Powie ktoś, że za często wracamy do lat okupacji i "wojny po wojnie". To prawda, że często, ale w ten sposób rejestrujemy relacje, których nikt wcześniej nie spisał. Dziś gościmy w Albumie panów Jerzego Koszewskiego i Ryszarda Malinowskiego.
Miałem wówczas 11 lat i te zabójstwa zostały w mej pamięci do dzisiaj - wspomina Jerzy Koszewski. - W końcu czerwca, mimo wkroczenia wojsk niemieckich do Białegostoku, niektórzy mieszkańcy próbowali wybierać towary i artykuły spożywcze z magazynów posowieckich.
Jeden z nich - z suszonymi rybami - znajdował się przy w podwórku po prawej stronie ul. Sienkiewicza. Po zdobycz wybrałem się i ja ze starszym, stryjecznym bratem Czesławem Koszewskim. Zanim jednak weszliśmy do magazynu, zjawili się Niemcy, jeden z nich stanął na warcie przy otwartej furtce. Brama była zamknięta, a cała posesja ogrodzona płotem, za którym znajdowała się już posesja straży pożarnej (z wejściem od ul. Warszawskiej).
Tak znaleźliśmy się w pułapce. Brat wykazał większy refleks i zdołał uciec przez furtkę, wartownik kopnął go tylko na pożegnanie. Ja zostałem sam niepewny swego losu. Jeden z mężczyzn usiłował w tym czasie uciec przez wspomniany płot. Wartownik strzelił do niego, trafił w bok, z którego zaczęła spływać krew na stertę ryb porzuconych na podwórzu.
Po pewnym czasie zjawił się oficer niemiecki i ten wydał rozkaz, żeby aryjczyków wypuścić, a Żydów rozstrzelać za rabunek już niemieckich ryb (zdobycz wojenna!). Musiałem przy wyjściu przez furtkę przeżegnać się i zmówić "Ojcze nasz". Co musieli zrobić dorośli mężczyźni, wolę pominąć. Dodam, że Żydzi nie nosili jeszcze wówczas żółtych gwiazd Dawida. Ranny mężczyzna prawdopodobnie zmarł z wykrwawienia się.
Działo się to na ulicy Nowogródzkiej, od strony ul. Poleskiej, która częściowo znajdowała się po stronie aryjskiej, częściowo po stronie getta. Szedłem z kolegą w stronę ulicy Smolnej, też przepołowionej na dwie części. Przed nami maszerował esesman. Nagle wyciągnął z kabury pistolet i ku naszemu przerażeniu wystrzelił, mierząc w poprzedzającego go mężczyznę.
Był to Żyd, uciekinier z getta, który nie zorientował się, że na jego marynarce (na plecach) pozostał obrys po usuniętej gwieździe Dawida. Domyślać się należy, że odpruł gwiazdę, ale zapomniał, że słońce wypaliło dookoła niej materiał, z którego uszyta była marynarka. Esesman nawet nie krzyknął: Halt! Podszedł do ofiary, kopnął ciało nogą, zaczął rewidować kieszenie marynarki. Nie wiem, czy coś znalazł, pobiegłem z kolegą na ulicę Poleską i dalej przez nasyp kolejowy na naszą ulicę Trochimowską.
Tego zabójstwa dokonał wartownik niemiecki stojący na rogu ulic Poleskiej i Smolnej. Getto już opustoszało, ale jeszcze w schronach i zakamarkach kryli się Żydzi, w tym bojownicy. Zobaczyliśmy, jak nagle na dachu drewnianego domu, stojącego na terenie getta, ale blisko płotu, ktoś odsuwa dachówkę i wysuwa lufę karabinu. Padł strzał w kierunku wartownika. Niemiec mimowolnie zrobił w tym czasie krok w bok i ocalał.
Pewnie strzelający nie miał już naboi, za to wartownik błyskawicznie zdjął z ramienia karabin i wypalił w otwór w dachu. Strzał był chyba celny, bo usłyszeliśmy krzyk: "Aj, wej", a potem zaległa cisza. Niemiec nie mógł pójść sprawdzić, co się stało z tym powstańcem, bo dzielił ich płot wysokości około trzech metrów z kolczastym drutem na górze.
A to relacja Ryszarda Malinowskiego: Pisano już o zbrodni niemieckiej dokonanej tego dnia w Grabówce. Niemcy dokonali czystki w więzieniu przy ul. Kopernika, ładowali skazanych na śmierć do samochodów, te kierowały się ku dawnej Szosie Baranowickiej. Wracam do tragedii sprzed równo 70 lat, bo jestem jej pośrednim świadkiem, znałem niektóre ofiary.
Tego dnia w Grabówce zginął m.in. Romuald Żółkiewicz, aresztowany w sierpniu 1943 r. Niemcy wzięli także jego żonę i trójkę dzieci, ale oni wrócili do domu tuż przed Wigilią. Żona widziała z okna celi, jak męża prowadzono przed podwórze więzienne.
Okrutniejszy był los Sawickich. Czesław Sawicki, przedwojenny nauczyciel, rezerwista i konspirator, mieszkał przy ul. Brukowej 8. Opuścił ten dom, ukrywał się poza Białymstokiem, chyba w rejonie wioski, z której pochodziła jego żona. Kiedy Niemcy przyszli po Czesława na Brukową, to omal nie aresztowali innych konspiratorów, ale ci zdążyli uciec przez okno.
Pojawiły się w mieście listy gończe za Sawickim, oprawcy obiecywali nagrodę zdrajcy. Zatrzymali też ojca i matkę poszukiwanego, siostrę z mężem i synami, którzy mieszkali w Białymstoku. Wszyscy stracili życie 8 grudnia w Grabówce, ocalała tylko siostra, która była wywieziona na roboty do III Rzeszy.
Przeżyłem mocno i zagładę rodziny Leona Suszyńskiego. Mówiłem o nim już wcześniej. Był przez konspirację akowską skierowany do pracy wywiadowczej w komendzie policji przy Warszawskiej 50. W porę zdołał uciec do partyzantki (miał pseudonimy P-8, Litwin), wiele tam dokonał [we wrześniu 1939 r. bronił Grodna, na początku lipca 1943 r. wziął udział w szturmie Wilna w ramach akcji "Ostra Brama", po wojnie dowodził oddziałem w Puszczy Knyszyńskiej, ujawnił się w 1947 r., ale wkrótce dostał wyrok 8 lat więzienia].
W odwecie Niemcy wzięli osoby mieszkające w sąsiedztwie, z podwórka. Wzięli też - stosując odpowiedzialność zbiorową - niewinnych, mieszkających przy ul. Kaniowskiej, gdzie mieszkał Mieczysław Pielnia, który zabił kontrolującego go hitlerowca przy ul. Wasilkowskiej (skrzyżowanie z Szosą Północno-Obwodową). Kiedyś każdego roku 8 grudnia odprawiano mszę na miejscu straceń w Grabówce.
ADAM CZESŁAW DOBROŃSKI, Kurier Poranny