W latach 80. o grodzie Rzęcha zaczęto mówić jako o "stolicy polskiej rozrywki". Termin ukuli warszawscy dziennikarze, przyjeżdżający na organizowane przez naszą Estradę Ogólnopolskie Spotkania Estradowe OSET. Impreza była pomyślana jako doroczny przegląd programów, obejmujący różne formy sztuki estradowej (recital, kabaret, rewia i in.). Wybrane widowiska i koncerty pokazywano w telewizji, a w konkursowym jury zasiadali m.in. Aleksander Bardini i Jonasz Kofta
Podczas OSET-u, tak jak i w przypadku innych spektakli czy widowisk, tekst każdego programu musiał być wcześniej zaakceptowany przez Wojewódzki Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. Po ewentualnej akceptacji przodująca partia też zachowywała czujność - artyści mogli przecież zmieniać tekst w trakcie występu. Rozporządzenie ministra kultury stanowiło zatem, że dwa miejsca na widowni należy zarezerwować dla WUKPPiW.
W1986 r. pracownik Sekcji II Wydziału m WUSW tak pisał o programie "Panna PIPI z Pipidówki", wykonywanym przez kabaret "Drops" z Estrady Krakowskiej : "PIPI dziewczyna z Polski mieszkała we wsi Pipidówka, jej wioska była z czekolady i ciasta i wokół tego toczyła się tematyka widowiska. Widowisko dla dzieci nie zawierało (...) elementów antypaństwowych, a na sali znajdowali się uczniowie ze szkól podstawowych z Rzeszowa".
- Z cenzurą często toczyliśmy boje - opowiada Dariusz Dubiel, długoletni dyrektor Estrady Rzeszowskiej. - Pamiętam na przykład, jak w ramach finałowego koncertu jednego z OSET-ów występował Tadeusz Drozda. Wygłaszał monolog, który w podtekście nawiązywał do ślepowrona, czyli, rzecz jasna, do Jaruzelskiego.
Pracownicy cenzury domagali się, aby przedłożyć im scenariusz koncertu finałowego. Nie dostali go. Później grożono mi za to - nie pierwszy zresztą raz - usunięciem ze stanowiska, ale działo się to już pod koniec lat 80. i w kraju coś się jednak zmieniało.
Cenzura zatwierdzała (albo nie) nawet programy, prezentowane na dancingach organizowanych w restauracjach. W Rzeszowie odbywały się one w "Piekiełku", "Relaksie" czy "Kaprysie". Przygotowanie i zaprezentowanie programu to była "działka" Estrady. Na scenie z reguły pojawiał się piosenkarz, ale byli też komicy oraz artyści demonstrujący sztuczki z pogranicza cyrku.
- W "Piekiełku" nieraz połowę programu graliśmy jako zespól akompaniujący wykonawcy, a połowę jako kabaret "Barobus" - mówi muzyk Jerzy Sowa.
Dancingi cieszyły się sporą popularnością. Zwłaszcza od kiedy częścią programu rozrywkowego stał się striptiz. - Bywało, że ludzie dzwonili do Estrady z pretensjami: "ja płacę wcale niemałe pieniądze, a co wy pokazujecie: baby bez cycków?" - wspomina z uśmiechem Dariusz Dubiel.
- Dla mnie jako dyrektora większy problem stanowiło to, że te panie na ogól bardzo kiepsko tańczyły - dodaje Dubiel. - A przecież striptiz miał być elementem tańca. Dlatego postanowiliśmy organizować tzw. próby generalne. Pamiętam jedną taką próbę; przyszła striptizerka: trochę zakamuflowana, w ciemnych okularach. Z oporami wyszła na parkiet i... zatańczyła wspaniale. Dosłownie oniemieliśmy. Okazało się, że jest to zawodowa tancerka teatru
- Program ze striptizem uchodził za przedsięwzięcie dosyć odważne - zwraca uwagę Bogdan Chorążuk, który dyrektorem rzeszowskiej Estrady był w latach 70. - Ja się na to godziłem, bo Estrada miała z tego pieniądze, zresztą nie widziałem w tym nic zdrożnego. Wychodziłem z założenia, że skoro niektórzy właśnie w ten sposób chcą się bawić, to proszę bardzo.
Publiczność w regionie łaknęła też rozrywki na wyższym poziomie. Po 1990 r. tłumnie chodziła na organizowane przez Estradę Rzeszowską spektakle operowe, operetkowe i musicalowe (w latach 1990- 2008 przygotowano ich ponad 160). Dariusz Dubiel zabiegał o utworzenie w Rzeszowie teatru muzycznego. Idea dotąd nie doczekała się realizacji.
Estrada prezentowała także dzieła twórców teatru awangardowego, takie jak "Replika n" Józefa Szajny. W grudniu 1983 r. z głośną sztuką "Wielopole, Wielopole" przyjechał Tadeusz Kantor. Miał on opinię człowieka dość ekscentrycznego i w trakcie pobytu w rodzinnych stronach udowodnił, że fama o nim nie była przesadzona...
Założyciel Teatru Cricot 2 miał być z honorami powitany w zajeździe pod Ropczycami, ale tam się nie zjawił. Gdy przybył do Rzeszowa, warunki, jakie zastał w hotelu (m.in. niedogrzany apartament), wzburzyły go do tego stopnia, że dyrektorowi Dubielowi zagroził zerwaniem umowy.
- Co to za zadupie, ten Rzeszów! - zirytował się Kantor. Widząc, że przed hotelem czeka na niego kierowca i służbowe auto Estrady, krzyknął: "Nie życzę sobie, żeby pan mnie woził!" a swojemu pracownikowi przykazał, aby ten zamówił taksówkę.
Odznaczenie "Zasłużony dla województwa rzeszowskiego" Kantor wprawdzie zgodził się przyjąć, ale... nie bezwarunkowo. Zażyczył sobie, by na uroczystości byli obecni wojewodowie: rzeszowski, przemyski, tarnobrzeski i krośnieński. Obiecano mu, że wojewodowie będą, pech jednak chciał, że zostali oni wezwani przez premiera i wyjechali do Warszawy. Odznaczenie miał więc wręczyć wicewojewoda Marek Szlęzak.
- Ja o tym uprzedziłem dyrektora Teatru Cricot 2, a ten nie pozostawił złudzeń: "Skoro tak, to Mistrz - bo współpracownicy Tadeusza Kantora nazywali go Mistrzem lub Profesorem - odznaczenia nie przyjmie" - relacjonuje Dariusz Dubiel.
- Uzgodniliśmy jednak, że Mistrzowi nie będziemy nic mówić - może się akurat nie dowie, że to "tylko" wicewojewoda? Weszliśmy do gabinetu, a Szlęzak zwrócił się do Kantora: "Serdecznie witam w imieniu wojewody, który musiał wyjechać... ". Kantor wstał i zrobił w tył zwrot. Szlęzak szybko podszedł do niego i przypiął odznaczenie, a Mistrz rzucił oschle: "Dziękuję. A teraz muszę iść, mam próbę". Ani kawy nie dopił, ani ciastka nie zjadł...
Dzień wcześniej przedstawienie "Wielopole, Wielopole" pokazano w Wielopolu Skrzyńskim. Odbywało się w niecodziennej scenerii - mianowicie w kościele, na plebanii, w której Tadeusz Kantor przyszedł na świat. Miejscem drugiego spektaklu miała być rzeszowska filharmonia.
Dubiel: - Przed rozpoczęciem przedstawienia, kiedy ludzie zajmowali już miejsca na widowni, dyrektor teatru przekazał mi wieść od Mistrza: spektaklu nie będzie! Okazało się, że z Wielopola nie przywieziono stołu, wykorzystywanego w scenie będącej aluzją do Ostatniej Wieczerzy.
Zwróciłem dyrektorowi uwagę, że to przecież jego ludzie nie przywieźli tego stołu, ale po chwili poprosiłem: niech pan przekaże Mistrzowi, że niedługo te trzy deski będą gotowe. Zadzwoniłem do kolegi z teatru Siemaszkowej. W pomieszczeniach teatru mieściła się stolarnia i tam, naprędce, przyszykowano jakiś stół; nie taki jak oryginał, niemniej spektakl się odbył.
Nie obyło się jednak bez kolejnego zgrzytu. Tadeusz Kantor wyszedł na scenę i krzyknął: "Oskarżam Rzeszów i dyrektora Estrady o spowodowanie tego burdelu!" Niektórzy z widzów sądzili, że to taka prowokacja artystyczna...
- Więcej incydentów już nie było - uśmiecha się Dariusz Dubiel. - Na odjezdnym Mistrz nawet podał mi rękę i powiedział: dziękuję panu. A jego żona stwierdziła: "Niech pan sobie nic z tego wszystkiego nie robi. Tadeusz już taki jest - trochę narwany. Później często tego żałuje".
I rzeczywiście, ja się tym specjalnie nie przejąłem; to były drobiazgi, odpryski. Ważne, że ten wybitny, uniwersalny artysta przyjechał do nas. Obejrzenie spektaklu "Wielopole, Wielopole" dla każdego z widzów z pewnością było ogromnym przeżyciem.
CEZARY KASSAK, Nowiny
Bibliografia: Marek Pękala, "50 lat Estrady Rzeszowskiej. Historia i wspomnienia", Rzeszów 2008; Bernadeta Szarzyńska, "Państwowe zawodowe instytucje artystyczne w Rzeszowie w latach 1944-1989" [w:] "Dzieje Rzeszowa", t. IV, Rzeszów 2012; M. Pękala, "Tadeusz Kantor i jego awantuiy", tygodnik "Rewers" z 3-9 lipa 1992 r