Czy to możliwe, by w czasach PRL współpracowali ze sobą biskup, katoliccy politycy, niezależni działacze lokalni, środowiska naukowe i sekretarz PZPR? Brzmi kuriozalnie, ale tak właśnie było! Do tak bezprecedensowych działań, jak na warunki komunistycznej Polski, doszło na terenie Pomorza Zachodniego. Ba, w sejmowych kuluarach mówiło się nawet o „wojnie szczecińsko-enerdowskiej”. Nie bez powodu.
W drugiej połowie lat 80. incydenty na granicy morskiej z Niemiecką Republiką Demokratyczną mogły być naprawdę brzemienne w skutkach. Chociaż ze względu na działalność cenzury niewiele informacji na ten temat nagłaśniała prasa, to zachowały się dokumenty i relacje - mniej lub bardziej wiarygodne, które pozwalają zorientować się w sytuacji. Z pewnością tamte wydarzenia najlepiej pamiętają sami wojskowi z Wojsk Ochrony Pogranicza. Któryś z nich miał po latach wspominać jeden z incydentów podczas spotkania z kolegą przy piwie.
Jest rok 1986, najgorętszy moment sporu. Jednostki NRD zabierają się do przestawiania boi granicznych. Nie byle gdzie, bo wedle relacji chodzi o Odrę, Zalew Szczeciński i Zatokę Pomorską. Sytuacja jest napięta, a Polacy decydują się zainterweniować. Działania spalają na panewce, a odpowiedni meldunek trafia do dowództwa. Pojawia się instrukcja, by postępować zgodnie z regulaminem. Plotka głosi, że w stronę oddziałów NRD wystrzelono nawet salwę. Co dalej? Radiooperator - bo to on rozmawiał z kolegą - stwierdził, że przyszedł zaszyfrowany rozkaz otwarcia koperty z kodami na wypadek wojny.
Żołnierz zarzekał się, że w jego obecności wyjęto odpowiedni klucz z kasy pancernej, wyciągnięto kody wojenne, a dowódca osobiście złamał plombę i wydał książkę z kodami w ręce odpowiedniego oficera. Rezerwiści mieli czekać w pogotowiu, przygotowano nawet ciężki sprzęt. Wojskowi czekali jedynie na rozkaz wymarszu. Ten jednak nigdy nie nadszedł, dlatego cała procedura została wstrzymana. - Potem tłumaczono nam, że to były ćwiczenia mobilizacyjne. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie drobny fakt: w trakcie ćwiczeń stosowano inną procedurę, używano innych kryptonimów - powiedział swojemu kompanowi od kufla wojskowy.
Incydenty na morskiej granicy PRL nie należały wówczas do rzadkości, a konflikt sięga swoimi korzeniami jeszcze ustaleń po zakończeniu drugiej wojny światowej. Jednak bezpośrednia decyzja - jednostronna - należy do rządu NRD i jest datowana na rok 1984. To zgodnie z jej literą od 1 stycznia 1985 r. wschodnioniemieckie wody terytorialne miały się rozszerzyć o 12 mil morskich.
W efekcie przedmiotem władania Berlina wschodniego stały się elementy infrastruktury (tory podejściowe i kotwicowiska) Zespołu Portów Szczecin-Świnoujście, niezbędne do sprawnego działania tych portów. Strona polska nie zaakceptowała samodzielnych działań zachodniego sąsiada, co stworzyło w Zatoce Pomorskiej akwen sporny, arenę niezwykłych, jak na stosunki między państwami oficjalnie braterskimi, a zarazem pełnych dramaturgii wydarzeń z lat 1985-1989
- pisał dr Tomasz Ślepowroński ze szczecińskiego Instytutu Historii i Studiów Międzynarodowych w artykule „NRD kontra PRL”.
Warto podkreślić, że Berlin nie był tak zaborczy choćby względem Danii czy RFN. Tam, gdzie mieściły się wejścia do ich portów, nie odnotowano aż tak wielkich roszczeń jak w stosunku do PRL. Błyskawicznie okazało się, że na celowniku NRD znalazł się morski ruch tranzytowy wschód - zachód, który dotychczas obsługiwali Polacy. W tym celu niemieccy komuniści nie wahali się wydawać rozkazów swojej flocie wojennej, a PRL był zmuszony zbrojnie eskortować statki zmierzające do portu w Szczecinie. Z punktu widzenia PZPR z lat 80. był to twardy orzech do zgryzienia. W końcu istnienie państwa wschodnioniemieckiego należało do jednego z priorytetów polskiej polityki zagranicznej!
Spór o terytorium między NRD a PRL był „niemal pierwszym” publicznym zatargiem tego typu między dwoma państwami bloku komunistycznego. „Biorąc pod uwagę znaczenie portów Pomorza Zachodniego i ich udział w handlu zagranicznym drogą morską, trzeba zauważyć, że zaakceptowanie przez polskie władze decyzji kierownictwa NRD mogło pogorszyć i tak skomplikowane w osiemdziesiątych latach położenie gospodarki PRL” - podnosi dr Ślepowroński, znawca konfliktu.
Od początku sporu władze polskie zabrały się do negocjacji i głośno protestowały. Nie odnosiło to większych skutków. Ambicje i apetyt Berlina rosły w miarę jedzenia. Odkąd w Polsce wprowadzono stan wojenny w 1981 r., a Związek Radziecki sukcesywnie tracił wpływy, NRD chciała zająć pozycję PRL w bloku wschodnim. Naturalnie, nie bez znaczenia pozostawał tu prestiż. Badania w archiwach niemieckich i centralnych archiwach polskich nie pozwalają jednak jednoznacznie stwierdzić, dlaczego Niemcy zdecydowali się na aneksję polskich wód terytorialnych. Wiadomo natomiast, że od początku konflikt tylko przybierał na sile.
Władze wschodnioniemieckie i wschodnioniemiecka marynarka wojenna zaczęły wstrzymywać prace pogłębiarek toru wodnego, co groziło zamuleniem tego toru i brakiem możliwości podejścia do portów w Szczecinie i Świnoujściu statków dalekomorskich o dużej wyporności
- pisał Roman Giertych w tekście „Granica polsko-niemiecka w świetle norm międzynarodowych”. Jednak nie zakończyło się tylko na utrudnianiu prac w okolicach portów.
Przez cztery lata w Zatoce Pomorskiej doszło do około 180 incydentów. Niezależnie od sojuszniczych relacji w ramach Układu Warszawskiego! Pierwsze skrzypce grały enerdowskie patrolowce. Zaczęło się od tego, że nie odpowiadały na salut - normalny zwyczaj na morzach - polskich jachtów. Z czasem sytuacja zaczęła się jednak mocno zaogniać. Polscy marynarze widzieli okręty marynarki wojennej NRD z opuszczoną banderą i zamalowanymi numerami taktycznymi. Takie jednostki dobijały do naszych statków, często powodując zniszczenia, a nawet zagrażając bezpieczeństwu żeglugi. Maskowanie zakończyło się w roku 1987. Warto dodać: wcześniejsza działalność enerdowskich patrolowców odpowiadała definicji piractwa morskiego.
Doktor Ślepowroński zaznacza, że „do prawdziwej eskalacji agresywnych działań okrętów marynarki wojennej NRD doszło w roku 1986”. Takie twierdzenie tylko umacnia relację żołnierza, który wspominał tamten okres przy piwie z kolegą. Jeżeli do przestawiania boi granicznych doliczymy taranowanie polskich jednostek sportowych, to ryzyko rozpoczęcia otwartego konfliktu robi się całkiem realne.
„Podobne akcje miały miejsce wobec statków handlowych zmierzających do Zespołu Portów Szczecin-Świnoujście bądź stojących w oczekiwaniu na odlichtunek [częściowe odładowywanie dużych jednostek - red.] na kotwicowisku nr 3. Począwszy od wiosny 1985 r., enerdowskie patrolowce pływały po spornym akwenie, usiłując nie dopuścić do korzystania z niego przez jednostki zmierzające do Świnoujścia” - pisze w swoim tekście naukowiec z ISHiSM.
A dalej: „Okręty marynarki wojennej NRD podpływały do czekających na wejście do portu jednostek i zdecydowanie domagały się opuszczenia wód terytorialnych NRD. Dotyczyło to statków handlowych różnych bander i mogło utrudnić funkcjonowanie Zespołu Portów Szczecin-Świnoujście oraz powodować wrażenie nielegalnego eksploatowania redy [obszar wodny przeznaczony dla statków oczekujących na wpłynięcie do portu - red.] przez stronę polską”.
- W kuluarach Sejmu osobiście spotykam się z pytaniami typu: co tam na wojnie szczecińsko-enerdowskiej... Trzeba wyraźnie powiedzieć, że nie jest to sprawa szczecińska, jest to sprawa Polski - tak 24 lutego 1989 r. mówił szczeciński poseł PAX-u Jerzy Goliński. Jak widać, sporne rozszerzenie terytorium wód granicznych z 3 do 12 mil morskich budziło emocje aż do samego końca sporu. Jego rozstrzygnięcie było tym trudniejsze, że komunistyczna prasa z uporem maniaka starała się go wyciszyć.
Niebezpieczne incydenty nie mogły jednak pozostać niezauważone przez okolicznych mieszkańców, marynarzy i polityków. I sekretarz PZPR w Szczecinie zwracał się do władz centralnych z memoriałami, ale Warszawa nie patrzyła przychylnym okiem na apele Stanisława Miśkiewicza. Działacz partii podnosił, że „rozgraniczenie nie zabezpiecza podstawowych interesów naszej strony i prowadzi do degradacji gospodarki Pomorza Zachodniego”.
Jego pisma komentował Józef Czyrek, w latach 1980-1982 szef PRL-owskiego MSZ, a później poseł na Sejm PZPR: „Komitet szczeciński nie należał do zwolenników porozumienia i dialogu, reprezentował orientację twardą. Zaostrzał stanowisko w rywalizacji w postawach patriotycznych z tamtejszą opozycją i Kościołem, a na krajowym forum partyjnym atakował władze z pozycji hurrapatriotycznych i skrajnie antyniemieckich”.
Konflikt nabrał jednak mocy do tego stopnia, że w jego nagłośnienie włączyli się m.in. pracownicy Szczecińskiej Pracowni Historii Pomorza Instytutu PAN, Rada Morska czy Szczeciński Klub Katolików. Informacje na temat sporu pojawiały się także w pismach drugiego obiegu. Podobne teksty drukowano już od roku 1986 r. Nie bez znaczenia pozostawały także kazania ordynariusza diecezji szczecińsko--kamieńskiej bp. Kazimierza Majdańskiego.
„Symbolem narastania zainteresowania i zarazem wiedzy społeczeństwa zachodniopomorskiego o konflikcie stało się pismo Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego w Szczecinie z dnia 25 sierpnia 1988 r. do Wojciecha Jaruzelskiego. Zostało zredagowane w porcie szczecińskim, w obecności strajkujących robotników” - czytamy w tekście „NRD kontra PRL”. Wszyscy, jak jeden mąż, czekali na przełom.
Za ocieplenie relacji odpowiada nie kto inny jak Wojciech Jaruzelski. Jeszcze wiosną 1988 r. spotkał się z Erichem Honeckerem, ówczesnym szefem NRD. Po tej rozmowie państwo wschodnioniemieckie wyraźnie zaczęło odpuszczać. „Przełom w stanowisku NRD zarysował się w styczniu 1989 r., gdy Berlin zaczął naciskać na szybkie zawarcie umowy kończącej spór. Władze NRD gotowe były iść na kolejne ustępstwa, a szybkość w prowadzeniu rokowań była wręcz sprzeczna z elementarnymi normami postępowania przy negocjacjach” - uważa dr Ślepowroński. W praktyce enerdowscy politycy zgodzili się na pozostawienie po stronie polskiej lub na morzu otwartym całego toru wodnego oraz wszystkich kotwicowisk.
Jak pisał Giertych, w mediacje włączył się sam Michaił Gorbaczow, który jako uosobienie ZSRR reprezentował lidera Układu Warszawskiego. Przyjechał nawet do Szczecina. Kompromis udało się osiągnąć 22 maja 1989 r. w Berlinie, gdzie podpisano umowę o rozgraniczeniu obszarów morskich w Zatoce Pomorskiej. „Ratyfikacja tej umowy trwała niebywale krótko i już 13 czerwca 1989 r. dokonano wymiany dokumentów ratyfikacyjnych i tym samym umowa weszła w życie” - opisywał adwokat i były minister edukacji narodowej w rządzie PiS.
Dlaczego doszło do przełomu? Co takiego powiedział Jaruzelski, że strona wschodnioniemiecka uległa? Strona PRL-owska była bardzo zadowolona z przebiegu rozwiązania konfliktu i nikt nie zamierzał tego ukrywać. - To była niezwykle korzystna umowa. Uzyskaliśmy wszystko, co chcieliśmy, i to bardzo umiarkowanym kosztem. Prawdę mówiąc, zyskaliśmy o wiele więcej niż NRD - mówił Stanisław Pawlak, w latach 1985-1988 dyrektor Departamentu Prawno-Traktatowego MSZ i przewodniczący polskiej delegacji na rokowania.
Z informacji, które docierały zza kulis rozmów, wynika, że Niemcy nie zgodziliby się na ustępstwa, gdyby do stołu negocjacyjnego usiedli przedstawiciele władz III RP i zjednoczonych Niemiec. Sam Jaruzelski uważał umowę podpisaną na dwa tygodnie przed rozmowami Okrągłego Stołu za swój osobisty sukces.
- Mieliśmy niesamowite szczęście. NRD przyjmowała nasz Okrągły Stół jako ryzykowne ustępstwa polityczne władzy, by wreszcie ustabilizować sytuację. Oni widzieli w tym raczej trik polityczny, bo przecież oddawaliśmy opozycji tylko 35 procent miejsc w Sejmie i wyglądało na to, że wszystko zostanie pod kontrolą partii. Gdyby rozwiązanie konfliktu granicznego tylko trochę się opóźniło, gdyby Honecker zorientował się, ku czemu sprawy naprawdę zmierzają, na pewno nie poszedłby na ustępstwa. Dziś stroną sporu byłyby już zjednoczone Niemcy, nie NRD, z jak najgorszymi tego stanu rzeczy konsekwencjami - oceniał Wojciech Jaruzelski w pracy prof. Marcelego Kosmana „Los generała. Wokół medialnego wizerunku Wojciecha Jaruzelskiego”.
W rozmowie z „Naszą Historią” dr Tomasz Ślepowroński przyznaje, że były przewodniczący Rady Państwa może mieć sporo racji. Diagnoza wojskowego wydaje się tym trafniejsza, że władze w NRD sprawowali twardogłowi komuniści. Podpisanie porozumienia ze wschodnimi Niemcami należałoby więc uznać za polityczny sukces Jaruzelskiego. - NRD była dużo słabsza od RFN, dlatego podpisałbym się pod twierdzeniem, że wynegocjowanie porozumienia między III RP a zjednoczonymi Niemcami byłoby trudniejsze - usłyszeliśmy od Ślepowrońskiego. Naukowiec dodał, że przed pierwszymi częściowo wolnymi wyborami Jaruzelski próbował zapunktować wśród Polaków: - Chciał pokazać się jako obrońca terytoriów polskich nad Bałtykiem.