Nieznany wypadek Karola Wojtyły

Jedyny wypadek samochodowy kardynał Wojtyła miał na Kociewiu, po mszy w Gniewie
Jedyny wypadek samochodowy kardynał Wojtyła miał na Kociewiu, po mszy w Gniewie archiwum
Prawdopodobnie miał w życiu tylko jeden wypadek samochodowy, a doszło do niego w okolicach znanego sanktuarium maryjnego

Jest 10 maja 1972 roku. Droga pod Gniewem. Jadący motorem niepełnosprawny kierowca postanawia wyprzedzić traktor. Nagle z naprzeciwka wyjeżdża samochód. Dochodzi do zderzenia. Z auta wychodzi kard. Karol Wojtyła...

Na początku maja 1972 r. diecezja chełmińska, której kontynuatorką tradycji po likwidacji jest diecezja pelplińska, pogrążyła się w żałobie. 6 maja, podczas obrad konferencji Episkopatu Polski w Częstochowie, zmarł nagle pierwszy powojenny biskup chełmiński ks. Kazimierz Józef Kowalski (1896-1972), wybitny teolog i filozof. Bp Kowalski umarł w wyniku rozległego zawału, którego doznał podczas odprawiania mszy na Jasnej Górze.

Ks. Janusz Stanisław Pasierb, wybitny poeta i historyk sztuki, który był studentem bp. Kowalskiego, odnotował: "Umierał, stojąc... Nasz biskup żył i działał do końca. Prawie niewidomy, ciężko chory. Wielki czciciel Maryi, dostąpił przywileju, że umarł w Jej polskiej stolicy".

Na uroczystości pogrzebowe do Pelplina przyjechały osobistości ówczesnego Kościoła z Prymasem Tysiąclecia, kard. Stefanem Wyszyńskim, na czele. Do miasteczka dotarł także z dalekiego Krakowa metropolita kard. Karol Wojtyła.

Niebezpieczne zdarzenie

Pogrzeb bp. Kowalskiego odbył się w godzinach przedpołudniowych. Delegacja z Krakowa podróżowała trzema samochodami marki Ford, które kardynał Wojtyła otrzymał w prezencie od Polonii amerykańskiej. Przyszły Ojciec Święty, znany ze swojej skromności, podobno nie był zadowolony z takiego prezentu. A to dlatego, iż obawiał się, że nowoczesne jak na polskie drogi samochody będą kłuć wszystkich w oczy swoim "bogactwem".

- Kardynał nie czuł się w fordzie dobrze - wspominał Józef Mazurek z Pelplina, wieloletni kierowca biskupów chełmińskich i pelplińskich, który z racji swojego fachu nieraz miał okazję porozmawiać z szoferem Karola Wojtyły. - Jego kierowca powiedział mi, że dla Wojtyły był to za ekskluzywny samochód. Zwłaszcza że inni kardynałowie jeździli wtedy warszawami lub wołgami.

Delegacja duchownych z Krakowa ruszyła z powrotem do domu dzisiejszą drogą krajową nr 91 w kierunku Łodzi. Popularna "jedynka" wyglądała zupełnie inaczej niż obecnie. Była węższa, miała też gorszą nawierzchnię. Ruch pojazdów był na niej oczywiście mniejszy niż dzisiaj, a mimo to niecałe 20 km od Pelplina doszło do niebezpiecznego zdarzenia.

Trzy fordy minęły właśnie Gniew i po przejechaniu przez miejscowość Nicponia jechały w kierunku Piaseczna. Naprzeciw krakowskim fordom jechał ciągnik z przyczepą, za nim niepełnosprawny kierowca na specjalnym wózku napędzanym motorkiem, na końcu zaś wojskowy gazik. Zniecierpliwiony powolną jazdą ciągnika inwalida w pewnym momencie zaczął go wyprzedzać.

Nie była to dobra decyzja. W trakcie manewru nagle zza zakrętu wyłoniły się fordy. Niepełnosprawny kierowca, chcąc uniknąć czołowego zderzenia, zaczął ostro hamować. Pojazd wpadł w poślizg, a kierowca stracił nad nim panowanie, zjeżdżając do lewej krawędzi drogi. Pierwszy ford, w którym jechał kard. Wojtyła, zahaczył o wózek swoją prawą stroną...

SB: "Zróbmy sprawę Wojtyle"

Wspomnianym wojskowym gazikiem jechał Henryk Holweg, mieszkaniec Gniewu, miłośnik historii tego nadwiślańskiego miasteczka. To z jego inicjatywy udało się odnowić groby pochodzących z okolicy żołnierzy, którzy polegli w czasie wojny polsko-bolszewickiej. Im też wystawił obok własnego domu niewielki pomnik.
- Kiedy doszło do zderzenia, wszyscy natychmiast się zatrzymali - opowiadał pan Henryk.

- Na szczęście nikomu nic się nie stało, chociaż wypadek wyglądał bardzo groźnie. Wózek niepełnosprawnego, wypadając z drogi, przewrócił się na bok. Ford z kolei miał zgnieciony zderzak. Postanowiłem więc pomóc obu kierowcom. Najpierw zahaczyłem na linkę i wyciągnąłem na drogę pojazd inwalidy. Przy fordzie odgiąłem zderzak, bo samochód nie mógł przez to jechać. Wtedy wyszedł do mnie Wojtyła i podziękował. Szczerze mówiąc, nie skojarzyłem od razu, że to kardynał. Dopiero kiedy zwrócił się do jednej z towarzyszących mu osób zdaniem: "Księże biskupie, bardzo proszę dopilnować, aby niepełnosprawny nie został ukarany przez milicję", zorientowałem się, o kogo chodzi.

Tym biskupem, a w rzeczywistości proboszczem katedry na Wawelu, był ks. Franciszek Walancik. Wojtyła poprosił go o pomoc, bo sam musiał jechać dalej. Przesiadł się do drugiego auta. Mimo to zatrzymał się po drodze i dzwonił, by się upewnić, czy wszystko zostało załatwione, ponieważ ks. Walancik wraz z kierowcą oraz drugim uczestnikiem wypadku, niepełnosprawnym kierowcą, pojechali na posterunek MO w Gniewie, by wyjaśnić zdarzenie. Tam sporządzono notatkę, a kierowców zwolniono.

- Przesłuchania uczestników wypadku na posterunku MO w Gniewie dokonał komendant tej placówki, sierżant Feliks Chmielowski - mówi dr Krzysztof Halicki, historyk z Archiwum Państwowego w Bydgoszczy, który okoliczności wypadku kard. Wojtyły przedstawił w świeżo wydanej książce pt. "Dzieje policji w Gniewie i regionie w latach 1920-2013". - Gdy dowiedział się o tym zdarzeniu szef powiatowej Służby Bezpieczeństwa w Tczewie, ppłk Wesołek, planował z tego incydentu zrobić sprawę przeciw Wojtyle. Nie udało się jednak ustalić, na czym miałaby polegać prowokacja, którą rozważali lokalni esbecy...

"Niech pan zjedzie gdzieś na bok"

O zdarzeniu pod Gniewem pamiętał Józef Mucha, kierowca Karola Wojtyły, który jeździł z nim przez 16 lat, do czasu aż krakowski metropolita został papieżem. W rozmowie z Józefem Ziółkowskim Mucha potwierdził, że z Wojtyłą mieli tylko jeden wypadek, właśnie pod Gniewem.

Swoje wspomnienia z pracy dla przyszłego Ojca Świętego Józef Mucha opisał w książce pt. "Pół miliona kilometrów z kardynałem Wojtyłą".
Pojawił się pomysł upamiętnienia zdarzenia sprzed ponad 40 lat. Co sądzą o tym władze Gniewu?

- Prywatnie miałabym wątpliwości, czy upamiętniać stłuczkę - przyznaje burmistrz Maria Taraszkiewicz-Gurzyńska. - W takim miejscu jakakolwiek forma upamiętnienia, z daleka od zabudowań, byłaby narażona na dewastację. W sytuacji, w której mielibyśmy do czynienia z pamiątką po osobie świętej, byłoby to co najmniej niewskazane. To byłoby prawie świętokradztwo.

Przemysław Zieliński

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia