Kiedy 23 sierpnia 1939 roku Ribbentropp i Mołotow podpisali w Moskwie niemiecko - sowiecki pakt, wiadomo było, że od konfrontacji z Niemcami dzielą Polskę dni, a może tylko godziny.
- To będzie nowy Sturm und Drang. Nasze samoloty wylecą prosto z burzy, jak Walkirie - miał powiedzieć 31 sierpnia Hermann Goering - dowódca Luftwaffe, oglądając prognozy pogody na najbliższe 24 godziny. Była to aluzja do zapowiadanych na drugą połowę dnia burz i ulew, jakie mogły przejść nad północnymi Morawami i środkowym Śląskiem. Burza o tej porze roku, to zresztą nie była anomalia pogodowa.
Po tak gorącym lecie wystarczył skrawek chłodniejszego frontu, by wywołać gwałtowne, ale lokalne opady.
Prognozą nie przejmowali się również dowódcy innych rodzajów wojsk. Piechota i artyleria były gotowe walczyć w każdych warunkach. Uzależnione od jakości dróg i ilości dostępnych przepraw wojska pancerne także nie miały powodów do zmartwień. Wysuszona gorącym latem ziemia nawet po intensywnych opadach nadal nadawałaby się do prowadzenia skutecznych i błyskawicznych operacji. Po drugiej stronie granicy polskie dywizje spokojnie czekały.
W pasie obrony Armii Kraków, rozciągającym się przez cały Górny Śląsk do Częstochowy, zabezpieczano wojenny sprzęt przed możliwymi skutkami zapowiadanych nawałnic. Osłaniająca lukę między Armią Kraków a Armią Łódź Wołyńska Brygada Kawalerii przygotowywała stanowiska artyleryjskie i strzeleckie, mając tyle czasu, by wyznaczyć nawet dozory artyleryjskie, jak podczas rutynowego strzelania na poligonie. Dalej na północ mało kto przejmował się pogodą. Miało być pięknie i bezchmurnie. Głowy dowódców i żołnierzy zaprzątały tylko dwa pytania: kiedy Niemcy uderzą i kiedy nadejdzie pomoc z Zachodu.
Nie ma się co łudzić - stosunek sił przemawiał na korzyść przeciwnika. I - jako agresor - to on dyktował warunki i miejsca poszczególnych starć. W Polsce około miliona żołnierzy musiało bronić 1600 km granicy, mając do dyspozycji przestarzały sprzęt, nieliczne pojazdy pancerne i raptem ze 400 samolotów. Przygotowania do obrony granic podjęto dość późno - fortyfikacje ciągnące się od Węgierskiej Górki na południu po Częstochowę, tzw. Śląski Obszar Warowny, były w znacznej części dopiero w trakcie budowy. Jeszcze gorzej było na północno-zachodniej i północnej granicy.
Rozwiązaniem mogło być wycofanie się na drugą linię obrony - Wisła - Narew - San. Tylko że to oznaczało oddanie Niemcom bez walki m.in. Pomorza i Górnego Śląska. A istniało ryzyko, że zająwszy te tereny Niemcy po prostu wstrzymają działania i polityką faktów dokonanych włączą sporne tereny do Rzeszy. Ale wróćmy do 31 sierpnia 1939 roku. Zgodnie z zachowaną dokumentacją lotniska w Ostrawie gwałtowna burza rozpętała się nad północnymi Morawami i Śląskiem około godz. 17.
W dokumentach nie ma mowy o ilości opadów. Wiadomo jednak, że w ciągu 2 godzin górna Odra i jej małe dopływy zamieniły się w rozszalałe rzeki. Woda wypełniła też wszystkie zbiorniki retencyjne, tak, że trzeba było natychmiast otworzyć ich zapory, bo okolicznym miejscowościom groziło zalanie. Brunatne od niesionego mułu wody Odry wezbrały gwałtownie, zalewając część Raciborza i zrywając lub uszkadzając mosty. Ale nie tylko. Woda wdarła się na pozycje wyjściowe jednostek 14 Armii, przygotowujących się w rejonie Raciborza do ataku. Na gwałt, często lekceważąc rozkazy, wycofywano pojazdy i pododdziały na wyżej położone tereny. W wielu miejscach żołnierze i sprzęt utkwili na stopniowo zalewanych wysepkach terenu. Nie było czym ich ewakuować. 14 Armia nie miała forsować dużych przeszkód wodnych. Zabrakło jej więc odpowiedniego sprzętu saperskiego.
Jakby tego było mało, ten sam front atmosferyczny, rozciągający się od Kędzierzyna w stronę Gliwic i Kluczborka spowodował wystąpienie niezwykle rzadkich w tej części świata trąb powietrznych, które przewracały drzewa, zrywały z budynków dachy, a nawet przewracały co lżejsze pojazdy. Wzdłuż pozycji wyjściowych 14 i 10 Armii niemieckich powstało coś, co dowódca 4 Dywizji Pancernej, generał Georg-Hans Reinhardt nazwał potem we wspomnieniach Der Sturm Alee - burzową aleją. "Poprzewracane drzewa na leśnych drogach utrudniały ruchy nie tylko pojazdów, ale nawet piechoty. Wioskowe kałuże rozrastały się do wielkości sporych sadzawek o głębokości uniemożliwiającej przejazd wozom sztabowym" - pisał.
Oberwało się też polskim jednostkom. Bataliony Obrony Narodowej, które miały bronić rejonu Rybnika, musiały porzucić swoje zalane stanowiska i przenieść się na wyżej położone tereny. Poważne problemy mieli też ułani z Wołyńskiej Brygady Kawalerii, którzy do późnej nocy wyłapywali konie, jakie rozbiegły się w czasie burzy. W schronach Śląskiego Obszaru Warownego żołnierze walczyli z wodą, która zalewała dolne kondygnacje wielu obiektów, grożąc unieszkodliwieniem amunicji.
Wstępne szacowanie szkód na niemieckich pozycjach między Raciborzem a Kluczborkiem skończyło się dopiero po 22. Nie był to bilans optymistyczny. Trzecia część sił pancernych, zgromadzonych na tym obszarze, utknęła na pozalewanych terenach, została odcięta od wyznaczonych kierunków ataku przez zerwane przeprawy na rzekach, albo stanęła przed przeszkodami, których nie dało się łatwo usunąć, ani sforsować.
Nie lepiej było na południu. Wyjątkowo gwałtowne burze przeszły również nad Beskidem Żywieckim. Bawarska 7 Dywizja Piechoty, która miała zaatakować polskie pozycje pod Węgierską Górką, musiała wpierw stawić czoła wezbranej Sole, do której spłynęły wody z okolicznych potoków, zrywając przy tym kilka mostów na jedynej szosie. Nawet wiedeńska 2 Dywizja Pancerna, mająca uderzać z Orawy w kierunku Jordanowa, ugrzęzła w błocie jeszcze na pozycjach wyjściowych. Ale rozkazu Fuehrera nie dało się już cofnąć. Wojenna maszyna miała ruszyć o 1 września 4.45.
I ruszyła. Niemcy zaatakowali Westerplatte i Pomorze, ich lotnictwo zbombardowało Wieluń i szereg innych miast. Bomby spadły m.in. na katowickie lotnisko. Natomiast na południu z planowanego Blitzkriegu został tylko Krieg. Co prawda 10 Armia mimo przeszkód uderzyła na styku Armii Kraków i Łódź, ale utknęła pod ogniem artylerii przeciwpancernej Wołyńskiej Brygady Kawalerii. Sytuacja na północnym skrzydle Armii Kraków stała się tak komfortowa, że osłaniającą je Krakowską Brygadę Kawalerii można było bez żadnego ryzyka skierować w Beskidy. Jej miejsce zajęła 10 Brygada Kawalerii Zmotoryzowanej, której zadanie, wobec paraliżu większości niemieckich jednostek szybkich, sprowadzało się chwilowo tylko do dozorowania luki częstochowskiej.
Tymczasem na tyłach polskiego frontu koncentrowała się odwodowa Armia Prusy, i nikt jej w tym nie przeszkadzał... Nawet ataki lotnicze stukasów nie były w stanie przechylić szali zwycięstwa na niemiecką stronę. Tym bardziej, że Luftwaffe utraciła sporo z tych złowrogich szturmowców w wypadkach. Kilkanaście samolotów powracających z nalotu na lotnisko w Balicach zabłądziło i lecąc w chmurach na niewielkim pułapie rozbiło się w rejonie przełęczy Krowiarki. Parę innych, po zbombardowaniu lotniska na katowickim Muchowcu przechwyconych i uszkodzonych przez polskie myśliwce, skapotowało podczas przymusowych lądowań na rozmiękłych polach w rejonie Zabrza.
Pod Raciborzem VIII korpus armijny 14 Armii dosłownie nie mógł wydobyć się z błota. Przeprowadzono co prawda planowany atak w kierunku Rybnika, ale wyłącznie siłami piechoty. Dla świetnie znających teren i dobrze ukrytych żołnierzy batalionów ON obrona przypominała strzelanie do kaczek. Nieco lepiej poszło Niemcom w rejonie Stodół, gdzie przekroczyli granicę i zajęli przedmieścia Rybnika.
Bez zmechanizowanego wsparcia 5 Dywizji Pancernej nie było to jednak znaczące zwycięstwo. Podczas burzy nad Beskidem Żywieckim piorun śmiertelnie poraził niemieckiego właściciela schroniska na Hali Rysiance, który nawet nie starał się skrywać swoich nazistowskich sympatii. Miejscowi górale uznali to oczywiście za karę boską. Ich satysfakcja byłaby zapewne jeszcze większa, gdyby wiedzieli, że niespodziewana ofiara gniewu Opatrzności miała być przewodnikiem jednostek niemieckich, które górskimi ścieżkami zamierzały wyjść na tyły polskiej obrony pod Węgierską Górką. W rezultacie 2 września w nocy skazani tylko na mapę oraz kompas żołnierze 7 Dywizji Piechoty zabłądzili i nieświadomie zeszli w inną górską dolinę, niż przewidywał plan.
Tam niemiecki zagon powstrzymało osuwisko ziemne pod górą Prusów, w którym kilkudziesięciu nieszczęsnych Bawarów spoczęło na wieki. Wyczerpane i załamane psychicznie resztki oddziału poddały się polskim Podhalańczykom. Inne, liczne osuwiska w Beskidach poniszczyły szereg budynków i dróg w całym pasie natarcia 7 DP. Tymczasem załogi polskich bunkrów pod Węgierską Górką w spokoju raczyły się przysyłanym im z browaru w Żywcu piwem, beznamiętnie komentując kolejne meldunki o żałosnych postępach terenowych nieprzyjaciela oraz o idącej im w sukurs Krakowskiej Brygadzie Kawalerii.
Już niedługo miało się okazać, że jak na kawalerię przystało, przybyła ona w samą porę... Hitlerowska propaganda pokazywała zajęty przez Wehrmacht Gdańsk, a na północy armie Pomorze i Modlin cofały się w pełnym porządku do obrony na rubieżach Warszawy. Armia Łódź wzmocniła swoje prawe skrzydło i skutecznie opóźniała natarcie niemieckiej 8. Armii. 2 września było wiadomo, że niemiecki Blitzkrieg się nie powiódł. Nawet miażdżąca przewaga Luftwaffe w powietrzu i jej naloty na miasta osłabły, gdy 3 września Anglia i Francja wypowiedziały Niemcom wojnę. Jeszcze tego samego dnia nad Niemcami pojawiły się pierwsze brytyjskie samoloty, uderzając na bazy Kriegsmarine, gdzie poważne uszkodzenia odniosły krążowniki "Admiral Scheer" i "Emden".
Zmasowany atak na Polskę zamienił się w serię poważnych, ale lokalnych i nieskoordynowanych bitew, których wynik był zwykle nierozstrzygnięty. I trwałaby ta wojna może do zimy, gdyby nie Francuzi, którzy 17 września rozpoczęli obiecaną sojusznikowi ofensywę w Nadrenii. Ich oblężnicza ciężka artyleria bez większych trudności rozłupała bunkry Linii Zygfryda. Kierownictwo III Rzeszy wolało nie czekać na to, co nastąpi dalej. W Toruniu dowódca Armii Pomorze, gen. Bortnowski w imieniu Naczelnego Wodza i w obecności ambasadorów Anglii i Francji, podpisał z generałem von Kluge zawieszenie broni. Niemieckie wojska miały wycofać się za swoje granice wszędzie, z wyjątkiem Pomorza.
O jego losie miała rozstrzygnąć konferencja pokojowa w Spale.
Tomasz Borówka, Ryszard Parka
DZIENNIK ZACHODNI