Burmistrz, wizjoner i... złodziej, który uciekł do Ameryki

Mason Richard Holtze ponoć pomógł złapać Louisa Diebla, którego wizerunek nie jest znany
Mason Richard Holtze ponoć pomógł złapać Louisa Diebla, którego wizerunek nie jest znany Wikimedia Commons
Nie wiemy, jak wyglądał, ani skąd pochodził. W historii Katowic zapisał się dzięki słynnej defraudacji i jej spektakularnym skutkom

Louis Diebel, nie tylko w skali Katowic, był politykiem wyjątkowym i to niekoniecznie w pozytywnym rozumieniu tego słowa. Informacje, jakie odnaleźliśmy na jego temat w amerykańskiej prasie i archiwach amerykańskiej policji, czynią jego tajemniczą biografię jeszcze ciekawszą.

Gdy w 1865 r. Katowice uzyskiwały prawa miejskie, Diebel kończył swoją karierę jako pracownik administracji w niedalekich Krapkowicach. Oficjalnie: trafił nad Rawę w wyniku rekomendacji władz rejencji opolskiej. Nieoficjalnie - była to zsyłka, degradacja i kara za nieznane szerzej finansowe nadużycia, jakich Herr Louis miał dopuścić się w Krapkowicach.

Jak się później okazało, nie były to jego ostatnie malwersacje na niwie samorządowej. Były tylko ostatnimi, które uszły mu na sucho. Młode Katowice były trochę jak Dziki Zachód - wybaczały grzechy i pozwalały zapomnieć o przeszłości. Ważniejsze były dobre pomysły i chęć do pracy, której nie brakowało. Ponad pół tysiąca robotników zarabiało na życie w kopalniach, hutach, cynkowniach i innych fabrykach, które powstawały niczym szwalnie w Łodzi uchwyconej przez Reymonta w "Ziemi obiecanej".

Od 1866 roku władzę w mieście, które rosło jak na drożdżach, objął jego pierwszy burmistrz, Louis Diebel.

Burmistrz stał się sławny

Szczątki informacji, które przetrwały na temat jego administrowania Katowicami, tworzą portret całkiem rzutkiego samorządowca. Diebel poradził sobie ze zorganizowaniem sztabu stojącego na straży porządku w mieście - zatrudnił m.in. kilku urzędników, kwartet policjantów i kolejnych czterech stróżów nocnych.

Pod koniec dekady podjął na symbolicznej wizycie w Katowicach króla Prus i późniejszego cesarza Niemiec Wilhelma I. Osobiście zwrócił się do niego z prośbą, by ten zezwolił na ulokowanie w Katowicach aresztu i sądu okręgowego, w którym, jak nakazuje litera prawa, byłyby rozpatrywane sprawy karne. Królowi spodobał się energiczny mówca i wizjoner, więc obiecał Dieblowi wesprzeć jego przedsięwzięcie. Któż mógł przypuszczać, że ten sam energiczny Diebel kilka lat później stanie przed aparatem sprawiedliwości, o którego sprawne i nowoczesne działanie sam zabiegał.

Zanim do tego doszło, latem 1870 roku Louis wyciągnął z miejskiej kasy zawrotną na owe czasy sumę 15 tys. talarów (bogaci przedsiębiorcy zarabiali wówczas ponad 1500 talarów... rocznie), po czym czmychnął na statek płynący do Ameryki.

Niemiecka policja wyznaczyła nagrodę za schwytanie defraudanta, amerykańscy śledczy poszukiwali go w co najmniej trzech stanach, aż dopadli go w listopadzie 1870 r. Jak głosi legenda, palce w odnalezieniu Diebla za oceanem maczali katowiccy masoni, na czele z Richardem Holtze, ówczesnym przewodniczącym rady miejskiej. Przez kilka miesięcy niesławny burmistrz nie schodził z łamów nie tylko polskich i niemieckich, ale też amerykańskich gazet. A ujęcie go w Baltimore godne było filmowej obławy.

Marcin Zasada
DZIENNIK ZACHODNI

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia