Komunistyczna telewizja stanowiła nieomal państwo w państwie. Późniejszym symbolem jej potęgi był labirynt korytarzy przypominający mrowisko w podobnych do koszar gmachach budowanych na odległym wówczas Mokotowie. Nad wszystkim czuwał wszechmocny szef tzw. Radiokomitetu w randze ministra. Wedle dekretu z 2 sierpnia 1951 r. był mianowany i odwoływany przez prezydenta RP na wniosek premiera. W 1960 r. sprecyzowano zadania Radiokomitetu: został określony jako „centralny organ administracji państwowej w sprawach radiofonii i telewizji dla powszechnego odbioru”.

Jego szef otrzymał ogromną władzę: nie tylko codziennie karmił Polaków propagandą, ale też m.in. przedstawiał „właściwym organom państwowym wnioski w sprawach planów produkcyjnych odbiorników radiowych i telewizyjnych”. Pierwszym, który zasiadł na tronie króla telewizji, był Włodzimierz Sokorski. Stało się to w kwietniu 1956 r.
Początki imperium
„Od samego początku telewizja stała się istotnym elementem ówczesnego systemu politycznego oraz narzędziem w rękach kierownictwa partyjnego” - twierdzi Katarzyna Pokorna-Ignatowicz w rozprawie „Telewizja w systemie politycznym i medialnym PRL. Między polityką a widzem”. Ale początki późniejszej potęgi były skromne. Infrastruktura nadawcza prawie nie istniała, podobnie studia nagraniowe. Wozy transmisyjne kupione początkowo w ZSRR okazały się przestarzałe i trzeba było sięgnąć do dewiz i kupić je w Wielkiej Brytanii. Z kolei do odbioru służyły Polakom telewizory Belweder, Szmaragd, Koral, Nefryt, które z racji ogromnego zainteresowania były bardzo trudne do zdobycia. Talon na telewizor służył jako nagroda dla najbardziej zasłużonych działaczy partyjnych i przodowników pracy. Cena telewizora Wisła wynosiła w latach 60. 4 tys. zł, a w przypadku zakupu telewizora w systemie ratalnym - o 200 zł więcej.