22 listopada 1932 r. przed Sądem Okręgowym w Krakowie rozpoczęła się rozprawa w związku z morderstwem kobiety, do którego doszło cztery miesiące wcześniej w Bronowicach Małych. Pewien muzyk w pijackim amoku pobił na śmierć młodą dziewczynę. Tyle że ani mężczyzna nie był do końca muzykiem, ani dziewczyna nie była tak niewinna.
Historia zaczęła się 17 lipca 1932 r. W Krakowie dobiegał końca ciepły letni dzień. Powoli zapadał zmrok, ulice pustoszały, gdzieniegdzie przemykał spóźniony przechodzień, przejechało auto, zastukały kopyta dorożkarskiego konia. Już po północy z restauracji „Stary Teatr” przy ul. Jagiellońskiej 1 (według reklamy: „Gabinety stylowo urządzone z pianinem. Codziennie wieczorem koncert”) wyszło dwóch mężczyzn. Byli to muzycy zespołu, którzy właśnie skończyli pracę. Panowie wstąpili do czynnej jeszcze knajpy przy ul. Karmelickiej. Jeden z nich postawił dwa piwa i kilka wódek. Około pierwszej w nocy opuścili lokal. Towarzysz fundatora był już mocno pijany i chwiał się na nogach. Nie ulegało wątpliwości, że dojście do domu może mu sprawić trudności. Panowie przywołali dorożkę, do której wsiadł ten bardziej pijany. Jego kolega pożegnał się i poszedł w swoją stronę, a dorożka ruszyła Karmelicką w stronę parku Krakowskiego.
Przestępca nietuzinkowy
Pasażer pojazdu nazywał się Stanisław Jaworski i w tamtym czasie był w Krakowie postacią znaną. Ba, jedna z gazet napisała o nim, że to „jedna z najpopularniejszych postaci lat wojny i pierwszych lat powojennych”. Popularnych oczywiście w specyficznym znaczeniu tego słowa. Otóż urodzony w 1894 r. Jaworski był przestępcą. Niezwykłym, bo słynącym z brawurowych i pomysłowych akcji. To on włamał się do konsulatu czechosłowackiego w Krakowie. On też zorganizował proceder wywabiania pieczątek z wycofanych z obiegu banknotów i ponownego wprowadzania ich na rynek. On pojechał do Pragi, by razem z dwoma wspólnikami przeprowadzić tam duże włamanie kasowe, za co został zresztą ukarany przez tamtejszy sąd. Był królem miejscowego półświatka i „postrachem krakowskich mętów”. Jaworski, zwany w Krakowie Stasiem, brał udział w wielu włamaniach, kradzieżach i awanturach. Kilkakrotnie aresztowała go policja, ale za każdym razem unikał poważniejszych konsekwencji „z powodu niezupełnej poczytalności umysłowej”. Od czasu do czasu trafiał tylko do izolowanych zakładów dla umysłowo chorych (np. lwowskiego Kulparkowa), ale i stamtąd wychodził.
Gdy Jaworski postanowił zerwać z przestępczym życiem, okazało się to niełatwe, bo stare przyzwyczajenia były silne, a w dodatku jego wspólnicy uznali, że dopuścił się zdrady i powinien zostać ukarany. Obawiając się napaści, zaopatrzył się w kastet, zwany wówczas „bokserem”, by obronić się przed dawnymi kumplami. Inną przeszkodą na drodze do poprawy był fakt, że Staś zawsze lubił się napić. Zerwanie z pijaństwem wymagało silnej woli, tymczasem kieliszek kusił. Jaworski starał się żyć na trzeźwo, lecz nie zawsze mu się udawało. W ustatkowaniu się na nowej drodze życia pomagała miłość do muzyki. Jaworski grał ładnie na skrzypcach, ale mistrzem był w harmonii koncertowej. Muzykę kochał tak dalece, że nuty sprowadzał z Paryża. Znalazł pracę we wspomnianej restauracji „Stary Teatr”. Nabył harmonię i grał na niej tak cudownie, że goście przychodzili do lokalu tylko po to, by go posłuchać. Często zapraszali Jaworskiego do stolika i niestety częstowali wódką. Szef restauracji wiedział, że na rauszu jego pracownik staje się niepoczytalny, a nawet niebezpieczny dla otoczenia, dlatego dyskretnie dolewał mu wody do kieliszka. Zresztą za wiedzą i zgodą samego zainteresowanego.
Krzyk pośród nocy
Wróćmy do letniej nocy z 17 na 18 lipca 1932 r. Zawiany Jaworski wracał dorożką do Bronowic Małych, gdzie mieszkał w domu siostry. W pewnym momencie do pojazdu podbiegła młoda dziewczyna wymachując parasolką.
- Dyrektorku! Weź mnie z sobą - prosiła.
Jaworski kazał się dorożkarzowi zatrzymać.
- Kim pani jest? - zapytał.
- Jestem żoną. Inżyniera. Mąż mnie porzucił. Zostałam sama. Nie mam gdzie spać - odparła.
- Zawiozę panią do mojej siostry - rzekł Jaworski.
Uprzedzając wypadki wyjaśnijmy, że kobieta nie była porzuconą żoną inżyniera, lecz miejscową prostytutką („doświadczoną córką Koryntu” - napisała gazeta). Nazywała się Julia Kaczmar.
Druga odsłona historii rozegrała się w Bronowicach Małych. O wpół do drugiej w nocy w domu Mariana i Marii Nabielców (Maria była siostrą Jaworskiego) rozległ się przeraźliwy kobiecy krzyk. Do kuchni, w której mieszkał Jaworski wpadli zaalarmowani Nabielcowie. Ich oczom ukazał się taki oto widok: na brudnym łóżku siedziała naga kobieta, a obok niej ubrany tylko w bieliznę Jaworski. Oboje krzyczeli.
Zapłać mi pan! Nie znam pana!
- wołała histerycznym głosem kobieta.
Nie znasz mnie, to się wynoś! Ja ci nie zapłacę! Nie znam cię ty…
- odpowiadał Jaworski.
Wrzaski obudziły też innych lokatorów dwupiętrowego domu, którzy zbiegli się do mieszkania Nabielców. Jedna z sąsiadek chciała interweniować (według innych relacji była to siostra Jaworskiego), lecz została brutalnie odepchnięta przez pijanego muzyka. Tymczasem siedząca na łóżku kobieta krzyczała coraz głośniej. Jaworski nie mógł już tego znieść. Wpadł w szał i rzucił się z pięściami. Im głośniej kobieta wzywała pomocy, tym bardziej się nad nią pastwił, okładając ją po głowie i klatce piersiowej. Ogarnięty amokiem zepchnął Kaczmarównę z łóżka na podłogę i zaczął deptać po jej brzuchu. Nikt z obecnych nie ośmielił się przyjść z pomocą ofierze z obawy przed rozjuszonym Jaworskim, który „nawet w stanie normalnym ma siłę atlety”.
Wreszcie zapadła cisza. Jeszcze bardziej przeraźliwa, niż rozlegające się przed chwilą krzyki. Wszyscy stali nieruchomo, uświadamiając sobie, że przed chwilą na ich oczach dokonano zbrodni. Z mieszkania wybiegł Nabielec i pognał na najbliższy posterunek policji. Jaworski zaś, oprzytomniawszy nieco, usiłował ocucić Kaczmarównę oblewając ją wiadrem wody. Dziewczyna nie dawała znaków życia.
Po jakimś czasie w domu zjawiła się policja i pogotowie. Stwierdzono, że Julia Kaczmar nie żyje. Ciało przewieziono do Zakładu Medycyny Sądowej, a Jaworskiego zamknięto w więzieniu sądowym. Sekcja zwłok wykazała u zmarłej cały szereg obrażeń zewnętrznych i wewnętrznych, w tym krwiak mózgu i krwotok w jamie brzusznej. Dziewczyna miała też złamany mostek i żebra po obu stronach klatki piersiowej.
Psychopata konstytucjonalny
Po czterech miesiącach, 22 listopada 1932 r., Jaworski stanął przed sadem. O jego winie mieli zdecydować sędzia Krupiński (przewodniczący) oraz sędziowie Solecki i Bobilewicz jako wotanci. Oskarżycielem był prokurator Przytulski, a obrońcą z urzędu dr Schoenwetter.
„Niewielka sala, którą do rozprawy przeznaczono, zapełnia się ciekawą publicznością, a gdy koło godz. 4-tej po południu przewodniczący odczytuje wyrok, jest ona tak przepełniona, że przez tłum nie można się nawet przecisnąć”
- ekscytował się „Tajny Detektyw”.
Oskarżony nie przyznawał się do winy. Twierdził, że Kaczmarówna sama zainscenizowała widowisko, chcąc wymusić na nim pieniądze. Jej krzyk doprowadził go do szału, tak że nie wiedział, co czyni. Opadły go przywidzenia. Zdawało mu się, że ma przed sobą dziką świnię, która go napadła, on zaś musi się przed nią bronić. Ponadto wypił tamtej nocy większą ilość alkoholu, co ujemnie wpłynęło na jego usposobienie.
Sąd przesłuchał wielu świadków: siostrę i szwagra Jaworskiego, sąsiadów oraz biegłych psychiatrów, którzy mieli się wypowiedzieć na temat stanu umysłowego sprawcy zbrodni. Jak wynikało ze sprawozdania lekarzy, obserwacja i badanie oskarżonego nie wykazały u niego objawów choroby umysłowej ostrej lub przewlekłej, żadnych symptomów niedorozwoju umysłowego ani oznak właściwych dla zatrucia alkoholem. Jaworskiego nie można było zatem uznać za człowieka umysłowo chorego, lecz jedynie za „psychopatę konstytucjonalnego, asocjalnego, skłonnego do nadużywania alkoholu”. Jak pisano, był on „osobnikiem, którego zdolność rozpoznawania znaczenia czynu przestępnego lub kierowania swym postępowaniem jest w znacznym stopniu ograniczoną”. Według psychiatrów, w chwili dokonania przestępstwa Jaworski był pijany, jednak nie w takim stopniu, by nie zdawał sobie sprawy z następstw swojego czynu. Świadczył o tym fakt, iż pamiętał dokładnie szczegóły poprzedzające dokonanie morderstwa. A motywem pobicia Kaczmarówny było żądanie przez nią zapłaty za stosunek płciowy.
Obrońca Jaworskiego zgłosił wniosek o przekazanie sprawy sądowi przysięgłych. Po naradzie trybunał postanowił go jednak nie uwzględniać, z zastrzeżeniem, że będzie on mógł zostać rozpatrzony w dalszym toku postępowania. Przedstawiono też życiorys oskarżonego i jego wcześniejszą przestępczą karierę. Zeznania złożyli m.in. policjanci, którzy zjawili się na miejscu zabójstwa w Bronowicach. Z ich relacji wynikało, że na stoliku obok łóżka znaleziono poplamiony krwią kastet, sprawca zaś nie czynił wrażenia zupełnie pijanego.
Wyrok zapadł szybko. Po przeprowadzonej rozprawie i przemówieniach stron trybunał skazał Jaworskiego na siedem lat ciężkiego więzienia i 10 lat utraty praw obywatelskich.