Bydgoska bestia. Bez cienia skruchy

Maciej Myga
Balicki podczas pierwszego procesu w Bydgoszczy.
Balicki podczas pierwszego procesu w Bydgoszczy. archiwum Gazety Pomorskiej
Dawida zabijał dwadzieścia minut. Dominikę dziesięć minut dłużej. Ale wszyscy mówili, że był cichym, miłym chłopcem. Z pierwiastkiem zła.

Kiedy Jacek Balicki jechał do swojego kuzyna l października 1996 roku już wiedział, że zabije Dawida. Od jakiegoś czasu wzbierała w nim wielka agresja. Wiedział, że musi ją wyładować na Dawidzie. Był przygotowany, miał ze sobą dwa noże, jeden komandoski, drugi sprężynowy.

Dwie twarze zabójcy

Przez jakiś czas w mieszkaniu rodziców Dawida rozmawiali o niczym. Jacek zaatakował, kiedy chłopiec zaczął zbierać się do wyjścia do szkoły. Najpierw uderzał go nożem komandoskim. Później sprężynowym. Dawid nie ruszał się już, kiedy zabójca podciął mu gardło.

Nie zacierał śladów. Na framudze drzwi zostawił ślad swojej krwi (skaleczył się w kciuk), a z kuchni zabrał jabłko. Nadgryzł je i zostawił przy wyjściu. Po drodze do domu wyrzucił noże, a w domu wrzucił zakrwawiony sweter do pralki. Matce powiedział, że bił się z kolegą.

Później poszedł z rodzicami na pogrzeb kuzyna. Trzy miesiące później zaczął być podejrzewany o zamordowanie Dawida. W śledztwie zeznawał wielokrotnie. Policjantom i prokuratorowi nie udało się go złamać. Opowiadali później, że nikt nie wytrzymałby metod, które zastosowali, wielotorowego, wielogodzinnego przesłuchiwania do nocy. Ale Jacek wytrzymał.

Dlaczego zaczął zabijać? Nikt do końca nie poznał odpowiedzi na to pytanie. Psychiatra z krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych mówił podczas jednej z rozpraw Balickiego, że często w przypadku seryjnych morderców nie ma możliwości, żeby rozpoznać ich osobowość i zamiary. Są jak dr Jekyll i mr Hyde. Mają dwie twarze, które tak różnią się od siebie, że nie sposób ich dopasować.

Trudno stwierdzić, co aktywizuje tę złą twarz. Mogą być to np. organiczne zmiany w mózgu, ale też jakieś wyjątkowe, zostawiające trwałe piętno wydarzenia w życiu. W przypadku Balickiego stwierdzono organiczne zmiany w mózgu, ale nikt nie potrafił jednoznacznie stwierdzić, że to właśnie one odpowiadały za dewiację młodego bydgoszczanina.

Dzieciństwo spędził szczęśliwie. - Biegaliśmy razem po dachach śródmiejskich kamienic - opowiada jego rówieśnik. - To był naprawdę przemiły, normalny chłopak. Wszyscy, którzy z nim razem chodzili do podstawówki mogą to potwierdzić. Nic nie wskazywało, że on w przyszłości może dopuścić się takiej okropnej zbrodni. Byłem zszokowany.

Koty zabił bez skrupułów

Jednak jako nastolatek Balicki miał już w sobie zauważalny pierwiastek zła. Widzieli to cukiernicy, z którymi odbywał praktykę, kiedy był uczniem zawodówki. Nastolatek bez skrupułów podciął gardła małym kotom, które się w pobliżu zakładu urodziły.

Uchodził za nadzwyczajnie utalentowanego cukiernika. W "Pomorskiej" znalazł się na zdjęciu, kiedy zbudował z herbatników bydgoskie spichrze na urodziny miasta. Ale nieoczekiwanie, w trzeciej klasie zawodówki, porzucił szkołę i wyjechał do Francji, żeby zaciągnąć się do legii cudzoziemskiej. Służył w niej przez osiem miesięcy, ale sam niewiele mówił o tej przygodzie w swoim życiu. Tłumaczył, że wrócił do Polski, bo mało zarabiał. Przyjechał do kraju skrajnie odmieniony. Wcześniej zabijał koty. Teraz był gotowy, żeby zabić człowieka.

Śledztwo w sprawie śmierci 14-letniego Dawida K. umorzono, ale policjanci co jakiś czas wracali do akt. Gdyby wcześniej zlecili pewną ekspertyzę, może nie doszłoby do kolejnego morderstwa. Równie niezrozumiałego, brutalnego i popełnionego, tak jak to poprzednie, z premedytacją. Minęły niespełna trzy lata od zabójstwa kuzyna. W Balickim znów zaczęła rosnąć mordercza furia. I w tym wypadku wybrał ofiarę wcześniej. Była nią 16-letnia Dominika M" sąsiadka, którą znał od dzieciństwa. Mieszkali w tym samym korytarzu kamienicy przy ul. Gdańskiej.

"Mamo, ratuj..."

Dwa tygodnie przed następnym zabójstwem Jacek zaczął obserwować Dominikę. 12 maja 1999 roku zaatakował ją, kiedy wychodziła do szkoły. Zadał dziewczynie kilkanaście ciosów w głowę tłuczkiem do mięsa, zaciągnął ją do swojego mieszkania i położył na przygotowanej wcześniej folii malarskiej. Poszedł umyć ręce, myśląc, że ofiara już nie wstanie. Ale Dominika odzyskała na chwilę świadomość.

Zakrwawiona dziewczyna doczołgała się do telefonu i wykręciła numer do pracy swojej matki. Zdążyła tylko powiedzieć "Mamo, ratuj...", kiedy chciała krzyknąć, że jest w mieszkaniu Balickiego, ten przerwał połączenie i zadał sąsiadce kilkadziesiąt ciosów nożem, aż złamał jego rękojeść. Ciało włożył do wielkiej sportowej torby. Zanim wyniósł je z mieszkania, pojawił się w nim zaalarmowany przez żonę ojciec Dominiki.

Zapytał nawet Jacka, czy ten nie widział jego córki. Balicki zaprzeczył, a w chwilę później zaniósł torbę ze zwłokami na Plac Wolności - na postój taksówek. Kierowca nie domyślił się, że w torbie, którą wiezie w bagażniku jest ciało dziewczyny. Dostarczył zabójcę w okolice jazu na Brdzie. Tam w chwilę później Balicki wrzucił torbę ze zwłokami do rzeki.

Jabłko i kciuk

A potem wrócił do mieszkania, zrobił drobne zakupy, posprzątał i usiadł przed telewizorem. Kilka godzin później został zatrzymany przez policję. Tym razem musiał przyznać się także do zabójstwa swojego kuzyna. Dzień po zabójstwie Dominiki policjanci poinformowali, że byli o krok od aresztowania Balickiego. Ale w porę nie zlecono badań krwi z framugi i śliny z nadgryzionego jabłka.

Rozpoczęło się trwające blisko rok śledztwo. Jacka Balickiego badał szereg biegłych. Eksperci stwierdzili, że morderca miał zaburzenia osobowości w sferze poznawczej, emocjonalnej, społecznej i seksualnej oraz silną potrzebę rozładowania narastającej w nim tłumionej agresji. To nie wpływało radykalnie na kontrolowanie przez niego swojego zachowania, jednak w momencie zabijania miał w znacznym stopniu zmienioną zdolność oceny sytuacji.

O zabójstwie mówił bez emocji. Wyliczył, że Dawida zabijał dwadzieścia minut, a Dominikę dziesięć minut dłużej. - Tylko pierwszy cios się czuje, a później samo leci - opowiadał.

Jolanta Urbańska, bydgoski psycholog sądowy nie miała wątpliwości po rozmowach z Balickim, że nie czuje on żadnej skruchy, choć za swoje zachowanie przepraszał, m.in. w licie do rodziców Dawida.
Pierwszy wyrok w procesie zabójcy bydgoski Sąd Okręgowy wydał w lipcu 2000 roku. Balicki przyjął go z kamienną twarzą, bez cienia emocji i skruchy. Skazano go na dożywocie. Prokuratura zawnioskowała wtedy, żeby oskarżony mógł ubiegać się o przedterminowe zwolnienie dopiero po 40 latach.

Żaden z 14 biegłych, pytanych o to, czy Balicki w przyszłości może zostać zresocjalizowany, nie odpowiedział twierdząco. Zdaniem lekarzy, dopiero proces starzenia, w wieku około sześćdziesięciu lat, połączony z długotrwałym pobytem w więzieniu, może sprawić, że przestanie stwarzać zagrożenie dla otoczenia.

Który cios zabił?

Pełnomocnikiem sądowym Jacka Balickiego był mecenas Edward Guziński. Już na początku procesu wyznał, że nie wybroni swojego klienta, ale będzie walczył o jak najniższy wymiar kary, z uwagi na niepełnoletniość oskarżonego.

Zaskarżając wyrok napisał w uzasadnieniu, że ma wątpliwości m.in. do tego, czy Dominika M. została, tak jak zakwalifikował to sąd, zamordowana ze szczególnym okrucieństwem. Adwokat stwierdził, że sąd nie wskazał, który z ciosów pozbawił 16-latkę przytomności, a który życia. Chciał, żeby Balickiego skazano na 8 do 12 lat pozbawienia wolności. Za 12 lat będzie chciał wyjść na wolność

Wnioski z apelacji oburzyły rodziców zabitych dzieci, ale nie miały żadnego wpływu na kolejny, już ostateczny i prawomocny wyrok w sprawie mordercy. Uznał on, iż jedyną słuszną karą za tak przerażającą i nieprawdopodobną zbrodnię jest dożywocie. Przed wyrokiem apelacyjnym Balicki poprosił pisemnie sąd o zwolnienie go z obowiązku bycia na sali rozpraw podczas odczytywania werdyktu. Sędzia odmówił. Balicki ten wyrok przyjął z kamienną twarzą. Zapytany, czy chce skorzystać z prawa tzw. ostatniego słowa, odmówił.

W więzieniu czuje się samotny

Warto dodać, że sąd uznał, iż Balicki będzie mógł ubiegać się o przedterminowe zwolnienie po 25 latach, czyli w 2026 roku. Oficjalnie służba więzienna informacji na temat dokładnego miejsca pobytu Balickiego nie podaje. On sam od czasu do czasu próbuje kontaktować się ze światem na wolności.

Kilka lat temu pisał listy do dawnych kolegów. Prosił, żeby przyjechali i spędzili z nim trochę czasu, np. zagrali w szachy, bo czuje się samotny.

MACIEJ MYGA,Gazeta Pomorska

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia