Alkohol, mandolina i śmierć oficera z Tczewa

Przemysław Zieliński
Fragment ul. Sobieskiego, na której zginął porucznik Aleksander Skowroński.
Fragment ul. Sobieskiego, na której zginął porucznik Aleksander Skowroński. zbiory Dawnego Tczewa
Porucznik Aleksander Skowroński raczej wolałby zginąć na polu bitwy, niż zostać zatłuczonym na śmierć mandoliną.

Dowódca kompanii 2. Batalionu Strzelców w Tczewie, wracając 18 lipca 1935 r. przed północą z dworca kolejowego do domu, myślał zapewne już tylko o odpoczynku po męczącej podróży. Gdy przechodził pod kamienicą przy ul. Sobieskiego 12, zaczepił go, i zaatakował, pijany mężczyzna. Oficer otrzymał w twarz i w głowę kilka silnych ciosów metalową mandoliną. Do domu już nie wrócił. Zmarł na skutek złamania podstawy czaszki. Mordercą, jak szybko się okazało, był 24-letni Jan Wróbel, bezrobotny ślusarz.

„Po dokonaniu zbrodni ohydny morderca Wróbel, unosząc ze sobą obryzgane krwią narzędzie zbrodni, zbiegł i ukrył się w przydrożnym rowie przy ul. Sobieskiego, gdzie w pół godziny później odnaleziony został przez policję. Okutego w kajdany przewieziono zbrodniarza samochodem do więzienia śledczego”

- donosił tydzień później „Orędownik na Powiat Nowotomyski”.

Morderstwo szanowanego, 33-letniego oficera, odbiło się - jak widać - głośnym echem nie tylko w pomorskiej prasie. Porucznika Skowrońskiego pochowano cztery dni po morderstwie. Po dwóch miesiącach w sądzie grodzkim w Tczewie rozpoczął się proces Jana Wróbla.

- Sala podczas rozpraw wypełniona była po brzegi publicznością - podkreśla Wojtek Giełdon, koordynator Wirtualnego Muzeum Miasta Dawny Tczew, który szukał relacji o zbrodni z 1935 r. w międzywojennej prasie. - „Dziennik Bydgoski” pisał m. in., że Wróbel robił na wszystkich odpychające wrażenie. Wróbel zeznał, że w dniu popełnienia morderstwa wstał o godz. 4.00 rano, mało jadł, ale pił dużo wódki. Jak odnotowali dziennikarze, Wróbel pamiętał dokładnie, co robił i z kim był przez cały dzień, ale co dziwne, świetną pamięć utracił na kilka sekund przed zbrodnią, o której miał się dowiedzieć dopiero w areszcie policyjnym z ust sędziego. Swojej ofiary nie znał w ogóle.

Jeden ze świadków, 21-letni handlowiec Edmund Dziewiątkowski, znał Wróbla jako dobrego i utalentowanego muzyka. Feralnego dnia pili alkohol od godz. 18. W Restauracji Jerozolimskiej, przy ul. Gdańskiej, oskarżony o morderstwo miał wylać kufel piwa na bufetową, ale zanim na miejsce awantury przyjechała policja, Wróbel został zaprowadzony przez Dziewiątkowskiego do domu. Zdaniem świadka, oskarżony był pijany, mógł jednak chodzić o własnych siłach. Rozstali się między godz. 23.00 a 23.30. Kilka chwil po rozstaniu z Wróblem Dziewiątkowski usłyszał z ulicy krzyk innego świadka nazwiskiem Wollik, który wołał do niego: „Biją się! Krew się leje! On go zabije!”.

- Dziewiątkowski wybiegł na ulicę, gdzie znalazł na jezdni leżącego w kałuży krwi martwego żołnierza - dodaje Wojtek Giełdon. - Oskarżonego Wróbla świadek zauważył później, śpiącego na placu budowy kościoła św. Józefa. Wróbel był obryzgany krwią i pod głowę położył sobie... mandolinę.

Kolejny świadek, 23-letni fryzjer Jan Dziewiątkowski, zobaczył z okna swego mieszkania, jak oskarżony zaczepił przechodzącego porucznika, widział szarpaninę, usłyszał głuche uderzenia, potem upadek por. Skowrońskiego, do którego oskarżony Wróbel zawołał: „Teraz masz, dlaczego to zrobiłeś?”. Kolejni świadkowie zeznali, że oskarżony był podpity, ale symulował zupełnie pijanego. Do policjantów, którzy znaleźli go śpiącego 100 m od miejsca zbrodni, Wróbel odezwał się: „Wy psie krwie, co mnie budzicie, dajcie mi spać”. Podczas przewożenia do aresztu był agresywny, raz próbował nawet z niego uciec. Z kolei rodzina Wróbla - ojciec, brat i siostra - opisali go jako spokojnego człowieka uzdolnionego muzycznie i zamiłowanego rysownika, który często po wypiciu alkoholu tracił pamięć.

Biegli lekarze stwierdzili, że ofiara otrzymała trzy uderzenia mandoliną w twarz. Już pierwsze z nich, które spowodowało wewnętrzny krwotok domózgowy i wstrząs mózgu, było śmiertelne. Lekarze uznali też, że Wróbel podczas popełnienia przestępstwa był w tzw. drugim stanie pijaństwa, czyli miał od 30 do 40 proc. ograniczoną zdolność do rozpoznania swoich czynów. Już po trzech dniach procesu Jana Wróbla skazano na 6 lat więzienia

- relacjonuje koordynator Dawnego Tczewa.

Przemysław Zieliński

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia