Zdecydowana większość Polaków była przeciwna wkroczeniu wojsk Układu Warszawskiego do naszego południowego sąsiada. Niestety nie dysponujemy wynikami badań statystycznych na ten temat. Pewne wnioski możemy wyciągać na podstawie 93 listów nadesłanych do Polskiego Radia i Telewizji Polskiej w okresie 21 sierpnia – 17 września 1968 r. Jak wynika ze sporządzonej na ich podstawie statystyki, 25 korespondentów (niespełna 27%) miało wyrazić poparcie dla inwazji, a pozostałych 68 (ponad 73%) dezaprobatę. W tej drugiej grupie znalazły się – jak potem raportowano – również „niewybredne w formie głosy wrogie”. Polacy zarówno w kraju, jak i za granicą (w tym w Czechosłowacji) swój sprzeciw wyrażali jednak nie tylko w listach.
Ostrzeżenie z Warszawy
Warto przypomnieć mało znany fakt, że w przeddzień interwencji czechosłowacka ambasada w Warszawie otrzymała ostrzeżenie. Jak zapisał na łamach swego alfabetu Jerzy Urban, znienawidzony rzecznik prasowy komunistycznego rządu w latach 80. – na taki właśnie czyn zdobył się dziennikarz tygodnika „Polityka” Andrzej Krzysztof Wróblewski. Urban – w tym czasie redakcyjny kolega Wróblewskiego – powoływał się przy tym na swego przełożonego Mieczysława Rakowskiego, późniejszego premiera PRL. Ten ostatni twierdził, że naciskano na niego z Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, aby zwolnił Wróblewskiego z pracy w związku z tym, że ten w przeddzień inwazji miał zadzwonić do ambasady czechosłowackiej z informacją o niej. Dziennikarz „Polityki” dowiedział się o tym od swego redakcyjnego kolegi Mariana Turskiego Postanowił działać i udał się do znajomego Karela Pavluŝka, II sekretarza ambasady Czechosłowacji w Warszawie. Rozmawiali – dla zachowania konspiracji – w specjalnym, dźwiękoszczelnym pomieszczeniu, jednak jego rozmówca musiał o tym fakcie poinformować swojego ambasadora, a ten zapewne Pragę. W efekcie całej sprawy nie udało się zachować w tajemnicy. Informacje trafiły najpierw do polskiej SB, później potwierdziła je również czechosłowacka bezpieka (Státní bezpečnost, StB).
Płonąca pochodnia
Polacy protestowali głównie w kraju. Niewątpliwie na najbardziej dramatyczny, a przez to najgłośniejszy dziś protest, zdecydował się 8 września 1968 r. (w trakcie centralnych dożynek na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie) 59-letni Ryszard Siwiec. Dokonał on – w obecności 100 tys. osób – samospalenia. Ten były żołnierz Armii Krajowej, ojciec piątki dzieci zmarł cztery dni później w szpitalu. Dramatyczny gest Siwca nie był czynem szaleńca, człowieka niezrównoważonego – jak to próbowano wmawiać w PRL – lecz działaniem przemyślanym, zaplanowanym. Starannie się do niego przygotował, włącznie ze spowiedzią, listem pożegnalnym do małżonki i testamentem. Podpalił się kwadrans po południu, w trakcie części artystycznej dożynek, niemal naprzeciwko trybuny głównej, na której znajdowało się kierownictwo partii i państwa, na czele z I sekretarzem KC PZPR i głównym zwolennikiem siłowego zdławienia Praskiej Wiosny Władysławem Gomułką. W rękach trzymał flagę narodową, na której napisał: „Za Naszą i Waszą wolność. Honor i Ojczyzna”. Paląc się krzyczał: „Niech żyje wolna Polska” i „To jest okrzyk konającego wolnego człowieka”. Znaleziono przy nim ulotki zaczynające się od słów: „Protestuję przeciw niesprowokowanej agresji na bratnią Czechosłowację”, a zakończone stwierdzeniem: „Ginę po to, żeby nie zginęła wolność, prawda i człowieczeństwo”. Początkowo czyn Ryszarda Siwca przeszedł niestety bez echa, został nagłośniony w kwietniu 1969 r. przez Radio Wolna Europa.
Szli na pomoc
Inne formy protestów były zdecydowanie mniej drastyczne, choć niekiedy przybierały formy skrajne. I tak np. w Kętrzynie wrzucono petardę do sali konferencyjnej Komitetu Powiatowego PZPR, w Nowym Mieście zniszczono pomnik „bohaterów żołnierzy radzieckich i polskich” zakładając na głowę czerwonoarmisty blaszany pojemnik na śmieci, a na cmentarzu żołnierzy sowieckich we Wrocławiu na słupach trzech bram wejściowych oraz czołgu stojącym na cokole namalowano farbą olejną swastyki. Ryzykownym i spektakularnym czynem było też zrzucenie w dniu rozpoczęcia inwazji tablicy z wizerunkiem Włodzimierza Lenina z najwyższego szczytu polskich Tatr – Rysów przez działaczy nielegalnej organizacji „Ruch” Stefana Niesiołowskiego i Wojciecha Majdę. Zdarzały się nawet – mimo utrzymującego się przez cały okres PRL wręcz kultu Wojska Polskiego, również tego ludowego – przypadki ubliżania polskim żołnierzom w związku z udziałem w interwencji. Miały też miejsce próby – oczywiście nielegalnego – przedostania się na teren Czechosłowacji w celu udzielenia tam pomocy Czechom i Słowakom. Tak zrobili np. czterej uczniowie szkoły podstawowej przy ul. Plażowej w Lublinie, którzy zostali zatrzymani podczas próby sforsowania granicy w rejonie Zakopanego. Jak ustaliła SB na podstawie rozmowy z dyrektorem szkoły, pozostałych kolegów do tego czynu miał zainspirować uczeń siódmej klasy Zbigniew Mazurewicz.
Wystarczy słowo
Polacy przede wszystkim jednak wypowiadali się przeciwko agresji na Czechosłowację. Ta pozornie bezpieczna forma okazywania niezgody na „bratnią pomoc” bywała nie tylko przyczyną zwolnienia z pracy, ale też aresztowania. I tak np. Wojskowa Służba Wewnętrzna w Koźlu zatrzymała Roberta Komara, który w czasie odprawy rezerwistów powołanych do służby wojskowej oświadczył, że „w Czechosłowacji rozgniata się kobiety i dzieci”, a Służba Bezpieczeństwa w Bydgoszczy – Jana Karaska, za to, że nazwał wejście wojsk do CSRS agresją. Z kolei na początku września 1968 r. w wyniku donosu pracę utracił wiceprokurator Prokuratury Wojewódzkiej w Szczecinie Eliasz Anderman, człowiek z dwudziestoletnim stażem prokuratorskim, który nazwał interwencję „okupacją i gwałtem” oraz „przejawem imperialistycznej taktyki ZSRR”. Zdarzały się również przypadki wyrzucenia z PZPR. Tak np. potraktowano Pawła Cichowskiego, który 21 sierpnia podczas przemarszu wojsk radzieckich przez Świebodzin miał „wywołać awanturę publiczną”. Nic zatem dziwnego, że rzadziej zdarzała się otwarta krytyka inwazji. Tak było np. w przypadku pisarza Jerzego Andrzejewskiego, który wystosował list otwarty do prezesa Związku Pisarzy Czechosłowacji Eduarda Goldstückera czy kompozytora i pisarza Zygmunta Mycielskiego, który napisał list otwarty do muzyków czeskich i słowackich. Z kolei dziennikarz telewizyjnego „Monitora” Karol Małcużyński w związku z inwazją odmówił prowadzenia tego programu, a tym samym udziału w towarzyszącej „bratniej pomocy” kampanii propagandowej. Podobnie zachował się pracownik redakcji zagranicznej Polskiego Radia Józef Welker, który zapowiedział „sabotowanie realizacji otrzymywanych poleceń służbowych”.
Rzucanie legitymacji
Skoro o partii mowa, to po inwazji doszło do szeregu przypadków – niestety nie znamy ich skali – rzucania PZPRowskich legitymacji. Zjawisko to wystąpiło zwłaszcza w gronie naukowców. Już 21 sierpnia 1968 r. na taki gest zdecydowali się pracownicy naukowi Instytutu Historii oraz Instytutu Socjologii i Filozofii Polskiej Akademii Nauk – dr Bronisław Geremek, dr Krystyna Maria Kersten- Jasińska, prof. Tadeusz Łepkowski i dr Aleksander Wallis. Podobnie postąpili pracownicy Instytutu Fizyki PAN – doc. Andrzej Tramer czy Katedry Prawa Międzynarodowego Uniwersytetu Jagiellońskiego – adiunkt J. Karnaś oraz Lucjan Dobroszycki i Krystyna Zienkowska z Instytutu Historii PAN. Tak też uczyniła Elżbieta Grabska- Wallis, adiunkt Wydziału Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego, stwierdzając, że: „wkroczenie wojsk na teren CSRS jest niczym nie usprawiedliwioną agresją i pogwałceniem umowy bratysławskiej”. Z członkostwa w partii zrezygnowała również dziennikarka „Gazety Krakowskiej” Barbara Kudrewicz, z uzasadnieniem: „Składam legitymację partyjną, bo nie chcę ponosić odpowiedzialności za taką decyzję”. Z kolei nauczyciel szkoły podstawowej Aleksander Osłoński odesłał legitymację do Komitetu Dzielnicowego PZPR Kraków Podgórze, stwierdzając: „Składam legitymację partyjną, bo nie zgadzam się z ostatnimi posunięciami naszej partii i rządu w sprawie wkroczenia wojsk Układu Warszawskiego na teren Czechosłowacji”.
Pralka „Frania”
Zaskakująco częstym zjawiskiem były ulotki. Według danych MSW – do końca sierpnia 1968 r. odnotowano ich ponad dwa razy więcej niż w burzliwym Marcu ’68. Najwięcej ulotek, ponad połowę (1277 egz.) odnaleziono w Warszawie. O pierwszych trzech meldowano 21 sierpnia o godz. 13.50 z Chodzieży w woj. poznańskim. Skala zjawiska była na tyle duża, że wiceminister spraw wewnętrznych Tadeusz Pietrzak nakazał swoim podwładnym „organizowanie zasadzek i obserwacji miejsc, z których mogą być wyrzucane”. Niekiedy niestety przynosiły one efekty, np. 29 sierpnia aresztowane zostały Władysława Badura, Krystyna Rutkowska-Myszkiewicz i Ewa Hołub-Hryniewiecka – pracownice Przemysłowego Instytutu Automatyki i Pomiarów w Warszawie. Kilkukrotnie w ulotkach wzywano do udziału w manifestacjach przeciwko inwazji na Czechosłowację, np. 22 i 23 sierpnia w Warszawie kolportowano za ich pomocą informację o wiecu pod ambasadą sowiecką. Z kolei w Tarnowie 26 sierpnia w ulotkach apelowano o udział w wiecu „za wolność Waszą i Naszą” na miejscowym rynku. Notabene to właśnie za druk przy wykorzystaniu wyżymaczki do bielizny – kultowej w PRL pralki „Frania” – oraz kolportaż ulotek aresztowano „na gorącym uczynku” i skazano we wrześniu 1969 r. na 3 lata więzienia (najwyższy w przypadku protestów przeciwko inwazji na Czechosłowację wyrok) Bogusławę Blajfer. Wrogie napisy „Wrogich napisów” też było dwa razy więcej niż w Marcu ’68. Wykonany w Fabryce Kotłów w Raciborzu brzmiał: „Precz z socjalizmem”. A na drodze z Zakopanego do Morskiego Oka: „Anschluss nie przejdzie”, „Precz z agresją”, „Okupanci do domu”, „Hitler – Breżniew – Gomułka – Ulbricht – Kadar – Żiwkow”. Najwięcej napisów odnotowano tym razem w Krakowie – 28. Czasami umieszczano je w miejscach zaskakujących, np. 3 września 1968 r. w kopalni „Makoszowy” w Zabrzu na wózkach kopalnianych na podszybiu, 300 metrów pod ziemią. Jak twierdził wiceminister Pietrzak: „Charakterystycznym i dotychczas niespotykanym [zjawiskiem] są napisy na szosach, zakładach pracy, na ulicach i na murach – farbą olejną lub kredą. Dotychczas tego rodzaju napisy były rzadkością”. Niestety niektórych autorów „wrogich napisów” udało się MO i SB zidentyfikować. Bodaj najmłodszym z nich był 13-letni uczeń szkoły podstawowej Bogdan Błaszczak, który – jak stwierdzano – sporządził trzy „napisy […] białą kredą na terenie miasta Opola”.
Antysocjalistyczne kwiaty
Do bardziej ryzykownych gestów solidarności należało składanie kwiatów… pod ambasadą czechosłowacką w Warszawie. 22 sierpnia 1968 r. Biuro „B” MSW odnotowało trzy takie przypadki. Zatrzymano nauczyciela z Pruszkowa Wojciecha Łojkowskiego oraz 16-letniego ucznia Ryszarda Kirszenbauma. Dużo bezpieczniejsze i częstsze było składanie kwiatów pod Instytutem Czechosłowackim w Warszawie, który nie był tak obstawiony przez milicję. Warto tu przytoczyć opis Radia Wolna Europa z 28 sierpnia: „Przed budynkiem Ośrodka Kultury Czechosłowackiej na Marszałkowskiej 79 milicja pospiesznie usuwała wiązanki kwiatów, składane tam przez mieszkańców Warszawy na znak solidarności z bratnimi narodami Czechów i Słowaków […] Setki mieszkańców stolicy milcząco przechodzą ulicą Koszykową obok budynku ambasady czechosłowackiej. Zatrzymać się nie wolno, budynek ambasady otaczają posterunki milicji […] przechodzą więc wolnym krokiem, bo tego jeszcze nikt im zabronić nie może. Mijając budynek […] schylają głowy”.
Polskie twarze w Jiczinie
Polacy wspierali Czechów i Słowaków także na miejscu. W Jiczinie 7 września doszło do najbardziej tragicznego incydentu – pijany szeregowiec Stefan Dorna zastrzelił dwoje Czechów. Dwa tygodnie wcześniej przed mikrofonem jednej z wielu nielegalnych rozgłośni zasiadły dwie Polki zatrudnione w Czechosłowacji – Wiesława Moryń z Wołowa i Helena Willas ze Złotoryi. „W imieniu grupy robotników polskich znajdujących się w CSRS” zaapelowały one do żołnierzy polskich o zaprzestanie zbrojnej interwencji. Z kolei Polki zatrudnione w rejonie Zamberku uczestniczyły – dobrowolnie – w budowaniu zapór i barykad. Inne nosiły przypięte do ubrania miniaturki flagi czechosłowackiej z nazwiskami przywódców Praskiej Wiosny. Za kolportaż ulotek na terenie Czechosłowacji odebrano przepustkę uprawniającą do przekroczenia granicy mieszkańcowi Ruszywałdu Franciszkowi Kozimorowi, a za ich przemyt z CSRS i rozprowadzanie w PRL aresztowano w Głuchołazach dwóch 18-latków: Władysława Juszczaka i Romana Palucha. W Olbrachcicach koło czeskiego Cieszyna, z inicjatywy Bronisława Milerskiego oraz Bronisława i Tadeusza Farników, do 6 września udało się zebrać 19 podpisów pod petycją do władz PRL o wycofanie polskich żołnierzy z CSRS. Z kolei „wrogie napisy” w Trutnovie wykonywał Polak, pochodzący prawdopodobnie z Zakopanego i zatrudniony w miejscowej fabryce części zamiennych.
Największa manifestacja
Inwazję na Czechosłowację potępiły władze RP na uchodźstwie i najważniejsze środowiska emigracyjne. Nawet nielegalna i marginalna Komunistyczna Partia Polski działająca w Albanii 1 września 1968 r. potępiła „haniebny, wiarołomny i bandycki napad zbrojny Zw[iązku] Radzieckiego i jego satelitów, w tym także i Polski na bratni kraj i naród Czechosłowackiej Republiki Socjalistycznej”. W Londynie pod ambasadą PRL demonstrowało kilka tysięcy Polaków, a na wiecu w Hyde Parku przemawiali przywódcy polskiej emigracji (m.in. były ambasador RP w Wielkiej Brytanii Edward Raczyński). Była to zresztą największa od 1956 r. manifestacja brytyjskiej Polonii. Na łamach prasy francuskiej protestował Sławomir Mrożek. A pisarz Leopold Tyrmand w liście do „New York Timesa” z 30 sierpnia 1968 r. stwierdzał m.in.: „Z chwilą, gdy polscy żołnierze komunistyczni depczą ziemię Czechosłowacji i nazywają Rosjan i Niemców swymi aliantami, pryncypia stają się martwe. Dla mnie osobiście, jedyną formą wyrażenia żałoby z tego powodu, jest rezygnacja z obywatelstwa obecnej Polski, o czym niniejszym zawiadamiam”. Znakomity skrzypek polskiego pochodzenia Henryk Szeryng zapowiedział natomiast, że jak długo będzie trwać okupacja CSRS, tak długo nie zagra w żadnym kraju Układu Warszawskiego… Za okazaną solidarność z Czechami i Słowakami ponad sto osób zatrzymano, dalszych kilkaset wezwano na „rozmowy profilaktyczno- ostrzegawcze”, kilkadziesiąt stanęło przed kolegiami karno-administracyjnymi, zaś kilkanaście skazano na kary więzienia. Nikt nie policzył tych wyrzuconych z pracy, szkół i uczelni czy też szykanowanych w inny sposób. I to wszystko za gesty wobec niezbyt przecież lubianego sąsiada, ze strony częściowo spacyfikowanego (w marcu 1968 r.) społeczeństwa i głównie w okresie wakacyjnym.