Był to osławiony Stalag 325. Ten obóz jeniecki założono na około 20 hektarach. Funkcjonował od lipca do grudnia 1941 r „Do tego obozu Niemcy spędzili ponad 12 tys. żołnierzy radzieckich od strony Szczebrzeszyna i Hrubieszowa, byli oni strasznie wynędzniali i słaniali się na nogach. Najsłabszych, którzy nie mogli iść o własnych siłach prowadzili silniejsi i zdrowsi koledzy (…). Tym ludzkim cieniom Zamościanie, a szczególnie dzieci, rzucali kawałki chleba, jabłka i marchew, mimo iż można to było przypłacić życiem” — pisał Bojarczuk. „W krótkim czasie obóz wypełnił się po brzegi. Drugi podobny obóz powstał przy ulicy Szwedzkiej, komendantem był Karl Freuhaus”.
Pan, chleba!
W jakich dokładnie okolicznościach ci Sowieci trafili do niewoli? Dokładnie nie wiadomo. Ich los był tragiczny. „Żołnierze w obozie obok Karolówki byli tak wynędzniali, że połowa z nich nie mogła chodzić o własnych siłach” — wspominał Michał Bojarczuk. „Spali na gołej ziemi, a była już jesień i noce były zimne (…). Niektórzy żołnierze w dzień na plecach nosili małe snopeczki słomy, na których w nocy kładli się spać. Baraków nie było. Przez całą dobę wszyscy przebywali na wolnym powietrzu, spali na gołej ziemi, a właściwie spać nie mogli z powodu zimna”.
Okoliczna ludność próbowała tym nieszczęśliwcom pomóc. „Dzieci i kobiety z Płoskiego, Siedlisk i Wielączy przynosiły jeńcom okruchy żywności, niektórzy Niemcy patrzyli na to przez palce, inni grozili bronią i nie pozwalali dostarczać żadnej żywności” — pisał Bojarczuk. „Później w ogóle zabronili zbliżać się do drutów, jeńcy byli pozbawieni wszelkiej pomocy z zewnątrz. Sytuacja ich pogarszała się z każdym dniem, śmiertelność była bardzo duża. Zwłoki zmarłych Niemcy grzebali obok obozu w wykopanych rowach. W nocy słychać było straszne, ścinające krew w żyłach krzyki i jęki. Niektórzy mieszkańcy Zamościa słysząc te głosy cierpiących i konających tysięcy jeńców, dostawali wstrząsów nerwowych. Wszyscy współczuli nieszczęśliwym, najgorsze zaś było poczucie bezsilności, że nie można jeńcom pomóc w ich mękach. Kilku udało się uciec, u miejscowych chłopów znaleźli pomoc. W nocy podchodzili do chat, pukali w okno i wołali: Pan, chleba”.
Ten obóz zapamiętał także znakomity reżyser Sylwester Chęciński (twórca m.in. takich filmów, jak „Sami swoi” czy „Nie ma mocnych”). W 1941 r. mieszkał on wraz z rodziną w domu oddalonym od tego obozu o ok. 400 metrów. Chęciński także słyszał krzyki ludzi konających z głodu i zimna.
„To był koszmar. Dochodziło stamtąd straszliwe, nieludzkie wycie. Trudno to opisać” – wspominał Sylwester Chęciński w rozmowie z nami (w 2011 roku).
Bunt
Niewola niemiecka była koszmarem. Sowieci drogę do obozów jenieckich musieli pokonywać na piechotę (sporadycznie wieziono ich w towarowych lub tzw. bydlęcych wagonach). Takie przemarsze trwały czasami po kilka lub kilkanaście dni. Rosjanom zwykle nie dawano wówczas jedzenia i wody. Tych, którzy podczas marszu osłabli — zabijano. Ich ciała pozostawiano na poboczach dróg. Jeńcy ginęli też w transportach kolejowych. Na przykład podczas przeładunku jednego z transportów w miejscowości Most na Łotwie stwierdzono, że z 1,5 tys. jeńców przy życiu nie pozostał ani jeden. Zmarli z głodu, zimna, wycieńczenia.
Obozy jenieckie były prymitywne. Często nie budowano w nich nawet baraków mieszkalnych. Sowieccy żołnierze trzymani byli wówczas pod gołym niebem, nawet jesienią i zimą. Musieli kryć się w ziemiankach i wykopanych rękami rowach. Czasami przetrzymywano ich też w opuszczonych fabrykach czy koszarach. Jeńców głodzono (zdesperowani musieli żywić się trawą czy korą drzew), czasami ograniczano im także dostęp do wody. Bito ich, szczuto psami, szykanowano. Rosjanie masowo umierali z wychłodzenia, głodu, chorób czy odniesionych ran. Taki los spotkał setki tysięcy osób.
Większość obozów, gdzie byli przetrzymywani sowieccy jeńcy, powstała na terenie ZSRR oraz Generalnego Gubernatorstwa. Największe działały w Dęblinie, Chełmie, Ostrowie Mazowieckim, Siedlcach i w Zamościu. 12 listopada 1941 r. w tym ostatnim obozie wybuchł bunt. Jeńcy z gołymi rękami rzucili się na swoich oprawców. Skutki były straszne. W ciągu 48 godzin strażnicy zabili 12 tys. Rosjan.
„Już bardzo późną jesienią obóz obok Karolówki został w sposób barbarzyński zlikwidowany” — wspominał Michał Bojarczuk. „W ciągu dwu nocy, przy świetle reflektorów hitlerowcy wszystkich wystrzelali z karabinów maszynowych. Uprzednio zwolnili większość Ukraińców. Rozstrzelanych pochowano w pobliskich rowach, zwłoki przysypano warstwą wapnia. Podobna sytuacja była w obozie przy ul. Szwedzkiej, z tą tylko różnicą, że tych jeńców wykańczano systematycznie, jeżeli wolno się tak wyrazić na raty. Poza tym bardzo dużo w różnych latach wymordowano na Rotundzie”.
Zapomniani żołnierze
Jak odnotowano w książce wydanej przez Główną Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce (pt. „Obozy hitlerowskie na ziemiach polskich w latach 1939—1945”), obóz jeniecki na zamojskiej Karolówce został zlikwidowany w grudniu 1941 r. Szacuje się, że w obozach założonych na terenie Zamościa w latach 1941—43 przebywało w sumie od 40 do 50 tys. Rosjan. Aż 28 tys. z nich zostało zamordowanych. Prochy większości tych żołnierzy spoczywają na cmentarzu jeńców radzieckich przy ul. Szwedzkiej w Zamościu. Wśród nich są szczątki ośmiu sowieckich generałów oraz wielu oficerów. O tych żołnierzach nikt nie pamięta.