W marcu 1945 roku droga z Nysy do Białej Nyskiej i Kałkowa każdego dnia pełna była wozów i wędrujących ludzi. W dali uciekinierzy słyszeli odgłosy bombardowań.
W każdej chwili mogły się zacząć naloty na Nysę. 12 marca ks. Herbert Schlenze, wikary parafii św. Jakuba i św. Agnieszki, sprawdził, czy skrzynie na wozach są dobrze przywiązane, i dał znak do odjazdu.
Konwój kilku pojazdów ruszył wolno, w kolumnie uchodźców. Późnym wieczorem stanęli na małym placu przy budynku parafii w Javorniku. Do miasteczka u podnóża Gór Rychlebskich wojna jeszcze nie dotarła.
Mężczyźni zaczęli wnosić do wnętrza kościoła nyskie skarby: srebrną zastawę ołtarza, srebrne świeczniki ołtarzowe, srebrną monstrancję, kielichy ze słynnej pracowni Neumana, srebrne ostensorium, czyli wyjątkowo zdobną i okazałą monstrancję, barokową kadzielnicę. W jednej ze skrzyń obłożona słomą leżała niewielka figura Madonny, trzymającej na rękach Dzieciątko, wyrzeźbiona z lipowego drewna około 1350 roku.
Jesienią ubiegłego roku Jana Hrbacova, historyk sztuki z Muzeum Sztuki w Ołomuńcu, zaczęła przygotowania do zaplanowanej wystawy średniowiecznej rzeźby sakralnej. Jako kurator wystawy chciała zgromadzić figury Madonn z całej Europy, których wspólnym elementem byłoby wyobrażenie lwa u stóp Matki Boskiej. Przygotowania zaczęła od dokładnej lustracji magazynów swojego muzeum.
- Zwróciłam uwagę na nieznaną rzeźbę, która ewidentnie powstała w śląskim kręgu Madonn na lwie - wspomina Jana Hrbacova. - Figura nigdy nie została wpisana do naszej ewidencji muzealnej. Była tylko przechowywana w odpowiednich warunkach klimatycznych jako depozyt.
Poprosiłam prof. Ivo Hlobila z Instytutu Historii Sztuki Czeskiej Akademii Nauk, który jest autorem naszej wystawy, o identyfikację tej rzeźby. Prof. Hlobil rozpoznał rzeźbę na podstawie publikacji z roku 1926 jako Madonnę z Nysy.
Kilka dni później Michal Soukup, dyrektor Muzeum Sztuki w Ołomuńcu, wykręcił telefon czeskiego MSZ i polskiej ambasady w Pradze. Przekazał wiadomość o zidentyfikowaniu średniowiecznej rzeźby.
- Tylko proszę o zachowanie całkowitej dyskrecji. Taką mamy zasadę. Do czasu, aż rzeźba przekroczy granicę Polski. Nasz wniosek do czeskich władz o zwrot rzeźby będzie dobrze udokumentowany. Tymi słowami zakończył swoją wizytę w nyskiej parafii św. Jakuba i św. Agnieszki profesor Wojciech Kowalski z działu rewindykacji polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Przedstawiciel MSZ wracał do Warszawy zadowolony.
W archiwach nyskiego kościoła oraz w Archiwum Wojewódzkim w Opolu znalazł między innymi katalog wydany w 1926 roku na wystawę rzeźby sakralnej we Wrocławiu. Ten sam, który przeglądał prof. Hlobil.
Madonna z Nysy pojechała wtedy na wrocławską wystawę, została obfotografowana, a zdjęcie opublikowano. Dziś to koronny dowód pochodzenia rzeźby. Proboszcz ks. Mikołaj Mróz znalazł też relację z wyprawy ks. Herberta Schlenzego do Javornika wraz ze spisem wywiezionych przed bombardowaniami rzeczy.
Latem 1945 roku do parafii św. Jakuba i św. Agnieszki w Nysie przyjechał pierwszy polski ksiądz, Jan Czajkowski. Przejął zrujnowaną świątynię od księdza niemieckiego, dr. K. Wawra. Prawdopodobnie od niego też usłyszał o ewakuacji kościelnego mienia do Javornika i dostał spis wywiezionych rzeczy.
Dzisiejsza bazylika była zrujnowana, bombardowania doprowadziły do zawalenia dachu. W zrujnowanym wnętrzu ludzie ciągle znajdowali przedmioty sakralne. 18 sierpnia 1945 roku Urząd Bezpieczeństwa zrobił przeszukanie w willi zamieszkanej przez prezydenta miasta Jana Koja.
Znalazł tam między innymi monstrancję, kielich mszalny i cyborium, czyli puszkę do przechowywania komunikantów. Rzeczy zarekwirowano. Prezydent pisał potem wniosek o ich zwrot. Wyjaśniał, że rzeczy znalazł w ruinach świątyni i chce je przekazać pierwszemu polskiemu księdzu, który przyjedzie do miasta na stałe.
Kolejną część wyposażenia kościelnego w grudniu 1945 roku ks. Czajkowskiemu przekazała komenda Milicji Obywatelskiej. Pierwszy polski proboszcz bazyliki powiadomił swoje władze kościelne - Administrację Apostolską Śląska Opolskiego w Opolu - o skarbach wywiezionych do Javornika.
Te zaangażowały polski MSZ. Wystąpiono oficjalnie o zwrot mienia. Dopiero w 1948 roku część skarbów przyjechała wraz z większym transportem dzieł sztuki do zamku w Pszczynie, wtedy filii Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu. Zaczęły się jednak spory pomiędzy władzami kościelnymi a świeckimi. Ówczesny proboszcz z Nysy ks. Józef Kądziołka domagał się zwrotu wszystkich przedmiotów ze swojej parafii.
Dyrektor Muzeum Górnośląskiego Michał Gładysz wspierany przez Urząd ds. Wyznań deklarował, że odda tylko to, co bezpośrednio służy do odprawiania mszy - monstrancje i kielichy. Zachowa inne dzieła sztuki, cenne ze względu na wysoką wartość muzealną i naukowo-badawczą. Dopiero po odwilży 1956 roku stanowisko polskich władz w tej sprawie zaczęło się zmieniać. Ostatnie przedmioty zwrócono dopiero w latach 1960-61. Teraz okazuje się, że nie wszystkie.
Nie wiadomo, kto i kiedy oddzielił rzeźbę Madonny od reszty skarbów z nyskiej parafii.
- Mamy tylko dokumentację, że rzeźba z Nysy przyjechała w 1974 roku do dawnej Galerii Sztuki w Ołomuńcu z morawskiego zamku Sternberk - opowiada Jana Hrbacova, kurator wystawy Madonn. - Od 1962 roku w zamku była czynna wystawa różnych dzieł sztuki. Być może właśnie wtedy rzeźba z Nysy trafiła do Sternberku, ale nie ma na to żadnych dokumentów.
Ostatni etap wędrówek Madonny z Nysy nastąpi po 12 maja. Polski ambasador w Pradze Grażyna Bernatowicz chce, żeby doszło do tego uroczyście na terenie ambasady. Pani ambasador już odwiedziła otwartą przed tygodniem wystawę Madonn z lwem w Ołomuńcu, na której zgromadzono 15 wybitnych rzeźb z całej Europy.
W przyszłym tygodniu do Ołomuńca wybiera się delegacja z Nysy z ks. Mikołajem Mrozem i starostą Adamem Fujarczukiem. W folderze wystawy wydrukowano, że właścicielem Madonny jest nyska parafia. Ksiądz Mróz zgodził się, żeby rzeźba pozostała na wystawie do jej zamknięcia.
Prawie 70 lat po wojnie średnio raz w miesiącu wracają do nas z zagranicy dzieła sztuki zrabowane bądź wywiezione w czasie wojny z dzisiejszych terenów Polski. Przykład Madonny z Nysy dowodzi, że w poszukiwaniach zaginionych skarbów otworzyć się może nowy, mało znany dotychczas kierunek czeski.
- Nie znam innego przykładu znalezienia dzieła sztuki z terenów Polski w czeskim muzeum. Wygląda na to, że jesteśmy wyjątkiem - przyznaje Jana Hrbacova z Muzeum Sztuki w Ołomuńcu. Polski MSZ w ostatnich latach pośredniczył i załatwiał jeszcze dwie inne sprawy - zwrotu zbiorów archiwalnych dwóch dolnośląskich miast.
Po dwóch latach starań Czesi przekazali je do Archiwum Wojewódzkiego we Wrocławiu. To nie wszystko, choć nikt dotychczas nie zebrał całościowych informacji o wywiezionych na teren Czech przedmiotach i nie zweryfikował, co udało się odzyskać.
Tymczasem dla Niemców ewakuujących się przed frontem w 1945 roku z tej części Śląska Czechy były głównym kierunkiem odwrotu. Kluczem do poszukiwań są informacje od Niemców, dawnych mieszkańców, którzy prowadzili te ewakuacje.
Kilka lat temu student z Nysy Sebastian Miechkota, tłumacząc wspomnienia Grety Hoffman, trafił na informacje o losach archiwum miejskiego Nysy. Książeczkę ze wspomnieniami zmarłej w latach 70. dawnej mieszkanki Nysy Sebastian dostał w prezencie od Niemca z Hildesheim, którego miał okazję oprowadzać po mieście.
- Jedno z jej ostatnich opowiadań mówi o miejskim archiwum. Greta Hoffman była jego pracownikiem - opowiada Sebastian Miechkota. - Dokładnie opisała zbiory archiwalne, w których były m.in. stare dokumenty cechów miejskich, mszał z kościoła św. Barbary, XV-wieczny akt fundacyjny ratusza, który znaleziono w gałce wieży ratuszowej w czasie remontu w latach 30. XX wieku. Kolekcja 480 fotografii Nysy i 360 zdjęć z rejonu Pradziada w Jesenikach.
Kiedy do miasta zaczął się zbliżać front, pracownicy archiwum spakowali zbiory do 10 skrzyń. Najpierw wywieziono je gdzieś pod Nysę. 28 lutego 1945 roku pojechały do wioski Oberthomasdorf (dziś Domasov) koło Jesenika i spoczęły w miejscowej gospodzie.
- Greta Hoffman pisze, że od pewnej nysanki, która po wojnie była w tej wiosce, dowiedziała się, że skrzynie z dokumentami zostały zabezpieczone przez czeskie władze. Czesi wywieźli je gdzieś w głąb kraju - mówi Sebastian Miechkota. - Potem jakiś niemiecki historyk próbował ustalić, jaki był ich los i gdzie trafiły. Dowiedział się tylko, że wywieziono je do archiwum państwowego w Pradze. Napisałem maila do kilku placówek muzealnych w Czechach w sprawie tych archiwaliów, ale nie dostałem odpowiedzi.
Do górskiej wioski Domasov pod Przełęczą Czerwonohorską trafiły także w marcu 1945 roku cztery drewniane skrzynie z najcenniejszymi eksponatami z Muzeum Sztuki i Starożytności w Nysie.
Jak ustalił Krzysztof Pawlik, wieloletni pracownik nyskiego muzeum, były to m.in.: widoki panoramiczne Nysy z okresu od XVI do XIX wieku, dywan z herbem Nysy i datą 1667 - najstarszy przykład tkactwa w Europie, naczynia i wyroby ze szkła, fajansu i srebra.
Zdaniem Krzysztofa Pawlika w wiejskiej gospodzie w Domasovie znalazły się także inne cenne dzieła sztuki z nyskich kościołów. Jego zdaniem były tam także rzeczy z kościoła gimnazjalnego przy Carolinum, gdzie do 1945 roku stała także XIV-wieczna rzeźba Madonny.
Były to m.in.: relikwiarz w kształcie monstrancji, mszał w srebrnej oprawie, XV-wieczna księga "Leben Jesu" pisana na pergaminie. Stanisław Kramarczyk, który w 1945 roku został kierownikiem referatu kultury i sztuki w nyskim starostwie, wiedział o wywiezionych zbiorach i zaczął starania o ich zwrot.
Pojechał nawet do Domasova. Powiedziano mu, że czeskie władze traktują dobra kultury znajdujące się na swoim terytorium jako własność państwową. Jak pisze Krzysztof Pawlik: Z tych zbiorów udało się odzyskać 16 grafik z widokami Nysy. Przyjechały do Polski w 1963 roku po długotrwałych poszukiwaniach i negocjacjach na najwyższym szczeblu.
A reszta?
KRZYSZTOF STRAUCHMANN, Nowa Trybuna Opolska