Terror peaky blinders trwa. Nikt im nadal nie wytłumaczył, że policjant to coś więcej niż cel, w który rzuca się cegłą – lamentował dziennik „Birmingham Mail” jesienią 1901 r. Rzeczywiście był to „czarny okres” dla funkcjonariuszy z drugiej co do wielkości brytyjskiej metropolii. Gangi młodych chuliganów nie miały żadnego respektu przed mundurem. Wręcz przeciwnie – działał on na nich jak płachta na byka. Tylko w 1901 r. w mieście zanotowano aż 507 ataków na policjantów. Te liczby robią większe wrażenie, gdy dodamy, że w całym Birmingham służyło ich wówczas 700.
Wśród setek krwawych incydentów w miejskich zaułkach, wiele kończyło się tragicznie. Pewnej lipcowej nocy w 1901 r. policjant Charles Gunter został wezwany do awantury rodzinnej w śródmiejskiej dzielnicy Gosta Green. Po drodze spotkał trzech młodych rzemieślników – George’a Fowlesa, Josepha Adeya i Johna Davisa – którzy tęgo popijali na rogu, śpiewając przy tym wniebogłosy. Funkcjonariusz zwrócił im uwagę, że mogliby zachowywać się troszkę ciszej, po czym ruszył na interwencję do pobliskiego domu. Owa krótka rozmowa, jak się później okazało, była „błędem”, który kosztował go życie.
Po spacyfikowaniu domowej awantury, Gunter wyszedł na ulicę. Nie zaszedł daleko. W bladym świetle lamp można było zobaczyć, jak coraz ciaśniejszym kręgiem otacza go miejscowy gang peaky blinders. Kilkunastu zbirów w kaszkietach, w tym wspomniani wyżej trzej młodzieńcy, krzyczeli coś, a następnie zaczęli rzucać w funkcjonariusza cegłami. Jedna z nich trafiła go w czoło. Po chwili mężczyzna padł bez przytomności na chodnik, obficie krwawiąc. Zgromadzeni „sprzedali” mu jeszcze parę kopniaków, po czym rozbiegli się na wszystkie strony.
Niedługo potem Charles Gunter trafił do szpitala. Był nieprzytomny i częściowo sparaliżowany. Pomimo serii operacji nie udało się go uratować. Zmarł w październiku.
Jak na standardy wiktoriańskiej Anglii, jego morderców skazano na zaskakująco niskie wyroki. Trzej młodzieńcy otrzymali po 15 lat więzienia. Mimo to uzasadniając wyrok sędzia zwrócił się do winnych, wyrażając przekonanie, że „wyrok będzie wyraźną przestrogą dla wszystkich ludzi waszego pokroju, którzy nie potrafią kontrolować agresji po alkoholu”. Niestety nie był. Birmingham jeszcze przez kilka następnych lat znane było w całym Imperium jako „miasto peaky blinders”, „dzikich bestii w ludzkiej skórze” - jak pisała o nich prasa.
Z upływem lat ci wiktoriańscy przestępcy obrośli czarną legendą, która dała zaczyn fabule popularnego na całym świecie gangsterskiego serialu BBC. W istocie, jak wiele popkulturowych wytworów, ma on niewiele wspólnego z prawdą historyczną o peaky blinders.
Slogging Gangs
Birmingham było w XVIII i XIX w. światową stolicą postępu epoki rewolucji przemysłowej. To tam opatentowano wiele przełomowych wynalazków: maszynę przędzalniczą, dzięki której zmechanizowano przemysł włókienniczy; nowoczesny wielki piec, który zmienił oblicze hutnictwa, a przede wszystkim maszynę parową Jamesa Watta. To tutaj, w dzielnicy Soho, od 1766 r., działała fabryka Matthew Boultona, pioniera masowej produkcji przy zastosowaniu linii montażowej. W kolejnych dziesięcioleciach miejscowi wynalazcy nie zwalniali tempa. W 1855 r. Aleksander Parkes wytworzył pierwszy w historii plastik, a wcześniej, w 1839 r., Rowland Hill wymyślił znaczki i system pocztowy, który implementował cały świat. Symbolem statusu Birmingham, jako cywilizacyjnego centrum tamtej epoki, był fakt, że właśnie tam w latach 30. XIX w. znajdowały się początkowe stacje dwóch pierwszych najdłuższych wówczas na świecie linii kolejowych.
Wraz z dynamicznym rozwojem wielkiego przemysłu, w mieście nastąpiła demograficzna eksplozja. W 1801 r. jego populacja liczyła 73 tys. osób, by sto lat później znacznie przekroczyć pół miliona. Birmingham stało się drugą co do wielkości po Londynie metropolią Wielkiej Brytanii. W latach 90. XIX w. miejscowy patrycjat i polityczny establishment mówiły, nie bez racji, że jest to „najlepiej i najbardziej efektywnie zarządzane miasto na globie”. Z dumą podkreślano, że wszystkie spółki odpowiedzialne za dostarczanie gazu, wody i innych publicznych usług mieszkańcom, należały do samorządu, co w owych czasach nie było standardem. Obraz Birmingham jako nowoczesnej metropolii - bogatej i zatroskanej o swoich obywateli – miał jednak jedną sporą rysę. Był nią systematycznie narastający problem brutalnej przemocy, która należała do powszechnych zjawisk w robotniczych kwartałach. Skąd się ona brała?
Birmingham drugiej połowy XIX w. to miasto ludzi młodych. Około 30 proc. mieszkańców miało poniżej 15 lat, a ponad połowa nie przekroczyła trzydziestki. Większość populacji zamieszkiwała ciasno zabudowane i biedne proletariackie dzielnice, gdzie nie można było uświadczyć ani skweru, ani tym bardziej parku. Siłą rzeczy osią ich życia była ulica. Tam bawiły się dzieci i młodzież. Tam, szczególnie w okolicach pubów, dokazywali również młodzi robotnicy po fajrancie. Zbierali się sporymi grupami na winklach, by oddawać się różnym rozrywkom, w tym grze w monetę (w skrócie: gracze rzucali monetami do celu; ten, który trafił swoją monetą najbliżej, wygrywał monety rzucone przez pozostałych).
Życia „na kupie”, w gęstwinie robotniczych domków, powodowało zawiązanie silnych więzów między sąsiadami i wytworzenie lokalnych tożsamości. Każda ulica miała swój chuligański gang złożony z młodzieży i robotników. Owe bandy często walczyły ze sobą na kamienie i kije, w obronie „mikro ojczyzn” lub by zemścić się na oprawcach pobitych druhów. Niekiedy w tych bitwach brało udział nawet po pięćset-sześćset osób. Grupy te określano jeszcze wówczas mianem slogging gangs (pol. gangi zakapiorów). Podkreślmy, że najczęściej nie były one uwikłane w żaden przestępczy proceder. Ich członków łączyły bowiem nie tyle brudne interesy, a raczej koleżeństwo, lokalna tożsamość i wspólni wrogowie, czyli przede wszystkim policjanci.
Funkcjonariusze z Birmingham, pod presją miejscowej elity, próbowali zwalczać slogging gangs od początku lat 70. XIX w. Starano się rozpędzać duże grupy młodzieńców grających na ulicach w monetę (w wiktoriańskiej Anglii ten stosunkowo niewinny uliczny hazard uznawano za „plagę”). Interweniowano w czasie ulicznych starć gangów lub ich chodnikowych biesiad, które nie pozwalały całym kwartałom spać (zwłaszcza w nocy z soboty na niedzielę). Bez trwałych efektów. Przyczyna była prosta - policjantów było po prostu za mało. Jeden przypadał wtedy na 813 mieszkańców. Przy takiej proporcji stróże prawa nie mieli najmniejszych szans, by zdyscyplinować masy proletariackiej młodzieży.
Jednym trwałym efektem prób okiełznania slogging gangs przez funkcjonariuszy była narastająca wrogość i brak szacunku do munduru. Dla zbuntowanych i coraz bardziej uświadomionych klasowo młodych robotników stali się oni symbolem ograniczania wolności przez znienawidzoną burżuazję. W dodatku ów symbol miał tę słabość, że można było go łatwo „zniszczyć”. Policjanci nie mieli broni palnej i często chodzili pojedynczo. Wobec czego chuligani w ogóle nie wahali się na nich napadać. Tylko w 1867 r. atakowali mundurowych aż 465 razy!
Coraz to dochodziło do takich sytuacji jak 7 marca 1875 r. W jednej z gospód dwaj policjanci aresztowali mężczyznę podejrzanego o włamanie. W obronie pojmanego wystąpiło przeszło dwudziestu jego kolegów z gangu, przebywających wówczas w lokalu. Na ulicy otoczyli policjantów, obrzucając ich błotem i kamieniami. Ci, wystraszeni nie na żarty, wypuścili więźnia. Wtedy do akcji włączyło się kolejnych dwóch funkcjonariuszy, którzy przybyli na odsiecz otoczonym kolegom. Skończyło się to dla nich tragicznie - jednego z policjantów obito prętami i pocięto mu twarz, a drugiemu w czasie bójki wbito nóż w szyję. Pierwszy został kaleką na całe życie, drugi zmarł. Po awanturze, której kres położyła dopiero zmasowana interwencja mundurowych, zatrzymano 12 napastników w wieku od 17 do 23 lat. Znamienne, że wszyscy byli już wcześniej karani za ataki na policjantów. Ostatecznie jednego z nich skazano na śmierć, a czterech na dożywocie.
Takie spektakularne akty przemocy w dzielnicach robotniczych regularnie wstrząsały Birmingham przez kilka następnych dziesięcioleci, jeszcze długo po tym jak członków slogging gangs, zaczęto nazywać peaky blinders.
Peaky Blinders
Nazwa peaky blinders pojawiła się po raz pierwszy na łamach prasy w numerze dziennika „Birmingham Mail” z 24 marca 1890 r. Tym mianem określono trzech zbirów, którzy dwa dni wcześniej ciężko pobili w biały dzień niejakiego George’a Eastwooda, niemal rozbijając mu czaszkę ciężkimi klamrami od pasów (mężczyzna „podpadł” swoim oprawcom… bo pił bezalkoholowe piwo).
Określenie to miało ścisły związek z modą, jaka zapanowała w tym czasie wśród członków slogging gangs. Strój podążającego za trendami proletariackiego chuligana składał się z ciężkich skórzanych butów, spodni-dzwonów, marynarki, kamizelki, jedwabnego szalika i przede wszystkim kaszkietu noszonego zawadiacko na bakier – tak, że zasłaniał jedno oko. Od tego ostatniego elementu ubioru brała się nazwa całej subkultury (peaky – od ang. szczyt; tutaj chodzi o przekrzywiony„szczyt” kaszkietu; blinder – od ang. oślepiać; tutaj chodzi o fakt zasłaniania jednego oka).
Przy okazji trzeba tutaj zaznaczyć, że historyczni peaky blinders, w odróżnieniu od bohaterów serialu BBC, nigdy nie używali kaszkietów z wszytymi żyletkami jako broni. Eksponując ten wątek producenci serii powtarzali „miejskie legendy”, które na temat zbirów z Birmingham powstały dopiero w latach 30. XX w. Zdecydowanie ulubioną bronią prawdziwych wiktoriańskich chuliganów były skórzane pasy z ciężkimi metalowymi klamrami. Często posługiwali się oni także nożami, kamieniami i podkutymi butami.
Ponadto historyczni peaky blinders, inaczej niż ekipa fikcyjnego bossa Tommy’ego Shelby, nie stworzyli żadnej rozbudowanej struktury mafijnej. Ba, w przeważającej większości w ogóle nie byli zaangażowani w żaden proceder, ani tym bardziej zorganizowani w zhierarchizowane grupy przestępcze. Na co dzień większość z nich zarabiała uczciwie jako robotnicy fabryczni lub rzemieślnicy. Wielu, jak wskazują akta sądowe, uważano za doskonałych pracowników. Problem dla społeczeństwa stanowiły ekscesy, których dopuszczali się po godzinach, gdy spotykali się ziomkami: pijaństwo, hazard, przeklinanie, zaczepianie kobiet na ulicy, masowe bójki, ciężkie pobicia, gwałty, a przede wszystkim wspomniane notoryczne napady na funkcjonariuszy. Przeciętny peaky blinder był zatem raczej nabuzowanym i zadziornym młodzieńcem, który sporadycznie popadał w konflikt z prawem próbując wymierzyć cios policjantowi lub mieszkańcowi z wrogiej ulicy, niż włamywaczem „na cały etat". Podkreślmy, że opisywani tu osobnicy byli problemem tylko w biedniejszych dzielnicach. Ludzie z bogatszych kwartałów stykali się z ich aktywnością jedynie czytając gazety.
By nie pozostawić czytelnika z niedopowiedzeniem, przedstawmy może dokonania jednego z typowych peaky blinders. Henry Lightfoot, rocznik 1873, pochodził z robotniczej birminghamskiej rodziny. W pierwszy konflikt z prawem popadł, gdy miał 13 lat. Ukradł kaczkę, za co przesiedział 7 dni w więzieniu. Dwa lata później za kradzież ośmiu miedzianych klamek przesiedział dwa lata. W następnych latach trafił do więzienia jeszcze kilkakrotnie za tak „spektakularne” przestępstwa jak kradzież kurtki czy gołębia. Gdy miał 20 lat, trzy razy wylądował na dłużej za kratkami za przestępstwa związane z przemocą: sześciokrotnie za pobicie i dwukrotnie za napad na funkcjonariusza. Ostatni wyrok odsiedział w 1907 r. za kradzież 12 sztuk mioteł. Co ciekawe, w czasie I wojny światowej zgłosił się na ochotnika do armii, zaniżając swój wiek, byle tylko dostać się na front do Francji. Po służbie dla ojczyzny nie wrócił już na ścieżkę występku. Jak widać, nawet mocno zdemoralizowany peaky blinder nie przypominał członka gangu serialowego mafiosa.
Koniec ery zbirów
Jak wspomniano na wstępie, najbardziej bulwersowały opinie publiczną w Birmingham, i szerzej na Wyspach, powtarzające się codziennie napady młodocianych chuliganów na policjantów. Osiągnęły one rekordowy poziom w 1898 r., gdy dopuszczono się ich 623 razy (ogółem w mieście służyło wówczas 700 mundurowych). Dla wielu funkcjonariuszy kończyły się one kalectwem bądź śmiercią. Prasa domagała się od władz zdecydowanej reakcji. Nazywała peaky blinders „ludzkimi pasożytami”, które „trzeba wytępić”.
Zadanie to w 1899 r. samorząd powierzył Charlesowi Rafterowi, doświadczonemu oficerowi policji rodem z Belfastu. Ten surowy irlandzki protestant całkowicie zreformował siły prawa w Birmingham. Zwiększył liczbę funkcjonariuszy do 900. Zmienił sposób ich rekrutacji – wybierano tylko dobrze zbudowanych kandydatów o bojowym nastawieniu. Ponadto zabronił policjantom patrolować ulice pojedynczo (jak wykazywały statystyki, znacznie częściej ich wówczas atakowano).
Wysiłki Raftera wsparł wymiar sprawiedliwości. Za przestępstwa związane z przemocą, szczególnie dla recydywistów, wydawano surowsze wyroki. Wreszcie poczynania władz wsparli też mieszkańcy biednych dzielnic. W większym niż dotychczas stopniu zaczęli współpracować z policją, przełamując strach przed lokalnymi gangami oprychów.
Na efekty krucjaty nie trzeba było długo czekać. Już po 1905 r. aktywność peaky blinders znacznie spadła. Natomiast tuż przed I wojną światową pisano o epidemii przemocy w robotniczych dzielnicach Birmingham w czasie przeszłym. Co się stało? Część dawnych, skłonnych do bitki, młodocianych chuliganów dojrzała – miała dobre posady i założyła rodziny. Inni zostali skutecznie spacyfikowani przez władze. Natomiast dla kolejnego młodego pokolenia, które także mogłoby zejść na złą drogę, stworzono wreszcie alternatywne formy spędzania wolnego czasu, bardziej atrakcyjne od ulicznych rozrywek. Jak grzyby po deszczu powstawały kluby piłkarskie i bokserskie.
Tuż po I wojnie światowej peaky blinders byli już tylko bohaterami miejskich legend. Teraz serial BBC wytworzył wokół nich kolejne mity. Pewne jest, że prawda historyczna nie jest w tym wypadku nawet w połowie tak sensacyjna jak prawda ekranu.