71 lat temu Niemcy zemścili się na podrzeszowskich Siedliskach. Oto relacja świadka

Ignacy Borowiec i jego ojciec Paweł zostali skatowani, a potem zginęli od strzału w głowę.
Ignacy Borowiec i jego ojciec Paweł zostali skatowani, a potem zginęli od strzału w głowę. archiwum Nowiny
Czterech mieszkańców Siedlisk hitlerowcy skatowali pod stodołą i zastrzelili. Pięciu wywieźli do obozu. Już nie wrócili

Jest ciepła czerwcowa noc z czwartku na I piątek, 25 czerwca 1943 roku. Sielski spokój mieszkańcom podrzeszowskich Siedlisk przerywa ryk niemieckich motocykli i pojazdów. Żołnierze otaczają chałupy, I dobijają się do drzwi. Tak rozpoczyna się pacyfikacja wsi. Te dramatyczne chwile po latach wspomni w książce "Przy gościńcu" Mieczysław Szczypek, naoczny świadek tragedii.

Celem Niemców było zapewne ujęcie dowódcy powiatowego Batalionów Chłopskich, Antoniego Borowca i dowódcy oddziału Ludowej Straży Bezpieczeństwa, Karola Grzebyka.

Mieczysław Szczypek opowiada o pacyfikacji przysiółka Koniec, gdzie mieszkał: - Mężczyźni skrywali się, gdzie który mógł. W domach pozostały jedynie kobiety i dzieci. Nikt nie wychodził. Tylko psy ujadaniem dawały znać o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Tata siedział w małej ziemiance wykopanej w stolarni pod jednym z warsztatów. Otwór zamykany był drewnianym wiekiem. Gdy ojciec się skrył, mama wieko przysypała wiórami.

Rozległo się ujadanie psa, walenie do drzwi. Matka Mieczysława otworzyła. Weszło trzech Niemców, w hełmach z bronią w ręku, oraz cywil. Gdzie mąż - zapytali. Odpowiedziała: jestem tylko z dzieckiem.

- Jeden z Niemców wypytywał mamę, a pozostali przeszukiwali stajnie i stodołę, zaglądnęli też do sklepu - opowiada Mieczysław Szczypek. - Ja myślałem tylko o jednym, żeby nie weszli do stolami. Weszli! Skamieniałem. Zaczęło mi dzwonić w uszach. Rozglądnęli się w stolami i wyszli. Mało nie padłem na kolana, ale wytrzymałem! Opuścili dom. Wszystko trwało może kilka minut, ale dla mnie były to najdłuższe minuty w życiu. Po chwili nasz pies zaczął przeraźliwie wyć. Wybiegliśmy z mamą na podwórze i zobaczyliśmy czarny dym. Wznosił się w pobliżu domu sołtysa, nieco dalej od gościńca. Po chwili strzeliły płomienie.

W ogniu stal dom syna sołtysa, wspomnianego Antoniego Borowca, dowódcy powiatowego BCh. Niemcy wściekli, że nie udało im się go schwytać, spalili mu dom. Zabrali też jego ojca, ówczesnego sołtysa Siedlisk, Pawia Borowca oraz brata - Ignacego. Obu pobito, skrępowano i zabrano do Budzi- woja, Tam w przysiółku Pulanek, pod stodołą Tomasza Micała, twarzą do ziemi leżał już Ignacy Lasota.

Ten chłopak stał obok mnie

Świadkiem kaźni zatrzymanych był Czesław Kozik, członek BCh, a później AK w randze podporucznika (rocznik 1921).

- Wiedząc, że Niemcy robią obławy, mięliśmy nocne dyżury - opowiada. - Około godziny 4 nad ranem zakończyłem swoją wartę i wróciłem do domu.

Po jakimś czasie niespodziewanie wpadli Niemcy. Kazali nam się ubierać. Starszego brata natychmiast zatrzymali. Mnie zabrali do domu obok stodoły Micała, gdzie twarzą do ziemi leżało dwóch Borowców i Lasota. Obok nich rzucili mojego brata. Przy okazji zatrzymali kulawego mężczyznę, był on weteranem kampanii wrześniowej, a ranę w nogę odniósł podczas jednej z bitew. Jemu kazali siedzieć obok leżących. Mnie wepchnęli do pobliskiej chałupy, gdzie spędzono kilkadziesiąt osób. W takim ścisku zaczęli nam sprawdzać dokumenty. Nie każdy je przy sobie miał. Niemcy zorientowali się, że wśród zebranych powinien być Władysław Borowiec, drugi syn sołtysa. Kazali, aby wystąpił, jednak nikt z tłumu nie wyszedł.

- Ten chłopak stal obok mnie - kontynuuje Kozik. - Był przerażony widokiem skrępowanego i pobitego ojca oraz brata. Niemcy powiedzieli, że jeżeli on się nie ujawni, to zaczną nas dziesiątkować. Kiedy już mieli rozpocząć odliczanie, sołtys Budziwoja, który znal niemiecki, wytłumaczył im, że w tej okolicy mieszka kilku Władysławów Borowców, a osób o podobnych imionach i nazwiskach jest wielu. Z pamięci zaczął podawać dane osób, wraz z imionami rodziców, które okazały już Niemcom dokumenty. Podał też dane mieszkańca przysiółka Porąbki, wskazując na Władysława Borowca. Niemcy kazali wymienionym przez sołtysa zabierać się do domów. I tak udało się uniknąć śmierci młodszemu synowi sołtysa Siedlisk.

Uciekł katu spod topora

Nie był to koniec dramatu. Zaczęto sprowadzać następnych zatrzymanych. A Czesław Kozik drżał ze strachu o brata, który leżał wśród innych pod stodołą.

- Z rąk Niemców wyrwała go matka - opowiada Kozik. - Przyniosła z domu dokumenty świadczące o tym, że jest on obywatelem Stanów Zjednoczonych. Bo faktycznie urodził się w USA. Niemcy chwilę analizowali papiery, po czym kazali mu iść do domu. W taki sposób uciekł katu spod topora. Przeżył wojnę, wyjechał do USA i mieszka tam do dziś.

Tyle szczęścia nie mieli jednak pozostali spod stodoły Micała. Pawła i Ignacego Borowców oraz Ignacego Lasotę skazano na karę śmierci za działalność przeciwko Rzeszy, a kulawego kombatanta za jego ułomność. Zanim wykonano wyroki, obu Borowców oraz Lasotę okropnie skatowano. W książce pt. "Walczące wsie" opisane jest nieludzkie znęcanie się Niemców nad skazańcami: "Bito ich bijakami. Co to jest bijak? Cep, którym chłopi na wsi młócą zboże. Było to twarde jak stal drzewo, dobrze wysuszone i wypolerowane od uderzeń w snopy zboża".

O kaźni mieszkańców Siedlisk czytamy też w książce "Przy gościńcu": "Wszystkich powiesili za ręce wykręcone do tyłu u krokwi stodoły i bili pałami po całym ciele, a zwłaszcza po piętach. Następnie czwórkę ułożyli rzędem na ziemi i każdemu strzelili w głowę. Pięciu zabrali do obozu koncentracyjnego w Pustkowie k. Dębicy i tam ich zamordowali".

Krew kapała po gościńcu

Pod stodołą zginęli Paweł Borowiec, jego syn Ignacy, Ignacy Lasota oraz kulawy mężczyzna. - Niemiec zabijał ich strzałem w tył głowy - wspomina Kozik. - Nie wiem, czy do Ignacego Borowca chybił, bo ten jeszcze wstał i wtedy padł kolejny strzał. Niemcy chcieli, aby ich pochować tam gdzie zginęli, jednak udało się wyprosić, aby spoczęli na cmentarzu. Przyjechał zwykły konny wóz, na który załadowano zwłoki, tak że krew kapała po gościńcu.

Mieczysław Szczypek: - Po południu widziałem, jak gościńcem wieziono zamordowanych na cmentarz. Ciała ułożono w skrzyni do przewożenia ziemniaków. Nie było tylnej ścianki. Gdy furmanka przejeżdżała obok mnie, zobaczyłem opuchłe ludzkie stopy.

Dzisiaj w miejscu, gdzie 71 lat temu Niemcy zamordowali czwórkę mieszkańców Siedlisk, stoi wybudowany w 1966 r. pomnik "Głaz pamięci". Niestety, władze PRL-u nie zadbały o sprawy własnościowe i teraz monument nie należy do samorządu. Od zeszłego roku władze Rzeszowa próbują go przejąć. Na razie bezskutecznie.

Wojciech Tatara
NOWINY

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia