Stanisław Lem to najsłynniejszy polski pisarz science-fiction. Jego powieść „Solaris” jest uznawana za klasykę gatunku. Książka opisuje nieudany kontakt ludzkości z obcą formą inteligencji. Jego wizję Obcego uważa się za jedną z najoryginalniejszych w historii literatury fantastyczno-naukowej. Nie oznacza to jednak, że Lem był człowiekiem bujającym w obłokach i wierzącym w niestworzone rzeczy.
Twardo stąpał po ziemi i nie przyjmował do wiadomości istnienia zielonych ludzików i latających spodków. Jasno dał temu wyraz w listach do Zbigniewa Blani, socjologa z Łodzi, który badał tzw. incydent w Emilcinie, będący jednym z najgłośniejszych przypadków lądowania UFO w Polsce. 10 maja 1978 r. w małej wsi pod Lublinem miał pojawić się statek kosmiczny, a okoliczny rolnik miał spotkać niskie, zielone istoty o skośnych oczach. Co z tym wszystkim ma wspólnego Stanisław Lem? Zbigniew Blania na kilka miesięcy przed Emilcinem korespondował z Lemem, którego starał się przekonać do naukowych dowodów, rzekomo potwierdzających istnienie UFO.
Dwa listy Lema z 1977 roku
Stanowisko Lema znamy dzięki oryginalnym dwóm listom pisarza, które odnalazł po blisko 40 latach Bartosz Rdułtowski. Publicysta zbierał materiały do swojej książki o Emilcinie, w której dowodzi, że cała sprawa była mistyfikacją. W tym celu przeszukał archiwum Blani, odkupione od jego siostry. - Redakcja „Polityki” przekazała mi Pana list dot. UFO. Zdziwiło mnie trochę to, że Pan, będąc socjologiem, więc naukowcem, żywi w kwestii trybu postępowań naukowych poglądy postawie (metodologicznej) w nauce obce - tak swój list datowany na 19 lipca 1977 roku zaczyna Stanisław Lem. Dalej możemy przeczytać, że Lem zdecydowanie nie zgadza się z tym, aby nauka zajmowała się „wszechmożliwymi hipotezami”. - (...) uczeni zamiast zajmować się normalnymi badaniami, przekształciliby się w „sprawdzaczy” konstrukcji, merytorycznie mieszczących się poza aktualnym obszarem badań - wyjaśniał pisarz.
Stanisław Lem, z wykształcenia lekarz, wysoko stawiał bezpośrednie dowody naukowe. A takich dowodów, wykraczających poza dane „psychologiczno-zmysłowe”, dla UFO brak. - Liczy się to, co nauka ustala zespołowo, ponadnarodowo, to, co może następnie podlegać systematycznym kontrolom sprawdzającym fakty podane, ponieważ, niestety, znane są wypadki usiłowania oszustw ze strony naukowców o skądinąd autentycznych dyplomach - pisał Lem w pierwszym liście z 1977 roku.
Ponury zatwardzialec
Lem jasno wypowiedział się także, że nie wierzy w żadne teorie spiskowe. - W wypadku UFO daję (...) wiarę alternatywnej hipotezie, że ich raczej jako zagadek (zidentyfikowanych niewątpliwie, a jednak mimo to nie przebadanych należycie) nie ma dlatego, ponieważ nie uważam za prawdopodobne, aby istniała (...) „zmowa nauki”, „zmowa USAF” (siły powietrzne USA - red.), „zmowa rządów”. Jestem więc, tj. będę w Pana oczach niechybnie ponurym zatwardzialcem konserwatywnej tępoty. Zmowa milczenia i mistyfikacja była, ale dotyczyła zupełnie czegoś innego.
- W połowie lat 50. zaczęły latać amerykańskie wysokopułapowe samoloty rozpoznawcze. Żeby ukryć istnienie tych szpiegowskich samolotów, Amerykanie przedstawiali różne pokrętne historie. Ludzie interpretowali je na swój sposób, opowiadając o niezidentyfikowanych obiektach latających - mówi Bartosz Rdułtowski. Lem nie chciał kontynuować dyskusji na ten temat (ostatecznie odpowiedział Blani jeszcze jednym listem). Ale zaproponował też powrót do sprawy za 5-6 lat. - Jeśli stan rzeczy będzie dokładnie taki jak dziś (garść „wiernych” czy też zapalonych rzeczników „ufologii” i obojętny świat nauki), uznam, że lekceważąc tę sferę zjawisk miałem rację, w przeciwnym razie udam się do Canossy - pisał na koniec pierwszego listu. Punktem wyjścia do całej historii była wypowiedź Lema w „Polityce”, która sprowokowała Blanię do wejścia z polskim pisarzem i wizjonerem w dysputę o UFO.
- Blania był wówczas jedynym polskim ufologiem. Był bardzo pewny swego i nie bał się polemiki z Lemem. Był również bardzo inteligentny i moim zdaniem tak naprawdę bardziej niż o dyskusję, chodziło mu o wypromowanie się. Poprzez dysputę z Lemem niewątpliwie chciał się uwiarygodnić - mówi Bartosz Rdułtowski. Potwierdza to post scriptum Lema z drugiego listu, datowanego na 25 września 1977 roku, gdzie napisał: „Redakcja POLITYKI napisała mi, że łamów pismo dyskusji udostępnić nie może, bo miejsca na nią nie ma; stąd ten list czysto prywatny”.
Lem aktualny po 40 latach
Bartosz Rdułtowski analizą zjawiska UFO zajmuje się od ponad 30 lat i uważa, że argumenty Lema nie straciły nic na aktualności. - Lem w 1977 r. był w stanie sformułować bardzo trafne uwagi, co bardzo mnie zaskakuje. To był wyjątkowo inteligentny człowiek - uważa. - Jak widać, nic się nie zmieniło i Lem miał rację. Nawet po 40 latach - dodaje. Zdaniem Rdułtowskiego, trafne jest np. spostrzeżenie Lema odnośnie zbioru fenomenów, których nie jesteśmy w stanie wytłumaczyć, a które nazywamy UFO.
- Nie świadczy to jednak, że ów zbiór ma jedną etiologię, czyli wspólne pochodzenie, za którym kryje się jakaś obca cywilizacja - mówi. - Blania twierdził, że odwiedzanie ziemi przez obce cywilizacje nie podlega naukowej wątpliwości. Jego zdaniem, nauka tego wręcz dowodziła, np. poprzez równanie Drake’a (wzór próbujący określić, ile cywilizacji technologicznych istnieje w galaktyce - red.). Odpowiedzi Lema są jednak dość jednoznaczne - uważa Bartosz Rdułtowski. Lem zdawał sobie sprawę z powyższych faktów i po dwóch listach zakończył korespondencję ze Zbigniewem Blanią. Ten, w wydanej w 1996 roku książce poświęcił jej specjalny rozdział „Potyczka z Lemem”. Także w latach 90. napisał kolejne listy do pisarza, ale ten nie był już zainteresowany kontynuowaniem korespondencji, bo wszystko, co miał do powiedzenia, napisał w latach 70.
- Dzisiaj, kiedy się patrzy na te listy, widać, że wywody Lema nie straciły nic na aktualności. Ufologia zabrnęła zaś w ślepy zaułek - uważa Rdułtowski. Zgrabnie podsumował to pisarz w drugim liście: „Nie zajmuję się osobiście sprawami, które mam za wyzbyte realnej perspektywy poznawczego rozwoju we względnie krótkim czasie osobniczego życia”. - Lem w listach do Blani zwrócił uwagę na jedną ważną rzecz, mianowicie na brak wiarygodności materiałów na temat UFO. Bo to jest największa bolączka ufologii - mówi Rdułtowski.
- Cały fenomen UFO to moim zdaniem ogólnoludzka potrzeba wiary w istoty górujące nad nami rozumem. Dla jednych rolę tę spełnia bóg, dla innych UFO. Na tę potrzebę nakładają się trzy częste cechy ludzi: niewiedza, naiwność, nikczemność. Większość obserwacji UFO da się tym wytłumaczyć. Niewiedza co do naturalnych zjawisk czy tajnej, wojskowej technologii, które możemy błędnie interpretować. Naiwność, bo większość ufologów taka jest - chcą wierzyć w to, co badają. Nikczemność, bo szereg zdarzeń UFO to oszustwa i mistyfikacje, jak choćby zdarzenie w Emilcinie.
Bartosz Rdułtowski od ponad dwudziestu lat tropi i wyjaśnia zagadki historii, zwłaszcza te dotyczące tajnych operacji wojskowych, drugiej wojny światowej oraz UFO. Oprócz zdarzenia w Emilcinie, opisanego w książce „Tajne operacje. PRL i UFO”, wiele miejsca poświęcił tajemnicom Gór Sowich i projektowi Riese. Autor ponad dwudziestu książek.