Jak naziści zabrali franciszkanom Górę św. Anny

Krzysztof Ogiolda
Pamiątkowe zdjęcie pątników z parafii w Rozmierzy, pielgrzymujących na Górę św. Anny w 1939 roku
Pamiątkowe zdjęcie pątników z parafii w Rozmierzy, pielgrzymujących na Górę św. Anny w 1939 roku Repr. DIM, ze zbiorów P. Smykały
Walka z braćmi zaczęła się już przed wojną. Władze zakazywały pielgrzymek, odebrały dom pielgrzyma i klasztor, w końcu wypędziły ze świętego miejsca zakonników

Symbolem hitlerowskich zamiarów zamiany sanktuarium chrześcijańskiego na germańskie była budowa - już w 1934 roku - na Górze św. Anny potężnego mauzoleum w kształcie rotundy. Władze nazistowskie chciały, aby mauzoleum było pomnikiem upamiętniającym walczących i poległych w czasie trzech powstań śląskich obrońców niemieckiego Śląska. Więc w jedenastu niszach umieszczono tu 50 sarkofagów ze szczątkami niemieckich żołnierzy Freikorpsu. Zgodnie z planem Josepha Goebbelsa miały się w nich odbywać Thingi - spotkania nawiązujące do dawnych zgromadzeń mężczyzn z germańskich plemion.

Miejscowy nazistowski funkcjonariusz w sprawozdaniu z rozbudowy "państwowo-politycznego ośrodka formacji na Górze św. Anny" pisał bez ogródek: Trzeba się starać o wyeliminowanie z tego miejsca kościelnej maskarady i odpustowych czarów, a w zamian umacniać tożsamość młodych wojowników Hitlera.

Pątnicy tylko w ciszy

Pierwszym krokiem do tego było utrudnianie, a w końcu zakaz organizowania odpustów i obchodów kalwaryjskich. Na niemieckojęzyczny odpust Wniebowzięcia przybyło w pielgrzymkach w 1938 roku 2900 osób, rok później 1040, a w 1940 już tylko 940 wiernych. Polskich pątników przybyło odpowiednio 4175 w roku poprzedzającym wojnę, 740 w roku 1939 oraz 1270 rok później. Dużo, zwłaszcza jeśli się pamięta, że od lipca 1939 naziści zakazali używania języka polskiego do głoszenia kazań.

Od roku 1941, tego samego, w którym franciszkanie zostali z Góry św. Anny usunięci, gestapo zabroniło całkowicie przyjmowania pielgrzymek. Zakaz nie był do końca skuteczny. Grupy wiernych wchodziły wprawdzie zwykle na święte miejsce w ciszy, ale były. Na czas nielegalnej mszy zamykano kościół na klucz. Wierni modlili się też na placu przed grotą albo wędrowały po kalwaryjskich dróżkach. Ksiądz przysłany na Górę św. Anny w myśl nazistowskich nakazów powinien udawać, że ich tam nie ma. Wolno mu było duszpasterzować tylko stałym mieszkańcom wioski. Nie był tym absurdalnym rozkazom posłuszny. Schodził do groty, modlił się z pątnikami i spowiadał.

Ale Góra św. Anny to nie tylko kościół i czczona od wieków figurka patronki. Kolejne zakazy dotknęły najpierw zbudowany w latach 1929-1932 dom pielgrzyma. Jego funkcjonowanie obcinano po plasterku. Najpierw zakazano w placówce jakichkolwiek spotkań dla młodzieży - w ramach monopolu partii nazistowskiej na wychowanie zabroniono nazywania go schroniskiem młodzieżowym, a ostatecznie wprowadzono podatek od każdego pątnika, który się w domu zatrzymuje.

W 1938 roku padło ofiarą władz mieszczące się w budynku domu pielgrzyma muzeum misyjne, pełne cennych eksponatów z unikatową kolekcją chińskich monet na czele. Naziści uznali muzeum za nielegalne. Część kolekcji skonfiskowano i przekazano do innych muzeów, część trafiła jako depozyt do klasztoru sióstr służebniczek w Leśnicy i spłonęła wraz nim w czasie pożaru.

Jeszcze przed wojną - 2 maja 1939 roku - gestapo dokonało całkowitej konfiskaty domu. Formalnym powodem była konieczność przyjęcia tysiąca Niemców z Polski uciekających przed rzekomymi antyniemieckimi prowokacjami. Na nic się zdały pisemne protesty wrocławskiego kardynała Bertrama i kilkudziesięciu poważanych księży z okolicy. Protokół konfiskaty liczył 7 stron maszynopisu, na których wyliczono szczegółowo odebrany inwentarz od pralek i wirówek po tysiące talerzy i kubków.

Początkowo przebywały tu zgodnie z zapowiedzią rodziny folksdojczów. We wrześniu i październiku 1939 zakwaterowano w domu ponad tysiąc niemieckich żołnierzy jadących na front. Ciągnięte przez nich ciężkie działa ustawiono na drodze łączącej główne schody do sanktuarium z kościołem Świętego Krzyża i kalwaryjską kaplicą Domek Maryi.

Ostatecznie w lutym 1942 budynek domu pielgrzyma zamieniono na szpital wojskowy. W zachowanych księgach lazaretu zachowały się nazwiska 1260 pacjentów, zazwyczaj niższych stopniem żołnierzy - strzelców i kaprali w wieku od 20 do 40 lat oraz 30 kobiet służących w tzw. grupach wspomagania.

Atmosfera wokół zakonników stopniowo gęstniała, zanim odebrano im klasztor. O. Feliks Koss został oskarżony o malwersację pieniędzy i złe prowadzenie się. Pewien swej niewinności zakonnik skutecznie bronił dobrego imienia przed sądem w roku 1938. Gauleiter zdobył się wówczas na zapewnienie, że "dołoży wszelkich starań, by podobne sytuacje godzące w jedność narodu niemieckiego na terenie przygranicznym nie powtarzały się". Ale zarzuty nie ustawały. Ojców atakowano zarówno za nadmierną życzliwość wobec Polski podczas plebiscytu, jak i za nie dość surowy reżim higieniczny w klasztornej piekarni.

Wszystko to była tylko przygrywka do decyzji o usunięciu mnichów. We wrześniu 1940 roku kazano im opuścić część klasztoru, by zrobić miejsce dla uchodźców z Bukowiny. W październiku tego samego roku kazano im opuścić cały budynek i zamieszkać na kwaterach poza klasztorem. Część zakonników znalazła lokum u miejscowych rodzin lub u sióstr zakonnych w okolicy. Jednego z ojców przyjął proboszcz z pobliskiej Wysokiej.

Ostatecznie po odprawieniu uroczystej mszy św. franciszkanie definitywnie opuścili klasztor 13 października 1940 roku. Już następnego dnia niemieckich uchodźców do Vaterlandu odwiedził w domu pielgrzyma sam szef SS Heinrich Himmler. Zgodnie z nazistowskim ceremoniałem powitała go kwiatami dziewczynka w stroju ludowym, a dorośli odśpiewali pieśń "Przynosimy w darze krew naszych ojców i powracamy wreszcie do domu". Himmler odwzajemnił się mową o niemieckiej tożsamości Śląska. Odwiedził germańskie mauzoleum i nie zauważył sanktuarium św. Anny.

Witający go przybysze pochodzili głównie z polskich kresów wschodnich - Kałusza, Tarnopola, Zbaraża i Czernihowa oraz ze Lwowa i okolic. Zdarzały się też rodziny z rosyjskiego Taganrogu oraz z różnych stron Polski - m.in. z Krakowa, Rzeszowa i Krosna. Nosili w większości niemieckie nazwiska (Miller, Schoenborn, Kuffner, Burger), ale często towarzyszyły im polskie, choć zapisane po niemiecku imiona (Stanislaus, Miroslaus, Teodosia czy Kasimir).

W czerwcu 1941 obecnym na Górze św. Anny ojcom grupa notabli z gestapo odczytała zarządzenie, na mocy którego klasztor, kościół, kaplice domu pielgrzyma oraz całe mienie zakonne wraz z kontami bankowymi przechodzi na własność skarbu państwa. Decyzję uzasadniono wrogą postawą franciszkanów wobec narodu niemieckiego walczącego o wolność oraz zakłócaniem porządku i wewnętrznej jedności państwa. Nad klasztorem zawisła flaga z trupią czaszką.

Figurze na ratunek

Na krótko przed wyjazdem, w nocy z 19 na 20 czerwca 1941 ojciec Feliks Koss, aby uchronić figurę św. Anny przed profanacją, zabrał ją z pomocą dwóch mężczyzn z ołtarza i na jej miejsce wstawił kopię, ubierając ją w szaty. Zaniósł cudowną figurę do samochodu i wywiózł do jednego z opolskich szpitali. Tu przełożona sióstr, s. Teklana, przygotowała pokój z ołtarzem, na którym ustawiono figurę. Obecni złożyli przysięgę dochowania tajemnicy. Figura była przechowywana w Opolu do stycznia 1945 roku, kiedy to ze względów bezpieczeństwa przewieziono ją na plebanię w Prószkowie.

Ostatecznie ze względu na nadciągające wojska sowieckie figura św. Anny raz jeszcze wyruszyła w podróż - do klasztoru sióstr franciszkanek szpitalnych w Kłodzku-Jurandowie. Z powrotem do sanktuarium trafiła dopiero w 1946 roku na wniosek o. Barnaby Stokowego, więźnia obozu koncentracyjnego i franciszkanina z prowincji panewnickiej, który po wojnie stanął na czele klasztoru.

W roku 1941 wraz z odebraniem klasztoru franciszkanom ruch pielgrzymkowy - przynajmniej formalnie - ustał. Ale bez opieki duszpasterskiej pozostali także mieszkańcy Góry św. Anny (w 1942 roku mieszkało tam 750 osób wyznania katolickiego, blisko dwa razy więcej niż liczy parafia dzisiaj). Wypędzonych ojców zastępował początkowo ks. Błażej Hawlitschka, nieprzychylny franciszkanom proboszcz z Leśnicy, który miał zresztą dość pracy u siebie.

W tej sytuacji wrocławski kardynał Bertram posłał na Górę św. Anny ks. Franciszka Duszę jako curatusa (opiekuna) , choć formalnie proboszczem pozostawał ks. Hawlitschka. Miejscowi, przywiązani przez lata do franciszkanów, przyjęli początkowo nowego księdza nieufnie. Zdobył ich życzliwość, gdy okazało się, że troszczy się o kościół i pracuje bardzo solidnie - uczy katechezy dzieci i bardzo dużo spowiada i udziela innych sakramentów.
Obchodów kalwaryjskich na Górze św. Anny nie było, ale pielgrzymi przychodzili. Ks. Dusza nie tylko ich nie wyrzucał z kościoła - do czego obligował go nakaz władz - ale służył jak umiał.

"Od maja do października przychodziło bardzo wielu ludzi - notował w swoich wspomnieniach - szczególnie w niedziele i święta, tak że spowiedzi słuchałem często aż do północy".

Kiedy zbliżał się front, zarówno obóz dla uchodźców z klasztoru, jak i szpital wojskowy z domu pielgrzyma zostały ewakuowane. Opuścił też Górę św. Anny - na rowerze mimo ostrego mrozu - ks. Dusza, wcześniej spożywając konsekrowane hostie, by nie narazić Najświętszego Sakramentu na profanację. W lipcu 1945 roku otrzymał dekret zwalniający go z obowiązków curatusa. Zakonnicy wrócili na Górę św. Anny.

Krzysztof Ogiolda
NOWA TRYBUNA OPOLSKA

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia