Strachwitz: słynny i kłopotliwy Panzergraf ze Śląska

Tomasz Borówka
Potomek najstarszej śląskiej arystokracji. Wytworny, nonszalancki i nieustraszony w boju. Hyacinth hrabia Strachwitz walczył przeciw śląskim powstańcom, a potem za III Rzeszę.

Jeszcze nawet podczas II wojny światowej zdarzało się, że wybitnych nieprzyjaciół szanowano, nie obawiano się ich komplementować. Wychowany w epoce wiktoriańskiej Winston Churchill na forum brytyjskiego Parlamentu miał odwagę otwarcie wychwalać odnoszącego triumfy w Afryce Erwina Rommla:

„Mamy bardzo dzielnego i utalentowanego przeciwnika i - niech mi to będzie wolno powiedzieć, pomimo okrucieństw tej wojny - wielkiego generała”.

Premier Wielkiej Brytanii już wtedy zresztą nie uniknął za te słowa hejtu (jak byśmy to dzisiaj określili) ze strony swych politycznych przeciwników. Tym bardziej i obecnie nazwanie hitlerowskiego dowódcy wybitnym byłoby cokolwiek ryzykowne dla piszącego.

A jednak słowa Churchilla o Rommlu równie dobrze można by odnieść do innego Niemca, i to takiego rodem ze Śląska. Hyacinth graf Strachwitz von Gross-Zauche und Camminetz był bowiem postacią nietuzinkową, nawet jak na śląskiego arystokratę.

Nieposkromiona, kawaleryjska brawura, wielkopańskie maniery i nonszalancja, lekki uśmiech zdradzający żywą inteligencję i zawadiacki wąsik: oto sławny Panzergraf!

„Strachwitzowie są nazywani najbardziej śląskim spośród wszystkich tutejszych rodów arystokratycznych” - pisze Jadwiga Jenczelewska w „Naszej Historii” z czerwca 2015. Autorka znakomitego cyklu poświęconego śląskiej szlachcie wskazuje na prastare korzenie Strachwitzów, których rodowód sięga XIII wieku, być może aż roku 1241 i pamiętnej bitwy z Tatarami pod Legnicą. Wymownym symbolem głębokiego zakorzenienia Strachwitzów w śląskiej historii jest imię Hyacinth (po polsku Hiacynt, czyli Jacek), nadawane męskim potomkom rodu na cześć świętego Jacka Odrowąża. Ród patrona Śląska to dawni właściciele Kamienia Śląskiego, w którym od XVIII wieku gospodarzyli - rozmiłowani, jak widać, w tradycji i kulcie św. Jacka - Strachwitzowie.

Kawalerzysta struga wariata

Hyacinth hrabia Strachwitz
Hyacinth hrabia Strachwitz ARC

Hyacinth V - późniejszy Panzergraf, od dziecka przecież zaprawiający się w jeździe konnej, a służbę wojskową odbywający rzecz jasna jako kawalerzysta - w 1916 roku miał reprezentować Niemcy na igrzyskach olimpijskich.

Zamiast tego w sierpniu 1914 pociągnął na Francję. Rychło zasłynął brawurowym rajdem na tyły wroga, het pod Paryż. Ryzykowną tą imprezę przypłacił niewolą, a niewiele brakowało, by i życiem. Długo nieuchwytnego, i pojmanego w końcu po cywilu, Strachwitza postawili Francuzi przed sądem. Zapachniało egzekucją, skończyło się jednak na na więzieniu i ostatecznie odesłaniu do obozu jeńców, z którego zresztą Strachwitzowi udało się zbiec do neutralnej Szwajcarii. Tam doczekał zawieszenia broni w listopadzie 1918 roku, choć grożącej mu ekstradycji musiał unikać... symulując chorobę psychiczną. Powróciwszy w rodzinne strony przekonał się, że znów trafił na wojnę. Tym razem ze śląskimi powstańcami.

O Górę Świętej Anny

Wkrótce po powrocie w rodzinne strony wstąpił do powstającego tam Selbstschutzu i zaangażował się w agitację na rzecz wstępowania górnośląskich Niemców do Verteidigung Oberschlesiens Freiwillige (Samoobrony Górnośląskich Ochotników), co ponownie zaprowadziło go do francuskiego aresztu. Do Francuzów na Śląsku również serca nie miał i potrafił im to okazać. Awantura z francuskim oficerem omal nie znalazła finału przed plutonem egzekucyjnym, i to w towarzystwie żony.

Gdy wybuchło III powstanie śląskie, wziął udział w szeregu potyczek, m.in. o swój Kamień Śląski. Według jego biografa, Hansa-Joachima Rölla, to oddział Strachwitza był tym, który jako pierwszy wdarł się na szczyt Góry Świętej Anny i opanował położone tam powstańcze pozycje. Strachwitz najwidoczniej mocno zalazł za skórę stronie polskiej, skoro (w rewanżu zapewne) słynni komandosi Wawelberga wysadzili w powietrze pałac Strachwitzów w Izbicku. Jak podaje Zyta Zarzycka w książce „Polskie działania specjalne na Górnym Śląsku 1919-1921”, tego samego jeszcze dnia Strachwitz miał bezlitośnie odpłacić się nieprzyjaciołom: „po przejściowym zdobyciu Kamienia Śląskiego 31 maja rozkazał wrzucić rannych powstańców do nieczynnej studni na dziedzińcu pałacu”.

W służbie Hitlera

Mimo iż podczas II wojny światowej służył w szeregach Wojsk Lądowych (Heer) Wehrmachtu, należał Strachwitz do SS i bezwzględnie jest to fakt, który nijakiej chluby mu nie przynosi. W jaki sposób trafił w szeregi tej organizacji? Być może odpowiedź jest prosta: z arystokratycznego snobizmu. Niemiecki historyk i dziennikarz, Heinz Höhne, autor monografii „SS - zakon trupiej czaszki”, zauważa wręcz z wyczuwalną ironią, że na wiosnę 1933 (a więc wkrótce po dojściu nazistów do władzy w Niemczech):

„Lista starszeństwa SS zaczynała przypominać karty Almanachu Gotajskiego. Nie brakowało na niej właściwie żadnego słynnego nazwiska z prusko-niemieckiej historii wojskowej”.

Strachwitz znalazł się więc w doborowym - jak, niestety, wówczas mniemano - towarzystwie. A przecież wstępowanie do SS nie było obowiązkowe, ba! - nawet odrzucenie takiej propozycji nie musiało wymagać heroizmu. Uczynił tak na przykład (i to prosto w oczy samemu Himmlerowi) niemiecki as pancerny, Otto Carius, notabene podkomendny Strachwitza w walkach pod Narwą. No i trzeba dodać, że był Strachwitz członkiem NSDAP. Do partii nazistowskiej wstąpił jeszcze w 1932 r. Z drugiej strony, niedługo po wojnie pojawiły się relacje (w tym pochodząca od samego Strachwitza), jakoby uczestniczył on w spisku przeciwko Hitlerowi i przygotowywaniu na Führera zamachu. Jednakże poddaje to w wątpliwość nawet wspomniany biograf Strachwitza, skądinąd swemu bohaterowi życzliwy i dlań wyrozumiały.

Walczy z nami Strachwitz

Jako błyskotliwy dowódca wojsk pancernych był Strachwitz jednym z ulubieńców propagandy III Rzeszy. Epickich opowieści z Panzergrafem w roli głównej jest co niemiara. To Strachwitz dowodzi pancerną czołówką, która jako pierwsza przebija się do Wołgi pod Stalingradem... To Strachwitz w cztery zaledwie czołgi wdziera się na tyły przeciwnika, gdzie niszczy ponad setkę sowieckich tanków... To tygrysy Strachwitza masakrują znienacka sowiecką kolumnę pancerną... To Strachwitz na czele garstki czołgów odblokowuje odciętą Rygę... Była zapewne w szczegółach tych opowieści jakaś trudna dziś do zmierzenia doza przesady.

Ale Strachwitz na pewno był przywódcą skutecznym, bez cienia też wątpliwości charyzmatycznym, a do tego chyba i rozsądnym. Takim opisywał go Carius w swoich wspomnieniach „Tygrysy w błocie”:

„(...) był typem człowieka, którego, gdy się raz spotkało, nigdy się nie zapomina. Był mistrzem organizacji. Z drugiej strony pozwalał swoim podwładnym w dużym stopniu improwizować. (...) Był znakomitym przykładem tego, że dobre planowanie stanowi połowę sukcesu. (...) Graf Strachwitz i jego sztab byli zawsze w najgorętszych punktach frontu”.

W niemieckich radiostacjach podczas bitwy pod Kurskiem rozbrzmiewały ponoć przestraszone głosy Rosjan:

„Uwaga, naprzeciwko nas jest Strachwitz! Uwaga, walczy z nami Strachwitz”!

Legenda? Jeżeli jednak prawda (bo czemu nie - wszak to niejedyny przypadek tego typu), to by znaczyło, że nawet Sowieci darzyli respektem słynnego Ślązaka w armii Hitlera. Podobnie jak Churchill Rommla...

Tomasz Borówka

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia