Niemcy wkroczyli do Nieświeża w piątek. Zastali przygotowane przez Sowietów listy Polaków przeznaczonych do wywozu na Sybir w nocy z soboty na niedzielę. Wśród tych osób była cała nasza rodzina. Po kilku miesiącach władzę przejęło gestapo. Utworzyli państwo Białoruś, w którego skład wszedł Nieśwież. Do władzy doszli białoruscy nacjonaliści. Zaczęli prześladować Polaków, co nieraz kończyło się wyrokiem śmierci.
Według danych z 1934 roku w Nieświeżu mieszkało 3.386 Żydów. Niemcy szybko zaczęli zaprowadzać wobec nich swoje porządki. Żydzi zostali zmuszeni do noszenia żółtych naszywek w kształcie gwiazdy Dawida na plecach wszystkich ubrań. Następnym okrutnym zarządzeniem był zakaz poruszania się po chodnikach - mogli iść skrajem ulicy, gdzie po deszczu tworzył się rów wypełniony brudną wodą.
Mieszkaliśmy w centrum miasta, przy ul. Piłsudskiego. Obok naszego domu był taki sam Neufeldów. Mieli dwóch synów - Witek był moim rówieśnikiem, Lolek o kilka lat młodszy, śliczny dzieciak z blond lokami. Bardzo dużo czasu spędzaliśmy razem.
Jesienią 1941, gdy wracałam ze szkoły, zatrzymała nas policja. Ulicą maszerowała kolumna Żydów, otoczona przez kilku niemieckich żołnierzy i białoruskich policjantów. W pierwszym szeregu zobaczyłam moją koleżankę z klasy, jedynaczka szła między rodzicami, trzymając ich za ręce. Gdy mnie zobaczyła, pomachała mi leciutko na pożegnanie. Była smutna i spokojna. Nie wiedziałam, dokąd ich prowadzą; nie wiem, czy oni wiedzieli. Szli cicho, ale z tej ciszy biło niesamowite przerażenie, poczucie jakiejś tragedii, czegoś strasznego, nieznanego. Prowadzili ich przez groblę w kierunku dzielnicy Nowe Miasto. Tam były wykopane doły, nad którymi ich rozstrzelano. Gdy prowadzili następne transporty, Żydzi już wiedzieli, dokąd idą. Zrywali z siebie biżuterię i wrzucali do wody.
Po pewnym czasie Niemcy zaprowadzili dużą grupę Żydów do parku radziwiłłowskiego. Kazali im kopać ogromny dół, rozebrać się, posegregować rzeczy (na biżuterię była specjalna walizeczka), i rozstrzelali (po wojnie, gdy ekshumowali zwłoki, okazało się, że w tej mogile leżało 1.500 osób). Było ciepło, ciała leżały jedno na drugim, przesypane cienką warstwą ziemi. Dlatego to puchło, ziemia się podniosła, popękała, a z tych pęknięć wydobywała się piana z krwawym nalotem. Niemcy bojąc się jakiejś epidemii, posypali tę mogiłę wapnem. Miasto żyło pełne grozy, jeden drugiemu opowiadał, co słyszał lub widział. Ja byłam ciekawska, zakradłam się z kimś do parku, gdzie obowiązywał zakaz wstępu. Z przerażeniem zobaczyłam długi na kilkanaście metrów nasyp, popękany, pokryty krwawą pianą, posypany wapnem, wydzielający okropny zapach.
Po tych akcjach w getcie zostało 560 Żydów, przeważnie fachowców. Zaczęli myśleć o samoobronie. Mieli kilka pistoletów, inżynierowie chemii fabrykowali ostry płyn siarkowy dla wypalania twarzy i oczu, przygotowano benzynę. Dwie dziewczyny, które pracowały w komendanturze przy czyszczeniu broni, kradły jej części, w ten sposób załatwiły karabin maszynowy i kilkadziesiąt granatów.
18 lipca 1942 zlikwidowano wszystkich Żydów w pobliskim Horodzieju. Ci z Nieświeża zrozumieli, że lada dzień czeka ich to samo. Przygotowali butelki z płynem siarkowym, noże, bagnety, dyszle z gwoździami, siekiery. 21 lipca Niemcy zawiadomili, że getta nie będzie już strzegła policja żydowska, tylko litewska. Żydzi wyznaczyli punkt obrony, gdzie łatwo było przerwać ogrodzenie, karabin maszynowy ustawili na dachu bożnicy. 22 lipca o świcie Niemcy zaczęli grupować ich koło bożnicy, mówili, że chcą wybrać młodych do obozu pracy. Ale wtedy padł strzał, Żydzi rozbiegli się, chwytając za broń. Getto w Nieświeżu było niedaleko rynku i centrum miasta. Ci, którzy uciekli z butelkami benzyny, podpalali drewniane domy, płonęły jak pochodnie. Z mieszkań wybiegali ludzie, ratując, co się da. W takiej ogólnej panice łatwiej było uciekać.
U nas w domu była tylko mama. Moja siostra Renia na wakacje wyjechała do koleżanki na wieś, a Wila pracowała poza Nieświeżem. Naszą restaurację zabrali Niemcy. Ale ojciec zaproponował, że zorganizuje dla nich lokal w stylu europejskim w Słucku, który poprzednio należał do Sowietów. Przystali ochoczo, dając ojcu pozwolenie na przejazdy. Słuck był pierwszym miastem od granicy po stronie rosyjskiej, a Nieśwież po stronie polskiej. Między nimi przez 60 km były tylko rzadkie wsie i lasy. Tak ojciec został łącznikiem między obozami partyzanckimi, a jednocześnie handlował - przywoził ze Słucka samogon, a w Nieświeżu przygotowywał tytoń zaprawiony miodem, cięty cieniutko na sieczkarni. Ja koniecznie chciałam zobaczyć, jak żyją Rosjanie, wyjechałam z ojcem do Słucka, a mama została sama. I tu tragedia - mama, która panicznie bała się ognia, sama w płonącym mieście. Przybiegli znajomi, pytali, co ratować, ale powiedziała, że nic nie trzeba. Mama, drobna brunetka, złapała ze ściany obraz Matki Boskiej Szkaplerzowej, przytuliła do piersi i biegła przez płonące miasto. Wszyscy poza Żydami uciekali z bagażami, dlatego gdy zobaczył ją Niemiec, krzyknął "Jude! Jude!" i wycelował... Usłyszał to miejscowy policjant, który znał mamę, podbił rękę Niemca z karabinem, mówiąc, że to Polka.
Gdy to się działo, my w Słucku nic nie wiedzieliśmy, mieliśmy wracać pod koniec miesiąca. Rano 22 lipca ojciec wstał i powiedział, że mam się pakować, bo wracamy jutro. Miał przeczucie, że coś się stało. Zamówił furmankę, rano 23 lipca wyjechaliśmy. Ludzie idący drogą radzili nam zawrócić, bo kilka kilometrów za wsią była walka, partyzanci zabili wszystkich Niemców, którzy przysłali z Nieświeża samochody, żeby zarekwirować bydło. I zapowiedzieli, że przez dwa dni nikt nie ma prawa pokazać się na drodze, bo będą strzelać. Ojciec z trudem przekonał woźnicę, pojechaliśmy dalej. Nagle zauważyłam w lesie poduszkę. Gdy furmanka się zatrzymała, okazało się, że to zwłoki rozebranego do bielizny żołnierza. Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy więcej ciał. Dalej dwa spalone samochody, droga zasłana trupami. Ojciec kazał jechać, konie strzygły uszami, rżały, wóz podskakiwał na zwłokach, modliłam się... Dotarliśmy do jakiejś wioski, gdzie ojciec stale się zatrzymywał na mały odpoczynek. Gdy ruszyliśmy dalej, napotkani ludzie mówili, że w Nieświeżu walki, strzelanina. Po pewnym czasie poczuliśmy swąd płonącego miasta, zobaczyliśmy ciemne od dymu niebo. Dojechaliśmy do dzielnicy Nowe Miasto, dalej nie było wstępu. Ojciec zostawił mnie pod opieką znajomych, a sam, mimo zakazu, poszedł do centrum szukać mamy. Znalazł u Oleszkiewiczów.
21 lipca Neufeldowie wiedzieli, że koniec getta jest nieunikniony. Chcąc ratować dzieci, wieczorem wyprowadzili je z miasta, kazali iść do lasu, ukrywać się przez całą noc i następny dzień. A jeśli zobaczą, że miasto płonie, muszą przetrwać jeszcze jedną noc. Jeśli rodzice przeżyją, to przyjdą i znajdą ich. Jeśli nie przyjdą, to znaczy, że zginęli. Wtedy następnej nocy Witek i Lolek powinni starać się wrócić do Nieświeża do Zubowiczów i prosić o pomoc. Rodzice nie przyszli, dzieciom udało się dotrzeć do Zubowiczów. Walka Żydów z Niemcami i policją trwała cały dzień. Tylko 25 wydostało się z getta, większość nie dożyła chwili wyzwolenia.
Witek i Lolek przeżyli wojnę w obozach partyzanckich, doznając wiele krzywdy i poniżeń od dzieci rosyjskich. Jak na nasze tereny ponownie wkroczyli Sowieci, oni wrócili do Nieświeża do Zubowiczów. Gdy się spotkaliśmy, byliśmy już zapisani na wyjazd do Polski. Oni mieli adres rodziny z Brazylii, chcieli mi go dać, żebym z Polski wysłała tam list, że żyją i żeby ich stąd zabrać. Z Rosji w tym okresie był zakaz korespondencji z zagranicą. Ktoś chyba usłyszał naszą rozmowę i w nocy do Zubowiczów przyszła policja, twierdząc, że dba o sieroty, że nie pozwoli Polakom ich wykorzystywać i zabiera do domu dziecka. Jak się wydostali z Nieświeża, nie wiem. Przez jakiś czas mieszkali w Rio de Janeiro, potem wyjechali do Palestyny. Tam Lolek zaginął, po latach podobno znaleziono go powieszonego na strychu. Widocznie przeżycia wojny i to, co się działo w Palestynie, to było za dużo na jego psychikę. Witek miał kontakt z Marysią Zubowicz, córką ich wybawców, która mieszkała w Warszawie. Kilka razy zaprosił ją do siebie, ale do Polski nie chciał przyjechać.
TERESA GŁADYSZ, dla Gazety Lubuskiej