[Bruno Shultz] Cynamonowe sklepy Drohobycza

Stanisław Nicieja
Widok Drohobycza z roku 1933 na akwareli Feliksa Lachowicza
Widok Drohobycza z roku 1933 na akwareli Feliksa Lachowicza zbiory Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wroc
Najsłynniejszy mieszkaniec miasta - Bruno Schulz pisał: "Tam, gdzie mapa kraju staje się płowa od słońca i jak gruszka dojrzała - tam leży ona, jak kot w słońcu, ta wybrana kraina"

Bruno Schulz niewiele widział poza swoim Drohobyczem, ale mitologię tego miasta poniósł wysoko i szeroko, aż poza Ocean Atlantycki i Pacyfik, bo dzięki jego twórczości raz po raz głośno o jego mieście nawet w Ameryce. Każdy, kto trafi do Drohobycza, wie, że warto tam w kawiarni na rynku, przy dawnym sklepie z towarami kolonialnymi ojca Brunona Schulza usiąść i napić się kawy ze śmietanką i pyłkiem cynamonowym.

Dzisiejszy Drohobycz zachował atmosferę dziewiętnastowiecznego i międzywojennego skansenu. Śródmieście i dzielnice willowe zastygły w letargu. Kamienice i wille drohobyckich milionerów: nafciarzy, pośredników, adwokatów, kupców, choć z reguły zaniedbane, z sypiącymi się elewacjami, nadal imponują bogactwem sztukaterii, kutymi bądź żeliwnymi ogrodzeniami, pięknem otaczających je zdziczałych dziś ogrodów.

Zachował się polski cmentarz w Drohobyczu. Czas tu się zatrzymał i ma wszelkie znamiona scenografii z filmu Wojciecha Hasa "Sanatorium Pod Klepsydrą". Tak już jest, że potencjał materialny miasta odbija się na cmentarzach. Drohobyccy kupcy, przemysłowcy, prawnicy, notariusze, dyrektorzy, zarządcy inżynierowie w rafineriach wznosili na grobach swych krewnych okazałe grobowce, pomniki i rzeźby cmentarne, które przetrwały do dziś. Był czas, gdy Drohobycz był po Krakowie i Lwowie najbogatszym miastem Galicji. Jaka była do tego droga?

Historia miasta

Drohobyczanie Krzysztof i Janina Durkalcowie z synami przy supernowoczesnym motocyklu, na którym zginęli kilka tygodni po wykonaniu tej fotografii
Drohobyczanie Krzysztof i Janina Durkalcowie z synami przy supernowoczesnym motocyklu, na którym zginęli kilka tygodni po wykonaniu tej fotografii zbiory Władysława Olszewskiego z Bytomia

Książę opolski Władysław (zwany Opolczykiem) wręcza biskupowi akt prawa do dziesięciny z żupy solnej w Drohobyczu
(fot. obraz Feliksa Lachowicza)

Drohobycz należy do najstarszych miast Grodów Czerwieńskich. Archeolodzy potwierdzają, że już w XII wieku istniała tu ufortyfikowana osada, a w połowie XIV wieku był tu jeden z największych ośrodków warzenia soli na Podkarpaciu. Kolebką osady obfitującej w złoża solankowe była najstarsza dzielnica późniejszego Drohobycza - Zwarycz (etymologicznie - od warzenia soli). Po tę sól, podobno "białą jak śnieg", ściągali kupcy z całej Europy, a królowie Polski od Kazimierza Wielkiego po Stanisława Augusta "innej soli nie zwykli jadać".

Trwają spory wśród historyków, od czego pochodzi nazwa tego miasta i nikt nie jest w stanie udowodnić, która z licznych legend jest najbardziej prawdopodobna. Jedna z nich, chyba najmniej wiarygodna, mówi, że miasto założyli koloniści spod krakowskiego Biecza jako Drohoj Biecz - drugi Biecz - Drohobycz.

Inna wersja głosi, że istniała tam stara osada o nazwie Bycz, którą doszczętnie spalili Tatarzy w XII wieku. Później w tym miejscu zbudowano nową osadę i nazwano ją "Druhi" - "Bycz". Z połączenia obu członów powstała nazwa Drohobycz.

Mścisław Mściwujewski (1883-1954), polonista w drohobyckim gimnazjum, ale dla miasta zasłużony szczególnie jako historyk, twierdził też, że nazwa pochodzi od imienia Drogowit, czyli Drogobyt. W każdym razie dopiero Kazimierz Wielki nadał Drohobyczowi prawa miejskieiherb przedstawiający orła polskiego z błękitną tarczą na piersi, na której namalowanych było 9 topek soli. Herb ten został zmieniony przez Austriaków, przez cesarza Józefa II, w 1788 roku: na niebieskiej tarczy ze złotą koroną i obwódką umieszczono w rzędach po 4-3-2 beczki soli. Drohobycz otrzymał również tytuł "Wolne Królewskie Miasto". Nie ulega wątpliwości, że Drohobycz był sławnym ośrodkiem warzenia soli. To było jedno z głównych źródeł jego bogactwa. Franciszek Iwanicki, jeden z kronikarzy miasta, pisał: "Drohobycz na topkach soli stoi".

W siedemsetletniej historii Drohobycz przeżywał okresy wzlotów i upadków. Wznoszono w nim okazałe budowle: zamek, ratusz, kościoły, cerkwie, synagogi. Przez te wieki miasto było niszczone przez Tatarów, Kozaków, wojska Rakoczego, konfederatów i szwadrony rosyjskie. Ale podnosiło się. Majestatu dodawał mu zawsze kościół farny pod wezwaniem św. Bartłomieja - prawdziwa warownia z czerwonej cegły. Chronili się w jej murach ludzie w czasie wojennej pożogi niejednokrotnie tam ginęli wycinani przez Tatarów i Kozaków, o czym świadczą malowidła na ścianach oraz liczne epitafia i płaskorzeźby. Okna świątyni zdobiły witraże autorstwa Matejki, Wyspiańskiego i Mehoffera. Obraz w głównym ołtarzu był prawdopodobnie dziełem Wenecjanina Tomasza Dolabelli - dekoratora Wawelu w czasach Wazów. Nazwiska artystów, którzy zdobili świątynię drohobycką, świadczą o klasie i bogactwie miejscowego mieszczaństwa.

Świątynia ta przetrwała najgorsze czasy, nawet pół wieku bolszewickiej ateizacji, kiedy była magazynem. Zachował się w niej do dziś nagrobek Katarzyny Ramułtowej, według wybitnego polskiego historyka sztuki, lwowianina Mieczysława Gębarowicza (18931984), jeden z najciekawszych zabytków polskiego renesansu.

Katarzyna Ramułtowa była mieszczką, żoną żupnika (czyli zarządcy drohobyckich kopalń soli), podobno wyjątkowo piękną, bo pieśń gminna głosiła: "oto idzie Ramułtowa, drobna nóżka, piękna głowa". Jej nagrobek w drohobyckiej farze, arcydzieło renesansu, wyszedł spod dłuta krakowskiego rzeźbiarza Sebastiana Czeszka.

Ważną i okazałą budowlą w mieście był jest ratusz, który w latach dwudziestych XX wieku przebudowano gruntownie według projektu Mariana Nikodemowicza (1890-1952), wykładowcy geometrii wykreślnej i perspektywy malarstwa na Wydziale Architektury Politechniki Lwowskiej. Warto pamiętać, że Nikodemowicz, z pochodzenia Ormianin, był też w 1936 roku projektantem słynnego domu zdrojowego zwanego "Pałacem Marmurowym" w Morszynie koło Stryja.
Imponującymi budowlami w Drohobyczu były też: Duża Synagoga, drewniana cerkiew św. Jura z trzema potężnymi, baniastymi hełmami, gmachy starostwa, rady powiatowej, Żydowskiego Domu Sierot, "Sokoła" oraz gimnazjum, gdzie kształciła się cała plejada wybitnych postaci, których biografiami wypełniona jest ta książka.
Nie sposób pominąć dwóch wybitnych postaci związanych z Drohobyczem okresu I Rzeczpospolitej. Pierwsza to Jerzy Kotermak (1450-1494), znany też jako Jurij Drohobycz (tego określenia używają głównie Ukraińcy) - lekarz, astronom i astrolog, profesor uniwersytetów w Bolonii i Krakowie, medyk na dworze króla Kazimierza Jagiellończyka, wybitny humanista. Dziś w centrum Drohobycza, przy farze, stoi dobrej klasy artystycznej jego pomnik z brązu dłuta Teodozji Bryż, autorki m.in. kilku ważnych pomników (jak choćby Salomei Kruszelnickiej) na cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie.

Monument ten odsłonił 19 września 1999 roku prezydent Ukrainy Leonid Kuczma w bardzo uroczystej oprawie artystycznej. Drugim wybitnym drohobyczaninem, który w Polsce znalazł się w elicie kulturalnej dwóch królów (Stefana Batorego i Zygmunta III Wazy), był Marcin Laterna (1552-1598) - jezuita, pisarz, kaznodzieja, spowiednik królewski, następca Piotra Skargi, autor głośnego swego czasu dzieła "Harfa duchowna". Laterna należał do najbardziej wojowniczych kontr-reformatorów. Broniąc swojej wiary, poniósł męczeńską śmierć. Został poćwiartowany i wrzucony do Morza Bałtyckiego przez szwedzkich protestantów.

Ponadto dwie rzeczyjeszcze wyróżniały Drohobycz spośród podobnych doń miasteczek w Grodach Czerwieńskich. Pierwsza, że na polach okalających go wsi dojrzewały najsmaczniejsze w Galicji cebule, co przyniosło miastu miano "stolicy galicyjskich cebularzy". Druga, to fakt, że chłopi z okolic Drohobycza z dawien dawna zbierali ropę naftową, która samoistnie gromadziła się w rowach i wszelkich zagłębieniach na ich łąkach. Niezbyt pachnącą substancję zalecali miejscowi znachorzy jako środek leczniczy czyniący cuda. Gęsta ropa była używana jako mazidła i smary głównie do wozów i kołowrotów. Kręcili się więc po okolicy tzw. maziarze, handlujący tymi produktami. Warto pamiętać, iż ropę naftową znano już w starożytności i wykorzystywano ją m.in. do balsamowania ciał orazwce- lach leczniczych i w technice wojskowej do płonących strzał.

W1810 roku dwaj kupcy otworzyli w Drohobyczu zakład, w którym uzyskiwano płynną ropę naftową oraz "olej świecący". Było to odkrycie na skalę światową, bo nikt przed nimi tego nie uczynił. Magistrat w Pradze czeskiej zamówił trzysta cetnarów oleju z Drohobycza, aby oświetlać nim ulice miasta. Dwaj drohobyccy fabrykanci - pisał Martin Pollack, austriacki pisarz - otwarli niemal wrota do nowej ery: przyczyną ich niepowodzenia były fatalne w Galicji szlaki komunikacyjne, które uniemożliwiały regularne dostawy.

Galicyjska Pensylwania

Od czasu, gdy benzyna i oleje napędowe podbiły świat, istnieje błędne przekonanie, że kolebką przemysłu naftowego jest Pensylwania. Łatwo ten błąd skorygować, gdy sięgniemy do naukowych opracowań historycznych. W Ameryce początki tego przemysłu datują się na rok 1839, po wywierceniu pierwszego szybu obok miasta Titusville. Tymczasem w galicyjskiej Słobodzie Rungurskiej było już wówczas 40 studzien ropnych, a w okolicach Borysławia i Drohobycza 30.

Jednak amerykański przemysł naftowy rozwinął się z imponującym impetem. Tam była eksplozja wprost lawinowa, głównie ze względów technicznych, natomiast Austria, chcąc utrzymać ziemie polskie w letargu, hamowała w Galicji inwestycje. To spowodowało opóźnienie i ropa galicyjska popadła w zapomnienie.

Dopiero 40 lat później Ignacy Lukasiewicz przedstawił swój wynalazek oświetlania lampami naftowymi i znalazł kontrahenta - początkowo lwowski szpital, a później Dworzec Północny w Wiedniu rozbłysnął światłem pochodzącym z mazistej cieczy. I wtedy nastąpił prawdziwy początek "galicyjskiej Pensylwanii" - jak nazwano później zagłębie naftowe przecięte Tyśmienicą. W szczytowym 1909 roku z dworca w Drohobyczu wyekspediowano 200tysięcy cystern ropy naftowej. Przyrost był gwałtowny. W1907 roku milion 175 tysięcy ton, w 1908 - milion 718 tysięcy ton, w 1909 - już 2 miliony 86 tysięcy ton.

To nakręcało koniunkturę. Przez dworzec drohobycki przetaczały się pociągi towarowe z materiałami budowlanymi, meblami i żywnością. Czarny płyn, ropa, stawał się złotem i walczono o nią jak o złoto.

Czar szybkiego bogacenia, snujący się po Drohobyczu, ściągał tam oprócz inwestorów, przemysłowców, bankowców, kupców, inżynierów, wiertaczy, eksperymentatorów, wynalazców również wszelkiej maści "niebieskie ptaki", poszukiwaczy przygód i fortun, awanturników i szulerów. Co pewien czas miejscowa prasa odnotowywała zabójstwa lub samobójstwa bogatych nafciarzy, kupców, nieszczęśliwych rywali w miłości czy hazardzistów. Warto wiedzieć, że w1915 roku w Drohobyczu było 51 kancelarii adwokackich, dla porównania w tej samej wielkości Złoczowie było ich 17.

Bogactwo widać było zwłaszcza na ulicy Stryjskiej, gdzie wznoszono okazałe kamienice, które naśladowały wiedeńską secesję, paryski eklektyzm, praski modernizm i berliński Bauhaus. To ta ulica była dla Schulza inspiracją do napisania opowiadania "Ulica Krokodyli" . Zdegustowany drapieżną ekspansją bogactwa, oszołomiony tempem przeobrażeń, które zaskakiwało niemal codziennie czymś nowym, pisał: Duch czasu, mechanizm ekonomiki nie oszczędzili naszego miasta i zapuścił chciwe korzenie na skrawku jego peryferii, gdzie rozwinął się w pasożytniczą dzielnicę. (...) Pseudo amerykanizm, zaszczepiony na starym, zmurszałym gruncie miasta, wystrzelił tu bujną, lecz pustą wegetacją lichej pretensjonalności. Widziało się tam kamienice o karykaturalnych fasadach, oblepione monstrualnymi sztukateriami. (... )

Rzędy małych, parterowych domków podmiejskich zmieniają się z wielopiętrowe kamienice, które zbudowane jak z kartonu, są konglomeratem szyldów, ślepych okien biurowych, szklisto-szarych wystaw, reklam i numerów. Pod domami płynie rzeka tłumu. Ulica jest szeroka jak bulwar wielkomiejski, ale jezdnia, jak place wiejskie zrobiona z ubitej gliny, pełna jest kałuży i trawy. (...) Mieszkańcy miasta dumni są z tego odoru zepsucia, którym tchnie ulica Krokodyli. Nie mamy potrzeby niczego sobie odmawiać- myślą z dumą stać nas i na prawdziwą wielkomiejską rozpustę. (...) Unosi się tu leniwy i rozwiązły fluid grzechu. Ulica Krokodyli była koncesją naszego miasta na rzecz nowoczesności i zepsucia wielkomiejskiego.

Tak to widział Schulz, ale procesów gwałtownej industrializacji Drohobycza nie dało się już zatrzymać. Zmieniały się ulice, place, potęgował się ruch, miasto stawało się tyglem przemian.

Drohobycz zmotoryzowany

Drohobyczanie Krzysztof i Janina Durkalcowie z synami przy supernowoczesnym motocyklu, na którym zginęli kilka tygodni po wykonaniu tej fotografii
(fot. zbiory Władysława Olszewskiego z Bytomia)

Rosły jak grzyby po deszczu drohobyckie pałacyki i wille bogaczy. Po ulicach przemykały najdroższe bentleye, mercedesy, packardy, fiaty i austro-daimlery, mijając chłopskie drewniane furmanki. Spotykało się też pierwsze samochody polskiej konstrukcji. Wśród nich słynny Ralf-Stetysz. Za tą na pierwszy rzut oka niepolską nazwą krył sięjak najbardziej rodzimy produkt, bo nazwa samochodu była kombinacją pierwszych liter warszawskiej fabryki: Rolniczo-Automobilowo-Lotnicza Fabryka (RALF) i nazwiska proj ektanta: inżyniera hrabiego Stefana Tyszkiewicza (STETYSZ).

Drohobycz należał do najbardziej zmotoryzowanych miast Galicji i Polski międzywojennej. Dyrekcje dużych przedsiębiorstw udzielały swoim pracownikom na dogodnych warunkach tzw. pożyczek motoryzacyjnych na zakup motocykli i samochodów.

Celował w tym zwłaszcza "Polmin". W 1938 roku na stadionie "Strzelca" w Kolonii Polmin zgromadziło się 60 pojazdów pracowników i współpracowników tego przedsiębiorstwa. Zjechało tam wielu posiadaczy luksusowych samochodów, członków działającego od 1908 roku na terenie Lwowa i Krakowa Galicyjskiego Klubu Automobilowego, którego pierwszym prezesem był hrabia Andrzej Potocki. Wśród uczestników tego zjazdu był Władysław Fiebert - właściciel kopalni wosku w Borysławiu, który miał trzy luksusowe sportowe kabriolety przednich marek: Austro- Daimler, Bugatti i Lancia. Właścicielem luksusowych samochodów był również burmistrz Drohobycza Rajmund Jarosz. Na co dzień jeździł supernowoczesnym czarnym packardem.

Bywał też na zjazdach posiadaczy samochodów w Drohobyczu Jan Ripper - mistrz Polski w wyścigach samochodowych, który wsławił się tym, iż na swoim sportowym bugatti wygrał we Lwowie zawody, wyprzedzając słynnego wówczas "czempiona automobilizmu" Włocha Caracciollę.

Durkalców

Mimo że ruch na drogach był wówczas nieporównywalny z dzisiejszym, co pewien czas dochodziło do tragicznych wypadków samochodowych, o których pisała prasa. Głośna tragedia rozegrała się 10 września 1938 roku. Znany drohobycki adwokat, doktor praw Krzysztof Durkalec, posiadający willę przy ulicy Sobieskiego i supernowoczesny motocykl marki Harley-Davidson z przyczepą, zwaną też "wózkiem" bądź "czółenkiem", wybrał się tego dnia z rodziną swoim pojazdem do Lwowa.

Durkalcowie byli powszechnie znani w Drohobyczu. Janina Durkalcowa, z pochodzenia Węgierka, z domu Szabo, była popularną śpiewaczką odnoszącą sukcesy w operetkach, m.in. w "Księżniczce Czardasza" Kalmana wystawianej w Drohobyczu. Była też nauczycielką gry na fortepianie. Wyróżniała się elegancją i wysokim wzrostem. Świetnie tańczyła, przyciągając uwagę na balach. Była też niezwykle aktywna w organizacji różnych imprez kulturalnych w Drohobyczu.

Feralnego dnia usiadła w przyczepce prowadzonego przez męża motocykla, a na tylnym siedzeniu zajął miejsce ich młodszy syn, czternastoletni gimnazjalista, Zbigniew Kornel. Wyj echali szosą na Stryj i po kilku kilometrach, pod Gajami Wyżnymi, motocykl zderzył się czołowo z samochodem ciężarowym marki Ford firmy transportowej "Mojak- Bernstein". Kierowca motocykla wbił się głową w maskę ciężarówki, Durkalcowa przeleciała przez maskę na pobocze, a syn wypadł na jezdnię. Śmierć ponieśli na miejscu.

Długo badano przyczynę wypadku, dziwiąc się, jak mogło do niego dojść na prostej drodze. Podejrzewano, że przyczyną mógł być albo kurz na wysuszonej niewybrukowanej jezdni, albo wybój, który chciał ominąć jeden z kierujących. Samochód ciężarowy miał tylko niewielkie wgniecenie osłony chłodnicy. Tragedia ta była sensacją długo komentowaną.

Stanisław Nicieja
NOWA TRYBUNA OPOLSKA

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia