Nierozwiązana tajemnica. Czy Polacy brali udział w wojnie w Wietnamie?

Mariusz Grabowski
Oficjalnie armia PRL uczestniczyła tylko w Międzynarodowej Komisji Kontroli i Nadzoru Układów Genewskich. A czy żołnierzez Polski Ludowej walczyli w Wietnamie z bronią w ręku?

W ogarniętej wojną Azji na pewno był ppłk Ryszard Kukliński, który do Hanoi trafił 2 listopada 1967 r. jako zmiennik ppłk. Henryka Kota z komórki rozpoznania wojskowego Zarządu II. Kukliński objął stanowisko kierownika Grupy Kontrolnej w Międzynarodowej Komisji Nadzoru i Kontroli w Wietnamie (MKNiK). W tej samej formacji, choć później, służył także sierż. szt. Zenon Celegrat oddelegowany do służby jako radiooperator-radiotelegrafista. Tam w marcu 1975 r. został zwerbowany przez CIA. Czy Polaków było jednak w Wietnamie więcej?

Zaproszenie od Rosjan

Na początek nakreślmy polityczne tło wydarzeń. Piotr Długołęcki, historyk MSZ, pisze, że Polska została wciągnięta w konflikt indochiński już w latach 50.: „Wojna, w której walczyły z jednej strony Demokratyczna Republika Wietnamu (DRW, Wietnam Północny, państwo utworzone w 1945 r. z trzech byłych kolonii francuskich w Indochinach), a z drugiej francuski korpus ekspedycyjny wspierany przez Brytyjczyków (tzw. pierwsza wojna indochińska), zakończyła się konferencją genewską w 1954 r. Przedstawiciele Francji, Wielkiej Brytanii, USA, ZSRR i Chin zadecydowali, że Wietnam zostanie tymczasowo podzielony na dwie strefy wzdłuż 17. równoleżnika. Część północną (DRW) zachował komunistyczny Viet Minh, część południowa (także była kolonia francuska) miała stanowić terytorium wspieranej przez USA Republiki Wietnamu (Wietnam Południowy)”.

Sierżant Zenon Celegrat był radiooperatorem w Międzynarodowej Komisji Nadzoru i Kontroli w Wietnamie. Tam zwerbowała go CIA
Sierżant Zenon Celegrat był radiooperatorem w Międzynarodowej Komisji Nadzoru i Kontroli w Wietnamie. Tam zwerbowała go CIA Archiwum

Utworzono wówczas Międzynarodową Komisję Nadzoru i Kontroli. Ustalenia dotyczyły również Laosu i Kambodży, więc podobne organy powołano i w tych krajach. Do udziału w pracach trzech komisji zaproszono Indie, Kanadę oraz Polskę. „Początkowo władze polskie szacowały, że do wykonania zadań w trzech komisjach potrzebują 335 osób, w tym 110 pracowników cywilnych oraz 225 oficerów i podoficerów (delegacje Indii i Kanady były mniej więcej tak samo liczne). W przygotowania włączono MSZ, MON i Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego. Jednakże wkrótce delegację z Polski w trzech komisjach zwiększono do 401 przedstawicieli, z czego 114 miejsc zarezerwowano dla pracowników MBP” - pisze Długołęcki.

Wyjeżdżających kierowano najpierw na przeszkolenie, które odbywało się w tzw. jednostce nr 2000, utworzonej przez wywiad wojskowy. Należało ich przygotować pod kątem językowym, merytorycznym, ale także zdrowotnym (szczepienia) i kulturowym (wiedza o sytuacji w Indochinach). Wśród wyjeżdżających znaleźli się specjaliści od spraw łączności, lekarze, felczerzy, sanitariusze oraz pracownicy administracyjni, kierowcy i tłumacze, personel kuchenny. „Na wyposażeniu wyjeżdżających znalazła się także m.in. broń krótka dla oficerów i automaty dla podoficerów”. Część ekwipunku dostarczano na miejsce drogą morską, a część - sowieckimi samolotami przez Irkuck.

Ochotnicy na wojnę

Na przełomie lat 60. i 70. w apogeum konfliktu doszło do najpoważniejszego incydentu z udziałem Polski. Oto w grudniu 1972 r. amerykańskie lotnictwo przypadkiem zbombardowało polski statek handlowy zacumowany w porcie w Hajfongu. Długołęcki przypomina, że w nalocie, będącym częścią tzw. operacji „The Christmas Bombings”, zginęło czterech marynarzy: „MSZ złożyło notę protestacyjną. W odpowiedzi Amerykanie stwierdzili, że powstała »szkoda pozostaje niefortunną możliwością wszędzie, gdzie prowadzone są działania wojenne i należy zakładać, że statki zawijające do Wietnamu Północnego w czasie takich działań przyjęły ryzyko takiej szkody«. USA odmówiły wypłaty odszkodowania. Statek jednakże był ubezpieczony - Polska, rodziny zmarłych i ranni otrzymali rekompensaty”.

Warszawa nie zdecydowała się na podjęcie stanowczych kroków wobec Waszyngtonu. Polskie MSZ nie zdecydowało się na udzielenie pomocy prawnej rodzinom ofiar, które próbowały wywalczyć cywilne odszkodowania przed amerykańskimi sądami. Złożenie pozwów zbiegło się bowiem z wizytą Gierka w USA i aby nie utrudniać relacji, postanowiono „działać poprzez naszą ambasadę w Waszyngtonie na przyhamowanie sprawy”.

Oprócz oficjalnych przedstawicieli w Wietnamie przebywali także polscy najemnicy. Krzysztof M. Kaźmierczak, zajmujący się badaniem polskich śladów tamtej wojny, twierdzi, że już w połowie lat 60. tajnym werbunkiem chętnych na wojnę z USA zajmowały się Służba Bezpieczeństwa i inne służby.

„Werbowaniem zajmowała się Wojskowa Służba Wewnętrzna, kontrwywiad wojskowy PRL. Akcję prowadzono na zlecenie Sztabu Wojskowego w Poznaniu. Do końca września 1966 r. w całej Wielkopolsce znaleziono 68 chętnych do udziału w wojnie w Wietnamie. Ochotnicy w większości mieli 25-30 lat. Niemal wszyscy byli rezerwistami. Było wśród nich wielu podoficerów i oficerów, w tym kapitan i major. Wszyscy chętni na wyjazd na wojnę zostali sprawdzeni przez SB. Szybko ustaliła ona, że jeden z ochotników z Poznania został w 1952 r. skazany na dwa lata więzienia za próbę nielegalnego przekroczenia granicy z Niemcami”.

Jak dowodzi Kaźmierczak, opierając się na archiwach SB, tylko z terenu powiatu kaliskiego do Wietnamu byli gotowi jechać np. pracownik tamtejszej wytwórni fortepianów, ratownik wodny i oficer Milicji Obywatelskiej. Z Leszna zgłosili się na wietnamską wojnę m.in. chirurg z miejscowego szpitala i Jerzy Satanowski, później znany kompozytor i dyrygent. „Mówi pan, że ja jestem na liście ochotników do Wietnamu. Już o tym zapomniałem. Zgłosiłem się wraz z kolegami z naszego zespołu Następcy. Nie wiem, dlaczego przyszło nam to wtedy do głowy. Ale to był tylko taki żart” - mówił w 2013 r. w wywiadzie.

W szeregach Wietkongu

Chętni do egzotycznej wojaczki mieli czekać na decyzję, czy zostali zakwalifikowani, ale odzewu nie było. Nic nie wskazuje na to, by kogoś z werbowanych wysłano na wojnę. Istnieją wprawdzie pojedyncze relacje rzekomych polskich uczestników walk po stronie Wietkongu, ale podawane w nich okoliczności brzmią kompletnie niewiarygodnie i nie są niczym potwierdzone. „Jedna z nich mówi o 18 polskich pilotach walczących z Amerykanami, z których jeden zestrzelił m.in. superfortecę B-52. Inna o 800-osobowym oddziale, który wrócił zdziesiątkowany do Polski” - pisze Kaźmierczak.

To zapewne prawda. W 2015 r. Małgorzata Schwarzgruber w tekście „Ho Chi Toan. Polak w służbie Wietnamu” przypomniała jednak historię Polaka, który odegrał rolę w tamtej wojnie. Chodzi o Stefana Kubiaka, który przybrał obce nazwisko i służył w armii Wietnamu. Losy Kubiaka znamy z relacji innego Polaka, który służył w Wietnamie - Franciszka Zwierzyńskiego. Ponoć podczas II wojny Kubiak został zesłany na roboty do Niemiec, skąd zbiegł do Związku Radzieckiego. Po wojnie wstąpił do Legii Cudzoziemskiej, trafił do Maroka i Algieru, a później do Wietnamu. Za udział w walkach pod Phu Tong dostał pierwszy wietnamski order. W czasie bitwy pod Dien Bien Phu, w przebraniu francuskiego oficera, przedostał się do jednego z fortów, otwierając żołnierzom wietnamskim drogę do ataku. Za tę akcję dostał kolejny order oraz stopień kapitana Wietnamskiej Armii Ludowej.

Zaprzyjaźniliśmy się i często spotykaliśmy. Stefan Kubiak odwiedzał mnie w hotelu, gdzie pewnego dnia zapoznałem go z Wietnamką Nguyen Thi Phuong. Dziewczyna była katoliczką i przybrała imię Teresa. Wkrótce się pobrali. Ostatni raz widziałem Stefana na początku kwietnia 1955 r.. Prosił o przekazanie rodzicom mieszkającym w Łodzi listu z wiadomością, że żyje

- wspomina Zwierzyński.

Życie dopisało ciąg dalszy tej historii - twierdzi Małgorzata Schwarzgruber. W 1975 r. Zwierzyński dowiedział się, że jego przyjaciel w 1963 r., w wieku zaledwie 41 lat, zmarł i został pochowany na cmentarzu Van Dien w Hanoi. „Wietnamska żona spełniła wolę męża: wraz z dwoma synami przyjechała w 1965 r. do Polski i zamieszkała w Łodzi, gdzie były żołnierz ją odwiedził”.

„W zasadzie w czasie całego konfliktu Polska z mniejszym (Gomułka) lub z większym (Gierek) zaangażowaniem wspierała Wietnam Północny” - twierdzi Piotr Długołęcki. Hanoi otrzymywało od nas preferencyjne kredyty, ale także dostawy najróżniejszych produktów. W ciągu 20 lat dostarczano żywność i akcesoria medyczne, samochody, szyny, materiały hutnicze, betoniarki, przęsła mostowe, agregaty prądotwórcze, a nawet instrumenty muzyczne (50 pianin i 200 skrzypiec) i - choć trudno w to uwierzyć - nawet wozy cyrkowe. Początkowo planowano je przekazać wraz z żywymi końmi.

Wicepremier Józef Tejchma pisał zaś we wspomnieniach: „Podarowali naszemu rządowi karabin z następującą dedykacją: »Ten karabin został dostarczony przez Rząd PRL i naród polski w ramach pomocy dla narodu wietnamskiego walczącego przeciwko amerykańskim agresorom o ocalenie narodowe. We wrześniu 1972 r. tym karabinem zaatakowano konwój pojazdów wojskowych na drodze N.14 na Płaskowyżu Centralnym, zniszczono 27 pojazdów w tym 9 czołgów nieprzyjacielskich«”.

Na linii ostrzału

Co ciekawe, echa wojny wietnamskiej latami były żywe w kręgach radykalnej lewicy. W kolportowanych przez nią wydawnictwach przeczytać można nie tylko o imperializmie amerykańskim, ale też o nękaniach przez SB tych Polaków, którzy najpierw pojechali do Wietnamu walczyć o socjalizm w szeregach postępu, a potem na swoje nieszczęście wrócili do kraju.

W bezdebitowej „Antymantyce” (piśmie Federacji Młodzieży Walczącej wydanym w Gdyni w 1989 r.) znalazł się fragment wspomnień rzekomego weterana wojny wietnamskiej sygnowany KAP: „Za dwadzieścia minut będzie świt. Kolumna rusza na północ. Po godzinie dojeżdżamy do wioski, pada rozkaz: »z wozu!«. Od dwóch miesięcy jesteśmy używani jako piechota. Ostatnio »05« jest w niełasce. W sztabie koledzy mówią, że chcą nas wykończyć. Z 800 zostało nas zaledwie 120-tu, a ilu jeszcze zginie...? Otoczyliśmy dom - za 5 sekund ATAK... Już wbiegam do lepianki, broń odbezpieczona. Wewnątrz sześciu żołnierzy USA - myją się. Zaskoczenie całkowite. Jeden z nich (ok. 19 lat) rzucił się do broni, ułamek sekundy i sześć trupów leży na ziemi. Kolejne zadanie wykonano. Ogólny stan strat 60-ciu zabitych, 23-ech rannych. Śmigłowiec gotowy do odlotu. Na pokładzie ranni rodacy. Unosi się na wysokość 4-5 metrów. Z pobliskiej wioski wybiega Wietnamka - przeraźliwie krzyczy, wtem ciska białą paczkę w stronę śmigłowca. Eksplozja, pełno dymu, sprawczyni ucieka. Oddajemy strzały, które za moment milkną. Nadlatuje pilot drugiego helikoptera, jest ok. 30 metrów od Wietnamki. »On zwariował« - krzyczy starszy lejtnant. Maszyna nachyla się niebezpiecznie. Nagle wirnik uderza dziewczynę, części ciała lecą na wszystkie strony. Ktoś wymiotował. Wskakując do wozu, zobaczyłem na masce zakrwawioną dłoń”.

Nierozwiązana tajemnica. Czy Polacy brali udział w wojnie w Wietnamie?

Do podobnej historycznej fantastyki należą też uwagi Jarosława Augustyniaka zawarte w krążącym po sieci tekście „Polacy w Wietnamie” (pierwodruk w „Trybunie Robotniczej”): „Polscy żołnierze, czy to w strefie zdemilitaryzowanej, czy też na terenie Północnego Wietnamu, służyli w polskich mundurach. W takich samych mundurach służyli na terenach opanowanych przez NFW, na terenach Wietnamu Południowego. Mogło to rodzić problemy w wypadku wzięcia do niewoli, bo przecież Polacy byli tam tylko z misją pokojową (…). Z grupy Polaków, w której był Józef Łachut, zginęło trzech oficerów. Pochowani zostali w Polsce, ale bez żadnych fanfar i bez żadnego rozgłosu. On sam został odznaczony dwoma orderami. Jeden nadała mu Demokratyczna Republika Wietnamu za internacjonalistyczną postawę i pomoc w walce z imperializmem amerykańskim - Medal Przyjaźni. Następnie od Narodowego Frontu Wyzwolenia otrzymał order bohatera Republiki Wietnamu Południowego za udział w akcjach zbrojnych u boku partyzantów - Medal Wyzwolenia I klasy”.

Równie spektakularnie brzmi przytaczana przez niektórych historyków opowieść o losach pilota Wacława Ciary, który wraz grupą 18 ochotników wyleciał w 1968 r., via Sewastopol, do Hajfongu. Miał wówczas 49 lat. W Wietnamie, ale też nad terytorium Laosu i Kambodży, latał na radzieckich samolotach MiG-17 i MiG-21. Według wspomnień jego wnuka Piotra Ciary, gdy zestrzelił amerykańskiego F-100 Super Sabre, a potem superfortecę B-52, otrzymał od samego Ho Chi Minha aż dwa srebrne medale za męstwo. A po powrocie we wrześniu 1969 r. do Polski - złoty krzyż zasługi oraz dużego fiata.

Oto relacja Piotra Ciary, którą znaleźć można na portalu Dlapilota.pl: „Była dobra pogoda i doskonała widoczność. Leciał ok. 500 m nad nimi. Nie było osłony myśliwskiej - ze względu na dystans. Swoim skrzydłowym dziadek nakazał atakowanie innych maszyn, a sam zajął się bombowcem, który sprawiał wrażenie, że dowodził eskadrą. Bombowce były już blisko celu i trzeba było zestrzelić je w porę, by nie zrzuciły bomb. Dziadek usiadł liderowi na ogonie. Po tym manewrze zaczął się szybko do niego zbliżać. Za późno rozłożył hamulce aerodynamiczne i za późno zredukował moc silnika. Skutkowało to wejściem w strefę systemu radarowej ochrony ogona Boeing B-52 Stratofortress, który się uaktywnił. W MiG-a dziadka trafiło kilkanaście pocisków. Słyszał ilość trafień w blachę. Jeden z pocisków przebił osłonę kokpitu (na wysokości 11 000 m nad ziemią), nastąpiła utrata ciśnienia w kabinie. Pocisk rozbił część wskaźników na tablicy przyrządów i utkwił w osłonie pancernej fotela, kilka centymetrów od głowy dziadka”.

Polacy w US Army

O ile o Polakach w szeregach armii komunistycznej można dyskutować, w armii USA służyli na pewno. Byli to zarówno Amerykanie polskiego pochodzenia, jak i urodzeni w Polsce - naturalizowani później obywatele USA, a czasami także osoby mające jedynie stały pobyt w USA. W waszyngtońskim Vietnam Veterans Memorial wśród 58 132 nazwisk tych, którzy nie wrócili z wojny wietnamskiej, jest kilka tysięcy polskich.

Najsłynniejszym rodakiem biorącym udział w wojnie wietnamskiej był potomek polskich emigrantów Donald Kutyna. Jako pilot wziął udział w 120 misjach bojowych. Latał myśliwcem bombardującym F-105 Thunderchief, którego kadłub - jak głosi popularna wśród Polonii legenda - był ozdobiony polskim godłem, a na wlotach powietrza do silnika maszyny wymalowany był napis „Polish Glider” („Polski Szybowiec”). Po powrocie do Stanów Zjednoczonych Donald Kutyna zrobił błyskotliwą karierę w armii. Dosłużył się stopnia generała i funkcji szefa Centrum Obrony Amerykańskiej Przestrzeni Powietrznej i Kosmicznej (NORAD). Samolot, którym Kutyna latał na Wietnamem, przed kilkoma laty trafił do Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie.

Inny polski weteran odnalazł się po latach w Szczytnie. To Louis Jurkowlaniec, który doradzał przed laty, jak zrobić policję z milicji. Dzisiaj jest szefem bezpieczeństwa w jednej z firm. W 2014 r. tak wspominał swoją wojnę dla „Gazety Olsztyńskiej”: „Pierwsze dni po wylądowaniu już w Wietnamie były przerażające. Wszyscy się baliśmy. Nikt nie przygotował nas do tego, jak wygląda noc na wojnie, kiedy z boku ktoś umierający krzyczy, płacze albo wzywa swoją matkę. Wokół świszczą moździerze. To było prawdziwe piekło. Były tam trzy grupy specjalne: z Australii, z Korei i my. Koreańczyków widywaliśmy tylko w dzień. Na noc chowali się w dosłownie w ziemi. To początki wojny, więc nie było jeszcze żadnych trwałych konstrukcji. Mieszkaliśmy w namiotach. W pierwszej turze do Wietnamu pojechało 60 tys. żołnierzy. Kiedy opuszczałem to miejsce, było już tam jakieś 2-2,5 mln amerykańskich żołnierzy, a wojna toczyła się też w Laosie i Kambodży”.

Dla wojujących w Wietnamie wojna była trudnym do zrozumienia okrucieństwem: „Ten konflikt to było piekło. Ciężko było sobie poradzić z okrucieństwem, jakie tam panowało. Każdy z nas miał na to inny sposób. Jeden z moich kolegów odcinał zabitym wrogom uszy, z których zrobił sobie naszyjnik. Kiedy przychodził do naszego namiotu, śmierdział jak cholera. Nie mogliśmy wytrzymać, ale nic mu nie mówiliśmy. Rozumieliśmy go. Ja, żeby odreagować, robiłem... zdjęcia swoich ofiar. To też było straszne. Wiele z tych zdjęć wyrzuciłem, ale część się jeszcze zachowała. Pamiętam też, jak któregoś razu przez całą noc słyszeliśmy w pobliżu okropne jęki. Rano, przeszukując teren, znaleźliśmy amerykańskiego żołnierza, którego całą noc obdzierano ze skóry - kawałek po kawałku. Wietnamczycy pokazali nam, że życie nie ma żadnej wartości...” - wspominał Jurkowlaniec.

Daniel Passent i Wojna w Wietnamie

Na fronty wojny wietnamskiej trafiali głównie doradcy, eksperci czy lekarze. Odrębną kategorię stanowili dyplomaci, a także dziennikarze i pisarze. Znaleźli się wśród nich korespondenci prasowi, jak Daniel Passent, który w 1968 r. napisał antywojenną książkę reportaż „Co dzień wojna”, pisarka Monika Warneńska - autorka m.in. książek: „Most na rzece Ben Hai” (1964), „Alarm na ryżowiskach” (1966), „Taniec z ogniem” (1974), „Córka jego ekscelencji” (1978), „Raport z linii ognia” (1981), „Nie ma pokoju dla pól ryżowych” (1981), „Skarby z dalekich podróży” (1986) - czy głośna potem gwiazda telewizji PRL i jej głównego wydania „Dziennika TV” Grzegorz Woźniak

Międzynarodowa Komisja Nadzoru i Kontroli w Wietnamie

Instytucja składająca się z przedstawicieli Indii, Kanady i Polski. Rozpoczęła działalność na początku sierpnia 1954 r. Od 11 sierpnia jej siedziba mieściła się w Hanoi, później - w połowie 1959 r. - przeniesiona została do Sajgonu.

Do najważniejszych zadań komisji, określonych przede wszystkim artykułami 36 i 37 układu o przerwaniu działań wojennych w Wietnamie, należy zaliczyć: kontrolowanie realizacji planu przegrupowania oddziałów wojskowych; czuwanie nad bezpieczeństwem wojsk w czasie ich ewakuacji i przegrupowania; nadzorowanie zwalniania jeńców wojennych oraz internowanych osób cywilnych; nadzorowanie tymczasowej wojskowej linii demarkacyjnej; nadzorowanie strefy zdemilitaryzowanej; nadzorowanie portów, lotnisk oraz wszystkich granic Wietnamu w związku z wykonywaniem postanowień dotyczących wprowadzenia wojsk, personelu wojskowego, materiału wojennego i broni oraz przeprowadzanie dochodzeń na podstawie materiałów dowodowych w terenie (z własnej inicjatywy lub na żądanie Wojskowej Komisji Mieszanej).

W latach 1967-1968 w Wietnamie, w Międzynarodowej Komisji Kontroli i Nadzoru Układów Genewskich, służył płk Ryszard Kukliński
W latach 1967-1968 w Wietnamie, w Międzynarodowej Komisji Kontroli i Nadzoru Układów Genewskich, służył płk Ryszard Kukliński Adam Wojnar

Najważniejszą rolę pełnił Sekretariat Generalny, składający się z działu administracyjnego, działu operacyjnego i działu petycji. Dział administracyjny odpowiadał za sprawy personalne i logistyczne oraz za utrzymanie łączności z władzami wojskowymi DRW i francuskimi. Dział operacyjny zajmował się przede wszystkim planowaniem, kontrolą oraz kumulowaniem i oceną wyników pracy grup inspekcyjnych komisji. Zadaniem działu petycji natomiast było zbieranie petycji kierowanych do komisji przez osoby prywatne i organizacje. Obowiązki sekretarza generalnego z urzędu pełnił przedstawiciel Indii, toteż personel sekretariatu składał się w większości z Hindusów.

Przedstawiciele Polski uczestniczyli w pracach MKNiK od początku do końca jej istnienia, czyli od 1954 do 1973 r. Podstawą prawną umożliwiającą przygotowanie i wysłanie żołnierzy i osób cywilnych do pracy w komisjach międzynarodowych w Indochinach były postanowienia konferencji genewskiej, uchwała Prezydium Rządu PRL nr 722/54 z 26 października 1954 r. w sprawie utworzenia, wyposażenia i utrzymania przedstawicielstwa PRL w tych komisjach, wreszcie odpowiednie rozkazy ministra obrony narodowej i wytyczne ministra spraw zagranicznych. (na podst. materiałów MON)

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia