Jest 14 lutego 1909 r. W niewielkim pensjonacie przy via Frattina w Rzymie, dosłownie kilka kroków od słynnego placu Hiszpańskiego, zatrzymuje się trzech młodych mężczyzn. Już z daleka, po ubraniach i aparycji „ludzi północy”, można mniemać, że to obcokrajowcy. Na nocleg wynajmują niewielki pokoik na poddaszu. Wieczorem dochodzi tam do zbrodni…
Gdy siedzą we trzech przy stole, racząc się winem, nagle jeden z nich pada nieprzytomny. Jego dwaj towarzysze zachowują się, jakby się tego właśnie spodziewali… Jeden z nich wyjmuje nóż i „dla pewności”, wprawnym ruchem speca od brudnej roboty, zadaje leżącemu mężczyźnie kilka ciosów. Potem obaj zaczynają przeszukiwać ubranie swojej ofiary. Znalezione dokumenty i wszelkie rzeczy osobiste denata pakują do walizki. Potem biorą ciało za ręce i nogi, a następnie przenoszą do wielkiej drewnianej skrzyni. Upychają je z wielkim trudem, aż wreszcie udaje im się zamknąć wieko. Oddychają z ulgą. Po chwili szepczą coś między sobą. Wreszcie zabierają wszystkie bagaże, zamykają drzwi pokoju na klucz i znikają w mroku nocy.
Zbrodnia wyszła na jaw dopiero po trzech tygodniach. Gazety w całej Europie rozpisywały się o tajemniczym „trupie w skrzyni”. Makabryczne zdjęcie niezidentyfikowanej ofiary publikowano w wielu czasopismach, w nadziei, że ktoś je rozpozna. Wszystko na nic. Jednakże włoska policja wykonała kawał solidnej detektywistycznej roboty. Naszywki na ubraniu ofiary doprowadziły trop śledztwa do Krakowa. Tam poszło im już szybko. W efekcie ustalili, że zmarły nazywał się Edmund Tarantowicz i pod pseudonimem Albin działał w bojówce Polskiej Partii Socjalistycznej. O dokonanie morderstwa w Rzymie, całkiem słusznie, oskarżono jego kolegów z organizacji.
Dlaczego Edmund Tarantowicz został zlikwidowany? Zanim przejdziemy do stawiania hipotez, przyjrzyjmy się faktom.
Zdrada
Tarantowicz należał do czołowych bojowców rewolucyjnej organizacji Józefa Piłsudskiego w Królestwie Polskim. Był człowiekiem nieustraszonym, od 1906 r. mocno zaangażowanym w pracę dla sprawy. Działał w Lublinie, a potem w Warszawie. Potem był instruktorem Organizacji Bojowej, m.in. w Płocku, Radomiu i Częstochowie. Często uczestniczył w akcjach terrorystycznych PPS na pierwszej linii, nieraz odznaczając się niezwykłą odwagą. Znał osobiście „Ziuka” (pseudonim Piłsudskiego). Ufano mu. Został włączony w przygotowania do wielkiego skoku na pociąg z pieniędzmi, który nastąpił potem pod Bezdanami. „Albin” miał zdobyć konieczny do przeprowadzenia akcji dynamit i dowodzić jedną z „szóstek” bojowców szturmujących pociąg. Jednak do feralnego 25 kwietnia 1908 r. wciąż nie znał terminu i miejsca jej rozpoczęcia. Wtedy właśnie na stacji kolejowej w Ostrowcu wdał się w strzelaninę z żandarmami. Padł ranny. Jego towarzyszowi, Edwardowi Gibalskiemu, szczęśliwie udało się zbiec. Niestety w biegu zgubił paszport, wystawiony na fałszywe nazwisko, który był meldowany w Wilnie.
Pojmanego Tarantowicza poddano w czasie śledztwa bestialskim torturom. Przemoc i ból spowodowały u niego załamanie psychiczne. Zaczął sypać. Wydał carskiej ochranie co najmniej 70 działaczy PPS i OB z terenu Królestwa Polskiego. Udzielił rosyjskim agentom wielu informacji o Józefie Piłsudskim. Wreszcie, co najważniejsze, doniósł im o zaawansowanych planach PPS dotyczących skoku na pociąg pocztowy. Ochrana mogła wywnioskować, czego „Albin” już nie mógł im powiedzieć, że skok może nastąpić w okolicach Wilna. Na to wskazywał im zgubiony przez Gibalskiego paszport. Jak pokazała przyszłość, rosyjscy agenci nie zrobili żadnego użytku z tych cennych informacji. Dlaczego nie aresztowali „bandytów”, choć mieli ich niemal na widelcu?
Napad
Po „wsypie” Tarantowicza bojowcy PPS domagali się od Piłsudskiego przerwania przygotowań do napadu na pociąg. Ochrana już mogła być na ich tropie - miała ku temu wszelkie dane. Tego wymagały podstawowe zasady konspiracji i bezpieczeństwa. Jednak „Ziuk” z niezłomnym uporem dążył do przeprowadzenia akcji.
I tak 26 września 1908 r. na stacji w Bezdanach członkowie OB PPS napadli na pociąg pocztowy wiozący pieniądze w kierunku Petersburga. Eksplodowały bomby. W czasie strzelaniny, która się wywiązała, padło trupem kilku żołnierzy rosyjskich. Wreszcie bojowcy włamali się do wagonu pocztowego i zrabowali całą znajdującą się w nim gotówkę - przeszło 200 tys. rubli. Po czym, bez strat własnych, wycofali się i rozeszli w różnych kierunkach.
Akcja, która z wielu powodów nie powinna się udać, zakończyła się spektakularnym sukcesem. Cała Europa zobaczyła, do czego zdolna jest PPS. Dla Piłsudskiego było to szczególnie ważne. Dlaczego?
Kryptonim „R”
Przyszły naczelnik państwa wiedział, że ruch socjalistyczny jest zbyt słaby, by prowadzić samodzielną walkę o niepodległość Polski - nie miał ani broni, ani pieniędzy, ani zaplecza. Wywołane przez PPS powstanie zostałoby z łatwością zgniecione przez carat. Swoją szansę „Ziuk” dostrzegał w wojnie pomiędzy zaborcami, której perspektywa stawała się coraz bardziej realna. Niepodległościowe dążenia mógł zrealizować tylko u boku przeciwników Rosji - Niemiec i Austro-Węgier. Postanowił więc przestawić się z pracy partyjnej na ściśle wojskową. Chciał doprowadzić do powstania polskiej siły militarnej, która u boku państw centralnych mogłaby ruszyć do walki z Moskwą. To otwierałoby drogę do wskrzeszenia Polski, najpewniej w związku z monarchią Habsburgów.
Działacze PPS od razu zaczęli prowadzić rozpoznanie możliwości działania na tym odcinku. Już w 1906 r. spotkali się z przedstawicielami austriackich służb (Biuro Ewidencyjne/HK-Stelle), proponując im swoje usługi wywiadowcze i dywersyjne na terenie Rosji, w zamian za pomoc w zdobywaniu broni i tolerowanie ich konspiracyjnej działalności w Galicji. Agenci co prawda byli tą ofertą zainteresowani, ale w wyniku politycznej zawieruchy w Wiedniu do żadnej współpracy nie doszło.
Przełom nastąpił właśnie po wspomnianej głośnej akcji PPS w Bezdanach. Zuchwały napad zwrócił uwagę mjr. Maximiliana Ronge, szefa sekcji wywiadu HK-Stelle, który był wielkim orędownikiem wspierania ruchów odśrodkowych w Rosji. Znów odbyła się seria spotkań Austriaków z przedstawicielami partii. Kluczowe rozmowy prowadził osobiście Ronge z Piłsudskim w grudniu 1908 r. Prawdopodobnie wtedy zawarli nieformalną umowę. Według niej Polacy mieli utworzyć na terenie Rosji sieć wywiadowczo-dywersyjną. W zmian Austriacy zobowiązali się do tolerowania ich działalności niepodległościowej i organizacji paramilitarnych. Biuro Ewidencyjne nazwało tę operację „Kryptonim R”.
Współpraca wkrótce nabrała rumieńców. Dzięki parasolowi ochronnemu austriackich służb niepodległościowy Związek Walki Czynnej, który miał w konspiracji przygotowywać grunt pod budowę polskiej siły zbrojnej, mógł wyjść z podziemia. Na jego podstawie w Galicji utworzono legalnie działające organizacje strzeleckie. Potem to właśnie z nich powstały Legiony i zmieniły bieg historii naszego kraju.
Nie byłoby tego wszystkiego bez spektakularnego sukcesu akcji bezdańskiej, która przekonała Austriaków do współpracy z Piłsudskim. Okoliczności, w jakich do niej doszło, pozostawiają wiele pytań bez odpowiedzi...
Wyrok
Na początku stycznia 1909 r. w krakowskiej siedzibie Komitetu Zagranicznego PPS pojawił się Edmund Tarantowicz. Od razu, w obecności wielu osób, przyznał się do służby w ochranie. Chciał wrócić na łono organizacji i naprawić swoje winy. Tłumaczył, że na współpracę z wrogiem poszedł jedynie po to, by uniknąć bestialskich tortur. Poinformował kolegów, że zbiegł do nich z Rosji, gdy tylko nadarzyła mu się dogodna okazja.
Czy mówił szczerze? Trudno to ocenić. Partyjnej góry to nie interesowało. Z budzącą podejrzenia prędkością uznała „Albina” za zdrajcę. Sąd kapturowy skazał go zaocznie na karę śmierci. Nikt go nawet nie przesłuchał. Od razu założono, że jako wysłannik ochrany przyjechał do centrali PPS, by szpiegować. Wykonanie wyroku zlecono Kazimierzowi Pużakowi ps. Siciński i Henrykowi Minkiewiczowi ps. Fiut.
By przeprowadzić egzekucję, użyto podstępu. Oświadczono Tarantowiczowi, że w uznaniu zasług zostanie zwolniony z odpowiedzialności karnej za współpracę z ochraną. Zaproponowano mu, by dla własnego bezpieczeństwa wyjechał z Europy. „Albin” miał wsiąść na statek do Ameryki w Genui, dokąd mieli go eskortować „Siciński” i „Fiut”. Ostatecznie, jak wiemy, nie dane było Tarantowiczowi tam dojechać. Zamordowano go w rzymskim pensjonacie.
W sprawie wyroku na „Albina” kierownictwo PPS zachowało się dość dziwnie. Nie dano mu szans obrony. Nie przesłuchano go, choćby po to, żeby ustalić źródła innych „przecieków” w partii. Poza tym na ogół w organizacji nie praktykowano zabijania skruszonych agentów ochrany, by nie zniechęcać ich do ujawniania się. W jego przypadku zrobiono wyjątek. Słowem, sprawę prowadzono tak, jakby komuś w kierownictwie PPS zależało, by czym prędzej zamknąć Tarantowiczowi usta. Dlaczego? Kto mógł chcieć jego końca? Komu mogła zagrażać jego wiedza? Historyk Ryszard Świętek w swojej książce „Lodowa ściana” wskazywał na podejrzaną liczbę zbiegów okoliczności, które złożyły się na powodzenie akcji bezdańskiej. Czy właśnie przez nią „Albin” musiał zginąć?
Kto grał ochraną?
Nie wspomnieliśmy tutaj o jeszcze jednym istotnym dla sprawy fakcie. 26 września 1908 r., tuż przed akcją ludzi Piłsudskiego w Bezdanach lub tuż po niej, po tej samej linii kolejowej poruszał się pociąg z rosyjskim carem Mikołajem II, który podróżował z Petersburga do Spały, by tam oddać się przyjemności polowania. Bojowcy mogli więc mówić o niebywałym szczęściu, że wyszli z tej całej awantury z życiem. Na ogół w wypadku podróży cara podejmowano specjalne środki ostrożności. Trasę przejazdu jego pociągu utrzymywano w tajemnicy. Pieczołowicie sprawdzano, czy tory nie są zaminowane. Przy trasie przejazdu przechadzały się powiększone patrole żandarmerii. Na wiele godzin przed przejazdem władcy wywiadowcy ochrany obserwowali ważniejsze newralgiczne punkty i stacje. Poza tym jej specjalny oddział chronił całodobowo monarchę i jego rodzinę. Jednak tego dnia, akurat gdy pepeesowcy dokonali na trasie monarszego przejazdu „skoku stulecia”, wszyscy ochroniarze Mikołaja II „przysnęli”. Jak to możliwe?
W czasie śledztwa Edmunda Tarantowicza poddano bestialskim torturom. Przemoc i ból spowodowały u niego załamanie psychiczne. Zaczął sypać. Wydał w ręce carskiej ochrany co najmniej 70 działaczy Polskiej Partii Socjalistycznej
Ta bierność zaskakuje tym bardziej, że ochrana miała przesłanki, by zachować szczególną ostrożność. Dlaczego, mając paszport Gibalskiego i zeznania Tarantowicza, nawet nie podjęła próby udaremnienia bezdańskiej awantury?
Równie podejrzane było zachowanie samego Piłsudskiego we wrześniu 1908 r. Nie porzucił idei napadu, mimo że po wsypie Tarantowicza było to wielce ryzykowne. Osobiście, jak nigdy wcześniej i później, podjął się kierowania akcją bojową pod Wilnem. Mało tego. Ustaloną już datę ataku na pociąg, 19 września, niespodziewanie opóźnił o tydzień - bojowcy dowiedzieli się o tym dopiero w czasie marszu do Bezdan. „Ziuk” zachowywał się, jakby wręcz czekał z ogłoszeniem „godziny zero” na przejazd cara. Ktoś dał mu cynk, by zmienił termin?
„Cuda” wokół Bezdan nie skończyły się na tym. Mimo że skok był spektakularny i o mało co nie zbiegł się w czasie z carską podróżą, ochrana niespecjalnie przykładała się do poszukiwań sprawców. A przecież zwalczanie Piłsudskiego i jego organizacji znajdowało się na szczycie listy jej priorytetów!
Wszystkie te zadziwiające zbiegi okoliczności, nagromadzenie niekonsekwencji rodzą podejrzenia, że sukces akcji PPS pod Wilnem był starannie wyreżyserowanym dramatem. Świętek ostrożnie stawia tezę, że Piłsudski lub któryś z jego najbliższych współpracowników mógł, w celu jego realizacji, nawiązać nieformalny układ z ochraną. Nie jest to wykluczone. Tym bardziej że obie strony wychodziły dobrze na bezdańskiej awanturze. Konspiratorzy zyskiwali uznanie w oczach Austriaków, o które zabiegali, i otwierali sobie nowe perspektywy działania. Natomiast rosyjskie służby za pomocą tej prowokacji potwierdzały konieczność swojego istnienia. Brzmi to nieprawdopodobnie, ale w państwie na wskroś policyjnym, jakim była carska Rosja, takie rzeczy były możliwe. Zaznaczmy, że są to jednak spekulacje - w świetle znanych dokumentów nie jesteśmy w stanie ich potwierdzić.
Czy Edmund Tarantowicz znał tajemnicę obrosłego bohaterską legendą skoku pod Wilnem i dlatego musiał zginąć? Nie możemy tego wykluczyć. Takie wieści z pewnością zniechęciłyby Austriaków do współpracy z Piłsudskim, a wtedy… Spekulować można w nieskończoność.
Rzymska klątwa?
Obaj zabójcy Tarantowicza, Henryk Minkiewicz ps. Fiut i Kazimierz Pużak ps. Siciński, zakończyli życie w sposób tragiczny. Pierwszy, w latach międzywojennych dowódca Korpusu Ochrony Pogranicza, został rozstrzelany w Lesie Katyńskim w 1940 r. Drugi, całe życie oddany działacz PPS, zmarł w więzieniu w Rawiczu w 1950 r. wskutek pęknięcia aorty. Obrażeń doznał na skutek zepchnięcia go ze schodów. Pozbawiony jakiejkolwiek opieki medycznej umierał w męczarniach kilka dni.