Nim przyjrzymy się ideowemu obliczu przedstawicieli komunistycznego betonu, najpierw rzućmy okiem na polityczną mozaikę świata lat 50. i 60. Mit jedności światowego obozu postępu zaczął pękać po śmierci Stalina, a kilka lat później różnice miedzy najważniejszymi państwami komunistycznymi zaczęły się pogłębiać na tyle, ze pojawiły się głosy o nieuchronnym konflikcie. Na granicy ZSRR i Chin miały nawet miejsce lokalne starcia. W grudniu 1961 r. Związek Radziecki zerwał z hukiem stosunki dyplomatyczne z Albania, która w tym konflikcie opowiedziała się po stronie chińskich towarzyszy. W kwietniu 1965 r. został udaremniony zamach stanu w Bułgarii, gdzie nieoczekiwanie po władze sięgnęli zwolennicy Pekinu.
Mit Chin, czyli państwa, w którym pielęgnowano "prawdziwy" komunizm, znajdował poparcie wśród wielu ideowców w całych demoludach. W Polsce skupili się oni wokół postaci Kazimierza Mijala,dawnego aparatczyka Polskiej Partii Robotniczej, a swego czasu bliskiego współpracownika Bolesława Bieruta. Niczym legendę opowiadano, ze w czasie okupacji - w 1942 r. - to on obmyślił skok Gwardii Ludowej na warszawską Komunalną Kasę Oszczędności, w której bojowcy zdobyli fundusze na dalszą działalność. W zamian za to Mijal został po wojnie pierwszym prezydentem Łodzi. Ponoć dość niepokornym (imieniem Stalina przemianował
nie ul. Piotrkowska, ale peryferyjna Główna), co po latach stanowiło dla jego wyznawców dowód, ze miał własną wizje komunistycznej Polski - niezależnej od wpływów Rosji Sowieckiej.
Gdy wybuchł październik, Mijal - skonfliktowany z Gomułka - okazał się tak zaciekłym dogmatykiem, ze budził nawet zdumienie dawnych, nieprzejednanych stalinistów. Wyrzucono go z Komitetu Centralnego i objęto obserwacja. Walery Namiotkiewicz, sekretarz Gomułki, wspominał, ze na początku lat 60. pojawiły się słuchy o pierwszych kontaktach Mijala z towarzyszami albańskimi: "Obserwowaliśmy te kontakty. (...) Sfotografowaliśmy na ul. Podskarbińskiej w Warszawie przekazanie dwóch walizek z pieniędzmi. Wyglądało to tak: podjechał do krawężnika samochód ambasady albańskiej, wystawiono z niego walizki i momentalnie ktoś je zabrał".
W połowie lat 60. grupa twardogłowych komunistów wokół Mijala zaczęła się krystalizować. Jej poglądy były klarowne: partie komunistyczne zdradziły i poszły na ustępstwa wobec imperializmu.Prawdziwa idea przetrwała jedynie w Chinach i Albanii. W 1965 r. powstaje nawet mijalowska "prochinska" w założeniach Komunistyczna Partia Polski, która przysparzała wielu frasunków ideologom z KC. Ostatecznie władze nie zdecydowały się na radykalna interwencje wobec KPP (stosowano krótkotrwałe aresztowania i rozmowy ostrzegawcze), ale tez nie rozwinęła ona nigdy zbyt szerokiej działalności.
Kto znalazł się w otoczeniu Mijala? Głównie komuniści sekciarze rozczarowani liberalna polityka Gomułki, zapatrzeni w poglądy Lwa Trockiego reemigranci z Francji, zindoktrynowani robotnicy z Huty Warszawa, gdzie KPP miało silna komórkę, paru byłych funkcjonariuszy UB i milicji, kilku wyrzuconych poza nawias środowiska dziennikarzy. Razem - kilkadziesiąt osób. Na uwagę zasługują dwa znaczące nazwiska: Hilary Chełchowski, były członek KC, kierownik wydziału rolnego, wicepremier w latach 1950-1953, aktywny "natolińczyk", a także Władysław Dworakowski, poseł na Sejm, później w KC, który - co ciekawe - odsunięty od władzy w1959 r. powrócił do wyuczonego zawodu ślusarza.
W odezwach mijalowcy krytykowali "władze kacyków zdeprawowanej partii do spółki z kułakami, Żydami, kombinatorami, biurokratami i księżmi". Jako wzór prawdziwego komunizmu podawano Maoistowskie Chiny, gdzie "rodzi się właśnie raj dla proletariatu". Fascynacja modelem komunizmu rożnym od wzorca, który realizował Gomułka, jest cecha charakterystyczna wszelkich opcji skrajnie lewicowych ówczesnego czasu. Groteskowo brzmią wspomnienia jednego z aktywistów KPP Bolesława Maślankiewicza, żołnierza Brygad Międzynarodowych w Hiszpanii, który dowodził, ze do organizacji lgnęli nawet ubecy i pracownicy resortu tęskniący rzekomo za rządami silnej reki.
Gdy jednak Gomułka zdecydował się wreszcie zlikwidować niesfornych ideowców, Kazimierz Mijal postanowił kontynuować walkę o lepsze jutro poza granicami Polski. 16 lutego 1966 r. jego zona znalazła pożegnalny list, w którym informował, ze jedzie walczyć o socjalizm. I faktycznie, zaopatrzony w fałszywy paszport trafił przez Berlin do Tirany. Musiał mieć dar przekonywania, tamtejsi towarzysze oddali mu bowiem do dyspozycji antenę polskiego serwisu Radia Tirana nadającego audycje do krajów demokracji ludowej. Tu dygresja: Mijal nie był pierwszym Polakiem, który planował wykorzystanie zagranicznych fal radiowych do walki o prawdziwy komunizm. W 1941 r. w Pekinie rozpoczęło działalność Nowe Radio Chińskie, rozgłośnia Komunistycznej Partii Chin. W 1947 r. uruchomiono jego wersje angielska, a kilka lat później m.in. polska. Na próżno jednak szukać w tamtejszych radiowych annałach nazwisk Polaków, którzy uczestniczyli w tym logistyczno-propagandowym przedsięwzięciu, choć było ich przynajmniej kilku przybyłych - jak twierdza badacze - z "terenu ZSRR".
Co ciekawe, w czasie największego nasilenia rewolucji kulturalnej chińscy komuniści uznali NRC za zbyt mało zaangażowane w propagowaniu idei maoistowskiej i przenieśli je do Tirany. W latach 70. Polacy mogli słuchać Radia Pekin wychwalającego pod niebiosa Mao Tse-tunga i wyśmiewającego Leonida Breżniewa na falach średnich codziennie po godz. 21.
Czy Kazimierz Mijal miał coś wspólnego z albańska rozgłośnia Radia Pekin? Prawdopodobnie tak - stał się w stolicy Albanii figura dobrze znana. Sterował z oddali resztkami KPP i kierował nadającym po polsku Radiem Tirana. Po latach wspominał z nostalgia: "Miałem wille w Tiranie, sam tam mieszkałem. Rano przychodził kucharz. W ogrodzie był domek dla pracownika bezpieczeństwa, a po ogrodzie chodził jeszcze jeden żołnierz. Chodziłem na spacery, jeździłem po kraju. Pieniędzy nie dostawałem, ale za wszystko płacił albański pracownik partyjny. Spotykałem się często z Enverem Hodża".
W 1978 r. idee komunizmu Mijal postanowił przetransportować także do Chin - kraju, gdzie wciąż "poważnie traktowano idee Marksa, Engelsa, Lenina i Stalina". Ale pobyt w Pekinie nie spełnił jego oczekiwań: "Po śmierci Mao partia zaczęła błądzić. W jej kierownictwie pojawili się pragmatycy i zaczęli mówić o »otwarciu na świat« i »socjalistycznej gospodarce rynkowej«". Dla Mijala był to sygnał, ze należny wracać do Polski. Wrócił wiec, i to w swoim ulubionym konspiracyjnym stylu - potajemnie. Znów zaczął działać, znów ruszył na front walki z wypaczeniami socjalizmu. Drukował ulotki z hasłami: "Wojsko do koszar! Władza w ręce ludu!". O rządzących Polską pisał: "Wojskowa junta z łapami splamionymi robotniczą krwią". Aresztowano go w listopadzie 1984 r. (wyszedł po trzech miesiącach), a dodatkowym ciosem był fakt, ze działaczy dawnej KPP przejęła jeszcze radykalniejsza komunistyczna grupka - Związek Komunistów Polskich "Proletariat". Zmarginalizowany, osamotniony i blisko stuletni Mija zmarł w 2010 r. świadom, ze jego życiowa misja, a zwłaszcza epizod albański, nie przyniosła żadnego trwałego efektu.
Gdy Kazimierz Mijal skrycie powracał do Polski,ministrem spraw zagranicznych był (po raz drugi w karierze) Stefan Olszowski, jeden z najbardziej znanych
reprezentantów partyjnej konserwy. To wokół niego skupieni byli twardogłowi z kierownictwa PZPR towarzysze: Tadeusz Grabski, Albin Siwaki Stanisław Kociołek. Nie był to jedyny tzw. anty-reformatorski nurt w szefostwie partii. Prócz niego działali również dawni, wciąż czynni "moczarowcy", aktywiści Stowarzyszenia Patriotycznego "Grunwald", ale także zwolennicy Mieczysława Milewskiego, generała SB, o którym fama głosiła, ze w 1945 r. miał swój walny
udział w sukcesie obławy augustowskiej.
Historycy oskarżają Olszowskiego przede wszystkim o kampanie antysemicka rozpętana w 1968 r. Był wówczas sekretarzem w KC i kierował PRL-owską
prasą. "Olszowski ponosi odpowiedzialność właściwie za wszystkie teksty, audycje, jakie wówczas były prezentowane" - komentował ten fragment jego życia prof. Jerzy Eisler. "Wiemy z rożnych źródeł, ze zachęcał dziennikarzy do większej aktywności" - dodaje Eisler. Na początku lat 80. dla nikogo nie było tajemnica, ze to, co się wówczas działo w Polsce, niezbyt podobało się Olszowskiemu. A był on przecież figura dosyć znacząca: członkiem Biura Politycznego KC, zasiadał w Prezydium Komitetu Frontu Jedności Narodu, działał czynnie w Prezydium Krajowej rady Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Mało kto wie, ze podobnie jak Mijal Olszowski tez ma w życiorysie swój epizod zagraniczny. Za krytykę zbyt ugodowej - jak twierdził na partyjnych plenach - polityki Edwarda Gierka zesłano go na początku 1980 r. na placówkę dyplomatyczna w NRD. Tam oficjalnie twierdził, ze partia powinna odciąć się od proponowanych przez niektórych reform i pójść sprawdzona, radziecka droga. Gdy zaczęły się w Polsce pierwsze strajki, Olszowskiego natychmiast odwołano do Warszawy - w obawie, żeby jego dogmatyczna, anty-reformatorska krytyka nie nastawiła źle towarzyszy niemieckich. Ponoć sam Gierek nastawał, by mieć Olszowskiego bliżej siebie, aby ten "niczego już nie popsuł".
Gdy na polskiej scenie politycznej pojawiła się Solidarność, Olszowski był jednym z jej największych krytyków w łonie rządzącej partii. Na obradach XI Plenum KC PZPR w czerwcu 1981 r. zanotowano jego wystąpienie: "O losach Polski decyduje Związek Radziecki. A o losach partii - naród. My musimy te partie doprowadzić do zjazdu, to jest nasza wielka odpowiedzialność". Jak wspominają świadkowie tamtego wydarzenia, w kuluarach gromadzili się stronnicy Olszowskiego i głośno domagali się zdecydowanej oraz natychmiastowej rozprawy z opozycja. Nie tylko ta związkowa, ale tez wewnątrz-partyjna. Silna pozycja frakcji Olszowskiego wynikała z poparcia, jakiego udzielił jej osobiscie sam Jurij Andropow, członek radzieckiego politbiura, szef KGB, a niebawem sekretarz generalny KPZR.
W marcu 1981 r. mówił: "Wystąpienia tych towarzyszy (Tadeusza Grabskiego, Stefana Olszowskiego i Stanisława Kociołka) w planie ideologicznym są
najbliższe naszemu stanowisku. Wyrażają oni nastroje tej części członków partii, która konsekwentnie opowiada się za socjalizmem, za przyjaźnią ze Związkiem Radzieckim, przeciwko wypaczeniom rewizjonistycznym, domaga się zdecydowanych działań przeciwko Solidarności. Za nimi stoją głównie starzy członkowie partii, którzy przeszli szkołę wojny i walki klasowej w pierwszych etapach tworzenia ludowej Polski".
Az trudno uwierzyć, ze ten nieprzejednany komunista w 1985 r. wyjechał na stałe do Nowego Jorku, gdzie mieszka do dziś. Oddział się od swoich dawnych poglądów, wychwala amerykańska demokracje, pisze demaskujące przeszłość książki, dawno także porzucił myśl o budowaniu socjalizmu. Czego nie można powiedzieć o innym eksporterze jedynie słusznej idei sprzed lat - Albinie Siwaku. Były murarz, a konkretnie zbrojarz betoniarz, wywyższony przez partie do rangi członka Biura Politycznego KC, nadal uważa, ze najodpowiedniejszym ustrojem dla Polski jest socjalizmu w wersji peerelowskiej. 81-letni dziś Siwak jest postacią wręcz legendarna. W partii od 1962 r., w Komitecie Warszawskim od 1980 r., następnie w egzekutywie i w KC, znany z nieprzejednanego stanowiska wobec partyjnych reformatorowi Solidarności.
Do historii PZPR przeszła jego gwałtowna napaść na I sekretarza Stanisława Kanie: "Nikt nie posprząta dokładnie domu, jeśli zacznie zamiatać śmieci tylko na dole. Na przykład schodów nikt nie zamiata z dołu do góry. Trzeba je posprzątać porządnie. Temu, kto zamiata pod gorę, śmieci spadną na kołnierz". Taka zakamuflowana groźba w 1981 r. była dla wszystkich w Polsce aż nazbyt czytelna. Szczególny okres w życiorysie Siwaka to wyjazd do Libii, do której towarzysze zesłali go w 1986 r. Nie był to jego pierwszy zagraniczny wyjazd - wcześniej był w NRD, Czechosłowacji, Związku Radzieckim ("podobało mi się bardzo" - wspomina) i w Kambodży ("chętnie się zgodziłem, bo to i egzotyka, i nowe doświadczenie w ruchu robotniczym"). Ale dopiero na placówce dyplomatycznej w Libii mógł rozwinąć w pełni talent propagatora "najlepszego ustroju na ziemi", czyli realnego socjalizmu. Jechał jak na ideologiczną misję, choć na lotnisku z żalem zegnało go wielu zwolenników, w tym kilku generałów, a Ewa Spychalska, szefowa delegacji związków zawodowych, wygłosiła nawet płomienne przemówienie: "Wasze miejsce, towarzyszu Albinie, jest w kraju, a nie w Libii".
Czy Siwak nauczył Libijczyków miłości do postępowej ideologii? Trudno powiedzieć. On sam twierdzi, ze wielu "otworzył oczy na nieprawidłowości świata'. Gdy jednak wrócił z tej ideowej krucjaty, nie mógł uwierzyć, ze socjalistycznej Polski już nie ma. "Prawie cały dorobek ostatnich 50 lat już zmarnowali albo rozkradli. Jest wielkie bezrobocie, ludzie żyją w nędzy, bez przyszłości. Starzy umierają na ulicy pod przychodniami, a młodzi nie maja gdzie mieszkać. A przecież ludzie dobrze pamiętają, ze w Polsce Ludowej było inaczej: praca dla wszystkich, darmowe mieszkania, wczasy, przedszkola, żłobki i kolonie, w latach szczytowych oddawano w kraju 298 tys.mieszkań. W samej tylko Warszawie rocznie budowano 19 tys. mieszkań. A drogi i komunikacja. Dzisiaj nawet dziur w tych drogach nie ma za co załatać" - napisał z goryczą w książce "Rozdarte życie".
Albin Siwak próbował raz jeszcze wejść do partyjnej rzeki, do SLD, w 1989 r., ale po konflikcie z Leszkiem Millerem postanowił działać solo. Dziś głosi hasła
powrotu do PRL okraszone retoryka antysemicka. Traktowany jest jako polityczne dziwadło, co tylko potwierdza tezę, ze misja polskich eksporterów szczęścia w komunistycznej wersji definitywnie dobiegła końca.
Mariusz Grabowski
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?