Na pierwszej stronie „Wrocławskiego Kuriera Ilustrowanego” - podobnie jak chyba wszystkich gazet, które ukazały się 8 września 1947 r. - czytelnicy mogli przeczytać tytuły: „Ostatni akt procesu WiN i PSL. Za szpiegostwo i walkę o demokrację 8 wyroków śmierci i 8 wyroków długoterminowego więzienia”.
Poniżej znajdowała się informacja o jednym z najważniejszych procesów politycznych doby stalinizmu: „W dniu wczorajszym przed Rejonowym Sądem Wojskowym w Krakowie odbył się ostatni akt procesu przeciwko wybitnym działaczom WiN i PSL, oskarżonym o działalność antypaństwową, szpiegostwo i przygotowywanie przewrotu. Proces ten odsłonił brudne metody podziemia i wywołał żywy oddźwięk w szerokich warstwach społecznych. Proces krakowski ujawnił cały rozkład moralny podziemia i perfidię reakcji, nie cofającej się przed żadnymi zbrodniami w swej walce przeciwko demokracji ludowej w Polsce. Na sali sądowej padły ciężkie, przetłaczające swą wagą liczby tysięcy zamordowanych przez podziemie działaczy demokratycznych, żołnierzy Wojska Polskiego, funkcjonariuszy organów bezpieczeństwa. Poszczególni oskarżeni starali się w czasie zeznań zaprzeczyć zarzucanym im zbrodniom. Oskarżeni PSL-owcy usiłowali odciąć się w swoich zeznaniach od zbrodni popełnionych przez podziemie. Przewód sądowy potwierdził jednak słuszność aktu oskarżenia i w całej pełni wykazał winę oskarżonych. W uzasadnieniu wyroku ze szczególnym naciskiem podkreślone zostały fakty działalności szpiegowskiej na terenie wojska. Ci bowiem, którzy sprzedają swoją armię, powinni otrzymać jak najsurowszą karę. Wyrokiem sądu skazani zostali na karę śmierci i pozbawienia praw publicznych i obywatelskich praw honorowych na zawsze wraz z utratą mienia na rzecz skarbu państwa oskarżeni: Niepokólczycki, Strzałkowski, Ralski Eugeniusz, Kot, Tumanowicz, Langner, Kaczmarczyk i Ostafin. Na karę dożywotniego więzienia z utratą praw na zawsze oskarżony Kowalski. Karę 15 lat więzienia otrzymali osk. Buczek i Muench. Karę 12 lat więzienia otrzymał osk. Wilczyński. Po 10 lat więzienia otrzymali osk: Mierzwa, Ralski Stefan i Starmach. Karę 6 lat więzienia otrzymał osk. Kabata. Oskarżony Kunce został uniewinniony”.
Podczas konferencji w Poczdamie Bolesław Bierut zobowiązał się na piśmie do przeprowadzenia wolnych i nieskrępowanych wyborów na początku 1946 r., co było warunkiem poparcia Wielkiej Brytanii dla polskich roszczeń terytorialnych wobec Niemiec. O tym, że po zakończeniu wojny to właśnie wolne wybory zdecydują o obliczu władzy w Polsce, wiadomo było już od konferencji aliantów w Jałcie, rzecz tylko w tym, że jedna ze stron nie zamierzała wywiązywać się z podjętych, przynajmniej w deklaracjach, zobowiązań.
W styczniu 1947 r. rzeczywiście Polacy poszli do urn. Nie wiedzieli, że 10 grudnia 1946 r. do Polski przyjechali fachowcy ze Związku Radzieckiego - ekipa pułkownika Arona Pałkina, naczelnika wydziału D Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego ZSRR, specjaliści w zakresie fałszowania i preparowania dokumentów pisanych. Dla rządzących było oczywiste, że faktyczna i jedyna legalna opozycja, czyli Polskie Stronnictwo Ludowe ze Stanisławem Mikołajczykiem na czele, nie może wygrać. Wybory sfałszowano, uciekając się nie tylko do pozbawiania ludzi praw wyborczych, unieważniania list, ale nawet mordów na działaczach PSL. Proces WiN i ludowców był jednym z elementów tej brutalnej walki - najbardziej spektakularnym i z największą propagandową siłą rażenia.
Franciszek Niepokólczycki, który został we wrześniu 1947 r. skazany na karę śmierci, ostatecznie zmarł na wolności, w 1974 r. Do końca jednak nie zamierzał się w jakikolwiek sposób układać z tymi, którzy w lipcu 1944 r. zaczęli przejmować Polskę. Dowód? Na pogrzeb byłego oficera, człowieka, który miał zorganizować w Warszawie w październiku 1939 r. zamach na Adolfa Hitlera - podczas zwycięskiej defilady nazistów - SB wysłało swoich tajniaków, by skrzętnie odnotowali, kto przyszedł na cmentarz i kto przemawiał nad grobem.
„Teodor”, „Szubert”, „Franek”, „Żejmian” i „Halny”. Syn Polaka, ojciec był stolarzem, i Ukrainki, urodził się 27 października 1900 r. w Żytomierzu, a zmarł 11 czerwca 1974 w Warszawie. Pułkownik saperów Wojska Polskiego, dowódca Związku Odwetu, członek Kedywu, żołnierz Związku Walki Zbrojnej, Armii Krajowej oraz powojennego podziemia antykomunistycznego, prezes Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość, więzień polityczny w okresie stalinowskim, kawaler Orderu Orła Białego.
Żołnierzem był od zawsze, a dokładniej odkąd skończył 18 lat. Właściwie można by zaryzykować tezę, że urodził się do munduru. W 1918 r. wstąpił do Polskiej Organizacji Wojskowej w Żytomierzu na dzisiejszej Ukrainie - wtedy, kiedy rodziła się polska niepodległość - a już dwa lata później o tę niepodległą walczył z bolszewikami jako zastępca dowódcy oddziału partyzanckiego. To, że w 1922 r. wstąpił do wojska, było właściwie oczywiste dla wszystkich, którzy go znali.
Kawaler Orderu Orła Białego i zamachowiec
To najważniejsze polskie odznaczenie przyznał mu pośmiertnie prezydent Lech Kaczyński - 15 sierpnia 2008 r., a więc w rocznicę Bitwy Warszawskiej, która zmieniła bieg wojny polsko-bolszewickiej w 1920 r.
Do września 1939 r. Franciszek Niepokólczycki pokonywał kolejne stopnie wojskowej kariery, służył w Przemyślu i Wilnie. Kiedy Niemcy zaatakowały Polskę, był dowódcą 60. Batalionu Saperów walczącego w składzie Armii „Modlin”. Kiedy do niemieckiego ataku od zachodu 17 września od wschodu dołączyli Rosjanie, Niepokólczycki praktycznie od razu zszedł do podziemia. I trzy tygodnie później dowodził akcją, która mogła zmienić bieg historii.
W Alejach Ujazdowskich odbywała się defilada zwycięstwa. Na trybunie honorowej obok Adolfa Hitlera stali generałowie: Walter von Brauchitsch, Erhard Milch, Gerd von Rundstedt, Johannes Blaskowitz i Friedrich von Cochenhausen. Była też niezawodna Leni Riefenstahl, reżyserka, autorka filmu „Triumf woli”, kobieta, której twórczość nie tylko miała najwyższe noty u nazistów, ale która potrafiła swoim patronom nadać wyjątkowe, filmowe oblicze.
„Warszawiacy stali na chodnikach w milczeniu, a ulicą ciągnął nieprzerwany potok ludzi, maszyn i koni. Żołnierze wygoleni, butni, jechali na samochodach, inni siedzieli na wypasionych koniach ciągnących działa, moździerze, cekaemy. Czołgi ciężkie i lekkie jechały ze zgrzytem gąsienic. Na chodnikach panowała przeraźliwa cisza” - tak tamten dzień opisywał spiker Polskiego Radia Józef Małgorzewski.
Kolumna niemieckiego wojska sunęła Alejami Ujazdowskimi w Aleje Jerozolimskie, Marszałkowską do Ogrodu Saskiego. Niemcy wprowadzili rygorystyczne warunki bezpieczeństwa - usunęli cywilną ludność z kamienic na trasie przejazdu, wzdłuż chodników co dwa metry stał żołnierz Wehrmachtu. Aresztowano też 400 zakładników, wśród nich prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego, który zostanie zamordowany w grudniu 1939 r. Współpracownik generała Michała Tokarzewskiego-Karaszewicza już we wrześniu ze swoimi ludźmi zaminował trasę przejazdu Niemców - wszystko wskazywało na klęskę Polski, a logika podpowiadała, że najeźdźcy w Warszawie defilować mogą ściśle określoną trasą. I tę trasę, a dokładniej skrzyżowanie dwóch Nowego Światu i Alej Jerozolimskich, Niepokólczycki ze swoimi ludźmi zaminował.
Jednego z uczestników tej akcji odnalazł w warszawskim domu opieki dziennikarz i historyk Dariusz Baliszewski. Dominik Żelazko opowiedział mu, jak 25 września prowadził transport materiałów wybuchowych ze składu amunicyjnego przy ulicy Burakowskiej niedaleko cmentarza na Powązkach. Wozy z trotylem jechały przez oblężone miasto. Konie trzeba było prowadzić za uzdy - płoszyły się co chwila, bo Niemcy nieustannie prowadzili ostrzał artyleryjski i lotniczy. Kiedy saperzy mijali kościoły stojące na trasie ich marszu, porucznik Żelazko kazał im głośno odmawiać „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Mario” i „Pod Twoją obronę”.
Modlitwy pomogły. A Żelazko uratował honor - w czasie bitwy pod Mławą z kilkunastoma podkomendnymi odłączył się od oddziału. Czekał go sąd wojenny i najpewniej kara śmierci, ale dostał szansę jedną na milion - major Franciszek Niepokólczycki zaproponował mu, by dostarczył trotyl do magazynów na rogu ulic Książęcej i Rozbrat. I wina będzie mu darowana. Materiały wybuchowe trafiły do rowu przeciwczołgowego na Nowym Świecie, gdzie zostały zamaskowane, przykryte deskami i zasypane gruzem.
Ładunek zakładali porucznik Franciszek Unterberger i kapitan Edward Brudnicki z 60. Batalionu Saperów Niepokólczyckiego. Nie budzili podejrzeń. Miasto pełne było ruin, mieszkańcy po zakończeniu walk zaczęli rozbierać barykady, usuwać gruz, porządkować to, co się uporządkować dało.
Szczegóły dotyczące organizacji zamachu poznał od generała Tokarzewskiego--Karaszewicza Jan Nowak Jeziorański, który pisał w swoich wspomnieniach: „Saperzy Niepokólczyckiego, usuwając zgodnie z układem o kapitulacji miasta barykadę w tym miejscu, założyli dwa olbrzymie ładunki materiałów wybuchowych”. Te olbrzymie ładunki to dokładnie ćwierć tony trotylu po obu stronach ulicy. I jeszcze dla pewności po kilka pocisków artyleryjskich. Podłączone do zapalników druty pociągnięto do piwnicy Café Clubu przy Nowym Świecie 15, gdzie ulokowano tajny posterunek saperów.
Odwaga, brawura i splot okoliczności
4 października Niepokólczycki złożył meldunek swojemu dowódcy, że przygotowania do akcji zostały zakończone. 5 października do Warszawy przyleciał Adolf Hitler. Na Okęciu wsiadł do mercedesa i w eskorcie pododdziału wojsk lądowych pojechał do miasta. Przez cały czas w piwnicy Café Clubu przy detonatorze czekał saper.
„Pierwsza czujka bezbłędnie zakamuflowana na rogu Biura Zarządu Kolei Państwowych, druga koło Café Clubu. Pierwszy informator przekazywał sygnał od obserwatorów z placu Trzech Krzyży i przekazywał drugiemu ukrytemu na rogu Café Clubu, który z kolei dawał sygnał ekipie podziemnej w Café Clubie oraz obserwatorowi w Gastronomii” - mówił w składanym później dowództwu sprawozdaniu Franciszek Niepokólczycki.
Ukryty w ruinach gmachu dyrekcji kolei łącznik miał zaalarmować pozostałe posterunki strzałem z pistoletu.
Generał Tokarzewski-Karaszewicz opowiadał już po wojnie w Radiu Wolna Europa, że dnia, kiedy miał się odbyć zamach, przyszedł rano do mieszkania Leona Nowodworskiego. Znany warszawski adwokat i działacz polityczny mieszkał w kamienicy przy Nowym Świecie 7, obok skrzyżowania, na którym we wrześniu polscy saperzy ukryli ładunki wybuchowe. W lokalu miało się odbyć konspiracyjne spotkanie, ale w jakimś momencie do drzwi zaczęli dobijać się Niemcy, głośno ostrzegając wszystkich, którzy mogli ich usłyszeć, że każdy, kto wyjdzie na ulicę albo podejdzie do okna, zostanie zastrzelony na miejscu. W ten sposób generał zrozumiał, że za kilka godzin odbędzie się defilada nazistów, której najważniejszym gościem i obserwatorem będzie Adolf Hitler.
Tokarzewski-Karaszewicz wiedział o ukrytych ładunkach. Wiedział więc, że jeśli dojdzie do detonacji, to zginie nie tylko Hitler, ale też wszystkie osoby w mieszkaniu przy Nowym Świecie 7 i wielu innych mieszkaniach. Rzecz jednak w tym, że defilada się odbyła, przywódca III Rzeszy nie tylko, że ją przeżył, ale też wrócił do Berlina i oczywiście kontynuował wojnę.
Jak to się stało?
Akcja usuwania cywili z trasy defilady prowadzona przez niemieckich żołnierzy przy okazji doprowadziła do usunięcia posterunku przy placu Trzech Krzyży - dokładnie tego, który strzałami miał zaalarmować łącznika czuwającego w ruinach gmachu dyrekcji kolei. W dodatku Niepokólczycki nie był w stanie dojechać na miejsce zasadzki - zamknięte były wszystkie ulice w centrum miasta.
Generał Tokarzewski-Karaszewicz nie miał wątpliwości - defilada zorganizowana przez Niemców tak szybko była zaskoczeniem dla konspiratorów, którzy nie mieli najważniejszej informacji - czy będzie ją odbierał Adolf Hitler, czy „tylko” któryś z generałów?
Nieprzeprowadzony zamach na przywódcę III Rzeszy przez lata był po wojnie tajemnicą znaną niewielu, ale Niemcy szybko odkryli niebezpieczeństwo. Kiedy porządkowano ulice po defiladzie, odkryto ładunki. I natychmiast wszczęto śledztwo mające doprowadzić do złapania tych, którzy zamach planowali. Bezskutecznie.
Od bohatera do zdrajcy
W 1940 r. Franciszek Niepokólczycki został dowódcą Związku Odwetu Związku Walki Zbrojnej, później współorganizował Kedyw Armii Krajowej, a w 1943 r. został zastępcą komendanta Kedywu Augusta „Nila” Fieldorfa. Walczył w powstaniu warszawskim jako szef Wydziału Saperów Oddziału III Komendy Głównej AK, w stopniu pułkownika. Po kapitulacji powstania trafił do niewoli i do stycznia 1945 r. przebywał w Oflagu II C Woldenberg.
Kiedy wrócił do Polski, nie zamierzał składać broni. Uważał, że komunistom należy się przeciwstawiać. Od maja do sierpnia 1945 r. był zastępcą komendanta Obszaru „Południe” w Delegaturze Sił Zbrojnych, pułkownika Antoniego Sanojcy, a we wrześniu 1945 r. objął funkcję prezesa Obszaru Południowego Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość.
Sanojcę bezpieka aresztowała 15 listopada 1945 r. Zastąpił go Niepokólczycki, który pisał w liście do Przemysława Karaczkiewicza, współpracownika z czasów Związku Odwetu: „Ciągłość walki była dla mnie oczywista, formy jej różne. Czy byliśmy na to przygotowani? W minimalnym stopniu”.
Niepokólczycki nawiązał kontakt z Rządem RP na Uchodźstwie i Oddziałem VI Sztabu Głównego Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, zdecydował się na prowadzenie działań wywiadowczych dla sztabu naczelnego wodza. To działacze WiN zaczęli przekazywać na Zachód informacje o tym, co się dzieje w Polsce. Napisali do Trybunału w Hadze, prezydenta Stanów Zjednoczonych Harry’ego Trumana i prezesa Kongresu Polonii Amerykańskiej Karola Rozmarka. Przekazali Memoriał do Rady Bezpieczeństwa ONZ sygnowany przez powołany do życia wiosną 1946 r. Komitet Porozumiewawczy Organizacji Demokratycznych Polski Podziemnej (KPODPP). Z zagranicy zaczęła płynąć pomoc dla podziemia. Aresztowania po sfałszowaniu referendum, przed wyborami planowanymi na styczeń 1947 r., były tylko kwestią czasu. Franciszka Niepokólczyckiego zatrzymano w sierpniu 1946 r. w Zabrzu, gdzie się ukrywał w jednym z mieszkań. Wydał go jeden z winowców poddany brutalnemu śledztwu, które nadzorował osławiony major Józef Różański.
Musiał być atrakcyjny dla władzy, skoro niezależnie od brutalnego śledztwa, człowiekowi, którego później oskarżono o szpiegostwo i zdradę i co tam jeszcze zdołano wymyśleć, zaproponowano nie tylko współpracę, ale też awans generalski i Virtuti Militari za wojenne dokonania.
Franciszek Niepokólczycki odmówił. 10 września 1947 r. został skazany w pokazowym procesie II Zarządu Głównego WiN i działaczy PSL na trzykrotną karę śmierci. Odmówił też wystąpienia o łaskę do prezydenta Bolesława Bieruta, a jednak KS zamieniono mu najpierw na dożywocie, a to później na 12 lat pozbawienia wolności.
Był więziony we Wronkach i w Szczecinie. Zwolniony 22 grudnia 1956 r., odmówił formalnych zabiegów o rehabilitację. Po uwolnieniu pracował w Stowarzyszeniu Wynalazców Polskich, Spółdzielni Pracy „Technomontaż” i Spółdzielni Inwalidów i Emerytów Kolejowych w Warszawie.