W marcu 1937 r. w lesie pomiędzy Niskiem a Rozwadowem, około 30 km od Sandomierza, rozpoczęła się wycinka drzew pod budowę Zakładów Południowych - olbrzymiego kompleksu hutniczego, który miał działać głównie na potrzeby polskiej zbrojeniówki. Budowa przebiegała w błyskawicznym tempie i już 27 miesięcy później ta flagowa inwestycja Centralnego Okręgu Przemysłowego była ukończona. Zakłady funkcjonowały na pełnych obrotach, a wokół nich wyrosła osada o nowoczesnej miejskiej zabudowie. „Kuźnię wykończono w 285 dni, walcownię w 400 dni, narzędziownię w 215 dni” - wyliczał w swojej relacji Melchior Wańkowicz i żartował: „Nie należy kręcić nosem, jeśli poczną się tu rodzić dzieci w trzy miesiące po ślubie. Bo to Stalowa Wola”.
Zachwyty legendy polskiego dziennikarstwa nad przebiegiem i rozmiarem inwestycji były najzupełniej zrozumiałe. Dlaczego? Niech przemówią fakty.
W 1936 r. Ministerstwo Spraw Wojskowych kupiło 887 ha gruntów, przeważnie zalesionych, w okolicach wsi Pławo, w pobliżu węzła kolejowego w Rozwadowie. W styczniu 1937 r. zawiązała się spółka z ograniczoną odpowiedzialnością nazwana Zakłady Południowe. W marcu na zakupionej działce rozpoczęto wycinkę drzew. W kwietniu zaczęto wylewać fundamenty pod pierwsze hale fabryczne. W międzyczasie do terenu przyszłego kombinatu doprowadzono drogi dojazdowe (5 km) i kolej (16 km). Ruszyła także budowa infrastruktury kanalizacyjno-wodociągowej. W listopadzie stała już konstrukcja stalowa hali zakładów mechanicznych. Oddano je do eksploatacji już w kwietniu 1938 r., w niewiele ponad rok po ścięciu pierwszego drzewa w głuszy. Wtedy także przestrzelono pierwszą haubicę 100 mm zmontowaną na miejscu z elementów dostarczonych przez Zakłady Starachowickie. Jak utrzymanie tej dynamiki prac, nazywanej w prasie rządowej tempem „copowskim”, było możliwe?
Wynikało to ze wzorowej współpracy biura budowy, kierowanego przez inż. Bolesława Chudzyńskiego, z dyrekcją zakładów. Nie stosowano żadnych rozwiązań tymczasowych, nie akceptowano niedoróbek, skutecznie zwalczano marnotrawstwo (nadprogramowe zużycie budulca finansował z własnej kieszeni podwykonawca). Poza tym ściśle trzymano się drobiazgowej dokumentacji budowlanej i harmonogramu prac. Ten ostatni był tak pomyślany, by w każdym ukończonym budynku natychmiast pojawiały się maszyny i ruszała produkcja. Cały wyczyn nie byłby możliwy bez zatrudnienia armii ludzi. Jak podawał Wańkowicz w „Sztafecie”, zakłady budowało 2,5 tys. robotników, kolejne 1,5 tys. pracowało przy wznoszeniu osiedla - w sumie przy inwestycji pracowało 7,5 tys. osób w całej Polsce.
W efekcie, gdy 11 czerwca 1939 r. prezydent Ignacy Mościcki uroczyście otwierał Zakłady Południowe, obie części kombinatu, hutnicza i mechaniczna, działały już na pełnych obrotach. Jak na owe czasy były one niezwykle nowoczesne. Na przykład do wytopu stali zbudowano piece hutnicze opalane gazem ziemnym, pierwsze takie w Europie, w oparciu o nowatorski projekt sprowadzony z USA. Konieczne do ich funkcjonowania błękitne paliwo dostarczano specjalnym, przeszło 200-kilometrowym gazociągiem z zagłębia borysławskiego. Maszyny i urządzenia wykorzystane w pozostałych częściach zakładu pochodziły także z technologicznej górnej półki. Sprowadzano je z zagranicy. Najwięcej z nich zakupiono w Niemczech.
Tuż przed wojną kombinat w Stalowej Woli - „w Hefaistycznym szczęku i zamęcie, z którego rodzą się hartowane pancerze i działa”, jak pisał rozentuzjazmowany Wańkowicz - mógł produkować setki tysięcy ton produktów i półproduktów stalowych rocznie. Oprócz produktów hutniczych powstawały w nim m.in. armaty 75 mm i 105 mm, części do działek na licencji Boforsa (przeciwlotnicze 40 mm i przeciwpancerne 37 mm). Plany dotyczące produkcji cywilnej były spore, ale niestety pokrzyżowała je wojna.
Zakłady Południowe zatrudniały 3,6 tys. ludzi. Początkowo skompletowanie załogi nastręczało spore trudności. Ciągle brakowało specjalistów: inżynierów, techników, mistrzów i brygadzistów. Ostatecznie sprowadzono ich z miast, gdzie istniały podobne zakłady - z Radomia, Starachowic i Ostrowca - kusząc zarobkami wyższymi o 50-100 proc.
Wokół fabryki, według założenia inż. Bronisława Rudzińskiego, zbudowano modernistyczne osiedle dla robotników i urzędników. Ich mieszkania wyposażono, jak na owe czasy, niezwykle komfortowo. Oprócz podstawowych mediów posiadały one miękkie sosnowe parkiety, a także „starannie dobierane funkcjonalistyczne umeblowanie”. W nowo lokowanej miejscowości do 1939 r. wzniesiono także wiele gmachów użyteczności publicznej, m.in. dwie szkoły (podstawówkę i gimnazjum-liceum), ambulatorium i obiekty sportowe (stadion, korty tenisowe). Do września 1939 r. nie udało się zbudować planowanych kościoła, szpitala i dworca PKP.
Koszt budowy zamykał się w granicach około 126 mln zł. Około 100 mln zł, według prof. Ferdynanda Zweiga, wpompowano w sam zakład. Resztę stanowiły koszty budowy osiedla wraz z infrastrukturą.
Stalowa Wola była najbardziej spektakularną inwestycją zrealizowaną pod koniec lat 30. w II RP. Ucieleśniała marzenia ówczesnych elit o dostatniej, uprzemysłowionej i nowoczesnej Polsce. Zrealizowano ją w ramach ogłoszonego równo 80 lat temu programu budowy Centralnego Okręgu Przemysłowego. Przypomnijmy więc okoliczności, w jakich powstał, jego założenia i osiągnięcia.
Polski New Deal
W połowie lat 30. Polska znajdowała się w ciężkiej sytuacji gospodarczej. Dopiero wychodziła z recesji wywołanej światowym Wielkim Kryzysem. Od 1932 r. powoli wzrastała krajowa produkcja przemysłowa, jednak wciąż nie powróciła do poziomu sprzed 1929 r. Było to spowodowane głównie pauperyzacją wsi. Polskich rolnicy byli zadłużeni i nie stać ich było na krajowe wyroby. Ich słaba siła nabywcza wynikała ze spadku cen produktów rolnych w stosunku do wartości przedkryzysowych - średnio obniżyły się one o 65 proc.! Wywołany tym czynnikiem spadek poziomu życia był na terenach wiejskich tym bardziej odczuwalny, że były one koszmarnie przeludnione. W zależności od przyjętej metody obliczeniowej szacowano liczbę „zbędnych” osób w rolnictwie na od 2,5 mln do niemal 9 mln. Ludzie ci mieli bardzo ograniczone możliwości poprawy swojego losu. Ze względu na opór obszarników nie było nadziei na przeprowadzenie reformy agrarnej. Miasta nie mogły ich wchłonąć, ponieważ same borykały się z dużym bezrobociem. A inwestycje przemysłowe prowadzone przez kapitał prywatny, który także ucierpiał w czasie recesji, nie osiągnęły takich rozmiarów, by je szybko zniwelować. Utrzymanie tej sytuacji groziło stagnacją gospodarczą i wybuchem niepokojów społecznych. Rząd musiał działać.
W tym czasie na szczytach władzy w Warszawie doszło do przetasowań. Po śmierci Piłsudskiego w 1935 r. w walce o wpływy starły się ze sobą dwa obozy: tzw. obóz zamkowy, któremu przewodził prezydent Ignacy Mościcki, i grupa wojskowych skupiona wokół generalnego inspektora sił zbrojnych Edwarda Rydza-Śmigłego. W wyniku porozumienia frakcji uzgodniono, że kwestie gospodarcze znajdą się pod kontrolą ludzi prezydenta. W związku z tym stanowisko ministra skarbu i wiceministra ds. ekonomicznych otrzymał Eugeniusz Kwiatkowski, zaufany człowiek Mościckiego. Praca na tak ważnym i odpowiedzialnym stanowisku nie była dla niego niczym nowym. W latach 1926-1930 był już ministrem przemysłu i handlu. Zasłużył się wielce dla budowy portu w Gdyni. Na pięć lat z życia politycznego wykluczył go Józef Piłsudski, który miał wobec niego jakieś zastrzeżenia.
Po powrocie do rządu Kwiatkowski, postawiony przed nowym wyzwaniem, uznał, że Polska musi mieć swój odpowiednik amerykańskiego New Deal (Nowego Ładu) - programu inwestycji państwowych, które nakręcą koniunkturę. Zakładał, że najskuteczniej zwiększy siłę nabywczą ludności, a tym samym będzie stymulował wzrost popytu poprzez rozbudowę przemysłu. Industrializacja miała poza tym zapewnić miejsca pracy na przyszłość. Zbyt na produkty powstałe w efekcie inwestycji miały zapewniać zamówienia wojska i przedsiębiorstw państwowych. Po wyznaczeniu kierunku rozwoju pojawił się wkrótce konkretny plan działania.
Dlaczego „trójkąt bezpieczeństwa”?
Pierwszy czteroletni (1936-1940) plan inwestycyjny powstał już w 1936 r. Jego autorami, oprócz Eugeniusza Kwiatkowskiego, byli bracia inżynierowie Paweł i Władysław Kosieradzcy. Pierwotnie zakładał on prowadzenie działań na terenie całego kraju. Jednakże ze względu na niedobór środków finansowych postanowiono je skoncentrować terytorialnie, tworząc Centralny Okręg Przemysłowy. Minister skarbu ogłosił koncepcję powołania COP w przemówieniu sejmowym z 5 lutego 1937 r. Zyskała ona aprobatę. Państwo przeznaczyło na związane z nim inwestycje przeszło 2,4 mld zł.
COP obejmował tzw. trójkąt bezpieczeństwa na południu Polski. W jego skład wchodziły tereny dzisiejszych województw: świętokrzyskiego, podkarpackiego, lubelskiego, a także południowa część mazowieckiego (ziemia radomska) i wschodnia część małopolskiego. Jego nazwa wzięła się stąd, że jeszcze w latach 20. obszar ten znajdował się poza zasięgiem bombowców wroga. W roku 1937, w związku z rozwojem lotnictwa, ten argument był już mocno nieaktualny. Jednak były inne, przemawiające za rozpoczęciem wzmożonej działalności inwestycyjnej na tym terenie.
COP obejmował 15 proc. obszaru II RP, a zamieszkiwany był przez 18 proc. populacji kraju (niemal 6 mln). Poza Lubelszczyzną były to tereny rolnicze nieurodzajne i przeludnione. Dominowały tam gospodarstwa karłowate, które często nie mogły nawet wyżywić samych właścicieli. Szacowało się, że od 400 tys. do 700 tys. osób z tych terenów poszukiwało pracy.
Poza czynnikiem demograficznym brano pod uwagę również względy wizerunkowe. W szczycie Wielkiego Kryzysu dochodziło tu do krwawych zamieszek. Podczas tzw. powstania leskiego w lecie 1932 r., kiedy chłopi kilkakrotnie starli się z policją i wojskiem, padło wielu zabitych i rannych. Popularnością cieszyło się opozycyjne i skręcające coraz bardziej w lewo PSL. Inwestycje miały przekonać miejscowych rolników, że władza nie jest taka zła i o nich pamięta.
Wreszcie, co najważniejsze, dostępne były zasoby taniej energii (gaz ziemny i możliwość budowy elektrowni wodnych) i surowców (z zagłębia staropolskiego).
Należy dodać, że od COP, usytuowanego na pograniczu Polski A i B, miał rozpocząć się, w wizji Kwiatkowskiego, długofalowy proces wyrównywania poziomów rozwoju gospodarczego kraju. Niestety tego planu nie udało się już ministrowi wprowadzić w życie. Spójrzmy jednak na te inwestycje, które udało mu się jednak przeprowadzić do końca.
Dorobek COP
Inwestycje COP rozpoczęto ze spektakularnym rozmachem w wielu miejscach jednocześnie. Mimo to w krótkim terminie uzyskano imponujące efekty.
By dostarczać powstającym zakładom energię, na podkarpackich rzekach rozpoczęto budowę elektrowni wodnych wraz ze zbiornikami retencyjnymi. Planowano, że powstanie ich ponad 30 w 30 lat. Ostatecznie do czasu wybuchu wojny żadnej nie ukończono. Najbardziej zaawansowane były prace nad hydroelektrowniami w Porąbce, Rożnowie i Czchowie. Inne - w Czorsztynie, Solinie i Myczkowicach - pozostały w fazie wstępnej. Ostatecznie budowę w Rożnowie dokończyli Niemcy. Niektóre budowy dokończono już w PRL.
Jeśli poruszamy kwestię inwestycji w energetyce, to warto wspomnieć, że z Gorlic w kierunku stolicy ułożono około 300 km gazociągu. Niestety nie udało się go ukończyć przez II wojną.
Kluczowe miejsce w programie COP zajmowały inwestycje zbrojeniowe, gdyż jego powstanie było ściśle powiązane z planem modernizacji polskiej armii. Do września 1939 r., oprócz wspomnianej Stalowej Woli, udało się uruchomić wiele innych zakładów. Wymieńmy tylko ważniejsze. W Rzeszowie powstała Fabryka Obrabiarek (filia zakładów Cegielskiego), która produkowała reflektory przeciwlotnicze i działka przeciwlotnicze Boforsa. Oprócz tego w mieście wzniesiono Wytwórnię Silników nr 2, produkującą m.in. silniki do legendarnych bombowców Łoś. W pobliskim Mielcu powstały Państwowe Zakłady Lotnicze. W Dębicy uruchomiono wytwórnię kauczuku syntetycznego i opon (Zakłady Chemiczne „Dębica” i Fabryka Gum Jezdnych „Stomil”). W Niedomicach pod Tarnowem zbudowano fabrykę celulozy, koniecznej przy produkcji prochu. W Poniatowej (Lubelszczyzna) ruszyła wytwórnia sprzętu łączności dla wojska.
Oprócz budowy zupełnie nowych fabryk, wzięto się także do modernizacji i rozbudowy istniejących zakładów. W tej grupie znalazły się m.in.: Państwowa Wytwórnia Prochu w Pionkach, Fabryka Broni w Radomiu, Państwowa Wytwórnia Uzbrojenia w Starachowicach, Zakłady Azotowe w Mościcach.
Warto podkreślić, że wszystkie inwestycje, tak jak opisana na wstępie Stalowa Wola, budowano w ekspresowym tempie i, gdy tylko były gotowe, uruchamiano w nich produkcję. Mimo to były one świetnie wykonane - bez bubli i niedoróbek. Dobrze to świadczy o umiejętnościach ówczesnych polskich inżynierów i menedżerów, którzy potrafili te gigantyczne przedsięwzięcia perfekcyjnie zaplanować i skoordynować.
„Oaza szczęśliwości”
Przed wojną Eugeniuszowi Kwiatkowskiemu zarzucano, że utworzył w COP „oazę szczęśliwości”, podczas gdy na pozostałym obszarze kraju problemy ekonomiczne i bezrobocie były równie dokuczliwe. W prasie np. Ksawery Pruszyński w artykule „Trzej o COP” atakował go za niewłaściwe wyznaczenie priorytetów, za zaniechanie stworzenia podstawowej infrastruktury. Zwracał mu uwagę, że inwestuje się we „wzorcowe fabryki na pustkowiach”, do których nie prowadzą żadne drogi bite, bo na ich budowę nie ma pieniędzy. Wskazywał, że choć buduje się nowoczesne hydroelektrownie, to Wisła, zamiast w uregulowanym korycie, płynie rozlana jak bagno. W rzeczywistości COP nie stał się, używając współczesnej terminologii, żadną zieloną wyspą II RP. Inwestycje poczynione przez państwo zapewniły pracę jedynie 100 tys. ludzi. Żeby efektywnie zlikwidować bezrobocie w tym rejonie, potrzeba by poczynić jeszcze cztery, pięć razy tyle nakładów. Jednak faktem jest, że dzięki programowi COP znacząco wzrosła Polska produkcja przemysłowa, przekraczając swoje wskaźniki przedkryzysowe. Mało tego. Rosła mimo recesji, która dotknęła Wielką Brytanię, Francję i USA w 1938 r. To dobrze wróżyło na przyszłość.
Co do zarzutów Pruszyńskiego, wystosowanych już w 1937 r., to były one nieszczególnie uzasadnione. Kwiatkowski zaznaczał, że COP jest dopiero pierwszym etapem w jego rozłożonym na pół pokolenia planie modernizacji Polski. Kolejne trzyletnie plany, o konkretnym profilu inwestycyjnym, miał już ułożone do 1954 r. Ich efektem miało być powstanie Polski nowoczesnej, jeśli chodzi o gospodarkę i infrastrukturę (w tym drogi), bez rażących dysproporcji regionalnych. Jeśli patrzeć na osiągnięcia COP dokonane w trzy lata, to wydaje się, że gdyby nie wybuch wojny, to Eugeniusz Kwiatkowski i rzesza polskich inżynierów wykonaliby zaplanowaną robotę na czas.
Bibliografia:
- M. Furtak, „Centralny Okręg Przemysłowy 1936-1939. Architektura i urbanistyka”
- K. Pruszyński, „Niezadowoleni entuzjaści. Publicystyka tom 1, 1931-1939”
- M. Wańkowicz, „Sztafeta”
- „Sztafeta. Eugeniusz Kwiatkowski i COP a współczesne procesy modernizacyjne na Podkarpaciu”
- J. Gołębiewski, „COP. Dzieje industrializacji w rejonie bezpieczeństwa 1922-1939”