„Niebo skąpi suchej ziemi kropli deszczu...”, czyli Pedro i Pamela rodem z Wrocławia

Robert Migdał
Płyty z piosenką „Pamelo, żegnaj” rozeszły się w kilkunastomilionowych nakładach. Od lewej: Mieczysław Metelski, Izabella i Zbyszek Dziewiątkowscy (pierwszy skład Tercetu).
Płyty z piosenką „Pamelo, żegnaj” rozeszły się w kilkunastomilionowych nakładach. Od lewej: Mieczysław Metelski, Izabella i Zbyszek Dziewiątkowscy (pierwszy skład Tercetu). archiwum prywatne Tercetu Egzotycznego
Od ponad pół wieku „Tercet Egzotyczny” porywa tłumy swoimi piosenkami. O początkach zespołu opowiada Izabella Skrybant-Dziewiątkowska, gwiazda Tercetu.
„Niebo skąpi suchej ziemi kropli deszczu...”, czyli Pedro i Pamela rodem z Wrocławia
archiwum prywatne Tercetu Egzotycznego

Robert Migdał: Pamiętasz, gdzie zobaczyliście się po raz pierwszy? Ty i Zbyszek Dziewiątkowski?

Izabella Skrybant-Dziewiątkowska: W operetce we Wrocławiu, która w tamtym czasie mieściła się w Operze Wrocławskiej przy ul. Świdnickiej. Poznaliśmy się dzięki Mieczysławowi Metelskiemu, który tam pracował. Był rok 1963. Występowałam jako solistka, a Zbyszek stał za kulisami. Patrzył na mnie. Już wtedy mu wpadłam w oko. „Anioł − nie kobieta. Ona musi być moja…” - miał powiedzieć. Postanowił, że mnie zdobędzie. I to za wszelką cenę.

Zbyszek zaczął regularnie przychodzić do operetki na Twoje występy. W maju 1963 roku złożył Ci propozycję, lecz na razie... biznesową.

Po jednym z występów zagaił, że widziałby mnie w swoim zespole. Że chciałby, żebym przyłączyła się do niego i do Mieczysława Metelskiego, do ich „Duetu Egzotycznego”. Wychwalał mnie. Mówił, że podoba mu się, jak śpiewam.

Ale Ty nie od razu się zgodziłaś.

No pewnie, że nie. Robił podchody, adorował mnie, chciał mi się koniecznie przypodobać. Gdy to nie poskutkowało - przyszedł do mnie po występie, taki pewny siebie, przycisnął do ściany i rzucił: „Mała, kiedyś będziesz moja”. Wtedy go odepchnęłam i pomyślałam: „Ale pewny siebie facet”. Wyszłam, trzaskając drzwiami. Nie ukrywam jednak, że bardzo mi zaimponowała ta jego władczość, bo już coraz bardziej zaczął mi się podobać.

A co ze wspólnymi występami? Myślałaś pewnie nad jego propozycją.

Nie wiedziałam, co robić. Dopiero od trzech miesięcy śpiewałam jako solistka w operetce. Wcześniej grałam na altówce w orkiestrze, ale dyrektorka operetki − Beata Artemska - zobaczyła mnie kiedyś na estradzie, doceniła głos i urodę, i postanowiła dać mi rolę w spektaklu − od razu główną, w „Mów mi Teo”, choć nadal kazała chodzić na korepetycje ze śpiewu. Później kazała mi chodzić na balet. Ćwiczyć. Po moim pierwszym występie otrzymałam znakomitą recenzję. Nie chciałam więc zawieść Artemskiej. Chciałam być wobec niej lojalna. Dlatego nie od razu się zgodziłam na przejście do zespołu Zbyszka. Powiedziałam, że muszę porozmawiać z Beatą Artemską. Poszłam do niej, powiedziałam, w czym rzecz.

Zagrałaś w otwarte karty.

Byłam szczera. Artemska mnie wysłuchała i stwierdziła: „Słuchaj, dziewczyno. Jesteś szalenie utalentowana, pokładałam w tobie wielkie nadzieje, ale jako śpiewaczka operetkowa będziesz występować 10-15 lat, nie więcej, a na estradzie masz wielką szansę, żeby występować latami. Jako dyrektor cię nie zwolnię z operetki, ale jako starsza koleżanka ci radzę: Idź, popróbuj, bo ja Cię widziałam na scenie, świetnie się ruszasz, a poza tym czujesz rytmy południa. Masz urodę. Wierzę, że się sprawdzisz”. A na dodatek była taka kochana, że zostawiła mi furtkę powrotu do operetki: „Jak ci się tam nie poszczęści, to przyjdź z powrotem, ja cię przyjmę, daję ci rok na spróbowanie estrady”. To była rewelacyjna propozycja.

Grzechem by było nie spróbować. To ci pomogło podjąć decyzję.

Tak. Postanowiłam śpiewać w zespole Zbyszka Dziewiątkowskiego. Była jesień 1963 roku. Umarł „Duet Egzotyczny” i narodził się „Tercet Egzotyczny”.

Kiedy cała Polska usłyszała po raz pierwszy o „Tercecie Egzotycznym”?

Stało się to dzięki audycji „Podwieczorek przy mikrofonie”. Ten program nas wypromował. To była audycja transmitowana na żywo na całą Polskę. Znani artyści, znakomite przeboje - wśród nich my… Wcześniej występowaliśmy też w Radiu Wrocław, w którym nagrywaliśmy piosenki i gościliśmy w Studio 202 Andrzeja Waligórskiego. Nasza kariera nabierała tempa.

Na pierwszy koncert pojechaliście razem w październiku 1963 roku.

Śpiewaliśmy w Zakopanem. W bardzo ekskluzywnym hotelu. Pierwszego występu nie zapomnę nigdy. Drżałam, ale nie z zimna, tylko z tremy. Pamiętam go też dlatego, że na ten występ przyjechał z Wrocławia, bardzo niespodziewanie, Jurek, za którym jeszcze tak niedawno szalałam. Bo tak naprawdę, z Jurkiem się oficjalnie nie rozstaliśmy.

Gdy zobaczyłam go w Zakopanem, zaprosiłam na koncert i na kolację. Jurek usiadł na tarasie i patrzył, jak ze Zbyszkiem śpiewam. Nie wiedział, że łączy nas uczucie, ale już się czegoś domyślał. Zbyszek to wykorzystał: wiedział, kim jest Jurek i co mnie z nim łączyło… Przed jedną z piosenek zapowiedział: „Dla najpiękniejszej, dla najcudowniejszej, najsłodszej Izabelli”. I każdą piosenkę mi dedykował, mówiąc publicznie coś miłego. Zbyszek świetnie się bawił, a Jurkowi szczęka chodziła z nerwów. Tak się zdenerwował, że się spakował i wrócił do Wrocławia. I tak między mną i Jerzym się skończyło na dobre.

Po powrocie do Wrocławia spotkaliśmy się po raz ostatni. On się popłakał, ja się popłakałam i się rozstaliśmy. Myślę, że rozpadła się nam miłość, bo nie traktował mnie tak jak kochający mężczyzna powinien traktować kochaną przez siebie kobietę.

W Twoim życiu był już tylko Zbyszek. Oficjalnie byliście parą od 1964 roku.

Na dobre i na złe, choć o ślubie jeszcze nie myśleliśmy. Nawet ze sobą nie mieszkaliśmy. Kochaliśmy się, i owszem, spotykaliśmy − nawet bardzo często, ale na noc wracaliśmy do swoich domów. A nawet wtedy Zbyszek zaskakiwał mnie: potrafił zadzwonić do mnie wieczorem i zaśpiewać do słuchawki: „O Izabello, Izabello”. To było takie romantyczne, wzruszające, że właśnie specjalnie dla mnie, dla swojej ukochanej, skomponował jakiś utwór. Albo „Pamelo, żegnaj”. Ta piosenka też powstała dla mnie. Z miłości.

Izabella występowała na prawie wszystkich kontynentach. Zawsze jednak wracała do swojej małej ojczyzny - na Dolny Śląsk.
Izabella występowała na prawie wszystkich kontynentach. Zawsze jednak wracała do swojej małej ojczyzny - na Dolny Śląsk. archiwum prywatne Tercetu Egzotycznego

„Pamela” Cię zachwyciła?

Nigdy o tym Zbyszkowi nie powiedziałam, ale niestety „Pamela” nie od razu przypadła mi do gustu. Była taka słodziutka, landrynkowa. Na początku miała inny tekst, tak wiele mówiący o naszej miłości, ale później, na potrzeby radia, trzeba było go zmienić. Na szczęście. Zbyszek poprosił o nowy tekst Mirosława Łepkowskiego. Jednak nawet po zmianie tekstu nie przepadałam za „Pamelą”, ale czułam, że ona wzrusza ludzi, więc ją śpiewałam. I tak z roku na rok - w końcu pokochałam „Pamelę”.

Zbyszek napisał o Tobie wiele piosenek: „Iza”, „O Izabello”, „Mia Izabella”, „Szukam ciebie, Izabello”.

Kochał pisać piosenki dla mnie. To cudowne, kiedy mężczyzna, oprócz zwykłego okazywania uczucia, kupowania prezentów, kwiatów, pisze coś specjalnie dla kobiety, coś, co przetrwa dziesięciolecia.

„Pamelo, żegnaj” przez lata zdobyła olbrzymią popularność.

A o mały włos, przez cenzurę, w ogóle by nie ujrzała światła dziennego...

Dlaczego?

Cenzor przyczepił się do słów „Niebo skąpi szczęścia biednym tak jak my”. Ale na szczęście Zbyszek przekonał go, że przecież to jest muzyka kubańska, naszego socjalistycznego, przyjacielskiego kraju. Tłumaczył, że „Pamela” to jest opis sytuacji, która zrodziła rewolucję na wyspie „jak wulkan gorącej”. I cenzor dał się przekonać.

Największy przebój „Tercetu Egzotycznego” robił też wielką furorę w... więzieniu.

Jacek Kuroń opowiadał mi kiedyś, że gdy siedział w więzieniu, zamknięty przez komunistów, miał wielkie poważanie wśród więźniów, bo znał tekst „Pameli” na pamięć. W zamian za paczkę papierosów pisał im na kartkach „Niebo skąpi suchej ziemi...”. Normalnie więzienny hit! Ale nie tylko więźniów wzruszał ten przebój… Kobiety mdlały na koncertach, kiedy ją słyszały. Raz na występie w Chorzowie, podczas śpiewania „Pamelo, żegnaj”, zemdlała na widowni kobieta. Okazało się, że przy „Pameli” poznała swojego męża. Jej ukochany dwa lata wcześniej umarł i tak się wzruszyła na dźwięki tego utworu, że świat jej zawirował. Na każdym koncercie ludzie na tę piosenkę reagują żywiołowo. Tańczą, przytulają się do siebie, płaczą. A w dzisiejszych czasach, gdy tak wielu ludzi wybiera emigrację i jedzie za chlebem do Anglii, Irlandii, ta piosenka jest nadal żywa, wiecznie żywa.

„Pameli” używasz do pewnego fortelu.

Na koncercie nie gramy jej od razu. Dopiero, gdy ludzie klaszczą i wołają po zakończeniu koncertu „Pamela, Pamela”, wychodzimy i śpiewamy ją na bis. W ten sposób zawsze mamy zapewnione bisowanie (uśmiech).

Dobrze pomyślane. Muzyka − muzyką. Wróćmy jednak do waszej miłości.

Z dnia na dzień coraz bardziej zakochiwałam się w Zbyszku... Ale to już była dojrzała miłość: bez zauroczenia, przemyślana - jeśli tak można powiedzieć o miłości. Wiedziałam, że chcę być z nim na całe życie, że to jest mój mężczyzna na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie.

Nie od razu jednak powiedzieliście sobie „tak” w urzędzie stanu cywilnego. Minęło siedem lat, zanim w 1971 roku wzięliście ślub. Czemu tyle czekaliście?

To było długie narzeczeństwo, bo ja ciągle bałam się małżeństwa, po tym jak się sparzyłam za pierwszym razem. Poza tym czekałam bardzo długo na unieważnienie ślubu kościelnego (z pierwszym mężem - przyp. red.), ale to też była wymówka, bo ze Zbyszkiem i tak nie mogłam wziąć kościelnego, bo on był rozwodnikiem.

To dlaczego w końcu zdecydowałaś się na ślub?

Zbyszek to wszystko uknuł. Pewnego dnia zadzwonił do mnie: „Przyjedź szybko do swoich rodziców”. Wsiadłam w samochód i pojechałam. Myślałam, że coś się im stało. Oni już mieszkali wtedy we Wrocławiu, przeprowadzili się z Osieka na Muchobór Wielki. Wpadam do ich domu, a tu Zbyszek już czeka: na stole szampan i piękne bukiety róż. Dla mnie jeden, drugi dla mamy. Zaskoczył mnie. To się działo tak szybko. Nagle. Pogadał z rodzicami, ukląkł, poprosił mnie o rękę. Rodzice dali nam błogosławieństwo. Tato powiedział:

„Choć będziecie bez ślubu kościelnego, to wiem, że Bóg będzie nad wami czuwał, niech wam błogosławi”.

Ślub odbył się jednak w Warszawie.

Bo tam mieszkali rodzice Zbyszka. Z głośników leciały same hity, w tym nasza „Pamela” i „O, Izabello”, strzelały szampany. Goście, a było ich 50, bawili się do białego rana. Tego dnia wyglądałam jak... motyl. Miałam na sobie przepiękną, plisowaną sukienkę, którą przysłali mi moi przyjaciele z Chicago. Była cała zielona, w kwiaty, a gdy uniosłam ręce do góry, to wyglądałam tak, jakbym miała kolorowe skrzydła.

Jak się poczułaś już jako żona Zbyszka?

Byliśmy ze sobą tak długo, spotykaliśmy się dzień w dzień i może dlatego po ślubie nie czułam jakiejś większej różnicy. To była tylko urzędowa formalność. Moje serce już od dawna należało do niego.

Koncertowaliście, ale to Ci jednak nie wystarczało. Zaczęłaś marzyć o wydaniu płyty.

O pierwszym czarnym krążku. Jak każdy artysta. To było marzenie o tym, by każdy, kto miał w domu adapter, mógł w każdej chwili, kiedy tylko sobie zamarzy, wyciągnąć go z opakowania i puścić głośno „Tercet”... To, że wychodziłam na scenę, śpiewałam, a ludzie mnie słuchali wpatrzeni we mnie jak w obrazek, to dla było dla mnie, jako piosenkarki, przecudowne. Każdy marzy o tym, żeby jego dokonania zostały zarejestrowane, nagrane na płycie, bo to zostaje na lata, dla innych pokoleń, a nie idzie tylko w eter, nie pozostaje jedynie w głowach fanów.

To Twoje marzenie szybko się spełniło.

To były też wielkie emocje, ale wtedy nie przypuszczałam, że ludzie i po 40 latach będą słuchać tej pierwszej płyty. Ba, ja wtedy nawet nie podejrzewałam, że za pół wieku nadal będę na scenie występować. Nawet nie wiedziałam, że tyle będę żyła. Bardziej myślałam o tym, że nagram płytę i... pobiegnę do mamy i wręczę jej ją jako prezent.

Dostaliście propozycję nagrania płyty od Polskich Nagrań.

Dyrektorem był wtedy Ryszard Sielicki, mający duże wyczucie do artystów: miał szósty zmysł, dzięki któremu wiedział, co można sprzedawać, a czego nie, co się spodoba, a co poniesie porażkę. Zadzwonił do Zbyszka, bo już wcześniej przecież nagrywał jego płyty z Antkowiakiem, i pamiętał, że płyty „Duetu Egzotycznego” rozchodziły się jak świeże bułeczki. Powiedział: „Lecimy dalej, Zbyszek, bo trzeba iść za ciosem, a teraz jeszcze macie utalentowaną wokalistkę, i piękną na dodatek, więc płyty będą się jeszcze lepiej sprzedawały”. Bardzo zwracał uwagę na estetykę koncertową, zachwycał się nami, tym, jak wyglądaliśmy na scenie. Mówił: „Nie tylko płyta jest ważna, także wygląd, jak ludzie sobie włączą płytę w domu, to muszą mieć przed oczami was − pięknych, uśmiechniętych, kolorowych”.

I pojechaliście do Warszawy nagrywać.

Do dzisiaj pamiętam swoje pierwsze wejście do biura dyrektora, który trząsł światem muzycznym. Bo przecież nie było wtedy żadnej innej firmy fonograficznej w Polsce, która nagrywała artystów na płyty. Później był Pronit, ale wtedy to tylko w Polskich Nagraniach można było upamiętnić swoją twórczość. Weszłam stremowana do jego gabinetu, a on powiedział do mnie łagodnie: „Co ty, Izunia, rozluźnij się, będziemy nagrywać. Uśmiechnij się”. Wtedy powietrze ze mnie zeszło. I jak zobaczyłam, że on jest przyjazną mi duszą, już się nie stresowałam.

Przeżywałaś nagranie pierwszej piosenki?

Bardzo. Mniej więcej wiedziałam, na czym polega nagranie płyty, bo w Polskim Radiu we Wrocławiu nagrywałam już wcześniej „Pamelę”, ale jednak tutaj było trochę inaczej. Przyszliśmy do studia we trójkę. Patrzymy: jeden mikrofon, my jesteśmy w osobnym pomieszczeniu, a za szybą cała orkiestra Stefana Rachonia. Reżyser nagrań też siedział osobno. Zmroziła mnie ta świadomość, że nie ma zmiłuj się: że się zaśpiewało za nisko albo że się człowiek pomyli. Teksty mieliśmy przed oczami. Leżały na pulpicie, bo największą głupotą byłoby się pomylić. To śpiewanie z całą orkiestrą było takie prawdziwe, żywe. Na ogół dawaliśmy sobie radę: śpiewaliśmy idealnie, czysto. W tamtych czasach nie było możliwości późniejszego „wyczyszczenia” czy przerobienia na komputerze. Wszystko szło „na żywca” i dzięki temu było takie naturalne. Nagrania trwały od trzech dni do tygodnia; odbywały się na żywo, w studio.

I wreszcie płyta trafiła na półki.

Kiedy ukazała się w sklepach, byłam bardzo dumna. Jedynie okładka mi się nie podobała. I do dzisiaj mi się nie podoba, bo na zdjęciu wyglądam starzej niż teraz.

Wrażenia po pierwszym odsłuchaniu?

Nie do opisania. Gdy w zaciszu domu włączyłam płytę i słuchałam nagrania, miałam łzy w oczach. Rodzice, kiedy usłyszeli moje piosenki z czarnego krążka, też się popłakali. Bo oni zawsze tak marzyli o tym, żeby nas wyszkolić, żebyśmy do czegoś doszli. Byli szalenie dumni, że odniosłam taki sukces. Mama mi po przesłuchaniu powiedziała: „Pamiętaj, dziecko, żeby ci nigdy woda sodowa do głowy nie uderzyła. Pokorę miej zawsze w sobie, a życie ci to wynagrodzi”.

Płyty z nagraniami „Tercetu Egzotycznego”, wasz debiutancki krążek, zniknęły w oka mgnieniu… Poszliście za ciosem.

Za pół roku, w 1967, nagraliśmy drugą płytę. Z nowymi utworami. Kolejna, trzecia, zatytułowana była „W kawiarence na przystani”. Płyty powstawały jedna po drugiej. Wymyślaliśmy różne tytuły, żeby je jakoś zróżnicować. Pierwsza nazywała się po prostu „Tercet Egzotyczny”, tak jak nazwa zespołu.

Płyty z piosenką „Pamelo, żegnaj” rozeszły się w kilkunastomilionowych nakładach. Od lewej: Mieczysław Metelski, Izabella i Zbyszek Dziewiątkowscy (pierwszy
Płyty z piosenką „Pamelo, żegnaj” rozeszły się w kilkunastomilionowych nakładach. Od lewej: Mieczysław Metelski, Izabella i Zbyszek Dziewiątkowscy (pierwszy skład Tercetu). archiwum prywatne Tercetu Egzotycznego

Z tą waszą nazwą trochę mieszaliście przez lata.

To fakt. Przez kolejne lata różne były nazwy zespołu: raz się nazywaliśmy „Izabella Vocals Group” - żeby na Zachodzie można było łatwiej nas rozpoznać i wymówić naszą nazwę. Ale nie przyjęła ona w Polsce, więc tu nadal występowaliśmy jako „Tercet Egzotyczny”. Na Zachodzie występowaliśmy też jako „Exotic Trio” − wymyślił to menedżer z Holandii. Tymi zmianami zrobiliśmy ludziom mętlik w głowach.

Niepotrzebnie.

I dlatego, po kilku próbach, postanowiliśmy, że w Polsce będziemy śpiewać jako „Tercet Egzotyczny”, a poza granicami − jako „Exotic trio”. To miały być nasze stałe, niezmienne i rozpoznawalne marki.

Za sprzedaż płyt, choć rozeszły się wszystkie, nie dostaliście zbyt dużych pieniędzy.

Takie czasy. Artystów marnie opłacano za płyty. Pierwsze duże pieniądze zarobiłam dopiero na tournée z koncertami po Europie - po Włoszech i Niemczech. Gdziekolwiek się zjawialiśmy, wzbudzaliśmy sensację. Nasz przyjazd zawsze był wielkim wydarzeniem dla rozsianej po świecie Polonii.

I za chwilę pierwszy raz wypłynęliście za ocean z „Paradą Polskich Gwiazd”.

To było wielkie wydarzenie. Razem z nami na jednej scenie występowali m.in. Alina Janowska, Lucjan Kydryński, Partita, Sława Przybylska i Irena Santor. Do Ameryki płynęliśmy „Stefanem Batorym”. Z tego rejsu najbardziej zapamiętałam spotkanie z Lucjanem Kydryńskim, wówczas bardzo znaną w show-biznesie osobą. Zaprosił mnie, początkującą gwiazdeczkę, na drinka do baru. Z tego wrażenia nie mogłam słowa powiedzieć, a gdy już coś mówiłam, to się jąkałam… Tak mnie peszył, na co Lucjan Kydryński, ze spokojem, poradził:

„Omijaj, moja droga, co trudniejsze słowa, omijaj”.

Pierwszy pobyt w USA, pierwsze zarobione pieniądze.

Wydałam je na... sukienkę.

Tercet Egzotyczny koncertował w Las Vegas, Metropolitan Opera, paryskiej Olimpii i Radio City w Nowym Jorku.
Tercet Egzotyczny koncertował w Las Vegas, Metropolitan Opera, paryskiej Olimpii i Radio City w Nowym Jorku. archiwum prywatne Tercetu Egzotycznego

Na ciuchy? No co Ty?

No tak. Jechaliśmy autobusem. Byłam przyklejona do szyby i chłonęłam ten inny, piękny świat. Oglądałam wystawy sklepowe i nagle... mignęła mi na wystawie cudowna, biała sukienka. Marzenie. Na drugi dzień ruszyłam na poszukiwania sklepu z tą sukienką. Trwały przeszło trzy godziny, ale byłam zawzięta i ją znalazłam. Po wejściu do sklepu zamurowało mnie. Kosztowała 300 dolarów, a ja na całym wyjeździe zarobiłam... 350. Byłam załamana. Zbyszek widział, że mi się ta suknia bardzo podobała. Bałam się jednak, że jeśli ją kupię, to nic innego nie przywiozę do Polski, a wtedy tutaj były takie wielkie braki.

Tę sukienkę nadal masz.

Dzięki Zbyszkowi. Powiedział: „Kup sobie tę sukienkę, a prezenty dla rodziny zrobimy z moich pieniędzy”. Suknia kosztowała majątek. Ale ją kupiłam. Cieszyłam się z niej jak mała dziewczynka. Kiedy ją kupiłam, byłam jak w transie: nic do mnie nie docierało, byłam oszołomiona.

O tej sukience gadali wszyscy. Inni artyści pukali się w głowę, że na ciuch można wydać całe zarobione pieniądze.

Oczywiście mówili, że wyglądam szałowo, ale nigdy by nie dali takich pieniędzy za kieckę. Najbardziej zdumiony był Lucjan Kydryński. Najpierw mnie komplementował, że cudownie wyglądam, ale jak mu powiedziałam, że dałam za nią 300 dolarów, złapał się za głowę i wykrzyczał: „Dziewczyno! 300 dolarów?! Oszalałaś! Ja chwilę temu za 100 dolarów kupiłem cadillaca!”. Oprócz Zbyszka rozumiał mnie tylko Jasiu Wojewódka.

Mieczysława Metelskiego zastąpił Zbigniew Adamkiewicz (na zdjęciu pierwszy z lewej).
Mieczysława Metelskiego zastąpił Zbigniew Adamkiewicz (na zdjęciu pierwszy z lewej). archiwum prywatne Tercetu Egzotycznego

Kto to taki?

Menedżer polskich gwiazd za oceanem. Bez niego w Nowym Jorku czy Chicago nie mógł zaistnieć żaden artysta znad Odry i Wisły. To on miał najlepsze kontakty, dawał największe pieniądze, sprowadzał do Stanów Zjednoczonych największe sławy. To od niego zależało, kto będzie znany w USA, a kto zabłyśnie i zgaśnie. On wiedział, że dla kobiety wystrzałowa kreacja może mieć wielkie znaczenie, że wtedy nie liczą się pieniądze. Lubił mnie, bo nie grymasiłam jak inni artyści, którzy przyjeżdżali do Stanów i swojej walizki do ręki nie wzięli, bo tam nie chcieli tachać bagaży, choć w Polsce je nosili. Ja brałam swoją walizkę i mówiłam: „Jasiu, daj spokój. Co to? Rąk nie mam?”. Przed ostatnim koncertem przyszedł do mnie do garderoby, mówiąc: „To na tę sukienkę”. I dał mi w kopercie 300 dolarów. „Tylko nic nikomu nie mów, bo i tak więcej zarobiłem na waszych płytach niż na biletach z koncertów” − dodał. To był bardzo miły gest. Bardzo. Wzruszył mnie tym.

Wywiad-rzeka z Izabellą Skrybant-Dziewiątkowską, którego fragment możecie Państwo przeczytać w tym wydaniu  „Naszej Historii”, trafi do księgarń na początku
Wywiad-rzeka z Izabellą Skrybant-Dziewiątkowską, którego fragment możecie Państwo przeczytać w tym wydaniu „Naszej Historii”, trafi do księgarń na początku 2017 roku.Z gwiazdą „Tercetu Egzotycznego” rozmawia Robert Migdał, dziennikarz „Gazety Wrocławskiej”. Książka ukaże się nakładem wrocławskiego wydawnictwa Marina. archiwum prywatne Tercetu Egzotycznego

Miał gest. Czy wasza pierwsza trasa koncertowa wśród Polonii była sukcesem?

Byliśmy cudownie przyjęci. To był wspaniały rok. Występowaliśmy w Montrealu - tam bardzo się podobaliśmy: owacje na stojąco, na jednym koncercie sprzedawaliśmy trzy tysiące płyt. Musieli z Warszawy przysyłać kolejne samolotem, bo ludzie chcieli je mieć. Mieliśmy w Ameryce 16 koncertów. Po Montrealu występowaliśmy w Nowym Jorku. I tam była masa menedżerów. Po tym koncercie dostaliśmy kontrakt, żeby zagrać w Carnegie Hall w Nowym Jorku, i półroczny kontrakt do Radio City. W Polsce o tym się nie pisało ani słowa, ale Zbyszek na miejscu, w ambasadzie, załatwił nam przedłużenie pobytu. Przez to naraziliśmy się w PAGARC-ie, ale zostaliśmy, bo to była dla nas wielka szansa. Wielki kontrakt. Po powrocie mieliśmy propozycje kolejnych wyjazdów, tak na dwa, trzy lata. Nawet do Australii. „New York Times” zachwycał się naszym śpiewem i scenicznym wizerunkiem: „Tercet Egzotyczny” - zespół z Polski śpiewa „Cucurucucu” lepiej niż sam Harry Belafonte”− pisał.

Fani Cię uwielbiali. Dostawałaś kosze kwiatów, masę prezentów i koperty wypełnione dolarami.

Na początku się krygowałam: brać czy nie brać. Moje obawy szybko rozwiała Hanka Bielicka, która jeździła wówczas z nami. Mówiła: „Kochanieńka, jak dają, to bierz. Przecież ty nie prosiłaś o to, a oni z dobrego serca dają. A jak od serca dane - to brać trzeba, żeby im przykrości nie sprawić”. No i brałam, a niektórych kopertach to było i po 100 dolarów. Masa pieniędzy. Biżuterii, którą dostawałam od fanów było tak dużo, że kiedy ją sprzedałam, było nas stać na kupno domu we Wrocławiu, w którym mieszkam do dzisiaj.

„Tercet” jest jednym z najdłużej śpiewających zespołów, które nadal nagrywają płyty. W 2013 roku świętowali 50-lecie istnienia.
„Tercet” jest jednym z najdłużej śpiewających zespołów, które nadal nagrywają płyty. W 2013 roku świętowali 50-lecie istnienia. archiwum prywatne Tercetu Egzotycznego
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia