Chcieli odpalić bombę atomową w Bieszczadach. Chciał tego Edward Gierek, chcieli naukowcy z Wojskowej Akademii Technicznej.

Nasza Historia
Na zdjęciu eksplozja nuklearna w Newadzie, w USA. Na szczęście Bieszczady pozostawiono w końcu w spokoju
Na zdjęciu eksplozja nuklearna w Newadzie, w USA. Na szczęście Bieszczady pozostawiono w końcu w spokoju Wikimedia Commons
Chciał tego Edward Gierek, chcieli naukowcy z Wojskowej Akademii Technicznej.

Pierwszy sekretarz pytał nawet naiwnie ekspertów, czy w razie przeprowadzenia próbnej eksplozji termojądrowej da się ten fakt ukryć przed radzieckimi towarzyszami. Od kiedy do gabinetu Gierka w Komitecie Centralnym z projektem budowy bomby przyszedł komendant WAT generał Sylwester Kaliski, przywódca PRL już spokojnie nie spał.

Był rok 1972, ale za początek prac nad polską bombą wodorową (nazywaną też termojądrową) powszechnie uznaje się 1968, kiedy to dr Zbigniew Puzewicz, szef Katedry Podstaw Radiotechniki WAT, zasugerował, że możliwe jest przeprowadzenie syntezy termojądrowej przy użyciu dużej mocy laserów. Kaliski poczuł szybszy puls i odtąd wespół z Puzewiczem przystąpili do dalszych, na razie ostrożnych, badań.

Ambicja Gierka - znaleźć się w atomowym klubie

W 1970 r obydwaj naukowcy pojechali na sympozjum do Montrealu, gdzie wysłuchali wykładu Edwarda Tellera, uważanego za ojca amerykańskiej bomby wodorowej. Przypuszczenia Puzewicza zostały na tym sympozjum potwierdzone - nie było się nad czym dłużej zastanawiać, tylko rozpocząć przygotowania do budowy polskiej bomby.

Początkowo prace prowadzono w specjalnie do tego celu wybudowanej hali Warszawskiej Akademii Technicznej na Woli, a później kontynuowano w Instytucie Plazmy i Laserowej Mikrosyntezy. Polski program jądrowy zawierał plany zbudowania własnej energetyki atomowej i bomby wodorowej. W teorii nie było to skomplikowane - wystarczyły wtryskiwacze, deuter z trytem, kumulacyjne ładunki wybuchowe i laser. A prototypy laserów neonowo-helowych budował już na początku lat 60. zespół naukowców pod kierunkiem dr. Puzewicza.

Według Wojciecha Luczalca, eksperta z dziedziny techniki wojskowej, byłego redaktora naczelnego miesięcznika "Raport", podczas wizyty u Gierka generał Kaliski natychmiast uzyskał wsparcie polityczne. Trafił w czuły punkt pierwszego sekretarza, widzącego w przyszłości Polskę potężną, znajdującą się w ekskluzywnym klubie państw posiadających własną bombę termojądrową. Ale nie tylko, gdyż - jak zapewniał generał - otwierała się szansa, iż kontrolowana synteza nuklearna da Polsce niewyczerpane źródło energii. Tymczasem na początku lat 70. na świecie pogłębiał się kryzys energetyczny.

W 1973 roku przeprowadzili pierwszą reakcję termojądrową

Mniej więcej w tym czasie Zbigniew Puzewicz, już profesor, ocenił, że polskie możliwości finansowe są zbyt skromne, by porywać się na konstruowanie lasera inicjującego budowę jąder atomowych. Nawet poradził Kaliskiemu, by przynajmniej na jakiś czas zapomniał o wielkich zamierzeniach, ten jednak nie chciał słyszeć o wstrzymaniu projektu. Obliczył, że impuls słabego nawet lasera można wzmocnić koncentrycznym, kumulacyjnym ładunkiem wybuchowym.

Od tej pory jego głowę zaprzątała właśnie ta koncepcja. Polski rząd nie pożałował pieniędzy. Dzięki nim Sylwester Kaliski i jego sztab mogli kontynuować badania nad bombą H. "W roku 1973 z pomocą urządzeń zbudowanych przez zespoły naszych naukowców, udało się przeprowadzić pierwszą reakcję termojądrową. Oczywiście była to jedynie demonstracja fizyczna, potwierdzająca, że w określonych warunkach przy pomocy lasera można wywołać reakcję termojądrową (...), natomiast chcąc wypracować metodę praktycznego jej zastosowania, w dalszym ciągu potrzebny był ogromny wysiłek badawczy (...)" - czytamy w tekście Piotra Maszkowskiego zamieszczonym w miesięczniku "Odkrywca" z listopada 2005 r.

Wśród urzędników i wojskowych najwyższego szczebla byli tacy, którzy dążenia Kaliskiego do skonstruowania bomby wodorowej uważali za irracjonalne. Należał do nich m.in. ówczesny minister obrony narodowej Wojciech Jaruzelski, a także minister spraw wewnętrznych Franciszek Szlachcic. Tyle że Kaliski zdawał się nie przejmować tym, co mówią oponenci.

Funkcjonariusz MO wytęża umysł...

Gdy w 1975 r. general Kaliski został ministrem nauki, szkolnictwa wyższego i techniki, począł przekonywać Gierka do konieczności wyboru miejsca na poligon doświadczalny. Towarzysz Edward zaproponował Bieszczady. Rejon był słabo zaludniony, wciąż jeszcze trochę dziki, obfitujący w tereny mało dostępne.

Lokalizację owego poligonu właśnie w Bieszczadach rozważano być może także dlatego, że istniał tu dobrze rozwinięty przemysł naftowy - szyby wiertnicze, sprzęt i fachowcy, którzy wcale nie musieli być wtajemniczani w szczegóły operacji. Konkretnego miejsca planowanej sztolni prawdopodobnie nigdy nie wyznaczono, jednakże nie można wykluczyć, iż wytypowano wstępnie kilka punktów mogących odpowiadać oczekiwaniom naukowców.

- W tamtym czasie słyszało się pogłoski, że Bieszczady są przymierzane do ważnych badań geologicznych - przypomina sobie emerytowany pracownik ośrodka kopalń w Ustrzykach Dolnych. Z kolei inny pracownik kopalnictwa naftowego, zatrudniony w latach 70. w kopalni w Ropience, pamięta, że w Bieszczady kilkakrotnie przyjeżdżała komisja z Warszawy. - Paru mało rozmownych mężczyzn trzymało pod pachami aktówki, coś skrzętnie notowało i z uwagą przypatrywało się pracy rozsianych po regionie platform wiertniczych. Z tych wizyt chyba nic konkretnego nie wyszło.

- Nie wiem, który mógł być rok, ale na pewno za Gierka - wytęża umysł były funkcjonariusz MO w Lesku i Ustrzykach - kiedy w Bieszczady zjechała delegacja naukowców w mundurach. To byt taki rekonesans, między innymi w Paszowej i Wańkowej. Wtedy nam, milicjantom, nakazano pilnować, żeby nikt postronny na wizytowany obszar nie wchodził.

Atomowe marzenia prysły po wypadku generała

Na potrzeby prac nad polską bombą wodorową kupowano za granicą za bajońskie sumy najnowocześniejsze przyrządy badawcze, materiały i mechanizmy objęte embargiem. Sprowadzały je do Polski służby specjalne.
Wojciech Łuczak twierdzi, że superczułe przełączniki elektroniczne, sterujące procesami uruchamiania ładunków wybuchowych w niewyobrażalnie małych ułamkach sekundy, przywieziono z USA.

Urządzenia te są konieczne w konstrukcji zapalnika bomby atomowej. O sprowadzaniu zza oceanu niezbędnych do budowy bomby technologii i materiałów Łuczak pisał w 1996 r. na łamach "Sztandaru Młodych". A w rozmowie z dziennikarzem "Nowego Państwa" stwierdził: "Gdybym w jednym z warszawskich gabinetów sam nie trzymał takiego urządzenia w ręce, nigdy bym nie uwierzył, że udało się go zdobyć".

Cała operacja, twierdzi dziennikarz, kosztowała państwo polskie miliony dolarów. Nie brakuje też osób wysuwających tezę, że właśnie te horrendalne wydatki mogły się przyczynić do załamania gospodarczego PRL w połowie lat 70. Tak czy inaczej, po miesiącach doświadczeń zespołu skupionego wokół Puzewicza i Kaliskiego okazało się, że wizja zbudowania bomby termojądrowej jest trudniejsza do zrealizowania niż początkowo zakładano

W 1978 general Sylwester Kaliski zginął w wypadku, jadąc na wczasy do Kołobrzegu. Niemal natychmiast pojawiły się spiskowe teorie, jakoby Kaliski nie poniósł śmierci przypadkowo, a jego samochód został wcześniej celowo uszkodzony, by pozbyć się autora atomowej gorączki. Nikt nigdy tego nie dowiódł, ale śmierć profesora oznaczała koniec polskiego programu budowy bomby wodorowej.

Krzysztof Potaczała, Nowiny

- Tekst jest skróconą i zmodyfikowaną wersją publikacji zamieszczonej w książce Krzysztofa Potaczały "Bieszczady
w PRL-u 2", wydanej w 2013 roku przez wydawnictwo Bosz.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia