Zkońcem marca naziści poczuli się na tyle silni, by zapoczątkować pierwszy akt swojej rzeczywistej rewolucji - owej rewolucji wymierzonej nie przeciw jakiejś tam konstytucji państwa, lecz przeciw fundamentom ludzkiego współżycia w świecie - która, jeśli pozostawiona sama sobie, swą kulminację ma wciąż przed sobą. Pierwszym jej skromnym aktem stał się bojkot Żydów z 1 kwietnia 1933 r.
Decyzja została podjęta przez Hitlera i Goebbelsa tydzień wcześniej, w niedzielę, w Obersalzbergu przy herbacie i biszkoptach. Poniedziałkowa gazeta nosiła dziwnie ironiczny nagłówek: „Zapowiedziano masową akcję”. Począwszy od soboty 1 kwietnia - głosił tekst - wszystkie sklepy żydowskie mają być bojkotowane. Posterunki SA mają wystawić przed nimi wartowników i nie dopuścić, by ktokolwiek do nich wchodził. Podobnie należy bojkotować wszystkich żydowskich lekarzy i adwokatów. Patrole SA mają kontrolować ich biura i gabinety lekarskie, by przestrzegano bojkotu.
Uzasadnienie tego kroku pozwala określić postępy, jakie czynili naziści w ciągu miesiąca. W następnych dniach zarządzono dodatkowe środki (niektóre z nich zostały później na jakiś czas złagodzone): wszystkie aryjskie sklepy miały obowiązek zwolnić żydowskich pracowników. Dalej: również wszystkie żydowskie sklepy miały uczynić to samo. Sklepy żydowskie miały nadal wypłacać pensje swym aryjskim pracownikom, chociaż pozostawały zamknięte wskutek ich bojkotu. Żydowscy właściciele sklepów mieli się całkowicie wycofać i zatrudniać na swoje miejsce aryjskich kierowników. I tak dalej.
Jednocześnie ruszyła wielka „kampania agitacyjna” skierowana przeciwko Żydom. Na ulotkach, plakatach i podczas masowych wieców uświadamiano Niemcom, że pozostawali w błędzie, uznając dotąd Żydów za ludzi. Żydzi są raczej „podludźmi”, rodzajem zwierząt o cechach diabelskich. Jakie należało wyciągnąć stąd wnioski - na razie przemilczano. Wszelako jako hasło i okrzyk bojowy rozpowszechniano wezwanie: „Jude verrecke!”. Na kierownika akcji bojkotu wyznaczono człowieka, którego nazwisko większość Niemców przeczytała wówczas po raz pierwszy: Julius Streicher. Wszystko to wywołało stan, jakiego w obliczu ostatnich czterech tygodni ledwo się można było po Niemcach spodziewać - powszechne przerażenie.
Zaledwie trzy miesiące wcześniej - 30 stycznia 1933 r. - prezydent Paul von Hindenburg powołał na kanclerza Rzeszy Adolfa Hitlera, którego w styczniu na naradzie z liderami partii konserwatywnej pogardliwie nazwał austriackim gefrajtrem. Jeszcze w listopadzie 1932 r. mówił: „Kierowany przez Hitlera gabinet mógłby się niechybnie przekształcić w dyktaturę partii ze wszystkimi tego konsekwencjami, mogącymi spowodować wyjątkowe zaostrzenie sprzeczności w narodzie niemieckim”. Tempo wydarzeń politycznych u schyłku Republiki Weimarskiej było jednak tak wielkie, że w lutym 1933 r. Paul von Hindenburg ogłosił Niemcom: „Uznaję pana Hitlera - po pierwotnym wahaniu - za człowieka o najszczerszych narodowych uczuciach i cieszę się, że przywódca tego wielkiego ruchu będzie współpracował z nami i z innymi grupami prawicy”.
Hitler współpracować nie zamierzał. 13 lutego został kanclerzem, a w nocy z 27 na 28 tego samego miesiąca wybuchł pożar Reichstagu. O podpalenie oskarżono komunistów - Holendra Marinusa van der Lubbego, ujętego na miejscu zdarzenia, i prominentnych działaczy partii komunistycznej: Ernsta Torglera, przewodniczącego frakcji KPD w Reichstagu, członków Kominternu, Bułgarów: Georgiego Dymitrowa, późniejszego sekretarza generalnego Kominternu (1934-1943, a po II wojnie światowej komunistycznego premiera Bułgarii), Błagoja Popowa i Wassila Tanewa. Oskarżenie próbowało przedstawić podpalenie jako sygnał dla komunistycznych wystąpień zbrojnych przeciwko państwu niemieckiemu. W procesie lipskim van der Lubbe został skazany na karę śmierci, która została wykonana 10 stycznia 1934 r. Pozostałych oskarżonych uniewinniono z braku dowodów winy. Okoliczności pożaru do dziś nie zostały wyjaśnione, ale dość szybko powszechne stało się przekonanie, że stali za nim sami naziści, którzy ów pożar wykorzystali do błyskawicznego przejęcia pełni władzy i przekształcili republikę w monopartyjne policyjne państwo totalitarne. Gwoździem do trumny demokracji była decyzja Hindenburga - którego Adolf Hitler i Franz von Papen przekonali do podpisania już 28 lutego w trybie art. 48 konstytucji Republiki Weimarskiej, regulującego tzw. stany nadzwyczajne, dekretu „O ochronie narodu i państwa” - który na tydzień przed przedterminowymi wyborami do Reichstagu zawieszał „czasowo” podstawowe prawa obywatelskie zawarte w konstytucji. To między innymi dlatego niemieccy Żydzi 1 kwietnia 1933 r. przestali być równoprawnymi obywatelami swojego państwa, choć ustawy norymberskie były dopiero przed nimi. Sześć dni później wprowadzono Ustawę o Przywróceniu Zawodowej Służby Publicznej, zabraniającej Żydom zajmowania stanowisk rządowych. W ramach tej ustawy Żydzi byli pośrednio i bezpośrednio zniechęcani lub niedopuszczani do obejmowania uprzywilejowanych i wyżej postawionych stanowisk, które zarezerwowane zostały dla „aryjskich Niemców”.
Już jako kanclerz III Rzeszy Adolf Hitler na Konferencji Episkopatu Niemiec w Berlinie powiedział: „Kościół katolicki przez piętnaście stuleci traktował Żydów jak szkodników, zamykał ich w gettach i tak dalej, ponieważ zorientowano się, czym są Żydzi. (…) Ja odwołuję się do tych piętnastu stuleci”. Wcześniej swoją antyżydowską obsesję wyłuszczył w „Mein Kampf”, napisanym w więzieniu, do którego trafił po nieudanym puczu monachijskim w 1922 r. Skutecznie, bo w Niemczech wstrząsanych kryzysem, inflacją, sfrustrowanych przegraną wojną, gigantycznymi reparacjami, demilitaryzacją jego wynurzenia trafiły na podatny grunt - ktoś w końcu był winien klęskom, kogoś można było oskarżyć o spiski i wbijanie noża w plecy.
Uważna lektura „Mein Kampf” właściwie powinna była wątpiących w prawdziwe cele Adolfa Hitlera pozbawić złudzeń. Cytaty bowiem mówią same za siebie: „Jestem przekonany, że działam jako agent naszego Stwórcy. Walcząc z Żydami, wykonuję pracę Pana Naszego”; „Jeżeli Żyd z pomocą swego marksistowskiego credo podbije narody świata, jego panowanie będzie końcem ludzkości, a nasza planeta, bezludna jak przed milionami lat, będzie pędzić w eterze. Odwieczna natura bezwzględnie karze tych, którzy łamią jej prawa. To daje mi przekonanie, że działam w imieniu Wszechmogącego Stwórcy”; „Żyd, stosując przemoc, pozbywa się na tym polu wszystkich konkurentów. Przy pomocy wrodzonej brutalnej chciwości stawia związki zawodowe na poziomie brutalnej siły. Każdego, kto ma wystarczającą inteligencję do oparcia się żydowskim powabom, łamie się przez zastraszenie, jakkolwiek nie byłby zdecydowany i inteligentny. Te metody są niezwykle skuteczne. Za pośrednictwem związków zawodowych, które powinny ochraniać naród, Żyd niszczy teraz podstawy narodowej gospodarki”.
Friedrich Kellner, inspektor sprawiedliwości i autor wspomnień pisanych w tajemnicy w czasach III Rzeszy, o „Mein Kampf” napisał krótko: „Gutenbergu, twoja prasa drukarska została zbezczeszczona przez tę książkę”.
Sebastian Haffner, cytowany na początku prawnik, który z Niemiec wyemigrował w 1938 r. i w Wielkiej Brytanii został dziennikarzem - pracował dla „Observera” - w książce „Historia pewnego Niemca. Wspomnienia 1914-1933” tak pisał o początkach systemowego antysemityzmu, który stał się narzędziem opresji ze strony państwa wobec własnych obywateli: „Nagle każdy poczuł się zmuszony tudzież uprawniony do tego, by wyrobić sobie własne zdanie na temat Żydów i je prezentować. Czyniono subtelne rozróżnienia między »porządnymi« Żydami a pozostałymi; kiedy jedni, poniekąd gwoli usprawiedliwienia czego? przed kim? - przytaczali ich osiągnięcia naukowe, artystyczne, medyczne, inni zarzucali im rzecz następującą: to oni »zinfiltrowali« naukę, sztukę, medycynę. Wkrótce powszechna i popularna stała się opinia, że wykonywanie przez Żydów porządnych i wartościowych zawodów jest z ich strony przestępstwem lub przynajmniej nietaktem. Obrońcom Żydów zarzucano, marszcząc przy tym czoło, iż Żydzi, w sposób arcyniegodziwy, stanowili aż tak wysoki odsetek wśród wszystkich lekarzy, adwokatów, dziennikarzy itd.”.
15 września 1935 r. Reichstag uchwalił tzw. ustawy norymberskie. Tego samego dnia ogłoszono je na zjeździe NSDAP. Nowe - rasistowskie - przepisy dotyczyły obywatelstwa Rzeszy, ochrony krwi niemieckiej i niemieckiej czci oraz barw i flagi Rzeszy. Dwa miesiące po ich przyjęciu weszło w życie pierwsze rozporządzenie wykonawcze precyzujące ustalenia § 3 ustawy o obywatelstwie i wyłączające Żydów spod jego mocy.
Zgodnie z ustawami norymberskimi niemieckich Żydów można było pozbawić obywatelstwa Rzeszy, ochrony prawnej i własności. Odebrano im możliwość służby w urzędach państwowych i w wojsku. Zakazano im wywieszać flagę państwową. Ustawa o ochronie krwi zabraniała małżeństw między Aryjczykami i nie-Aryjczykami, pozwalała rozwiązywać już zawarte małżeństwa tego typu - co było właściwie wymagane i oczywiste. Co więcej, stosunki intymne między Żydówką a Niemcem czy między Niemką a Żydem podlegały karze jako zhańbienie rasy. Ten zapis już po wybuchu wojny stosowano również wobec Polaków, którzy nawiązywali osobiste relacje z Niemkami, np. na robotach. Wbrew nazwie ustawy pomijały definicję rasy. Do Żydów zaliczono aktualnych lub byłych wyznawców judaizmu, a także ich dzieci i wnuki bez względu na wyznanie. Ustawy definiowały, kogo uznawać za Żyda, za mieszańca (mischlinga) i Aryjczyka.
Jak mówił na łamach portalu Focus.pl prof. Michał Leśniewski, dla niemieckich Żydów był to wielki dramat - stopień ich asymilacji ze społeczeństwem był niezwykle wysoki. Wielu z nich uważało się przede wszystkim za Niemców, walczyło w armii cesarskiej podczas I wojny światowej. Wielu z nich uznawano wcześniej za zasłużonych obywateli.
Przyjęte we wrześniu 1935 r. ograniczenia prawne dotyczyły też Cyganów oraz przedstawicieli rasy czarnej. Ustawy stały się podstawą prawną antyżydowskiej polityki w III Rzeszy. Warto jednak wiedzieć, że przepisy zakazujące np. małżeństw Żydów i nie-Żydów wzorowane były na ustawach, które w tamtym okresie obowiązywały w 30 stanach USA, gdzie zakazy obejmowały nie tylko Murzynów, ale także Chińczyków, Japończyków, Filipińczyków, Hindusów, Indian. Amerykańskie ustawodawstwo obowiązywało w niektórych stanach USA aż do chwili wejścia w życie Civil Rights Act, czyli ustawy o prawach obywatelskich przyjętej w 1964 r., i Voting Rights Act, czyli ustawy o prawie do głosowania z 1965 r., co nastąpiło ostatecznie w 1967 r.
Jeśli jednak ktoś myślał, że ustawy norymberskie zakończą sprawę pozbawiania Żydów w Niemczech ich praw, mylił się. W 1936 r. zakazano im wykonywania zawodów specjalistycznych, co oznaczało, że utracili możliwość jakiegokolwiek istnienia w edukacji, polityce, szkolnictwie wyższym oraz przemyśle. Kolejne represje przyszły w latach 1937-1938. Prawo zezwoliło na zwolnienie z przedsiębiorstw szeregowych pracowników i kierowników oraz na przejęcie żydowskich firm przez Aryjczyków za cenę regulowaną przez rząd lub przedstawicieli NSDAP. We wrześniu 1938 r. zakazano żydowskim lekarzom leczenia nie-Żydów, a prawników pozbawiono licencji.
Od sierpnia 1938 r. niemieccy Żydzi o nieżydowskich imionach musieli dodawać do nich „Izrael”, a niemieckie Żydówki „Sara”, od października zaś do ich paszportów wstemplowano widoczny znak „J” (skrót od Jude). Od listopada dzieci żydowskie nie mogły uczęszczać do niemieckich szkół. Do kwietnia 1939 r. prawie wszystkie żydowskie dotychczas firmy albo zbankrutowały pod presją finansową, albo zostały przymusowo wyprzedane nazistowskiemu rządowi.
Do wybuchu wojny szykany stopniowo odbierały Żydom przestrzeń do życia. Przedsmak tego, co przyniesie ze sobą konferencja w Wannsee, nastąpił jednak dopiero w 1938 r.
7 listopada Herschel Grynszpan, młody Żyd polskiego pochodzenia, w akcie zemsty za przymusową deportację rodziców dokonał zamachu na dwóch przedstawicieli ambasady niemieckiej w Paryżu. Jeden z dyplomatów zmarł. Odpowiedzią była instrukcja Josepha Goebbelsa, zgodnie z którą w nocy z 9 na 10 listopada w całych Niemczech przeprowadzono pogromy. Tę noc, od rozbitych szyb sklepów i domów, nazwano nocą kryształową. W pogromie zginęło około 91 Żydów. Aresztowano 30 tys. mężczyzn, z których większość osadzono w nowo utworzonych obozach koncentracyjnych. Zniszczono 7-7,5 tys. sklepów i 267 synagog oraz zbezczeszczono prawie wszystkie cmentarze. Po pogromie Żydzi musieli sami naprawić zniszczenia, a Hermann Göring wydał zarządzenie, by uzbierali milion marek jako odszkodowanie na rzecz państwa. Kolejne trzy miesiące przyniosły śmierć blisko 2,5 tys. więźniów obozów koncentracyjnych. Pozostałych przy życiu wypuszczono pod jednym warunkiem - mieli wyjechać z Niemiec.
Spośród 522 tys. Żydów mieszkających w Niemczech w styczniu 1933 r. przed wybuchem II wojny światowej pozostało w kraju 214 tys. osób.
Sebastian Haffner pierwsze kroki na drodze, która doprowadziła do Holokaustu, opisał tak: „Poszedłem do biblioteki, jak gdyby to był zwyczajny dzień, jak każdy inny - nie miałem żadnych posiedzeń - i usadowiłem się przy jednym z długich stołów do pracy; rozłożyłem nań pewien dokument, do którego miałem sporządzić ekspertyzę. (...)
Cóż to za pierwszy wyraźny odgłos? Trzaskanie drzwiami? Jakiś ostry, niezrozumiały krzyk, komenda? Nagle wszyscy przysiedli przerażeni, nasłuchując w napięciu. Wciąż jednak panowała zupełna cisza, zmieniła się jednak jej istota: nie była to już cisza pracy, raczej cisza strachu i natężonej uwagi. Z korytarzy dobiegał tętent, odgłos ordynarnie wbiegających po schodach licznych nóg, potem odległy, zmieszany hałas, wołanie, trzaskanie drzwiami. Kilku podniosło się z miejsc, podeszło do drzwi, otwarło je, wychynęło na zewnątrz i zawróciło. Kilku podeszło do wachmistrzów, rozmawiało z nimi, wciąż przytłumionym głosem - w tej sali wolno było rozmawiać wyłącznie w ten sposób. Na zewnątrz hałas stawał się coraz głośniejszy. Ktoś oznajmił, przerywając ciszę: »SA«. Wtedy ktoś inny niezbyt podniesionym głosem dodał: »Wyrzucają Żydów«, a dwóch czy trzech roześmiało się. Śmiech ten był w owej chwili bardziej przerażający niźli samo zajście - błyskawicznie podsunął myśl, że i w tej sali, jakże to osobliwie, zasiadali naziści.
Stopniowo niepokój stawał się niewidzialny - z początku był tylko wyczuwalny. Pogrążeni w pracy podnosili się z miejsc, próbowali coś do siebie mówić, powoli dreptali bez celu tam i z powrotem. Pewien pan, najwyraźniej żydowskiego pochodzenia, zamknął w milczeniu swe książki, starannie odłożył je na miejsce na regale, spakował swoje akta i wyszedł. Zaraz potem ktoś pojawił się przy wejściu, być może był to jakiś starszy wachmistrz, i zawołał donośnym, acz spokojnym głosem: »SA jest w budynku. Panowie Żydzi uczynią lepiej, gdy opuszczą budynek«. Jednocześnie z zewnątrz, jakby dla zilustrowania tych słów, słychać było okrzyki: »Żydzi wychodzić!«. Jakiś głos odparł: »Już wyszli« - i znów usłyszałem krótkie, wesołe śmiechy tych samych co poprzednio ludzi. Spojrzałem na nich. Byli referendarzami jak ja. (...)
Tymczasem intruzi pojawili się także u nas. Otwarto drzwi, brunatne mundury wdarły się do środka, po czym jeden z nich, widocznie dowódca, krzyknął donośnym, energicznym głosem: »Nie-Aryjczycy mają natychmiast opuścić lokal!«. (...) Jak się zachować? Zignorować, nie pozwolić sobie przeszkadzać! Pochyliłem się nad moimi aktami. Mechanicznie przeczytałem jakieś zdanie: »Błędne, acz zarazem nieistotne jest twierdzenie pozwanego...«. Nie zwracać uwagi! Wtedy podszedł do mnie brunatny mundur i zapytał: »Czy pan jest Aryjczykiem?«. Bez namysłu odparłem: »Tak«. Spojrzał bacznie na mój nos i wycofał się. Mnie jednak oblał rumieniec. Poczułem, o mgnienie oka za późno, kompromitację, porażkę. Odpowiedziałem: »Tak!«. No cóż, byłem Aryjczykiem, na Boga. Nie skłamałem. Ale pozwoliłem na coś znacznie gorszego. Cóż za upokorzenie, niezwłocznie odpowiadać na pytania osobom nieupoważnionym, że jestem Aryjczykiem, do czego zresztą w ogóle nie przywiązywałem wagi”.
Historyk Willy Cohn, odznaczony za bohaterstwo w czasie I wojny światowej, zginął z żoną i córeczkami zamordowany pod Kownem 29 listopada 1941 r. wraz z innymi wrocławskimi Żydami z transportu śmierci. „Czyszczenie” sądów z Żydów w marcu 1933 r. opisał tak: „Wczoraj bandy SA wtargnęły do gmachu sądu - w pokoju dla obrońców wrzeszczeli na sędziów i adwokatów »Żydzi won!« i ciężko pobili mecenasa Maximiliana Weissa. Przedwczoraj zawleczono do Oswitzer Wald (Las Osobowicki) intendenta Barnaya i pobito go gumowymi pałkami oraz batem na psy. To jest właśnie Trzecia Rzesza”.
Tragiczna postać Cohna najpełniej oddaje swoiste rozszczepienie osobowości wielu niemieckich Żydów, którzy wbrew ideologom III Rzeszy czuli się Niemcami. Willy Cohn, którego rodzina musiała sprzedać Aryjczykowi dom towarowy na wrocławskim rynku - poniżej wartości - był dumny, kiedy Hitler ogłosił anszlus Austrii. Przyłączenie Czechosłowacji, o której napisał, że to nienaturalne państwo, uważał za oczywistość i powrót do historycznego stanu rzeczy. A po wybuchu II wojny światowej napisał z respektem: „Trzeba uznać wielkość człowieka, który nadał światu nowe oblicze”. Cohn do końca nie wierzył, że w tym świecie nie ma miejsca dla Żydów.