Rzecz działa się w srogich czasach rabacji galicyjskiej 1846 r. W Siedliskach nad Wisłokiem mieszkał młody chłop o nazwisku Wajda. Należał do jednego z najstarszych rodów chłopskich, osiadłych tam jeszcze pewnie w średniowieczu. Wajda znany był z pracowitości, miał duże połaci ziemi do obrobienia.
- Nie założył jeszcze rodziny, bo twierdził, że najpierw musi się zdrowo naharować, by żonę i dzieci dostatnio utrzymać - wspomina swego przodka Franciszek Wajda z Siedlisk, który w dzieciństwie niejeden raz słyszał tę historie.
W tamtych czasach wyzyskiwani do granic możliwości chłopi cierpieli wyjątkową niedolę i coraz dosadniej wyrażali głosy sprzeciwu. W Galicji podburzał chłopów do wielkiego buntu przeciwko panom Jakub Szela. Wkrótce rozpętał krwawą rzeź szlachty i stał się dla ziemiaństwa najbardziej znienawidzonym chłopem.
Również Wajda był bliski buntu. Nie dość, że harował jak wół na swym polu, ledwo wiążąc koniec z końcem, to jeszcze zmuszony był odpracowywać pańszczyznę u szlachciców.
- Zdarzało mu się więc mówić głośno, co o tym wszystkim myśli - kontynuuje przekazywaną z pokolenia na pokolenie opowieść Stanisław Szczęch z pobliskiego Zarzecza. - Pewnego dnia Wajda przybył do dworu, by prosić o odroczenie odpracowania pańszczyzny. I wtedy ślad po nim zaginął.
Wiele lat po tym wydarzeniu w pobliżu kapliczki ze św. Janem Nepomucenem, patronem topielców i pomyślnej przeprawy przez rzekę, odkryto ludzkie szczątki. Okoliczni mieszkańcy nie mieli wątpliwości, że należały one do Wajdy. Rozerwano jego ciało końmi, a fragmenty pochowano pod kapliczką.
W ten sposób panowie na Siedliskach postanowili rozprawić się z krnąbrnym i zdradzieckim chamem. Później w tym miejscu wzniesiono kapliczkę murowaną, a w świadomości mieszkańców Siedlisk pozostała gorzka opowieść o nieszczęśniku Wajdzie, który zginął w okrutny sposób, sprzeciwiając się wyzyskowi.
Historia zna wiele przypadków, gdy ludzi skazywano na śmierć poprzez rozerwanie końmi. Już Liwiusz w I w. w swym wiekopomnym dziele o Rzymie wspomina, że mityczny dyktator Alby Longi - Mettius Fufetius - skazany został za zdradę Rzymian biorących udział w wojnie na rozerwanie za pomocą wozów zaprzęgniętych w dwa konie.
Końmi rozwłóczona była Sunhilda, skazana przez srogiego króla Greutungów Hermanaryka w IV w., bowiem jej mąż jako jeden z dowódców podległego plemienia zdradził władcę. Inna Germanka z ludu Wizygotów, niejaka królowa Brunhilda, skazana została na rozwłóczenie końmi, bo zdradziła swych współplemieńców.
W podobny sposób zginął święty katolicki i prawosławny Hipolit, zwany Rzymskim. Nieszczęśnik padł ofiarą rozgrywek wokół urzędu papieskiego z przełomu II i III w. Do każdej jego kończyny przywiązano sznury, te zaś przytroczono do czterech koni, które pogalopowały w cztery strony świata.
Dziś trudno orzec, skąd w głowach oprawców Wajdy zrodził się pomysł tak wyszukanej i okrutnej kaźni. Czyżby aż do tego stopnia zaślepiła ich nienawiść z powodu zniewagi, jaką zgotował im "chamski syn"?
Kara śmierci z użyciem koni wydaje się mieć korzenie orientalne. W Polsce - być może - ma związek z teorią głoszoną przez szlacheckie rody, iż pochodzą od stepowego, koczowniczego plemienia Sarmatów. Możliwe, że w szlacheckiej świadomości utrwaliła się ponura tradycja okrutnej śmierci, pielęgnowana w bajędach o sarmackim pochodzeniu.
Faktem jest, że w podrzeszowskich Siedliskach obok świeżo odrestaurowanej kapliczki ze św. Janem Nepomucenem leżą prochy chłopa Wajdy z wiejskiej opowieści. Po około 170 latach historia jego dramatu co jakiś czas odżywa. O Wajdzie mieszkańcy opowiadali zwykle z czcią, wszak ich odważny przodek zginął w słusznej sprawie.
Jakub Pawłowski
NOWINY