Sezon teatralny 1975/1976 trwał w najlepsze, gdy Roman Kordziński, dyrektor artystyczny Teatru Polskiego chciał ściągnąć do Poznania... Krystynę Feldman. Aktorkę charakterystyczną, temperamentną i nietuzinkową. Już jej pierwsza filmowa rola - dewotki w „Celulozie” Jerzego Kawalero-wicza (1953 rok) na długo ukształtowała jej kinowe emploi. Stała się jedną z najbardziej wyrazistych aktorek drugiego i trzeciego planu. Na ekranie tworzyła różne postaci, w których groteska mieszała się z powagą, ekscentryczność ze spokojem, fizyczna słabość z siłą i charyzmą. Choć w teatrze nie była amantką, to każda z jej ról pozostawała w pamięci widowni na długi czas. A może właśnie dlatego?...
- Dotąd Poznań znałam tylko ze słyszenia, a to, że nie ma tu w ogóle zieleni, że są same kamienne, zimne ulice, że poznaniacy są kompletnie wyzuci z poczucia humoru i że jest to bardzo nieprzyjemne miasto, a już mało przyjazne dla artystów, pomimo iż jest tam uniwersytet. (...) I gdy już przyjechałam do Poznania, to prosto z dworca gdzie poszłam? Na ulicę Głogowską - tak swój przyjazd do stolicy Wielkopolski wspomina w książce „Krystyna Feldman albo festiwal tysiąca i jeden epizodów” sama aktorka.