Tu są groby czterech tysięcy Żydówek

Adam Wilma
Adam Wilma
Na uporządkowanie mogił pomordowanych kobiet nie dały pieniędzy ani organizacje żydowskie, ani polskie władze. Dwa razy złożyli się wierni z parafii w Dźwierznie. - Za własne pieniądze zrobiliśmy ogrodzenie - mówi ksiądz Zbigniew Koślicki

Ksiądz Zbigniew Koślicki: Mam żal do tych, którzy są głusi. Prosiłem urzędników, ale mur w urzędzie jest wyższy od chińskiego. Chciałem, żeby choć parę groszy nam dołożyli, ale w końcu wszystkie prace sfinansowali nasi parafianie. Przecież nie można było tych niewiast tak zostawić! Zamordowano je bez żadnej winy. Od kiedy w 1969 roku przejąłem tu obowiązki proboszcza, nie przestaję myśleć o tym, co się z tymi kobietami stało.

Ksiądz Koślicki od prawie 10 lat jest na emeryturze. W pokoiku dawnej organistówki w Dźwierznie (gmina Chełmża, powiat toruński) zamieszkał z psem i głową pełną spraw, które zamierza doprowadzić do porządku jeszcze w tym życiu.

- Niesamowity proboszcz - mówi dr Piotr Birecki, historyk sztuki z UMK, który kanonika poznał podczas badań zabytkowego kościoła. - Może chodzić w podartej sutannie, jeździć starym autem, ale potrzebującego wesprze. Na remont kościoła potrafił dać własne oszczędności. A do tego to człowiek o bardzo otwartym umyśle i ciętym dowcipie.

- Jak zapomnieć, gdy człowiek ma w głowie te historie, które się wokół nas wydarzyły? - pyta ksiądz Koślicki. - Zresztą, co ci, chłopie, będę gadał. Zaprowadzę cię do Góreckich, oni powiedzą, co widzieli.
Lech Górecki stare kości wspiera laską, ale pamięci nie musi niczym wspomagać. W głowie ma wryte daty i godziny. Obrazy z dalekiej przeszłości odtwarza, jakby je przed chwilą oglądał.

- Był rok 1942. Miałem wtedy jedenaście lat. Poszliśmy do szkoły z Niemcami do Zelgna. Smary dostawałem prawie co dzień za polską mowę. Latem zwalniali dzieci na majątek do roboty. Bieda była straszna. Na pole dostawałem od mamy kawałek chleba z cukrem polany wodą, żeby cukier nie spadł. No i właśnie pracując w polu widywaliśmy te Żydówki przywiezione ze Stutthofu (w obozie koncentracyjnym Stutthof pod Gdańskiem podczas drugiej wojny światowej więziono około 50 tys. Żydów z niemal wszystkich państw Europy - przyp. red.).

Żydówki spały Szerokopasie i w stodole w Bocieniu.

- Zbieranina to była wielka: kobiety z Węgier, Bułgarii, Rumunii, Łotwy - opowiada Górecki. - Wachmanami, którzy je nadzorowali, byli Ukraińcy. Żydówki kopały rowy przeciwpancerne. Na plecach miały wymalowane rzymskie X, albo gwiazdy (w razie ucieczki esesmanom łatwiej było celować - red.). Aż się łzy człowiekowi cisną do oczu, kiedy sobie o nich pomyśli. W Bocieniu kuzynka widziała, jak wachman żywcem spalił w maszynie parowej dzieciaka, którego urodziła Żydówka.

Cibulku! Cibulku!

Góreckiemu głos się zawiesza: Pamiętam jak szły Żydówki po kostki w błocie, wiele szło boso. Pokazywały, że żołądek boli. Wszystko, co dostawały od Niemców, to była woda, odpady, zgniła brukiew i głąby kapusty. Cibulku! Cibulku! - krzyczały. Polecieliśmy po cebulę i rzuciliśmy kobietom. Wachman mógł zabić za to dożywianie.

Bernard Bogun pracował w owczarni, do której na roboty przychodziły Żydówki z Bocienia: Pasąc owce na łące, widziałem jak trzech wachmanów prowadziło w szeregu po cztery kobiety. Jedna więźniarka utknęła w błocie, nie mogła się z niego wydostać. Wachman, co szedł na końcu, zatrzymał kolumnę. Podszedł do więźniarki, wyciągnął z kieszeni cienką linkę z pętlą i zarzucił jej na szyję. Podciągnął więźniarkę z błota do siebie i okładał kijem. Na leżącą kobietę wszedł nogami obutymi w buty wojskowe i deptał ją. Potem na jego rozkaz dwie Żydówki podniosły tę kobietę. Ale nie dały rady jej prowadzić. Wtedy strażnik dobił ją.

Z własnej kieszeni

- Gadali o tych Żydówkach wszyscy - wspomina ksiądz Koślicki. - Ale jak w latach siedemdziesiątych ogłosiłem z ambony, żeby ci, którzy pamiętają, przyszli opowiedzieć - nikt nie przyszedł. Jeździłem nawet z sędzią, który prowadził śledztwo w sprawie zbrodni, po domach. Na próżno, ludzie bali się występować jako świadkowie.

Ksiądz nie mógł znieść, że po masowej mogile jeżdżą pegeerowskie traktory. Wystąpił do władz, by ogromny grób włączyć w obszar cmentarza. Dostał zgodę. Przydzielili mu półtorej tony cementu na zbudowanie ogrodzenia.

Według Boguna mogiła miała około 100 metrów długości. Aby upamiętnić to miejsce, ksiądz Koślicki obsadził cały pas świerkami.

- Ludzie się zaangażowali. Wyrwali krzaki, uporządkowali teren, no i z własnych pieniędzy zapłacili za ogrodzenie, a po latach, gdy trzeba je było wymienić, znowu zapłacili z własnej kieszeni, bo nikt nas nie wspomógł - wspomina ksiądz Koślicki i dodaje: - Kiedyś przyjechała tu zagraniczna turystka. Obejrzała cmentarz i pojechała. Jakiś czas później przyszło podziękowanie od Światowej Organizacji Żydów za troskę o cmentarz. Odpisałem, że bardzo dziękuję, ale proszę o jakieś wsparcie finansowe, żeby lepiej ten grób upamiętnić. Nikt się nie odezwał.

- Dźwierzno było wyjątkiem - przyznaje dr Danuta Drywa z Muzeum Stutthof. - Gdzie indziej zaczęto bliżej interesować się męczeństwem żydowskich kobiet dopiero w latach dziewięćdziesiątych. W Dźwierznie ludzie dwadzieścia lat wcześniej wykupili cegiełki, by mogiłę upamiętnić.

Przyjechały z daleka

- Dlaczego gdzie indziej się o tym nie mówiło? Skąd ten brak pamięci? - zastanawia się Sebastian Bartkowski z Unisławskiego Towarzystwa Historycznego. - Prawdopodobnie stąd, że ta zbrodnia rozegrała się na uboczu. Ani zbrodniarze, ani ofiary, nie pochodziły z naszych terenów. Kobiety przywieziono tu z Węgier, Rumunii, Bułgarii, Łotwy. Sam dowiedziałem się o tej zbrodni bardzo późno. Byłem historykiem, a nie wiedziałem, że w najbliższych okolicach są groby ponad czterech tysięcy Żydówek.

Bartkowski szybko nadrobił zaległości. Z jego inicjatywy powstał projekt "Bocień - oblicza nazistowskiego okrucieństwa", finansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności.

- Miałem okazję przejrzeć w Jerozolimie akta z relacjami kobiet, które przeżyły - mówi Barakowski. - Zdumiewające było to, że większość oprawców pozostała bezkarna. W aktach jest nawet zdjęcie jednego z esesmanów, Johanna Meyera, starszego pana po wojnie mieszkającego w Niemczech. Wielu Polaków starało się pomóc tym kobietom, tak jak mogli, dostarczając żywność, ale były też przypadki wyrywania złotych zębów ze zwłok.

Nie ma kto się upomnieć

Zdaniem księdza Koślickiego, niezbędne są prace ekshumacyjne: - Nie wiemy dokładnie, ile osób pochowano w Dźwierznie. Owszem, robiono kiedyś odwierty, ale one tylko potwierdzają istnienie grobu.

Doktor Danuta Drywa przyznaje, że groby Żydówek zamęczonych podczas robót na terenie Kujawsko-Pomorskiego nie zostały odpowiednio zbadane: - Zwykle pretekstem do prac ekshumacyjnych są wnioski potomków, ale tu prawie wszyscy potomkowie też zostali zamordowani. Nie ma kto się upomnieć.

- Nie spodziewam się, że przy ciałach znajdziemy jakieś przedmioty, które umożliwiłyby identyfikację, ale przynajmniej będziemy wiedzieli, ile kobiet tam pochowano. Jeśli nadal będziemy zwlekać, nie będzie czego badać - apeluje doktor Piotr Birecki.

Z księdzem Koślickim spacerujemy po cmentarzu. Wokół tylko pola, lodowaty wiatr smaga człowieka z wszystkich stron. Taki sam wiatr w czasie wojny dziesiątkował kobiety przywiezione ze Stutthofu.

- Czuje pan, jaka miękka ta ziemia? Ma się wrażenie, jakby się człowiek zapadał. Tu właśnie są groby - zamyśla się kanonik. - Dostałem medal od marszałka, ale chyba im go odeślę. Niepotrzebny mi, jeśli nikt się tym grobem nie interesuje. Za własne pieniądze zrobiliśmy ogrodzenie. Ale o tych kobietach do końca życia będę myślał. Dla mnie mniejsze znaczenie ma to, że były Żydówkami. To były matki, żony i córki. Zawsze gdy wspominam moją matkę, myślę o nich.

Adam Wilma

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia