„Muszkieterzy” i wojenna tajemnica Rydza-Śmigłego

Katarzyna Kaczorowska
Dlaczego członkowie najbardziej tajemniczej organizacji polskiej konspiracji chcieli sprowadzić do kraju marszałka Rydza-Śmigłego? Miał poprowadzić naród do boju czy raczej stać się polskim Pétainem?

Dziś żyjemy pod świeżym wrażeniem klęski, powstają w nas te same uczucia samooskarżenia jak u naszych pradziadów po rozbiorach. W blasku zwycięstwa topnieją wszystkie winy, w mroku klęski nawet słabości i omyłki urastają do rozmiarów zbrodni. Ludzie szukają winnych, głoszą pomstę za swój zawód, za swoje nieszczęście - to słowa marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego, które napisał we wrześniu 1941 r. po ucieczce z internowania w Rumunii, na krótko przed zorganizowaną w tajemnicy akcją przedostania się do okupowanej Polski. Ucieczki pełnej goryczy i kto wie, czy nie wypełnionej mimowolną nadzieją na odkupienie infamii - to w Rumunii, podczas spotkania z Melchiorem Wańkowiczem, Rydz-Śmigły żalił się gorzko: „Mówią […] że jestem […] tchórzem […] że […] uciekłem”.

W dymach pochlebstw otoczenia

Marszałek, który stanął na czele polskiego wojska po śmierci Józefa Piłsudskiego, przegrał w godzinie próby, którą był wrzesień 1939 r., ale przed wojną było jasne, że szykowany na prezydenta II Rzeczypospolitej bohater wojny polsko-bolszewickiej w 1920 r. nie radzi sobie ani ze stanowiskiem, ani ze związanymi z nim oczekiwaniami.

W lipcu 1936 r. premier Felicjan Sławoj-Składkowski podpisał okólnik, w którym informował: „Generał Rydz--Śmigły, wyznaczony przez Marszałka Piłsudskiego, jako pierwszy Obrońca Ojczyzny, i pierwszy współpracownik Pana Prezydenta w rządzeniu państwem, ma być uważany i szanowany, jako pierwsza w Polsce osoba po Panu Prezydencie Rzeczypospolitej”.

Nic dziwnego, że Janusz Jędrzejewicz tak opisywał w swoich notatkach wydanych później pod tytułem „W służbie idei. Fragmenty pamiętnika i pism” atmosferę wokół marszałka i jej wpływ na niego: „Ten miły, kulturalny, inteligentny człowiek uległ jakby zaczadzeniu w dymach pochlebstw otoczenia, często najfatalniej dobranego i nie wytrzymywał niebezpieczeństwa pokus, które daje każde wybitne w społeczeństwie stanowisko”.

Kapitan Stefan Witkowski (w środku, w garniturze), twórca „Muszkieterów”, podczas prezentacji nowego tłumika do broni palnej. Rok 1931
Kapitan Stefan Witkowski (w środku, w garniturze), twórca „Muszkieterów”, podczas prezentacji nowego tłumika do broni palnej. Rok 1931

10 listopada 1936 r. Rydz-Śmigły otrzymał stopień generała broni. Dzień później w Święto Niepodległości dekretem prezydenta Ignacego Mościckiego mianowany został marszałkiem Polski. I tak właściwie zaczął się marsz dawnego towarzysza broni Piłsudskiego do powolnego upadku.

Jak oceniał nieżyjący już historyk prof. Paweł Wieczorkiewicz, budowanie pozycji Rydza-Śmigłego miało bardzo prosty powód: zdawano sobie sprawę, że sztuczna legenda marszałka nie zastąpi charyzmy Piłsudskiego. Państwowy kult miał więc na nowo połączyć coraz bardziej podzielony obóz legionowy, ale też stać się legitymizacją władzy jego następców.

Efekty systemowego działania szybko stały się widoczne w całym kraju. Wizerunki Rydza-Śmigłego można było oglądać na ulicach i w urzędach. Na oficjalnych plakatach marszałka można było podziwiać na tle eskadry samolotów i tylko wprawne oko dostrzegało, że to maszyny Luftwaffe, a nie polskie. Dawny bohater wojny polsko-bolszewickiej został obywatelem honorowym Rzeszowa, Sosnowca, Kielc, Radomia i Bydgoszczy. Nie tylko wydawano książki o marszałku, ale też jego imieniem - za życia - nazywano ulice i place, ba Poczta Polska wydała znaczek z jego podobizną, a do kolekcji tytułów Rydz-Śmigły 20 maja 1937 r. dołączył doktorat honoris causa z dziedziny medycyny Uniwersytetu Stefana Batorego. Lud miał wierzyć, że jest dobrze, bezpiecznie, a przyszłość tylko świetlana, bo przecież słowa piosenki Adama Kowalskiego mówiły prosto i jasno: „Naprzód, żołnierze stara wiara, młode zuchy. / Za Śmigłym-Rydzem pomni jego w boju chwał, / On nas wywiedzie cało z każdej zawieruchy, / Sam Komendant, sam Komendant nam go dał, / Sam Komendant, sam Komendant, / Nam go na Wodza dał!”.

Było też kilku krytyków, ale stanowili mniejszość. Jednym z nich był Cat-Mackiewicz, który nazywał go „bałwanem, którego ludzie ulepili własnymi rękami, a potem wołali: Wodzu prowadź nas, a on mógł jeździć tylko popychany taczkami”.

Gorzka chwila prawdy

Człowiek, który nie wahał się po pakcie monachijskim zająć Zaolzia, który buńczucznie mówił: „Nie tylko nie damy całej sukni, ale nawet guzika nie damy”, jeszcze w pierwszych dniach sierpnia 1939 r. zapowiadał: „Gdy w czasach dzisiejszych słowa pokój i wojna na przemian są na ustach świata - to my stwierdzamy: cenimy i szanujemy pokój tak jak inne narody. Ale nie ma takiej mocy, która by nas przekonała, że pokój to jest takie słowo, które dla jednych oznacza brać, a dla drugich - dawać! Nie żywimy w stosunku do nikogo agresywnych zamiarów, co jest chyba jasnym i nie ulega wątpliwości, tak samo jak nie ulega wątpliwości, że przeciwstawimy się wszystkimi środkami, bez reszty, każdej próbie bezpośredniego lub pośredniego naruszenia interesów, praw i godności naszego państwa”. Po czym godność i państwa, i własną przegrał. 1 września 1939 r., kiedy Niemcy o świcie zaatakowały Polskę.

W nocy z 6 na 7 września marszałek opuścił Warszawę i przeniósł swoją kwaterę do Brześcia nad Bugiem. Po wkroczeniu wojsk sowieckich na terytorium Rzeczypospolitej 17 września wraz z rządem polskim i prezydentem Mościckim przekroczył granicę polsko-rumuńską. Ucieczka zresztą miała dramatyczny, wręcz filmowy przebieg - na moście granicznym ruchem kierował Stefan Sobieniowski, który nie wierzył własnym oczom, że wielbiony od kilku lat wódz po prostu ucieka z kraju, zostawiając walczących żołnierzy samych. Wyjątkowo emocjonalnie na to, co się dzieje na granicy, zareagował obecny tam pułkownik Ludwik Bociański, który Rydza-Śmigłego znał osobiście. Stanął naprzeciwko jadącej kolumny samochodów i zaskoczonemu marszałkowi powiedział, by zawrócił. Przecież chodzi o honor Wojska Polskiego i polskiego żołnierza.

Rozmowa trwała bardzo krótko. Jakie dokładnie słowa padły podczas niej, nie wiadomo. Wiadomo za to z relacji świadków, że marszałek odsunął pułkownika na bok, a ten nieoczekiwanie dla wszystkich wyjął rewolwer z kabury i strzelił sobie w pierś.

W imię honoru, którego - jak uznał - zabrakło marszałkowi.

Plan uciekinierów zakładał, że dostaną się do Francji, by tam kontynuować walkę u boku aliantów. Nikt nie przewidział, że polskie władze zostaną internowane w Rumunii - pod naciskiem Niemców. 7 listopada 1939 r. Edward Rydz--Śmigły złożył rezygnację z funkcji naczelnego wodza. I tutaj zaczyna się kolejny etap jego życia, kto wie, czy nie owiany największą tajemnicą.

Stefan Witkowski, założyciel „Muszkieterów”, to do dziś jedna z najbardziej zagadkowych postaci polskiej konspiracji z czasów II wojny światowej
Stefan Witkowski, założyciel „Muszkieterów”, to do dziś jedna z najbardziej zagadkowych postaci polskiej konspiracji z czasów II wojny światowej

Początkowo internowany Rydz-Śmigły mieszkał w mieście Krajowa (Craiova). Później przewieziono go do górskiej wioski Dragoslavele, gdzie pilnowała go rumuńska żandarmeria. 10 grudnia 1940 r. udało mu się uciec i nielegalnie przekroczyć granicę rumuńsko-węgierską. Do jesieni 1941 r. ukrywał się w Budapeszcie. W październiku 1941 r. przez Słowację przedostał się do okupowanej Polski - najpierw kilka dni przechowano go w Krakowie, a potem przewieziono do Warszawy.

Według prof. Pawła Wieczorkiewicza po dotarciu do Warszawy były już naczelny wódz próbował nawiązywać różne kontakty z podziemiem, między innymi z generałem Stefanem Grotem-Roweckim, stojącym na czele Związku Walki Zbrojnej. Czy tak było istotnie? Więcej tu tajemnic niż potwierdzonych faktów. Ba, nawet sprawa tak, wydawałoby się, oczywista jak śmierć również wcale nie jest jednoznaczna i wyjaśniona do końca. Według różnych biogramów marszałek zmarł na zawał serca 2 grudnia 1941 r. i pochowano go na cywilnych Powązkach pod fałszywym nazwiskiem Adam Zawisza.

Ale prof. Wieczorkiewicz twierdził, że owa śmierć była wielką mistyfikacją i w gruncie rzeczy Rydz-Śmigły żył jeszcze co najmniej pół roku.

Tajemnice zabrane do grobu

Wedle danych, które już w połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia zestawił Dariusz Baliszewski, wszelkie dowody i świadectwa w sprawie śmierci marszałka są niespójne i sprzeczne. Z tych niespójności biorą się przekonania, że Rydza-Śmigłego wywieziono poza Warszawę, by uchronić go przed tropiącymi go zajadle Niemcami, ale też ukryć przed politycznymi zwolennikami, a więc w gruncie rzeczy internując, odebrać możliwości działania.

„Muszkieterzy” jako pierwsi ustanowili komunikację kurierską na kierunku południowym. Używali m.in. szlaków przez tatrzańskie przełęcze
„Muszkieterzy” jako pierwsi ustanowili komunikację kurierską na kierunku południowym. Używali m.in. szlaków przez tatrzańskie przełęcze

Czy rzeczywiście marszałek zmarł pół roku później?

Na rzecz tej teorii przemawiają poszlaki, między innymi ta, że generał „Grot” nie tylko ukrył uprzednio przed generałem Władysławem Sikorskim swoje spotkanie z marszałkiem, ale nawet informacje o jego pobycie w Polsce, podejmując z nim lub wokół niego polityczną grę.

„Tajemnicę tych rozmów - pisał prof. Wieczorkiewicz - Rydz zabrał do grobu, w kilka bowiem tygodni po zainstalowaniu się w Warszawie zmarł na serce. Zgon mógł być jednakże inscenizacją. Jest prawdopodobne, że śmierć Naczelnego Wodza nastąpiła latem 1942 r., również zresztą z przyczyn naturalnych. Jedną z możliwych prób wyjaśnienia zagadki jest przypuszczenie, że Śmigły znalazł się w Polsce przede wszystkim po to, aby wobec nowej sytuacji strategicznej, jaką stworzył wybuch wojny niemiecko--sowieckiej i pasmo klęsk Armii Czerwonej, wszcząć rozmowy ostatniej szansy z czołowymi osobistościami III Rzeszy”.

W tych rozmowach, których treści najpewniej nigdy nie poznamy, niebagatelną rolę odgrywa jedna z najbardziej tajemniczych organizacji w dziejach polskiego ruchu oporu - „Muszkieterzy” - znana też pod kryptonimami „Mu”, „Nurki”, „Regimenty Mu”, „Żupany”.

Czas na Muszkieterów

Organizacja utworzona została na początku października lub listopada 1939 r. w Warszawie z inicjatywy inż. kpt. Stefana Witkowskiego ps. Kapitan, Doktor Zet, Dyrektor, Inżynier, Tęczyński, Kaniewski, powołującego się na dyspozycje przekazane mu przez gen. Władysława Sikorskiego.

Do „Muszkieterów” należeli głównie młodzi oficerowie służby czynnej i rezerwy oraz osoby wywodzące się ze środowisk technicznych. W organizacji tej działali inż. Antoni Kocjan - przedwojenny konstruktor szybowców, i Tadeusz Derengowski - instruktor szybowcowy i pilot samolotowy.

W 1940 r. „Muszkieterzy” wchodzili w skład Centralnego Komitetu Organizacji Niepodległościowych, od którego otrzymywali środki finansowe. Prowadzili głównie działalność wywiadowczą, w tym także na obszarze Rzeszy i polskich obszarach zajętych po 17 września 1939 r. przez ZSRR, oraz kontrwywiadowczą. Dysponowali też świetnie działająca placówką w Budapeszcie, poprzez którą najprawdopodobniej dotarli do Edwarda Rydza-Śmigłego po jego ucieczce z miejsca internowania w Rumunii.

I tak dochodzimy do clou tajemnicy - według niektórych badaczy „Muszkieterzy” na przełomie 1941 i 1942 r. prowadzili grę polityczną mającą doprowadzić do porozumienia się z Niemcami, które w lipcu 1941 r. zaatakowały Związek Sowiecki. Nie tylko nawiązali kontakt ze Śmigłym, ale też z byłym premierem Leonem Kozłowskim. I to oni zorganizowali powrót marszałka do okupowanego kraju. Prawdopodobnie też w związku z tą sprawą pułkownik Marian Steifer sondował za pośrednictwem węgierskim zainteresowanie Niemców ewentualnym utworzeniem polskiego rządu współpracującego z Rzeszą...

Klementyna Mańkowska, działała w „Muszkieterach” - przewoziła m.in. raporty do Francji  i Wielkiej Brytanii. Za wiedzą wywiadu brytyjskiego pozorowała
Klementyna Mańkowska, działała w „Muszkieterach” - przewoziła m.in. raporty do Francji i Wielkiej Brytanii. Za wiedzą wywiadu brytyjskiego pozorowała współpracę z Abwehrą

Po drodze jednak wydarzyło się wiele zaskakujących zdarzeń, doszło do zdumiewających spotkań, napisano dziwne listy...

Nad ranem 2 grudnia 1941 r. w mieszkaniu generałowej Jadwigi Maxymowicz-Raczyńskiej przy Sandomierskiej 18 na warszawskim Mokotowie zmarł marszałek Edward Rydz-Śmigły (przynajmniej w tej najbardziej rozpowszechnionej opinii). Następnego dnia z Dworca Głównego w Warszawie odjeżdża czwórka emisariuszy - mają dotrzeć do Buzułuku, gdzie formowana jest armia Andersa. W bagażach wiozą ukryte w mydle mikrofilmy - na nich tajemnicze rozkazy dla Andersa.

Rotmistrz Czesław Szadkowski, podporucznik Czesław Wasilewski, porucznik Kazimierz Rutkowski i podchorąży Antoni Pohoski koleją docierają do Charkowa i sobie znanymi ścieżkami przedostają się za linię frontu, do Sowietów. Kiedy w końcu docierają do odpowiednich ludzi, przedstawiają się jako wysłannicy Polskiego Państwa Podziemnego i żądają kontaktu z Władysławem Andersem.

Jak było do przewidzenia, oczywiście nie wysłano ich do Buzułuku, ale do Moskwy, by tam można było ich spokojnie przesłuchać. O dziwo, Sowieci nie zatrzymali informacji o dziwnych gościach z Generalnej Guberni dla siebie - przekazali ją do Polaków w Buzułuku.

I znów, okrężną drogą, sztab Andersa skierował pytania do Londynu, czy Związek Walki Zbrojnej rzeczywiście wysyłał kogoś w tak niebezpieczną podróż.

Odpowiedź przyszła dość szybko. I zamiast wyjaśnić sytuację, tylko ją zaciemniła.

Okazało się bowiem, że ZWZ nikomu takiej misji nie zlecał. I w dodatku była to prawda, bo rotmistrz Szadkowski nie wykonywał rozkazów komendy ZWZ.

Polskie dowództwo w Buzułuku uznało, że tajemniczych oficerów z Polski nie mogą przesłuchiwać tylko Rosjanie. Powinni to zrobić również Polacy. Podejrzewano, że jeśli emisariuszy nie skierował na Wschód Grot-Rowecki, to najpewniej wysłali ich Niemcy.

Do Moskwy poleciał szef wywiadu armii Andersa. Przejął zatrzymanych i ich rzeczy od Sowietów. Jeszcze zanim zaczął przesłuchania, dokładnie przeszukał bagaże Polaków. I znalazł list ukryty w mydle do golenia skierowany bezpośrednio do Andersa. List apel z wezwaniem do uderzenia na Sowietów, gdy tylko polska armia formowana na Wschodzie osiągnie gotowość bojową.

„Wzywającym” był Stefan Witkowski, ale emisariusze „Muszkieterów” zasugerowali, że jego treść może pochodzić od marszałka Rydza-Śmigłego. W późniejszej historiografii przeważają dość automatyczne wnioski na temat tej zdumiewającej swą bezczelnością propozycji.

Więc jednak zdrada?

Zdaniem większości autorów jest ona dowodem na to, że Witkowski zdecydował się na daleko posuniętą kolaborację z Niemcami. O to samo oskarżało go zresztą dowództwo ZWZ i później AK. Już na początku 1942 r. - tuż po grudniowej misji jego ludzi - generał Grot-Rowecki pozbawił go dowództwa nad „Muszkieterami”. W sierpniu Wojskowy Sąd Specjalny Armii Krajowej wydał na Witkowskiego wyrok śmierci, który wykonano bardzo szybko. Kto wie, czy nie za szybko, ugruntowując zresztą tym samym czarną legendę „Muszkieterów”, podejrzewanych o paktowanie z Niemcami, a więc o zdradę.

Co tak naprawdę krył w sobie list do Andersa? W książce „Świat Muszkieterów. Zapomnij albo zgiń” Jerzy Rostkowski zauważył, że Anders i jego sztab zaskakująco łagodnie potraktowali wysłanników Witkowskiego. Stanęli oni wprawdzie przed sądem, ale skazany (na 15 lat więzienia, bynajmniej nie na karę śmierci - właściwą w warunkach wojennych w wypadku zdrady stanu) został tylko rotmistrz Szadkowski, pozostałych „Muszkieterów” uniewinniono.

Była to ostatnia chwila na próbę odnalezienia polskiego Pétaina i próbę porozumienia z Niemcami. Jeśli Śmigłym powodowały tego rodzaju pobudki - okazałby się mężem stanu, jakim stał się w roku 1940 francuski marszałek - pisał historyk Paweł Wieczorkiewicz

Według Rostkowskiego Witkowski przesłał Andersowi list tylko po to, by uwiarygodnić emisariuszy przed Niemcami. Było nie było, musieli przebyć ponad 1000 km przez tereny opanowane przez Niemców i przeniknąć przez front. Jednocześnie jednak w treści listu znalazło się pozdrowienie „dla Klimka od Ini” - skierowane do pułkownika Rudnickiego. Zdaniem Rostkowskiego to właśnie to pozdrowienie miało być sugestią dla sztabowców Andersa, że całą treść „wezwania” należy wziąć w cudzysłów. Zdaniem autora „Świata Muszkieterów” prawdziwym celem misji było wyłącznie stworzenie kanału komunikacji między okupowaną Polską a armią Andersa bez pośrednictwa Sowietów. A żadnego realnego rozkazu od Rydza-Śmigłego dotyczącego odwracania frontów bynajmniej nie było. Jeśli tak, to rzucałoby to co najmniej nowe światło na historię „Muszkieterów”. I podważało przeważające do dziś sądy na temat rzekomej kolaboracji z Niemcami w wykonaniu dowódców i członków tej organizacji oraz rzadsze, ale także do dziś powtarzane opinie na temat proniemieckich zapatrywań Edwarda Rydza-Śmigłego w ostatnich miesiącach jego życia.

Z drugiej jednak strony, prof. Paweł Wieczorkiewicz w swojej książce „Bohaterowie, renegaci, zdrajcy…” pisał tak: „Po co jednak wracał? Wersja, jakoby uczynił to, aby zrehabilitować się za Wrzesień i stanąć na czele podziemnej armii czy choćby jednej z konspiracyjnych organizacji piłsudczykowskich, jest tyle romantyczna, co naiwna. Uwagę musi zwracać za to termin realizacji odkładanej długo decyzji o opuszczeniu gościnnych Węgier - moment, gdy losy wojny nie tylko na Wschodzie wydawały się przesądzone. Była to ostatnia chwila na próbę odnalezienia polskiego Pétaina i próbę porozumienia z Niemcami. Jeśli Śmigłym, który jak nikt nadawał się do tej roli, powodowały tego rodzaju pobudki - okazałby się mężem stanu, jakim stał się w roku 1940 francuski marszałek”.

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia