W nocy z 29 na 30 listopada 1938 r. z więzienia w Rymniku (rum. Râmnicu Sărat) wyruszył konwój, w którym znajdowała się ciężarówka z kilkunastoma ważnymi więźniami. Wszyscy byli członkami Żelaznej Gwardii. Znajdował się wśród nich przywódca ruchu Corneliu Codreanu, a także 13 członków jego komand śmierci, zwanych Decemviri i Nicadori. Kolumna kierowała się na Bukareszt. Mniej więcej na wysokości wsi Tâncăbești, 30 km od stolicy, samochody skręciły z głównej drogi w głąb duktu wrzynającego się w las. Przejechały parę kilometrów i stanęły. Więźniowie nie zdążyli się nawet zastanowić nad przyczyną postoju. W ciągu sekund żandarmi zaczęli ich po kolei dusić przy użyciu stalowych linek. Następnie ofiarom, dla pewności, przestrzelili głowy. Zakrwawione ciała gwardzistów zawieziono do więzienia w twierdzy Jilava. Tutaj wrzucono je do dołu wykopanego na jednym z podwórek, oblano kwasem, a następnie zalano kilkoma tonami cementu i zasypano ziemią. Jeszcze tego samego dnia rumuńskie władze ogłosiły, że Codreanu i jego towarzysze zginęli zastrzeleni w czasie próby ucieczki po napadzie nieznanych sprawców na więzienny transport.
Polska prasa najczęściej informowała o śmierci Corneliu Codreanu z rzeczową obojętnością. Jednym z tytułów, który opłakiwał śmierć przywódcy rumuńskich faszystów, był „ABC - Nowiny Codzienne”, gazeta powiązana z Obozem Narodowo-Radykalnym. Młoda dziennikarka Maria Rutkowska, która kilka lat wcześniej przeprowadzała wywiad z Codreanu, przedstawiała go z nieukrywanym zachwytem. Wspominała jego „piękną twarz, spojrzenie stalowych oczu, łagodny uśmiech dobrego człowieka” oraz charyzmę „fanatyka wierzącego w siłę idei”.
„Śmierć Codreanu jest tragicznym symbolem - pisała dalej - to on przecież i jego potężny ruch reprezentowali sobą prawdziwie odradzającą się Rumunię. Przepaść dzieliła pozostałych Rumunów od młodych, szlachetnych, fanatycznych legionarów. Kto zetknął się z Rumunią w życiu codziennym, nie mógł nie dostrzec, jak wysoko nad innych pod względem moralnym wzrastało w tym kraju środowisko Żelaznej Gwardii”.
„[Codreanu - red.] Był przedstawicielem ruchu idealistycznego - kończyła gorzko. - Dlatego dołożono wszelkich starań, by znikł szybko”.
Czytając słowa Rutkowskiej o „moralnej wyższości” i „szlachetności” Żelaznej Gwardii, nie sposób zachować powagi. Ruch ponosił odpowiedzialność za wiele zamachów terrorystycznych, mordów politycznych, a także pogromów, w których zginęły tysiące Żydów. By zrozumieć fenomen jego popularności, musimy najpierw przybliżyć sytuację społeczno-polityczną w międzywojennej Rumunii.
Ciężkostrawne zwycięstwo
„Rumunia ma tyle szczęścia, że nie potrzebuje polityków” - mówił w 1918 r. o swojej ojczyźnie były premier Petre P. Carp. Wówczas nie sposób było się z nim nie zgodzić. Mimo tego, że w czasie I wojny światowej państwa centralne sprawiły Królestwu Rumunii tęgie lanie, wychodziło ono z konfliktu jako jeden z największych triumfatorów. Francja, „romańska siostra z Zachodu” i tradycyjny sojusznik Bukaresztu, sowicie nagrodziła jego zaangażowanie po stronie ententy kosztem upadłych imperiów. Terytorium naddunajskiego kraju powiększyło się o Siedmiogród, Bukowinę i Besarabię. Zwiększyło powierzchnię ponaddwukrotnie - ze 137 tys. km² do 295 tys. km, a populację z 7 do 18 milionów. Jednak następne lata pokazały, że sukces okazał się dla Rumunii zbyt ciężki do strawienia. Z wielu powodów.
Przede wszystkim „Wielka Rumunia” nie potrafiła sobie ułożyć stosunków z mniejszościami narodowymi, które stanowiły aż około 30 proc. jej ludności. Państwo to powstało jako byt jednolity i scentralizowany, na wzór Francji. Silnie nacjonalistyczni Rumuni traktowali więc Węgrów, Niemców, Ukraińców, Rosjan i Żydów nieufnie, często nie respektując ich praw wynikających z postanowień wersalskich. To rodziło napięcia i konflikty.
Prawdziwą bolączkę władz stanowiła ciemna i biedna rumuńska wieś, którą zamieszkiwało ok. 80 proc. populacji. Charakteryzowały ją wysoka śmiertelność niemowląt (jedna z najwyższych w Europie), analfabetyzm (grubo ponad 50 proc.), rozdrobnienie własności (przeciętne gospodarstwo miało mniej niż 4 ha) i niska produktywność (80 dolarów na mieszkańca wsi w 1938 r.; wówczas w Polsce ten sam wskaźnik wynosił 130 dolarów). Sytuacji chłopów nie poprawiła nawet największa w historii Starego Kontynentu reforma rolna(rozdzielono niemal 6 mln ha ziemi!).
W Rumunii, podobnie jak w II RP, mieszkańcy przeludnionych wsi nie mieli po co migrować do miast. Przemysł, dający pracę raptem 7 proc. mieszkańców kraju, rozwijał się bardzo powoli. Co więcej, należał w 70 proc. do zagranicznych inwestorów, więc tym mocniej uderzył w niego wielki kryzys. Wielu robotników wylądowało na bruku.
Armię bezrobotnych, co było cechą charakterystyczną Rumunii, zasilali obficie absolwenci uczelni wyższych, zwłaszcza kierunków humanistycznych, np. prawa. Tamtejsze uczelnie „produkowały” ich dużo za dużo w stosunku do poziomu rozwoju gospodarki i potrzeb administracji państwowej. W 1936 r. liczbę bezrobotnych absolwentów szacowano na ok. 20 tysięcy. To z ich szeregów rekrutowała się większość członków ruchów radykalnych, w tym Żelaznej Gwardii.
Rumuński system polityczny nie mógł ani rozładować tych buzujących frustracji i konfliktów, ani podołać wyzwaniom modernizacyjnym. Monarchia konstytucyjna, po rozszerzeniu praw wyborczych na wszystkich mężczyzn na początku lat 20., stawała się coraz bardziej niestabilna. Kolejne gabinety, aż do 1937 r. zdominowane przez Partię Liberalną, zmieniały się co kilka miesięcy. W ciągu dekady, na przełomie lat 20. i 30., było ich aż 25. Sporą odpowiedzialność za ten stan rzeczy ponosił król Karol II, który rządził od 1930 r. Żądny władzy absolutnej, spychał kraj w stronę autorytaryzmu.
Opisany wyżej permanentny kryzys gospodarczy i polityczny stanowił świetną pożywkę dla wszelkiej maści ruchów radykalnych. Potrzeba było wodza, który dopieści ego „zgnębionego” narodu, wskaże winnych krzywd i da nadzieję na lepsze jutro. Tym kimś był Corneliu Codreanu Zelea.
Albo my, albo Żydzi
Corneliu Codreanu przyszedł na świat 13 września 1899 r. w miasteczku Huși na północnym wschodzie Rumunii. Jak to na terenach pogranicznych bywa, pochodził z rodziny mieszanej etnicznie. Pierwotnie miał na nazwisko Zieliński, po ojcu, - nauczycielu o polsko-mołdawskich korzeniach (później, pod presją władz, rodzina musiała je zmienić na zrumunizowane Zelea). Jego matka była Niemką, potomkinią osadników z Bawarii. Sam Corneliu czuł się Rumunem. Marzył o walce za ojczyznę już w czasie I wojny światowej, ale nie przyjęto go do armii ze względu na młody wiek.
W 1919 r. Codreanu przeniósł się do Jass, gdzie rozpoczął studia prawnicze na miejscowym uniwersytecie. Tutaj zaangażował się w politykę.
W tym okresie nasiliła się aktywność komunistów w Rumunii. Dochodziło do zamachów bombowych na członków rządu. Wzmagał się strach przed rewolucją, którą dopiero co stłumiono u sąsiadów, na Węgrzech. Młodzieniec nie chciał, by to samo powtórzyło się w jego ojczyźnie. Dlatego też razem z grupą kolegów rozbijał wiece sympatyków bolszewii i zwalczał wszelkie przejawy ich aktywności.
Wówczas także Codreanu poznaje swojego „duchowego mistrza”, prof. Alexandru Cuzę, wykładowcę ekonomii na uniwersytecie w Jassach. Ten należał do zagorzałych rumuńskich nacjonalistów i antysemitów. W jednym z jego pism z końca XIX wieku czytamy:
„Żydzi jako obcy rasowo, czyli wyposażeni w określone cechy fizyczne i moralne, i tak skonstruowani, że są trwale niezdolni do asymilacji, dążą do zajęcia naszego miejsca na ziemiach rumuńskich. Tutaj nie chodzi o chwilową inwazję, ale o prawdziwy podbój, o walkę na śmierć i życie pomiędzy dwoma odmiennymi narodami, spośród których jeden, żydowski, unicestwia drugi, rumuński”.
Cuza domagał się „natychmiastowego usunięcia żydostwa z każdej możliwej dziedziny i osiedlenia go na terenach, gdzie mogłoby rozwijać swoją kulturę”. Codreanu absolutnie podzielał jego poglądy w tej kwestii (zaznaczmy, że nie byli odosobnieni; antysemityzm bardziej łączył rumuńskie elity niż dzielił). Stąd też w marcu 1923 r., gdy powrócił z rocznych studiów w Berlinie i Jenie, założył razem z nim partię - Chrześcijańsko-Narodową Ligę Obrony (rum. LANC). Ugrupowanie bezskutecznie protestowało przeciwko nadaniu przeszło 700 tys. rumuńskich Żydów pełni praw obywatelskich, a potem przeprowadziło m.in. pogromowy rajd w getcie w Jassach.
Drogi obu panów szybko się jednak rozeszły. Codreanu chciał stworzyć rewolucyjny ruch faszystowski z silną formacją paramilitarną. Wiosną 1924 r. powołał do życia Bractwo Krzyża. Zaczął nawet wznosić pod Jassami jego siedzibę. Pewnego dnia na miejscu zjawiła się policja. Z rozkazu prefekta Constantina Manciu młodych ludzi aresztowano. Przez kilka dni byli bici i poniżani na komisariacie. Wypuszczono ich dopiero po osobistej interwencji prof. Cuzy. Ofiary brutalności funkcjonariuszy nie pozwoliły, by sprawa uszła prefektowi płazem. Oskarżyły go o nadużycie władzy. 24 maja, w czasie pierwszego dnia rozprawy przed sądem w Jassach, Codreanu po gniewnej wymianie zdań z Manciu zastrzelił go. I tak został wywindowany na szczyty popularności. O jego wyczynie pisała prasa w całym kraju. Mord przedstawiano jako akt bohaterskiego sprzeciwu wobec niesprawiedliwości. Tak też oceniała ten czyn opinia publiczna. Policją bowiem gardzono, postrzegając ją jako skorumpowaną i nieudolną.
Mimo zabiegów władz rządowych, Codreanu nie został skazany za morderstwo. Przy aplauzie publiczności uniewinnił go sąd w Turnu Severin. Cała ława przysięgłych, na znak solidarności z podsądnym, miała tego dnia wpięte w ubrania swastyki - symbol LANC.
I tak Codreanu wkroczył do wielkiej polityki z dymiącym pistoletem. Potem posługiwał się nim nader często, choć już nie osobiście.
Zbawiciel Rumunii
W 1926 r. Codreanu po raz pierwszy wystartował w wyborach parlamentarnych. Nie udało mu się zdobyć mandatu. Widocznie pierwsza fala jego popularności zdążyła już opaść. I wtedy, jak mówił potem, miał wizję, w której archanioł Michał powiedział mu, iż został wybrany na przyszłego zbawiciela Rumunii. To miało go pchnąć do utworzenia w listopadzie 1927 r. Legionu Archanioła Michała, znanego później pod nazwą Żelazna Gwardia.
Legion otaczała mistyczna i mroczna aura. Przyjął on postać ezoterycznego spisku („braterstwa krzyża”). Podstawowymi komórkami konspiracyjnej sieci ruchu były gniazda podlegające bezpośrednio kierownictwu organizacji. Każdy nowy działacz przechodził osobliwy niehigieniczny rytuał. Musiał „wymienić się” krwią z naciętych kciuków ze „starą gwardią”, a także spisać, używając posoki jako atramentu, przysięgę na wierność Kapitanowi, jak tytułowano Codreanu. Ruch przyciąga, oprócz studentów i bezrobotnych absolwentów, środowiska małomieszczańskie: nauczycieli, księży prawosławnych, adwokatów, oficerów, na ogół wywodzących się ze społecznych nizin.
Ideologia ruchu opierała się na całkowitym odrzuceniu zachodnich wzorców, które dotychczas próbowała implementować nad Dunajem rumuńska elita. Demokrację i liberalizm traktowano jako „żydowskie wynalazki niszczące Rumunię”. Kapitan, traktowany przez działaczy Legionu bardziej niczym prorok-mistyk niż polityczny wódz, wskazywał, że sposobów na odrodzenie kraju należy poszukiwać w rodzimej pastersko-rolniczej tradycji, a przede wszystkim w religii prawosławnej. Na zewnątrz swoje przywiązanie do korzeni gwardziści manifestowali, nosząc ludowe stroje oraz amulety z ziemią pól bitewnych. Wewnątrz, jak pisał historyk Leon Volovici, „rytuały mistyczne, kult śmierci i ofiary, surowej dyscypliny i kary, oraz mit Kapitana służyły tworzeniu wzorcowego »nowego« człowieka” - Legionisty przygotowującego „zmartwych-wstanie narodu rumuńskiego”. Nastąpiłoby ono, jak zapowiadał Codreanu, po utworzeniu chrześcijańskiego państwa, w którym „istniałaby pełna zgodność woli przywódcy z wolą narodu (słowa „dyktatura” starannie pomijano), stan doznawanego przez wszystkich olśnienia właściwy wielkim doznaniom religijnym”.
W „pojednanej z Bogiem” Rumunii Kapitan nie widział miejsca dla Żydów. W odróżnieniu od ruchów faszystowskich w innych krajach Europy, propagandowe pieśni i publikacje legionowe nie wyszydzały ich, nie ukazywały jako niższej rasy. Przydawały im raczej diaboliczne cechy. Żydzi przybierali w nich postać „Antychrysta, smoka pijącego rumuńską krew i zatruwającego dusze”. Pozbycie się ich z kraju Codreanu traktował jako „historyczną misję swojego pokolenia”. Zwycięstwo w „świętej wojnie” z „judejskim spiskiem” uważał za pierwszy krok na drodze do „narodowego zmartwych-wstania”. Dlatego też podstawowymi hasłami legionistów było wprowadzenie dla Żydów „numerus clausus” na uniwersytetach oraz unieważnienie ustaw przyznających im prawa obywatelskie.
Żelazna Gwardia prowadziła „świętą wojnę” nie tylko z Żydami, ale także ze wszystkimi osobami uznanymi za „zdrajców”, czyli głównie z politykami, których uznała za „żydowskich sługusów” lub „szkodników” hołdujących „brudnym ideałom” demokracji i liberalizmu.
Przyjęta przez Legionistów logika krucjaty nie przewidywała stosowania półśrodków. Dlatego też ich podstawowym narzędziem walki politycznej był terroryzm. Fanatyczne szwadrony śmierci Kapitana mordują w toku międzywojnia wielu „nieprawomyślnych” polityków, urzędników państwowych i funkcjonariuszy. Z ich rąk giną m.in. premierzy Ion Duca (1933 r.) i Armand Călinescu (1939 r.), którzy „ośmielili się” otwarcie sprzeciwiać Gwardii.
Oczywiście państwo nie pozostaje bierne wobec agresji. Setki Legionistów trafiają do więzień, gdzie są torturowani i często mordowani. Dla swoich braci stają się wówczas otaczanymi kultem męczennikami.
U szczytu
Wielki kryzys tylko nasila frustrację rumuńskiego społeczeństwa. Ludzie zostają zepchnięci w skrajną nędzę. Bezrobocie sięga 35 proc. Mieszanka legionowego populizmu i terroryzmu trafia na coraz bardziej podatny grunt. Zabójstwa skompromitowanych urzędników i funkcjonariuszy, pogromy „żydowskich krwiopijców” w miastach, kampanie charytatywne na rzecz biednych coraz mocniej podbijają popularność Legionistów. Szeregi ruchu, który okresowo bywa delegalizowany, rosną z 50 tys. członków w 1935 r. do około 700 tys. dwa lata później. Wśród jego sympatyków znajdują się czołowi intelektualiści młodego pokolenia, jak Mircea Eliade, Emil Cioran i Eugene Ionesco. Legionistów wspierają sojusznicy z zagranicy, jak rządy Niemiec czy Włoch. Dostojnicy z tych i innych faszystowskich krajów zjawiają się tłumnie w Bukareszcie na pogrzebie dwóch przywódców Gwardii, Iona Moty i Vasile Marina, którzy polegli „bohaterską śmiercią” na „krucjacie przeciwko komunistom” w Hiszpanii w styczniu 1937 r.
W grudniu 1937 r. Żelazna Gwardia jest u szczytu powodzenia. Jako partia „Wszystko dla ojczyzny” w wyborach parlamentarnych zdobywa 15,8 proc. głosów, uzyskując 66 mandatów. Staje się trzecią siłą polityczną w kraju. I wtedy zaczynają się jej kłopoty.
Upadek
W lutym 1938 r. król Karol II objął dyktatorskie rządy. Postanowił ukrócić poczynania rozzuchwalonych Legionistów. W kwietniu aresztowano Codreanu. Gdy w listopadzie Gwardia zabiła przyjaciela ówczesnego szefa MSW, monarcha wydał rozkaz zamordowania Kapitana i jego towarzyszy. Nastąpiło to w przybliżonych na wstępie okolicznościach. Ruch zszedł do podziemia.
Potem Żelazna Gwardia, na której czele stanął Horia Sima, miała swoje „pięć minut” w czasie dyktatorskich rządów marszałka Iona Antonescu. Sima stał na czele podporządkowanego mu gabinetu od września 1940 r. Chciał jednak pełni władzy. W styczniu 1941 r. Gwardziści wystąpili przeciwko dyktatorowi. W Bukareszcie przez kilka dni toczyła się wojna domowa, której ofiarami byli głównie Żydzi. W tamtejszej rytualnej rzeźni, jak podawał zszokowany amerykański dyplomata, wychowankowie Kapitana wieszali ich na hakach i obdzierali żywcem ze skóry. Ostatecznie Legioniści przegrali walkę z siłami marszałka. Tysiące z nich trafiło do więzień. Ostatni raz Antonescu użył Żelaznej Gwardii pod koniec czerwca 1941 r. Wypuszczeni na wolność i uzbrojeni gwardziści wzięli udział w masakrze 13 tys. Żydów w Jassach.
Tak możemy zamknąć prezentację dokonań ludzi, których „moralną wyższość” zachwalała oenerowska prasa.