Piąte Termopile. Ppor. Jan Bołbot i bohaterskie walki z Sowietami na linii Sosnkowskiego

Krystyna Adamska
Bunkier Jana Bołbotta w Tynnem
Bunkier Jana Bołbotta w Tynnem Wikipedia Commons/Domena publiczna
Walki z Sowietami w 1939 roku obfitowały w symbole bohaterskie, choćby obrona Grodna w dniach 20 – 21 września, kiedy młodzież szkolna butelkami z benzyną niszczyła czołgi sowieckie. Gdyby jednak chodziło o wskazanie jednego obrońcy – symbolu tamtej wojny, należy wymienić ppor. Jana Bołbota, dowódcę plutonu, który poległ w walce z bolszewikami na fortyfikacjach w rejonie Sarn 20 września 1939 roku.

Zdj. Krystyna Adamska

Część I – Wtedy...
 Ppor Jan Bołbot – bohater spod Tynnego
1 września wracam myślami w przeszłość, tę sprzed 70 lat. Też był pogodny dzień. Myślę o obrońcach, szczególnie tych, którzy polegli i często do dziś nie mają nawet mogił.  Spoczęli tam, gdzie ginęli, miejsca ich spoczynku są wszędzie, także na ulicach Lwowa, wie o nich najprawdopodobniej może tylko kilka osób.

Zupełnie przypadkowo trafia mi do rąk wycinek z Naszego Dziennika z września 1998 roku z artykułem prof. Ryszarda Szawłowskiego. Niezauważony kiedyś, przeleżał do czasu, kiedy zaczęłam bywać w miejscach, gdzie walczył bohater tego artykułu.

Mimo upływu lat bunkry w okolicach Tynnego nadal zadziwiają swoją potęgą. Pewnie jednak ich obrońcy – oficerowie i żołnierze polscy – byli równie mocni duchem, jak ich betonowe twierdze... Nie dane im jednak było zwyciężyć wojny, nie wygrali też bitwy. Wygrali jednak walkę o najwyższe wartości, przede wszystkim – o honor Polaka. Oto relacja prof. Ryszarda Szawłowskiego:

Walki z Sowietami w 1939 roku obfitowały w symbole bohaterskie, choćby obrona Grodna w dniach 20 – 21 września, kiedy młodzież szkolna butelkami z benzyną niszczyła czołgi sowieckie.

Gdyby jednak chodziło o wskazanie jednego obrońcy – symbolu tamtej wojny, wymieniłbym ppor. Jana Bołbota, dowódcę plutonu, który poległ w walce z bolszewikami na fortyfikacjach w rejonie Sarn 20 wrzenia 1939 roku.

Urodził się w Wilnie, w 1939 roku ukończył Wydział Prawa na KULu i już w sierpniu tego tragicznego roku został zmobilizowany. Wysłano go na linię Sosnkowskiego. Była to linia nowoczesnych żelbetonowych fortyfikacji, zbudowanych w końcu lat trzydziestych na północnym Wołyniu wzdłuż granicy sowieckiej, obsadzona przez baony forteczne „Sarny” i „Małyńsk”. Pluton, dowodzony przez ppor. Bołbota wchodził w skład 4 kompanii baonu „Sarny”, dowodzonej przez ówczesnego kapitana (później majora) Emila Edmunda Markiewicza, który pozostawił obszerną, spisaną w 1951 r. w Anglii relację.

Całością obrony w rejonie Sarn kierował ówczesny pułkownik Nikodem Sulik, późniejszy generał, dowódca V Dywizji Strzelców Kresowych w II Korpusie we Włoszech.

Czołgi sowieckie pojawiły się na przedpolu 4 kompanii 18 września w godzinach wieczornych. O świcie 19 września wraz z piechotą ruszyły do natarcia. Zaczęła się zażarta obrona naszych bunkrów.

Wspomina mjr Markiewicz: ppor Bołbot trzyma się bohatersko. Pododcinek jego, chociaż opanowany przez nieprzyjaciela z zewnątrz, dzięki umiejętności walki i woli walki uniemożliwia nieprzyjacielowi przejście do porządku nad nim i ruszenie w głąb naszego ugrupowania. Patrole nieprzyjaciela co prawda panują już na naszym zapleczu, lecz gros sił jest związane walką nie tylko w Berdusze, ale większa część w Tynnem. Nieprzyjaciel nie może pozostawić na swoim zapleczu obrońców, gdyż zadanie jego mogłoby natrafić na uderzenie z tyłu. Ppor Bołbot jeszcze kilkakrotnie podaje mi grozę swego położenia. Czuje, że nieprzyjaciel „obkłada” jego obiekty materiałem łatwopalnym, nie zważając na ponoszone przy tym straty. Obliczył, że na jego bezpośrednim przedpolu – w granicach jego widoczności – leży ponad 100 zabitych. Pomimo to uważa, że sytuacja jego jest gorzej niż krytyczna – ma też poczucie, ze do wieczora nie doczeka.

Zapewnia mnie jednakże, że bez względu na to, co by się miało stać, będzie wykonywać powierzone mu zadania. Duch obrońców jest w tej tragicznej sytuacji – wspaniały. Wojsko walczy bohatersko i drogo każe płacić sobie nieprzyjacielowi. (...) Wszyscy najodważniejsi już nie żyją. Ostatnie minuty przyniosły mu znowu ośmiu zabitych oraz jeden zniszczony ckm. Amunicja jest faktycznie na wyczerpaniu. Rozumie, że zaopatrzenie w tej sytuacji jest niemożliwe, ale z uwagi na to, że jest dowódcą, melduje, że wystarczy jej na 3-4 godziny walki.

Po pewnym czasie ppor Bołbot po raz wtóry zwraca się z gorącą prośbą o przeciwnatarcie – co mu wtedy przyrzekam – twierdząc, że zostanie to zrealizowane, gdy tylko odwód nadejdzie. Walczy do końca z tą świadomością, ze bijemy się w związku taktycznym – co mnie może dzisiaj najbardziej boli, gdyż w tej sytuacji, prócz dobrego słowa, otuchy, niczego zrobić nie byłem w stanie.” Następne wiadomości z plutonu Tynne docierają do kpt Markiewicza wieczorem: „ Schyłek dnia 19.IX. 1939 – godzina koło 20-tej – stwarza silniejszy ruch nieprzyjaciela. Pod wpływem dogodnych warunków – ciemna noc, opary bardzo silne – nieprzyjaciel postanawia –prawdopodobnie – przełamać opór obrońców Tynnego w sposób podstępny. Na dobre rozpoczyna się barykadowanie szczelin, przez nawożenie materiału chroniącego od rażenia pocisków. Obrońcy przeczuwają, że powstanie takiej barykady w przed samym wylotem lufy w zasadzie likwiduje ich wysiłek obrony odcinka – prowadzą bardzo intensywny ogień, zadając przez to wielkie straty oblegającym. Ogień ten powoduje, że nieprzyjaciel bardzo starannie osłania pracujących, przykrywając ich ogniem z działek czołgów, trafiając bardzo często w szczeliny i zadając naszym ludziom duże straty.”

Dalsza rozmowa z dowódcą plutonu Tynne, prawdopodobnie gdzieś koło godziny 4.00 dnia 20.IX: „Ppor Bołbot (...) oświadczył mi, że nowych wiadomości o nieprzyjacielu nie podają, gdyż całe Tynne roi się od niego. Ma przeczucie, że nie doczeka momentu, kiedy nadejdzie pomoc, gdyż chwile jego są policzone. Nieprzyjaciel bowiem zapalił materiały, którymi poprzednio obłożył obiekt, papa pali się bardzo szybko i wytwarza dym bardzo gryzący, który wdziera się do wewnątrz. Pragnąłby, ażeby pomoc była jak najszybsza. Bo gdy eksploduje któraś z beczek – prawdopodobnie wypełniona benzyną, wie, że zostaną żywcem pogrzebani. W chwili obecnej załoga walczy z nałożonymi maskami, lecz wszyscy skarżą się, ze pochłaniacze przepuszczają dym i maski nic nie pomagają. Oświadczam, że należy natychmiast nałożyć na pochłaniacze zwilżone chustki do nosa i nie przerywać walki pod żadnym warunkiem.”
Wreszcie ostatnia rozmowa, może gdzieś przed godziną 5.00 dnia 20.IX: „(...) otrzymałem naglący telefon z Tynnego. Ppor Bołbot melduje, że przed chwilą nastąpił wybuch w sąsiednim obiekcie i na własne oczy widział, jak nieprzyjaciel wdarł się do wewnątrz. Chociaż jego obserwacja jest bardzo utrudniona, gdyż cały rejon jest w gęstym, czarnym dymie, wszystkimi możliwymi środkami przyszedł na pomoc sąsiadowi – lecz pomoc ta była bezskuteczna. Ckm-y, prowadząc ogień ciągły – jedynie w kierunku, a nie do celu, nie mogły skupić swego ognia przed obiektem zagrożonym z powodu bardzo uciążliwego sposobu prowadzenia ognia (ludzie duszą się już), jak z przodu barykad, na których gros pocisków ginie.

W czasie rozmowy zwraca się do mnie z ostatnią prośbą. Oświadcza mi, że jest 6 miesięcy po ślubie i jego żona mieszka w Lublinie – podał mi jej adres. Prosi mnie bardzo, ażebym po szczęśliwym wydostaniu się z walki dał znać jego żonie, że jeżeli miałby zginąć, niech wie o tym, że do ostatniej chwili myśląc o Ojczyźnie, myślał również o niej. (...) Nie mogłem już dokończyć zdania, gdyż w słuchawce usłyszałem suchy trzask i stwierdziłem, że łączności między nami nie ma. Obiekt ppor Bołbota wraz z całą obsługą zginął – zostało uduszonych, a może i spalonych 2 oficerów i 49 żołnierzy”

Tak skończyła się bohaterska walka ppor Bołbota i jego podkomendnych. Wniosek jego dowódcy o odznaczenie go Krzyżem Virtuti Militari, złożony przez mjr Markiewicza generałowi Sulikowi w Forli we Włoszech, prawdopodobnie gdzieś w połowie roku 1945, najpierw w formie ustnej, na piśmie dopiero w 1951 r., przeleżał kilkadziesiąt lat w Londynie. Dopiero w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, po mojej interwencji u ówczesnego prezydenta RP na Uchodźctwie Kazimierza Sabbata, udało się tę sprawę załatwić. Jednak to nie wystarcza. Uważam, że pamięć ppor. Jana Bołbota powinna być traktowana w Polsce z podobną czcią, jak pamięć kpt. Władysława Raginisa, który bohatersko walczył z Niemcami na fortyfikacjach pod Wizną w rejonie Łomży w dniach 8-10 września 1939 roku. Ale o nim – bo walczył przeciw Niemcom – wolno było mówić.”

Część II – Dzisiaj....
BEZDROŻA WOŁYNIA
Brukowane drogi... Nie jest to jednak bruk równy, gładki jak na ulicach miasta, tylko prawdziwe kocie łby, po których da sie jeździć tylko albo bardzo wolniutko, albo bardzo szybko... Drogi te biegną przez piachy, przy drogach rosną strzeliste sosny i delikatne brzozy, ścielą się wrzosowiska, hen po horyzont ciągną się ląki, poprzecinane szeroko rozlanymi rzekami, a gdzie nigdzie rozpościerają się niedostępne bagniska.

W każdej wsi malowane na niebiesko przydrożne krzyże, przystrojone wstążkami, niebieskie, najczęściej drewniane chaty, schowane wśród sadów, kwiaty przy niebieskich płotach, a na pagórkach bajecznie kolorowe miejscowe cmentarze. Na każdej mogile jest kolorowy wieniec lub bukiet ze sztucznych kwiatów, a pomalowane na niebiesko krzyże są owinięte w haftowane ręczniki i wyglądają jak laleczki. Nie ma w tych cmentarzach nawet cienia smutku, są one tak urocze, ze wręcz wesołe.

Rzadko w te piękne strony zaglądają przyjezdni.. a warto! W tak pięknej scenerii ostały się jeszcze wspaniałe zamki, niegdyś siedziby najsłynniejszych polskich rodów, są też pałace oraz fundowane przez te rody kościoły. Nie spodziewajmy się jednak zachowanych wnętrz... Na naszych terenach nie ocalala żadna rezydencja - jedne zostały zniszczone w czasie rewolucji bolszewickiej, a te, które przed drugą wojną światową były na terenach Polski, przestały istnieć dwadzieścia lat później.

Klewań, rodowa siedziba Czartoryskich, leży przy głównej trasie, wiodącej z Łucka do Równego. Trudno nie zauważyć monumentalnej bryły kościoła – sanktuarium Matki Boskiej Klewańskiej. Naprzeciw kościoła, po drugiej stronie drogi, ostał się zamek, schowany w kępie drzew. Do zamku prowadzi wąski, ale bardzo wysoki most – niegdyś zwodzony. Warto zejść wąwozem aż pod most, by zobaczyć wysokie murowane przęsła, które wciąż stoją nienaruszone, mimo, że zamek jest niemalże w ruinie. Zabudowania zamku stoją wprawdzie, ale kuriozalnie wyglądają resztki sowieckich kafelków na murach zamku – pozostałość po czasach, gdy w zamku mieściła się sowiecka szkoła... Glazurowane, łazienkowe kafelki są wszechobecne, pokrywają ściany zamku nawet w przejeździe bramnym, a tak bardzo nie pasują do dostojeństwa wiekowych murów. 

Ołyka – klejnot Wołynia - położona jest w pięknej okolicy, kilkanaście kilometrów na południe od tej samej głównej drogi. To jedna z najważniejszych rezydencji Radziwiłłów, chyba najlepiej zachowana na naszych terenach. Zwodzony niegdyś most prowadzi na rozległy dziedziniec, otoczony czworobokiem zabudowań zamkowych. Brakuje tylko wytwornie ubranych dam, panów w kontuszach, koni, powozów... 70 lat temu została zniszczona cała epoka, kultura, cała warstwa społeczna, która przez wieki była motorem rozwoju tej pięknej ziemi. W zamku mieści się dziś szpital dla umysłowo chorych. Nie jest to obiekt zamknięty, można bez przeszkód wejść na dziedziniec, porozglądać się, poszukać śladów dawnej świetności. Ilekroć tu jestem, zawsze obserwuję wręcz karykaturalną scenę. Panowie w szpitalnych piżamach, prowadzeni przez pielęgniarki, potulnie niosą emaliowane wiadra z jedzeniem dla pacjentów – pewnie z jakiejś kuchni. Niemniej zaskakująco wyglądają na dziedzińcu zamkowym potężne sterty węgla, zgromadzone na opał i leżące sobie zwyczajnie pod gołym niebem, a na tych stertach – wylegujące się bezpańskie psy...
W Hubkowie niewiele ostało się z zamku. Wysoko, chyba z pięćdziesiąt metrów nad lustrem Słuczy, na stromym brzegu, sterczą ku niebu resztki murów. Dojścia do ruin broni... pies, który zawsze wyskakuje na ścieżkę z przyległego obejścia i wcale nie na żarty ujada i nawet usiłuje atakować – jak prawdziwy strażnik.

Najbardziej tajemnicza jest ogromna twierdza rosyjska w Tarakanowie pod Dubnem, gdzie rozegrał się też jeden z epizodów walk polskiego żołnierza z  bolszewikami w roku 1920. Można przejść tuż obok murów twierdzy, minąć wejście i nie znaleźć tej warowni. Można niespodziewanie natrafić wśród zarośli na wybetonowane stanowisko karabinu maszynowego. Mimo dużych zniszczeń twierdza wciąż jest potężna, a penetrowanie pomieszczeń nie jest bezpieczne – krąży wiele opowieści o pułapkach, o niezbadanych korytarzach, tym bardziej, że mury są bardzo zniszczone, straszą pozbawione zewnętrznej ściany pomieszczenia koszar, gdzie widać jeszcze kolor ścian, ale w szczelinach murów już szaleje roślinność.            

Zwiedzamy i inne twierdze – zachowały się umocnienia polskiej linii obronnej na Słuczy – bunkry, jazy, nasypy kolejowe, fundamenty budowli. Najbardziej znany jest jaz Przekora, położony wśród lasów, kilka kilometrów na południe od Tynnego. Jazów było kilka, a służyły one do spiętrzania wody w Słuczy w razie zbliżającego się niebezpieczeństwa, a tym niebezpieczeństwem miał być spodziewany atak ze wschodu – z ZSRR. Komunizm powinien był zostać podarowany całemu światu, a na drodze Armii Czerwonej stała Polska... Zachodni, polski brzeg Słuczy jest wyższy, brzeg wschodni – płaski. Spiętrzona woda miała zatopić wschodni brzeg, a rozlewiska chroniłyby linie bunkrów przed bezpośrednim atakiem. Obydwa jazy w okolicy Tynnego są dziś po wschodniej stronie rzeki, bo Słucz zmieniła koryto. Zachowały się jednak bardzo dobrze – zostały jeszcze metalowe prowadnice, służące do opuszczania przegród. Beton jest „jak nowy”. Mało tego – przetrwały starannie ociosane pale drewniane, równiusieńko wbite jeden przy drugim i chroniące niegdyś krawędź betonowej przegrody przed rozmywaniem. W filarach jazów są zabetonowane rury, sterczą też metalowe uchwyty, pozostałe po mocowaniach mechanizmów. Większość bunkrów, należących do odcinka „Tynne” została zniszczona przez sowietów. Potężne betonowe płyty zdeformowane są przez wybuchy, pręty zbrojeń są powykręcane, wypiętrzone bryły betonu sterczą ku niebu, przypominając o rozpaczliwych zmaganiach sprzed lat siedemdziesięciu.

CZYTAJ TAKŻE: Daniel Boćkowski: Kiedy słyszę o polskich Termopilach, to zgrzytam zębami

Bunkier na Łysej Górze przy jazie „Przekora” jest tuż przy ostatniej stacji bocznicy kolejowej. Góra nie jest dziś łysa, porasta ją las – młode, powojenne sosny – cienkie i proste. Gdzieniegdzie jednak trafia się stara, powykręcana sosna, pewnie wiele pamięta, może też kiedyś osłoniła swym pniem polskiego żołnierza... Nie wszystkie bunkry zostały jednak zniszczone.

Znajdujemy dwa ocalałe bunkry – jeden zwykły, bojowy, a drugi rozbudowany, z punktem dowodzenia. Nie ma w nich już wyposażenia czy mebli, ale wiele tu jeszcze można znaleźć. Mocowania działa, rury na przewody elektryczne, drabinki. Największe wrażenie robią napisy. Izba bojowa, izba podoficerska i oficerska, centrala radiowa, skład smarów... Od szarości betonu wyraźnie odbija ceglasty kolor farby. Idziemy przez puste korytarze, wchodzimy do pomieszczeń i cieszymy się z każdego odnalezionego śladu.

Z wnętrza bunkru wychodzimy przez właz na dach, podziwiamy piękną panoramę okolicy. Wokół złoci się pszenica, rośnie len, przy żniwach uwijają się ludzie. Zagadnięci, chętnie wspominają czasy budowy umocnień, pamiętają żołnierzy polskich, bardzo przyjaźnie nastawionych do ludności miejscowej. Czas budowy umocnień, a potem okres, kiedy KOP trwał tu na posterunku, wspominają jako najlepszy okres w swoim życiu. Chętnie wracają do wspomnień z czasów przedwojennych, gdy po ich wsiach uwijali się polscy żołnierze – częstowali dzieci czekoladą, pomagali ludziom, jak tylko mogli, doprowadzili do wsi prąd. Byli dobrodziejami tych ziem, a do tego byli tacy szarmanccy i tak pięknie wyglądali... Oglądamy zdjęcia z przed wojny, słuchamy wspomnień. Jest w nich wiele ciepła i nostalgii, ale też pamięć groźnych dni wojny – zaciętych walk i ofiar, jest gorycz wrześniowej klęski i egzekucji sowieckich, dokonywanych na polskich żołnierzach. Mieszkańcy wsi pamiętają miejsca spoczynku żołnierzy września. Po zajęciu Wołynia Sowieci dokładnie badali zdobyte bunkry. Próbowali znaleźć wśród miejscowych kogoś, kto pomagał przy budowie umocnień – za wszelką cenę chcieli poznać tajemnicę tak mocnego betonu oraz sposób budowy. Ekspedycje sowieckie penetrowały polskie bunkry, rozbijały je, a następnie części rozbitych bunkrów wiozły na stację do pobliskich Niemowicz, by przerzucić je na zachód, na nowo wytyczoną granicę na Sanie... W rozmowach przewijają się też - jakby dla kontrastu – wspomnienia o innych, mało przyjaznych dla ludności żołnierzach, których niektórzy uważać chcą za bohaterów.  

12 lipca 2009 roku odbyła sie w Tynnym znamienna, aczkolwiek kameralna uroczystość – na dwu bunkrach zostały wmurowane i poświęcone tablice pamiątkowe. Być może odmówiona została w tym dniu pierwsza od tamtych tragicznych wydarzeń z drugiej połowy września 1939 roku uroczysta modlitwa za dusze poległych obrońców... W rocznicę wojny obronnej, w okolicy Tynnego rozbili obóz harcerze i harcerki Hufca „Wołyń” Harcerstwa Polskiego na Ukrainie oraz chorągwi Zachodniopomrskiej ZHR. Wędrowali po okolicy – zwiedzali kolejne bunkry, przemierzali długie kilometry wzdłuż Słuczy, słuchali wspomnień miejscowych mieszkańców. Oni to właśnie ufundowali i wmurowali wspomniane tablice...

Krystyna Adamska

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Najważniejsze wiadomości z kraju i ze świata

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia