[Felieton dla Naszej Historii] Marylin Monroe i papież

Wiktor Świetlik
Wiktor Świetlik
Wiktor Świetlik Fot. Materiały własne autora
Ani mi John Fitzgerald Kennedy brat ani swat. Żył dawno. Był prezydentem nie mojego kraju. Nawet gdybym żył w jego czasach to, kto wie, czy nie głosowałbym na republikanina Nixona (choć - o czym dziś się często zapomina - JFK był jednak bardzo wyrazistym antykomunistą). Bez względu jednak na brak więzi duchowej z zabitym 70 lat temu miliarderem-prezydentem, oglądając „Blondynkę” poczułem, że kogoś się krzywdzi.

Film – tu mały spojler – zawiera nie mniej, nie więcej, a sugestię brutalnego, krwawego gwałtu, którego JFK dopuszcza się na Marylin Monroe, czyli właśnie tytułowej „Blondynce”. No cóż, demokrata, nie demokrata, ale biały nadziany facet, w dodatku katolik, jakżeż mógłby tak normalnie z babą. Musi być zboczeńcem, krzywdzicielem kobiet, zakompleksionym kryptogejem. Jak nie wierzycie, przeczytajcie Szczepana Twardocha, który ma tę zaletę, że stara się wbić we wszelkie poprawnościowe trendy przy okazji znakomicie je dekodując. Historycznie, nie ma żadnych przesłanek, że JFK krzywdził lub gwałcił jakieś kobiety. Fakt, że go one lubiły, ale o krzywdzie mówić trudno, wręcz przeciwnie. Zresztą i z główną bohaterką sprawa jest podobna. Co prawda, filmowcy odnoszą się do swojej głównej postaci z niewątpliwą sympatią pomieszaną z litością, to jest ona pokazana jako bezwolna ciapa, w dodatku luksusowa prostytutka. Marylin Monroe miała poważne problemy ze swoim dzieciństwem, sobą i miewała, mówiąc najoględniej, nieustabilizowane życie seksualne. Natomiast nader wiele wskazuje, że była całkiem asertywna i potrafiła swoim życiem kierować. Podobnie nie ma żadnych przesłanek historycznych, że „była wożona” do prezydenta (w filmie dowiaduje się, dokąd jedzie, już po drodze). Zresztą sam romans tak naprawdę pozostaje w sferze przypuszczeń, a jeśli był, to była to typowa akcja po d tytułem – wielka diva i wielki przywódca. To się zawsze przyciągało, czy to za Ludwika XVI czy Juana Perona. Mówiąc krótko, w filmie wszystko zmyślono. Kiedyś reżyser, dziś przyjaciel Putina, Oliver Stone nakręcił film o Kennedym, w którym też zawarł swoje fantasmagorie. Ale tam, chociaż jakieś fakty były podstawą. Rzeczywiście szef FBI Hoover spiskował przeciw Kennedy’emu. Stone stworzył bajkę, dał upust fobiom, ale na podstawie jakichś tam faktów. Zbudował niewiarygodną hipotezę, ale wychodził z prawdziwego gruntu i poprzez nieznane doprowadzał widza do świata swoich zmyśleń i uprzedzeń. „Blondynka” to po prostu opowieść nie tylko ahistoryczna, film ma prawo mieszać prawdę i fikcję, ale kłamliwa, bo przedstawia prawdziwych ludzi zdecydowanie takimi, jakimi nie byli. Przekłamuje fakty. Cóż, dziś ważniejszy jest cel przekazu. Opowieść o uprzedmiotowieniu kobiety i tym podobne, a pod nie można podstawić dowolnych ludzi i zmyślić wydarzenia. Filmowa Marylin Monroe ma tyle wspólnego z oryginałem, że była blondynką, choć Norma Jeane, czyli wcześniejsza Marylin, już nią nie była, blond kolor zapewniała farba. W sumie, można by i to przebaczyć naszym czasom. „Blondynka” – pomimo „Złotej Maliny” - to film nierówny. Momentami okropnie naiwny, infantylny, momentami poruszający, nieźle nakręcony. Czasem zresztą zaskakująco niepoprawny. Pokazanie aborcji Normy (skądinąd wątpliwie, by tak ją naprawdę przeżywała) to nie jest opowieść pod tytułem: płód to nie człowiek. Problem drzemie jednak w tym, że dziś fikcję i prawdę lekką ręką się miesza. Już natrafiłem na artykuły, gdzie „Blondynkę” traktuje się jako przyczynek do prawdziwej biografii. Problem w tym też, że wszyscy jesteśmy traktowani, jako takie przysłowiowe blondynki przez ludzi, którzy udają, że nie zajmują się fikcją, a prawdą. Nie w dalekim Hollywood, a w Warszawie, Krakowie, także Amsterdamie. I tu docieramy do drugiej części tytułu, który dałem temu felietonowi.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia