Gang przedwojennych kłusowników. Strzelali nie tylko do zwierząt

Andrzej Gurba
Archiwalne zdjęcie przedstawiające Franciszka Tokarskiego, zabitego przez kłusowników
Archiwalne zdjęcie przedstawiające Franciszka Tokarskiego, zabitego przez kłusowników fot. archiwum Zbigniewa Talewskiego
Polując na zwierzynę, nie wahali się zabijać tych, którzy jej strzegli. Oni byli okrutni, ale i prawo się z nimi nie patyczkowało. Wyroki śmierci za kłusowanie nie były rzadkie.

23 maja 1935 roku sześciu młodych mieszkańców Upiłki (gm. Lipnica w powiecie bytowskim) i mieszkaniec Chojnic umówili się na kolejne nielegalne polowanie w leśnictwie Kobyle Góry. Banda od dłuższego czasu siała postrach w tej okolicy. Dochodziło do potyczek przy użyciu broni palnej, m.in. z leśnikami, ale nikt nie zginął. W tym dniu stało się inaczej…

Strażnik dostał kilka kul

Cytujemy za „Dziennikiem Bydgoskim” z 1935 roku (pisownia oryginalna):
„W południe zebrali się „strzelcy” i naganiacze w umówionem miejscu, poczem udali się na polowanie. Po 2 godzinach chodzenia po lesie, napotkali bandyci stado jeleni, które jednak spłoszyli. Postanowiono tedy zmienić teren polowania, udając się w kierunku granicy państwa (z Niemcami - dop. redakcji). Obawiano się zetknięcia ze strażą graniczną, dla zbadania więc terenu bandyci wysłali naganiacza, 17-letniego Albina T. z Upiłki. Obawy kłusowników ziściły się. Wysłany naganiacz przytrzymany został przez strażnika Franciszka Tokarskiego, który kazał ujętemu klęczeć, sam zaś rozglądał się w terenie, spodziewał się bowiem nadejścia reszty bandy. Tak też się stało. Kłusownicy zorientowali się, że naganiacz został ujęty. Brat ujętego, Bernard T., namówił towarzyszy, by pomogli mu „małego odbić.”

Doszło do wymiany ognia. Franciszek Tokarski otrzymał kilku kul, w tym prosto w serce. Jego ciało znalazł później inny strażnik graniczny. Sprawców w miarę szybko zatrzymano. Proces toczył się przez kilka miesięcy, łącznie z apelacją. Okazało się, że kilku z zatrzymanych ma na swoim sumieniu także postrzelenie leśniczego Marcina Stormanna ze Starego Mostu (gm. Lipnica).

Matki skazanych mdlały

23-letniego murarza Jana B. z Chojnic i 23-letniego robotnika Bernarda T. z Upiłki skazano na karę śmierci przez powieszenie. 31-letni robotnik Florian Sz. z Upiłki dostał pięć lat więzienia. 27-letni czeladnik stolarski Franciszek S-B. został skazany na dziewięć miesięcy więzienia. Pozostali oskarżeni otrzymali po kilka miesięcy aresztu za kłusownictwo.

„Dla oskarżonych, którzy zostali skazani za karę śmierci, życie ludzkie nie przedstawiało żadnej wartości, a najwyżej tyle, ile zwierzyna, na którą polowali” - cytowano sędziego w „Dzienniku Bydgoskim”.

Dziennikarz relacjonujący proces opisywał, że po ogłoszeniu wyroku w sali rozległ się głośny płacz, a skazani zupełnie się załamali. Ich matki, staruszki, mdlały, a brat T. rwał sobie włosy z głowy i bił nią w ścianę z rozpaczy.

Janowi B. w apelacji wyrok śmierci zamieniono na dożywocie. Bernard T. ostatecznie też uniknął stryczka.

Ty wiesz, ja wiem, ale cicho sza

W przedwojennej Polsce były leśne rewiry, gdzie kłusownicy niepodzielnie rządzili. Zastraszali leśników. Nie wahali się strzelać do nich, strażników czy policjantów. Ich rodziny, sąsiedzi o tym wiedzieli. Zwykle nie reagowali. Dlaczego?

Remigiusz Kasprzycki z Instytutu Nauk o Bezpieczeństwie Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie opublikował w 2019 r. pracę „Kłusownictwo w Drugiej Rzeczypospolitej”. Jego zdaniem brak skutecznej walki z kłusownictwem wynikał nie tylko ze słabości dopiero co odrodzonego państwa, ale również ze społecznego przyzwolenia na ten proceder.

„Źródeł tej słabości należy szukać w społecznym bagatelizowaniu tego zjawiska, niechlubnej tradycji i chęci łatwego zysku. Zakładam również, że szerokie kręgi niezamożnej ludności wiejskiej, od pokoleń obserwujące i uczestniczące jako pomoc w polowaniach szlachty, a potem ziemiaństwa, poza strachem przed karą nie rozróżniały, że ciche wykładanie wnyków w lasach jest czymś gorszym od głośnych polowań z bronią, nagonką psów i dźwiękiem myśliwskich trąbek” - pisze Remigiusz Kasprzycki.

Dodajmy jeszcze, że po pierwszej wojnie światowej wielu mieszkańców posiadało nielegalnie broń palną. Tylko na przełomie roku 1935/36 (dziewięć miesięcy) policja skonfiskowała prawie 27 tysięcy nielegalnie posiadanej broni myśliwskiej.

Remigiusz Kasprzycki opisuje kilka przykładów wyjątkowej bezwzględności kłusowników:
„Duża liczba wspólnych akcji policji, gajowych i straży leśnej przebiegała dramatycznie. Wyjątkową zuchwałość wykazywali kłusownicy dobrze znający teren, a przy tym zorganizowani w kilkuosobowe uzbrojone bandy. Niewiele pomagały obławy na takie grupy. Jedną z nich przeprowadzono w październiku 1927 r., kiedy policja i leśnicy ustalili, że w lasach bielińskich koło Brześcia znajduje się 7 lub 8 kłusowników. Na terenie lasu doszło do bitwy, zginął gajowy, a jeden z policjantów został postrzelony. Kłusownikom udało się przerwać blokadę i uciekli wraz z rannymi kolegami. Zazwyczaj kłusownicy byli bardzo dobrze znani miejscowej policji czy gajowym, co jednak nie powstrzymywało ich agresji. Takie zdarzenie miało miejsce np. 11 I 1938 r. w lesie Karola Radziwiłła, kiedy to przy próbie zatrzymania kłusownicy Julian Łysiewicz i Piotr Poucha ze wsi Łachwy ostrzelali trzech gajowych. Rozzuchwalenie sprawiało, że kłusownicy coraz mniej obawiali się także uzbrojonych właścicieli lasów. To właśnie kłusownicy 28 I 1931 r. zamordowali hr. Rudolfa Emila Baworowskiego, kiedy ten natknął się na nich w swoim lesie. Hrabia został ograbiony ze sztucera, pieniędzy oraz papierosów” - czytamy w opracowaniu Remigiusza Kasprzyckiego.

Archiwalne zdjęcie przedstawiające Franciszka Tokarskiego, zabitego przez kłusowników

Gang przedwojennych kłusowników. Strzelali nie tylko do zwierząt

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Najważniejsze wiadomości z kraju i ze świata

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia