200 miliardów złotych Karola Jaroszyńskiego

Rozmawiał: Jarosław Mańka
Karol Jaroszyński (1878-1929), w tle Pałac Jaroszyńskich w Antopolu w obwodzie Winnickim na Ukrainie
Karol Jaroszyński (1878-1929), w tle Pałac Jaroszyńskich w Antopolu w obwodzie Winnickim na Ukrainie FOT. CC
Specjalnie dla „Naszej Historii” Wacław Holewiński, autor powieści „Cieniem będąc, cieniem pozostałem” ujawnia kulisy życia i fortuny najbogatszego Polaka w historii – Karola Jaroszyńskiego, zapomnianego miliardera.

Jarosław Mańka: Karol Jaroszyński, jak się okazuje najbogatszy Polak w historii, to postać wciąż mało znana. Czy dlatego napisał Pan o nim powieść?

Wacław Holewiński: Powodów zapewne było przynajmniej kilka. Pierwszy: wydało mi się nieprawdopodobnym, nie do uwierzenia, że postać tego kalibru, dla przypomnienia: majątek najbogatszego współcześnie Polaka, pana Sołowowa, jest oceniany na mniej więcej 25 miliardów złotych, majątek Karola Jaroszyńskiego, po przeliczeniu, to ponad 200 miliardów złotych, może nie mieć dziesiątek biografii, że nie powstał o nim serial, film fabularny, że jego imieniem nie nazwano ulic, placów, że nie pisze się z jego działalności prac magisterskich czy doktoratów. Czy jest do wyobrażenia, aby zapomnieć o Rotschildach, a ze współczesnych, powiedzmy o Gatesie, Bezosie, Zuckerbergerze czy Musku? A przecież on by stał z nimi w jednym szeregu… Po wtóre, wydało mi się zastanawiającym, że człowiek, który na taką skale prowadził działalność charytatywną, ot tak sobie zniknął. Po trzecie, jak doszło do tego, że w gruncie rzeczy utracił cały swój majątek. Po czwarte wreszcie, fascynowała mnie jego działalność antykomunistyczna, jego realny, tak się wydaje, plan obalenia władzy bolszewików.

Historia Karola Jaroszyńskiego to można by rzec historia utracjusza i syna marnotrawnego, który po rozbiciu banku w Monte Carlo „uwolnił się” od hazardu i postanowił zostać przedsiębiorcą, co udało mu się w sposób wręcz nieprawdopodobny. Które wydarzenia z życia Jaroszyńskiego najbardziej Pana zaskoczyły – czy właśnie ta „przemiana”, czy też inne koleje jego życia?

Tak, z psychologicznego punktu widzenia, to właśnie ten moment, wygrana równowartości 774 kilogramów złota, najwyższa wygrana w historii kasyna w Monte Carlo, jest najważniejsza. Przypomnijmy, Karol Jaroszyński ma wówczas 31 lat. Nie jest więc dzieckiem, w tamtych czasach to już dojrzały mężczyzna. Mężczyzna, który szasta pieniędzmi, wpada w długi tak duże, że bracia muszą go wykupować, nakładać kuratelę na część majątku, która przypadła mu w spadku, człowiek, który nie ma żadnego – poza moskiewską szkołą handlową – wykształcenia, który jest, wcale nie tak rzadkim wśród Polaków, przykładem, jak stać się z milionera żebrakiem. I nagle, po tej wygranej, następuje w nim jakaś zadziwiająca, trudna do uwierzenia, przemiana. Z tego, co wiem, już nigdy nie będzie grał w kasynach. Można się tylko domyślać, że z hazardu się nie wyleczył, że tylko inaczej go umiejscowił, że zaczął grać na nieporównanie większą skalę. Że tym hazardem stał się dla niego biznes, pomnażanie pieniędzy w bardzo ryzykownych transakcjach. Że potrafił postawić wszystko na jednej szali. Wygrywał, wygrywał, wciąż wygrywał. Być może, gdyby nie bolszewicka rewolucja, umarłby jako niewiarygodnie bogaty, powszechnie szanowany, miliarder. Skończyło się inaczej. Choć nie musiało… Tylko, proszę pamiętać, że to nie ta wygrana zdecydowała o jego wielkim majątku – ona tak naprawdę pozwoliła zaledwie na spłacenie jego długów i kupno jakiejś nieruchomości w Monte Carlo. Pozwoliła jednak na wejście do świata bogaczy, znajomości – i wtedy i dziś znaczyły bardzo dużo – na zdjęcie braterskiej kurateli z jego odziedziczonego majątku. Reszta była już dziełem jego głowy, pomysłów, wizji.

Przez pryzmat życia Karola Jaroszyńskiego możemy „zobaczyć” Rosję jako imperium stanowe, Jaroszyński-Polak, ale z odpowiednim pochodzeniem i majątkiem, miał swobodny dostęp do rodziny carskiej. Jak liczna była grupa dobrze sytuowanych Polaków przedsiębiorców w Moskwie czy Petersburgu?

Nie, nie, to chyba nie tak. Jaroszyński nie był „jednym z wielu”… Był najbogatszym Polakiem w historii i z całą pewnością też jednym z najbogatszych obywateli Cesarstwa Rosyjskiego. Żaden inny Polak nie posiadał 12 banków, żaden nie produkował 30 procent rosyjskiego cukru (w 1914 r.), żaden nie posiadał w takiej ilości kopalni, hut, transportu kolejowego i rzecznego, przędzalni, nikt nie miał takiego jak on kartelu prasowego, a wreszcie… Karol Jaroszyński był przecież głównym dostawcą wyposażenia dla rosyjskiej armii po wybuchu I Wojny Światowej. Tak, na dworze rosyjskim bywali Polacy, ale wynikało to głównie z koligacji rodzinnych, z książęcych czy hrabiowskich tytułów. Jaroszyński był jednym z niewielu, który dostał się tam z powodu majątku. Stało się tak zapewne z dwóch powodów. Po pierwsze: to on w dużej mierze był głównym darczyńcą fundacji, na której czele stała caryca i jej córki. Fundacji zajmującej się pomocą rannym żołnierzom rosyjskim. Po wtóre, zatrudniał w swoich przedsiębiorstwach, w ich Radach Nadzorczych, byłych, a i obecnych polityków. I to tych z najwyższych szczebli, ministrów, szefów policji, ludzi z niebywałymi znajomościami. Wykorzystywał ich wiedzę w swoich interesach, zapewniał im ochronę, zapewne też dzięki nim zdobywał zamówienia. Jeśli ktoś zada pytanie: czy było to etyczne, trzeba odpowiedzieć: a jak w ówczesnej (ale i obecnej) Rosji można było robić inaczej interesy? Odpowiadając więc na pytanie, trzeba powiedzieć, że Polacy nie stanowili licznej grupy na dworze cesarskim. A ci, którzy mieli dostęp do cesarskiej rodziny, mając polskie korzenie, czuli się jednak, generalnie, Rosjanami.

Niezwykle ciekawym i sensacyjnym wręcz wątkiem jest próba uwolnienia carskiej rodziny, w której Jaroszyński miał być pośrednikiem, przekazując bolszewikom pół miliona funtów zadatku (taką informację podaje m.in. amerykańska pisarka Shay McNeal). Czy natrafił Pan na ślady tej sensacyjnej historii, która w połączeniu z pogłoskami o uczuciu Jaroszyńskiego do jednej z córek cara wydaje się nieprawdopodobna?

Ta informacja znajduje się w kilku źródłach. Jaroszyński niewątpliwie próbował uwolnić Aleksandra II i jego rodzinę: żonę Aleksandrę, córki Olgę, Tatianę, Marię i Anastazję oraz syna Aleksego. Zapewne był pośrednikiem, ale dziś raczej na pewno nie rozstrzygniemy, przez kogo miały „iść” pieniądze. Czy było to pół miliona funtów? Tego nie wiem i pewnie też tego nie zweryfikujemy. Czy ta próba pomocy rodzinie carskiej była motywowana chęcią ocalenia Tatiany (bo to zapewne w niej się kochał Jaroszyński)? To bardzo prawdopodobne. Ale równie prawdopodobne jest to, że w rodzinie cesarskiej widział jedyny motyw spajający państwo rosyjskie w morzu rewolucji, buntów, w tym morzu krwi, jakie się rozlało po całym państwie. Zapewne też wierzył, że dwory europejskie będą walczyć, że zrobią wszystko, aby ocalić Mikołaja II. Znamy historię, łatwo więc dziś wzruszyć ramionami, ale zapewne w roku 1917 czy 1918 wydawało się to bardzo logiczne.

Drugą sensacyjną działalnością Jaroszyńskiego była tzw. intryga bankowa, czyli próba sparaliżowania zagranicznych źródeł finansowania rewolucji bolszewickiej. Miała ona szansę powiedzenia?

O tej sprawie wiadomo więcej. I moja odpowiedź jest jednoznaczna: tak, ta operacja mogła się udać! Tyle, że nie chodziło w niej o próbę sparaliżowania zagranicznych źródeł finansowania działalności bolszewików. Plan dotyczył paraliżu wszystkich operacji bankowych bolszewików! Skąd moje podejrzenie, że ten plan miał ręce i nogi? Jeśli prześledzić, kto stał na czele banków rosyjskich, kto nimi zarządzał już podczas rewolucji, widać, że są to ludzie, którzy rządzili nimi wcześniej - bolszewicy, jeszcze przez kilka lat, nie mieli swoich kadr bankowych. Oczywiście, przy starych zarządach postawiono czerwonych nadzorców. Ale to byli z reguły słabo wyszkoleni ludzie. A bohater mojej książki był przecież z wieloma bankierami zaprzyjaźniony, zakolegowany, z wieloma przez lata robił interesy. Tak, chciał ich namówić do tej akcji. Pieniądze, które chciał im zaoferować, miały być na tyle duże, że ulegliby ich sile… Plan się nie powiódł, Anglicy, z którymi był w tej sprawie dogadany, wypłacili tylko pierwszą transzę pieniędzy. Jaki był tego powód? Mogę tylko snuć domysły. Np. taki, że bolszewicy zawczasu rozgryźli tę intrygę. Znamienny jest los angielskiego pośrednika przy tej operacji. Skończył rozstrzelany przez czerwonych…

Wydaje się, że Jaroszyński po ucieczce z Rosji w latach 20. stracił intuicję biznesmena, skupując akcje rosyjskich firm, czy też prawa własności do potężnych połaci lasów na Uralu, których nigdy nawet nie zobaczył. Czyżby wierzył w rychłą przegraną bolszewików?

To jedna z wielu zagadek dotyczących Jaroszyńskiego. Przecież swoim przyjaciołom radził, aby przenosili swe interesy na Zachód. Tymczasem po ucieczce z Petersburga do Kijowa w 1918 r. zaczął skupować majątki ziemskie (i kontynuował ten proceder jeszcze przez dwa, trzy lata). Wydał na to fortunę. Jakie były motywy tych operacji? Zapewne nie wierzył, że Zachód pozwoli trwać u władzy bolszewikom dłużej niż kilka lat. Proszę pamiętać, że Francja, Anglia, Niemcy, także Stany Zjednoczone ulokowały w przedrewolucyjnej Rosji ogromne pieniądze. Chęć ich odzyskania musiała być przecież ogromna. Tyle, że wikłanie się Zachodu w kolejny konflikt, po hekatombie I Wojny Światowej, po milionach ofiar, najpewniej nie było możliwe. Karol Jaroszyński, być może, nie docenił pacyfistycznej propagandy tego czasu. Wydaje się, że można znaleźć też inny motyw tej działalności: to hazard, o którym już mówiliśmy. Jaroszyński lubił stawiać wszystko na jedną kartę. A kiedy, jak nie w kryzysie, robi się najlepsze interesy? Poza tym, zapewne zakładał, że w najgorszym wypadku i tak pozostanie bogatym człowiekiem. Przecież na Zachodzie działały filie jego rosyjskich banków… Ryzykował też w II Rzeczpospolitej. Był wizjonerem, wiedział, że Polska uzyskawszy dostęp do Bałtyku, będzie musiała zbudować swój port morski. Postawił na Puck… Przegrał, powstała Gdynia.

W Pana powieści pojawia się też wątek zatrutej igły w Operze Paryskiej, czyli najprawdopodobniej zemsty bolszewików...

Ten zamach był rzeczywistym zdarzeniem. Niewiele o nim wiemy, poza tym, że Jaroszyński został ugodzony zatrutą igłą, końcówką laski. Ten rodzaj zamachów komuniści stosowali przez wiele dziesiątków lat. Mój bohater, w przeciwieństwie do wielu innych, został – dzięki szybkiej pomocy – uratowany. Ale nigdy już nie doszedł do pełni sił.

Które cechy charakteru Jaroszyńskiego najbardziej Pana ujęły. Bo mnie jego działalność charytatywna, troska o polskie sieroty w Rosji czasów rewolucji bolszewickiej i ogólnie wrażliwość na losy potrzebujących – obojętnie jakiej narodowości. W niepodległej Polsce z kolei ufundowanie KUL-u, czy gospodarcze wzmocnienie Polski, co nie do końca spotkało się ze zrozumieniem.

Karol Jaroszyński był niewątpliwie człowiekiem „złożonym”. Z jednej strony lojalnym obywatelem Rosji, nie miał pomysłu, aby z bronią w ręku walczyć o Polskę. Z drugiej strony przecież czuł się Polakiem i zrobił dla niej ogromnie dużo. Działalność charytatywna, jej skala, musi budzić uznanie, szacunek, naszą wdzięczność. To dziesiątki ochronek dla polskich sierot, setki stypendiów dla polskich studentów, pomoc dla polskich jeńców w rosyjskiej niewoli (Polacy walczyli przecież w armiach trzech zaborców), to wreszcie finansowanie powstających na terenach Rosji pod koniec I Wojny Światowej polskich jednostek wojskowych. No i dzieło życia Karola Jaroszyńskiego – Katolicki Uniwersytet Lubelski. To przede wszystkim on sfinansował jego powstanie i do końca życia dokładał swą nie cegiełkę, a całą cegłę, do jego funkcjonowania. Zafascynowało mnie jednak coś innego. Karol Jaroszyński nie umierał w nędzy, ale nie był też specjalnie zamożny. A przecież miał szansę, więcej niż szansę, że może być jednym z najbogatszych obywateli II Rzeczpospolitej. Wystarczyło, aby przystał na przedstawione mu na Zachodzie warunki. Odpowiedział odmownie. Był Polakiem, to się dla niego liczyło najbardziej!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia