zmianie, żebym miał więcej trudności przy spotkaniu się z górnikami”

- twierdził Sulecki.

Władysław Sulecki zmarł 16 grudnia 2004 roku na emigracji. Dwa lata temu na terenie dawnej kopalni „Gliwice” odsłonięto tablicę poświęconą jego pamięci.

- Nie ma ważniejszych rzeczy niż pamięć o ludziach, którzy swoją osobą, działalnością, wolą i odwagą zmienili Polskę. Dzięki nim żyjemy w wolnym kraju. Tacy jak Władysław Sulecki dawali przykład - mówił wówczas Henryk Wujec, działacz KOR.

W październiku 2014 roku w Gliwicach odsłonięto tablicę upamiętniającą Władysława Suleckiego.
W październiku 2014 roku w Gliwicach odsłonięto tablicę upamiętniającą Władysława Suleckiego. Zdzisław Daniec/UM Gliwice

Zastraszani studenci

W drugiej połowie lat 70. opozycja na Górnym Śląsku i w Zagłębiu nie była znacząca, poza nielicznymi przypadkami. Środowisko studenckie, rozproszone po całym regionie, ale nie było znów tak obojętne. Aleksandra Izdebska była studentką pierwszego roku polonistyki UŚ, gdy dowiedziała się o aktywności KOR-u. Kolega przywiózł z Wrocławia ulotki i biuletyny. Niektóre przypominały spisy osób skrzywdzonych przez władzę. Postanowiła stanąć po stronie krzywdzonych.

- Wiedziałam, kim są komuniści, mój dziadek był przed wojną prokuratorem i oskarżał z urzędu członków KPP - mówi. - Dlatego postanowiłam pojechać do Warszawy i poszukać kontaktu z korowcami.

Bywała w domu Henryka Wujca, bo spotkania odbywały się przeważnie w mieszkaniach działaczy. Przywoziła stamtąd kolejne materiały i kolportowała wśród studentów.

- Czytali, ale nie wracali po kolejne egzemplarze, bo czepiała się ich bezpieka - przypomina. - Bezpieka mnie dawała spokój, ale zastraszała odbiorców. W ten prosty sposób rozpracowywała całe środowisko akademickie. Nie można było udawać, że nic się nie dzieje. Tak nie potrafiłam, ale nie miałam z kim zakładać Studenckiego Komitetu Solidarności, jakie działały w innych ośrodkach. Nie było chętnych. Jak powiesiłam zdjęcie Piłsudskiego w moim pokoju akademickim, to koleżanki zdjęły je ze strachu.

Groziło, że nie skończy studiów. We wrześniu 1981 roku miała podchodzić do egzaminu w trzecim terminie. W sierpniu wybuchły strajki.

Gdyby nie NSZZ „Solidarność”, pewnie musiałabym się rozstać z uczelnią. Historia zmieniła kierunek i zmieniły się relacje na uczelni

- dodaje.

Aleksandra Izdebska współtworzyła NZS. W stanie wojennym była internowana przez 9 miesięcy. Mieszka w Zakopanem.

W wolnej dziś Polsce możemy sami dokonywać wyborów, nawet się o nie publicznie spierać. A przecież nie tak dawno było to niemożliwe.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia