Puste haki u rzeźnika, pomarańcze tylko z Peweksu, bój o to, żeby zdobyć czekoladę, a nie wyrób czekoladopodobny.
Szczerze mówiąc niewiele z tego pamiętam. Ale gdy się głębiej zastanowić, przypominam sobie oszukane schabowe, czyli panierowane kawałki mortadeli, pamiętam śnieżkę na wodzie na deser i blok zamiast chałwy i murzynka.
Literatura kulinarna tamtych czasów opierała się na jednym, najważniejszym haśle "Dobra gospodyni to oszczędna gospodyni". Pięć obiadów z jednego upolowanego cudem w sklepie mięsnym kurczaka? Czego jak czego, ale kreatywności gospodyniom lat PRL-u nikt nie mógłby odmówić.
Dwie strony medalu
- Polacy potrafią sobie doskonale radzić w sytuacjach kryzysowych, zawsze tak było - mówi Zbigniew Drobnik, technolog żywienia, pracujacy dawniej w Zespole Szkół Gastronomicznych w Bydgoszczy. - Panie domu wykazywały się taką zaradnością, której teraz ze świecą szukać. Epoka się zmieniła, czasu mamy mniej. W sklepach jest więcej, a paradoksalnie gorzej jemy. Bo prawdziwie domowe obiady pojawiają się na stołach w rzadko którym domu. Dlatego trudno jednoznacznie stwierdzić, że gastronomiczna kwestia w czasach minionego ustroju była aż taka zła.
W biblii kulinarnej z 1970 roku znaleźć można skarbnicę niesamowitych przepisów, których nazwy początkowo uznaje się za żart. "Kuchnia polska", wspólna praca wielu autorów pod redakcją prof. Stanisława Bergera, podaje na przykład przepis na masę migdałową z... białej fasoli.
"Namoczoną fasolę ugotować na półmiękko, obrać ze skórki, przepuścić przez maszynkę, utrzeć z cukrem dodając do smaku olejek migdałowy i wanilię".
Ile jest kotleta w kotlecie?
Wielką popularnością cieszyły się też oszukiwane mięsa. Wspomniane już wcześniej kotlety schabowe z mortadeli, jeszcze bardziej oszukane, czyli z boczniaków albo dziczyzna z wieprzowiny; ta ostatnia była hitem. Aby uzyskać charakterystyczny leśny, dziki smak mało dzikiego wieprzowego mięsa wystarczyło odpowiednio mięso to przyprawić.
- W sklepach mięsa było mało, a jeśli już się pojawiało, to znikało równie szybko - opowiada Drobnik. - Dlatego jedliśmy ryby, warzywa, twarogi i sezonowo owoce. No, i robiliśmy przetwory, dziś rzecz zapomnianą.
- Oj, chyba jednak powoli trochę do tego wracamy - mówię.
- Wracamy, ale nie wszyscy. Wyobraża sobie pani, żeby młody, wiecznie zajęty pracownik korporacji wieczorami stał i mieszał konfitury? Skąd! Lepiej iść do sklepu i kupić gotowce. Trudno się dziwić, ale wciąż żal mi, że nie robimy zapraw.
- A nie jest tak, że teraz to się zwyczajnie nie opłaca, czasy się zmieniły, wybór produktów mamy ogromny, ale za to wszystko jest drogie? - zastanawiam się.
- Być może po części tak jest - odpowiada Drobnik. - Gdy idę na targ i widzę, że kilogram wiśni kosztuje 6 zł, a na dżem trzeba by było kupić ich kilka kilogramów, to faktycznie taniej wyjdzie kupić słoik konfitur. Ale w nim będzie dużo cukru i konserwantów. Wydaje mi się, że kiedyś jedzenie było zdrowsze. I większą wagę do niego przywiązywaliśmy.
Niezłe jaja
Nasze mamy i babcie były mistrzyniami w robieniu czegoś z niczego. - Pamiętam kotelty z kaszanki albo z salcesonu - opowiada pani Bożena Wieczorek. - A w niedzielę na stole czasem pojawiał się kurczak, rzadko, bo rzadko, ale żeby wystarczyło go dla całej rodziny, mama go faszerowała. Zazwyczaj jakimiś warzywami. A na deser robiła budyń z sera.
Początkowo myślałam, że się przesłyszałam - budyń z sera? Poszukałam tego przepisu.
I znalazłam.
"Ugotowane ziemniaki i twaróg przepuścić przez maszynkę. Przygotować formę budyniową. Masło utrzeć z cukrem, dodając po jednym żółtku, włożyć ser i ziemniaki, rozetrzeć, wymieszać ze skórką cytrynową i olejkiem migdałowym.
Ubić pianę, wymieszać ją z masą serową. Włożyć do formy i gotować na parze 45 minut. Budyń wyciągnąć na okrągły półmisek i podać posypany cukrem waniliowym".
Byliśmy bliżej siebie
- Podstawą diety były też jajka - mówi pani Bożena. - Mnogość pomysłów na ich podanie była niesamowita. Sadzone, w sosie koperkowym, musztardowym, faszerowane ze szczypiotrkiem, siekane z twarogiem i wiele wiele więcej.
Teraz wymyślać nic specjalnego nie trzeba, bo jest wszystko, nawet produkty z odległych stron świata.
- Fakt - swoboda w kuchni jest większa, możliwości też - kontynuuje. - Ale trochę mi brakuje sobotnich popołudni, kiedy siedziałam z mamą w kuchni, marynowałyśmy grzyby i kręciłyśmy babkę octową na niedzielny obiad.
Joanna Pluta