Człowiek, który wykonywał wyroki śmierci

Piotr Samolewicz
Stefan Dąmbski w zachodniej strefie okupacyjnej w Niemczech, 1947 r.
Stefan Dąmbski w zachodniej strefie okupacyjnej w Niemczech, 1947 r. Archiwum rodzinne
"Będąc specjalistą od likwidacji ludzi, wykonywałem polecone mi wyroki bez emocji, ze stoickim spokojem, ciesząc się, że jestem potrzebny" - wyznaje Stefan Dąmbski, nieżyjący żołnierz AK

Opublikowane w książce "Egzekutor" wspomnienia bojowca, który działał na terenie od Rzeszowa po Bachórz i Brzozów, wywołują szok. Zwłaszcza u ludzi, którzy wychowali się na książkach o AK wydawanych w PRL i później. Wcześniejsze publikacje miały albo naukowy charakter, jak książki Cezarego Chlebowskiego, albo jeśli były wspomnieniami, to nader oszczędnymi w detale i emocje.

Oto zdanie z książki napisanej przez oficera Kedywu Komendy Głównej AK Aleksandra Kunickiego pt. "Cichy front" (Warszawa, 1968) z rozdziału o zamachu na urzędnika warszawskiego Arbeitsamtu: "(...) "Eletryk" nie wyjął pistoletu i nie strzelił, lecz gnany jakąś przemożną pasją, przebiegł przez jezdnię (...) i z gołymi rękami rzucił się na Niemca." I tyle, ani słowa wyjaśnienia dlaczego "Elektryk" postąpił tak a nie inaczej. Skąd u niego ta "przemożna pasja"?

Natomiast Dąmbski nie szczędzi szczegółów. Tak np. opisuje wyrok wykonany na niejakiej Jadzi Pierożance, mieszkance Harty, za to że wydała Niemcom swego narzeczonego, AK-owca:

"Celuję prosto w głowę. Jest księżycowa noc. Widzę to piękne ciało przed sobą i w ostatniej chwili odczuwam pewnego rodzaju żal. Zniżyłem lufę i równocześnie pociągnąłem za spust. Byle nie w głowę - pomyślałem - jak ona będzie wyglądać w trumnie. Długa seria... i koniec wszystkiego! Jadzia Pierożanka przestała istnieć. I dlaczego? Było to pytanie, które dręczyło mnie później tygodniami.".

Z ziemiańskiej rodziny

Kim był autor tych wynurzeń? Urodził się w 1925 r. w Nosówce w rodzinie ziemiańskiej. Do AK wstąpił jako 16-latek. Najpierw służył w oddziale "Józefa", dowódcy placówki AK w Hyżnem, później w 14 Pułku Ułanów jazłowieckich AK pod dowództwem majora "Draży". Wyznaje, że pod koniec wojny uczestniczył na Dynowszczyźnie w akcji odwetowej na Ukraińcach, potem wykonywał wyroki na funkcjonariuszach UB i milicji.

Po dokonaniu zamachu na komunistę Dobruckiego i starostę w Brzozowie uciekł na Zachód. Osiadł w USA. Pod koniec życia zaczął spisywać wspomnienia. Nie dokończył ich. Samotny i chory na raka popełnił samobójstwo 13 stycznia 1993 r. w Miami.

Powrót do przeszłości

Z prawie stustronicowego zapisu wyłania się intrygujący portret byłego akowskiego "pistoleta", czyli egzekutora, jak sam siebie nazywa Dąmbski. Z jednej strony chwali się, że był specjalistą od likwidacji ludzi. W tych fragmentach nietrudno dostrzec, że nie pogodzony z życiem (dwukrotnie rozwiedziony) próbuje odzyskać siebie jako pełnego witalnych sił młodzieńca. I taka właśnie postać widnieje na zdjęciach zamieszczonych w książce: uśmiechnięty chłopiec sprzed wojny i młody człowiek w mundurze po wojnie.

Z drugiej zaś strony Dąmbski ma wyrzuty sumienia. Zawadiaka przemienia się w cynika. Bez skrupułów opisuje swoje wyczyny. Na przykład gdy uśmiercił śpiącego "Sowieczyka", czyli radzieckiego sierżanta, wbijając mu kolbą karabinu gwóźdź między oczy. A na końcu wyznaje: "doszedłem do tego zwierzęcego stadium głównie przez moje wychowanie w młodych latach - w atmosferze do przesady patriotycznej".

Dąmbski istniał

Wspomnienia Dąmbskiego są tak emocjonujące, że rodzą się pytania o wiarygodność autora. Znawca dziejów AK na Rzeszowszczyźnie, dr hab. Grzegorz Ostasz, prof. Politechniki Rzeszowskiej, a zarazem konsultant naukowy "Egzekutora" nie ma wątpliwości, że Dąmbski faktycznie był "pistoletem" działającym na terenie południowej części rzeszowskiego obwodu AK.

- Są dokumenty akowskie i ubeckie powojenne, potwierdzające tożsamość Dąmbskiego - mówi historyk. - Zachowały się też wzmianki o Dąmbskim w polskich archiwach londyńskich. Szukałem zapisków o ludziach, którzy po zakończeniu okupacji działali jeszcze w podziemiu i Dąmbski w nich występuje. Zapiski potwierdzają, że uczestniczył w zamachu w Brzozowie.

Źródła potwierdzają też opisane przez Dąmbskiego zdarzenia, zgadza się wiele nazwisk osób likwidowanych, czy fakt wydawania wyroków.

Ale dr Ostasz nie jest bezkrytyczny wobec tych wspomnień. Przyznaje, że przyjęcie Dąmbskiego do AK, gdy rzekomo w pojedynkę zabił swego przyjaciela posądzonego o zdradę, przypomina inicjację do gangu, a nie do armii. - Nie mogę zapewnić, że Dąmbski czasami nie myli się, że nie fantazjuje.

Strzał w tył głowy?

Historyk powątpiewa też w tak dużą liczbę wyroków śmierci, wykonanych przez Dąmbskiego. Nie wie też, czy faktycznie, jak opisuje to egzekutor, wyroki wykonywano strzałem w tył głowy. - Rozmawiałem z co najmniej czterema osobami, które uczestniczyły w tego rodzaju akcjach - mówi dr Ostasz. - Podawali różne wersje.

Na pewno było coś takiego, jak cicha likwidacja, bez użycia broni. Trzeba sobie wyobrazić, jak była wykonywana - czy gołymi rękami, czy bagnetem. Nie wiem, czy lepiej jest komuś patrzeć w twarz, gdy się go zabija, i czytać mu sentencję wyroku, czy lepiej uśmiercić strzałem w tył głowy, który może być porównywany z Katyniem.

Historyk podkreśla, że w dziejach AK dochodziło do wielu wydarzeń, o których głośno się nie mówi. Takie zdarzenie miało miejsce w Mielcu na przełomie 1943 i 44 roku, kiedy egzekutorzy zlikwidowali komendę obwodu, czyli swoich szefów, bo było przypuszczenie, że mogli dopuścić się działań kryminalnych. Zlikwidowano wówczas trzech oficerów, w tym komendanta obwodu i ciężarną żonę jednego z nich.

Kowbojem nie był

Westernowa brawura Dąmbskiego rodzi podejrzenia, że nie był kontrolowany przez dowódców. - Nie ma mowy, by był kowbojem. Na pewno był kontrolowany przez dowództwo po tych akcjach, na pewno musiał zdawać sprawozdanie - stwierdza dr Ostasz. W sumie dla rzeszowskiego historyka Dąmbski był "egocentrykiem o sadystycznych skłonnościach".

W prawdopodobieństwo relacji Dabskiego jest skłonny wierzyć inny znawca dziejów AK na Rzeszowszczyźnie, Piotr Szopa z rzeszowskiego IPN, autor m.in. pracy "Armia Krajowa w Strzyżowskiem". Książkę Dąmbskiego określa on mianem "źródła historycznego subiektywnego". Zwraca uwagę, że Dąmbski mówi dużo o podziemiu, ale nie wszystko.

- Nie opowiada o tym, jak wyglądało jego życie, jakie były problemy dnia codziennego, jak był szkolony, jakie miał inne zajęcia bojowe. Koncentruje się tylko na wykonywanych wyrokach, co świadczyłoby o tym, że pod koniec życia faktycznie targały nim wyrzuty sumienia.

"Chore majaczenia"

Wspomnienia Dąmbskiego wzburzyły środowiskiem kombatanckim. Stanisław Kostka-Dąbrowa książki nie czytał, zna tylko fragmenty opublikowane w periodyku "Karta". W okresie, o jakim pisze autor, pełnił odpowiedzialną funkcję w komendzie Podokręgu AK Rzeszów, potem - od grudnia 1944 roku - pod nowym ps. "Dzierżyński", był oficerem dywersji w przemyskiej komendzie Obwodu AK-Nie-DSZ.

Jego zdaniem opowieści Dąmbskiego to "chore majaczenia". Nie wierzy, że tam, gdzie jakoby grasował "żądny krwi egzekutor", nie obowiązywały stosowane wszędzie zasady dbałości o honor polskiego żołnierza. - Funkcjonowały konspiracyjne sądy cywile i wojskowe, obowiązywały wyroki określone jednoznaczną procedurą - podkreśla były akowiec. - Przecież nie można było zabijać na zasadzie własnych fantazji, dając przy tym upust swym sadystycznym instynktom.

PIOTR SAMOLEWICZ, Nowiny

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia