Matkę piętnastoletniego Teofila sąd wojskowy skazał na 5 lat więzienia za pomaganie "bandzie reakcyjnej" i prowadzenie "meliny". Na przełomie lat 40. i 50. ubiegłego wieku w raportach Urzędu Bezpieczeństwa i "banda", i "melina" miały inne znaczenia.
"Bandami" były resztki akowców, których bezpieka nie zdążyła jeszcze wyłapać, a na "melinach" te resztki znajdowały pomoc, posiłek, nocleg. Katarzyna taką "melinę" prowadziła, bo obława ubeków znalazła u niej Dumę i Cebulę - niegdysiejszych akowców, przez nową władzę podejrzewanych o przestępstwa kryminalne. Bo posądzano go o kradzieże i rabunki mienia spółdzielczego, czym Duma i Cebula próbowali nie dopuścić do nacjonalizacji tego, co przed wojną było prywatne.
Cebula wyszedł przed dom Katarzyny za potrzebą, pochwycili go szybko. Duma ukrył się w stodole, ale krótkie serie z pepeszy wypłoszyły go stamtąd rannego.
Matka od "meliny"
Mieli już obu, ale likwidacja "bandy" to było za mało, bo "reakcja" mogła się od nich rozpełznąć. Choćby na Katarzynę, która przecież prowadziła "melinę", toteż wkrótce i Katarzynę zapakowali do gazika i posadzili w kazamatach Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Tarnobrzegu.
Katarzyna wyszła po kilku dniach, ale nigdy i nikomu nie opowiadała o tym, co tam z nią robiono. Wyszła, bo władzę ludową zdjęła litość, że posadziła w areszcie matkę czwórki dzieci. Ojca władza hitlerowska przed laty posłała do Oświęcimia i już z niego nie wrócił, toteż czwórka małych dzieci została w chałupie sama. Na kilka dni, bo Katarzyna przyznała się w końcu do pomocy "bandzie" i prowadzenia "meliny". Jak to ujęto w raporcie UB: "Przyznała się całkowicie, okazując dużą skruchę wobec Organów śledczych za popełnienie przestępstw. Wobec tego, że jest matką czworga nieletnich dzieci, które z chwilą jej aresztowania zostały pozbawione środków do życia, zamieniono jej areszt tymczasowy na dozór Organów MO w Chmielowie".
Nie na długo, bo wkrótce sprawiedliwość PRL posłała ją za kraty wyrokiem Sądu Wojskowego w Krakowie na pięć lat. I wtedy nikt nie przejmował się pozostawioną w chałupie czwórką dzieci. Najstarszy Teofil miał zaledwie 15 lat, dwa lata młodszy od niego był Stanisław, Jan i Janina urodzili się z powojennego związku Katarzyny. Janina wtedy nie bardzo wiedziała, co się wokół niej dzieje i dlaczego mamy nie ma w domu, bo w 1955 roku miała ledwie dwa lata.
Zza więziennych krat Katarzyna pisała do Najwyższego Sądu Wojskowego w Warszawie o tym, że dostała 5 lat za żywienie i ukrywanie Dumy i Cebuli, "co jest dla mnie śmiercią". Nie wiedziała, kim są ci dwaj, matka ją zapewniała, że są niewinni. "I tak to pchnęli mnie ze spokojnego życia do więzienia" - rozpaczała w liście do sądu. Prosiła o uwolnienie, bo ma czwórkę dzieci na utrzymaniu i żadnej rodziny, która mogłaby się nimi zaopiekować, bo jej rodzina ze Wschodu jest, cała uciekła przed bandami ukraińskimi na Ziemie Odzyskane.
Najwyższy Sąd Wojskowy w Warszawie nie przejął się ani matką, ani dziećmi, ale Katarzyna wyszła z więzienia po dwóch latach. Na mocy amnestii.
"Bandyckie" dzieci
Komuna wychodziła z założenia, że "reakcja" i "bandytyzm" są dziedziczne, że wysysa się je z mlekiem matki, więc skoro Katarzyna była reakcyjną meliniarą, to i w dzieciach to skażenie musi tkwić. Jak ubecy aresztowali matkę, to i po resztę rodziny wkrótce przyszli.
Teofila, Staszka i babkę zapakowali na pudło ciężarówki i chcieli wieźć do komendy PUBW w Tarnobrzegu, ale Teofil krzyknął, żeby reszta uciekała, toteż babka ze Staszkiem wyskoczyli z paki i wzięli nogi za pas. Po babkę wkrótce wrócili i wzięli na komendę bezpieki. Też nigdy nie opowiadała, co tam się działo. Tak to przynajmniej pamięta Jan, który był za mały, żeby wszystko dokładnie pamiętać, ale że po uwięzieniu matki głodowali, to do dziś zapomnieć nie może.
- Musieliśmy sobie radzić bez żadnych dorosłych - wspomina. - Pamiętam, że UB kilka razy przyjeżdżało do nas do domu na rewizję, szukali broni, przesłuchiwali, na początku spokojnie, potem zaczynali krzyczeć, grozili, szarpali za uszy i za włosy. Mama do końca życia nie chciała mi mówić o swoim pobycie na UB.
Kiedy mama była w areszcie, zatrzymano też braci Teofila i Stanisława. Wielokrotnie ich zatrzymywano. Janina też niewiele pamięta z tamtego czasu. Utkwiło jej to, że kiedy zamknęli matkę, to w domu był głód. I pamięta, że brat Teofil wrócił z przesłuchanie dotkliwie pobity.
Był najstarszy z rodzeństwa, więc to on wziął na siebie ciężar odpowiedzialności za braci i siostrę. Razem z 13-letnim bratem obrabiał pole, żeby nie umrzeć z głodu, gotował dla wszystkich, choć czasem babcia przynosiła obiady. Władza chciała ich wysłać do domu dziecka, ale Teofil uparł się, że muszą zostać razem. Orał, siał i gotował, żeby udowodnić, że potrafią.
Dzieci przesłuchują dzieci
Niewiele jest w stanie powiedzieć o tamtych przesłuchaniach. Więcej w pamięci zostało emocji niż faktów, ale takich doświadczeń całkowicie nie da się wyrzucić z pamięci, choćby bardzo się chciało. Po aresztowaniu matki ubecy bywali w ich obejściu nieraz, terroryzując dzieci i szukając ukrytej broni, a że nie znaleźli, to wzięli 15-letniego Teofila na komendę UB w Tarnobrzegu.
- Nie chciałem nic mówić, więc mnie bito i kopano - wspomina. - W pokoju przesłuchań było kilku funkcjonariuszy, ale bił mnie jeden, inni się przyglądali. Wypytywali, komu mama pomagała i gdzie jest ukryta broń. Krzyczeli: "ty skurwysynu, mów!". Najpierw mówiłem, że nic nie wiem, zaciskałem zęby, potem powiedziałem, że jakaś broń jest w studni. Bałem się, nie wiedziałem, co ze mną zrobią, byłem tyko dzieckiem. Bałem się, że mnie zamkną jak mamę. Niemal przez cały czas przesłuchania płakałem, byłem cały obolały od tego kopania. Przesłuchiwali mnie na pewno dłużej niż 5 godzin.
Przesłuchującym był prawdopodobnie Zbigniew D" funkcjonariusz Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Rzeszowie.
Prawdopodobnie, bo Teofil nie kojarzy tego nazwiska, ale podpis ubeka figuruje na protokole przesłuchania. I to wobec niego Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu Instytutu Pamięci Narodowej w Rzeszowie sformułowała właśnie akt oskarżenia o dokonanie trzech zbrodni komunistycznych, będących jednocześnie zbrodniami przeciwko ludzkości. Zbigniew D. miał niewiele ponad 20 lat, kiedy miał przesłuchiwać Teofila.
"Nie wiem, nie biłem, nie pamiętam"
Jak "pracowała" tarnobrzeska bezpieka, pokazał proces Eugeniusza M., szefa powiatowego UB w tym mieście na początku lat 50., skazanego w 2008 roku na 3,5 roku więzienia za zbrodnie komunistyczne.
Jego podwładni torturowali więźniów, wbijając im szpilki pod paznokcie i wybijając zęby. Mieli też bić pałkami, kopać, przetrzymywać nagich aresztowanych w piwnicznych celach bez pryczy (do cel wlewano wodę).
Zbigniew D. niczego z takich rzeczy nie pamięta, nie przypomina sobie żadnej z osób wymienionych w akcie oskarżenia. Ale nie może zaprzeczyć, że w 1954 i 1955 roku pracował w powiatowym UB w Tarnobrzegu jako oficer śledczy, choć nie przypomina sobie, by kogokolwiek w Tarnobrzegu przesłuchiwał. Kojarzy nazwiska Dumy i Cebuli, ale Katarzyny już zupełnie nie. Nikogo nie dręczył, nad nikim się nie znęcał, na pewno nikogo nie bił, nie wyzywał i nie groził - tak przynajmniej zapewniał śledczych IPN.
- Ja byłem wówczas bardzo młodą osobą, miałem niewiele ponad 20 lat - tłumaczył prokuratorom, jakby wiek miał być dowodem niewinności. I zupełnie nie kojarzy, by przesłuchiwał Teofila, protestował, kiedy zarzucono mu, że przesłuchiwał nieletniego. Dopóki nie pokazano mu jego podpisu na protokole przesłuchania. Musiał przyznać, że to jego podpis.
- Sam nigdy nie przesłuchiwałem, zawsze robiłem to z kimś - tłumaczył. - Zarzucano mi, że robię straszne błędy ortograficzne i przeważnie ktoś protokołował moje przesłuchania.
Owszem, prawdą jest - przyznał - że w Rzeszowie był zwyczaj wielokrotnego przesłuchiwania tej samej osoby na te same okoliczności, ale on tego nigdy nie robił. I nigdy w nocy, choć jego kolegom po fachu zdarzało się "pracować w nocy" - jak to określił Zbigniew D.
- Takie przesłuchania trwały bardzo długo, aż do całkowitego zmęczenia osoby przesłuchiwanej, ale ja nie brałem udziału w tym - zapewniał śledczych. Zapewne tak było w przypadku Edwarda, którego UB zgarnęła za udział w młodzieżowej organizacji Konspiracyjne Wojsko Polskie. Dostał pięć lat za "spisek w celu obalenia rządu". Jego też przesłuchiwał Zbigniew D" i to wielokrotnie, i w dzień i w nocy, co potwierdzają podpisy na protokołach.
- Chcę jedynie podkreślić, że nigdy nikogo nie uderzyłem, nigdy też w mojej obecności nie bito podejrzanego - zapewniał prokuratorów IPN. - Bywało jedynie czasami tak, że w trakcie przesłuchania kazano mi wyjść. Gdy wracałem, to osoba przesłuchiwana już inaczej zeznawała. Zbigniew D. został zwolniony z pracy w Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w Rzeszowie. Oficjalnie - z powodu zmian organizacyjnych.
- Domyślam się, że rzeczywistą podstawą mojego zwolnienia był fakt przynależności mojego brata Stanisława do AK - wyznał śledczym.
Do emerytury pracował jako technik elektryk. Z emeryturą 2,4 tys. zł miesięcznie, nigdy nie był niepokojony z powodu swojej ubeckiej przeszłości. Jego winę w maju ma zacząć rozstrzygać rzeszowski sąd rejonowy.
ANDRZEJ PLĘS, Nowiny