Wydarzenia Zielonogórskie 1960 roku na tle sytuacji w Polsce

Dorota Skibińska-Ogłozińska
Oddziały milicyjne w Zielonej Górze w czasie Wydarzeń Zielonogórskich
Oddziały milicyjne w Zielonej Górze w czasie Wydarzeń Zielonogórskich Instytu Pamięci Narodowej
Po zakończeniu II wojny światowej komuniści nie dążyli do konfrontacji z Kościołem, nie przeszkadzali w organizacji życia religijnego. Majątek kościelny zagrabiony przez Niemców był systematycznie zwracany, zezwalano na ukazywanie się prasy katolickiej, przedstawiciele władzy uczestniczyli nawet w uroczystościach kościelnych. Uważa się, że zaraz po wojnie komuniści nie byli jeszcze na tyle silni, by podjąć otwartą walkę z Kościołem.

Nie oznaczało to jednak ulg ze strony aparatu bezpieczeństwa względem duchownych zaangażowanych w podziemną działalność antykomunistyczną. Według szacunków Jana Żaryna, w pierwszych latach powojennych za działalność „antypaństwową” represjonowano od 800 do 1000 duchownych.

Kościół katolicki na terenach Ziemi Lubuskiej, stanowiącej część Ziem Odzyskanych, był ważnym elementem spajającym i kształtującym wartości patriotyczne i religijne przybywającej tam ludności z byłych Kresów Wschodnich oraz osadników z ziem polskich, w tym dużej grupy z terenu historycznej Wielkopolski. Życie religijne katolików Ziemi Lubuskiej organizowała, powstała 15 sierpnia 1945 roku, Administracja Apostolska Kamieńska, Lubuska i Prałatury Pilskiej w Gorzowie.

Pisząc o tzw. wydarzeniach zielonogórskich, to jest o obronie Domu Katolickiego należącego do parafii pw. św. Jadwigi w Zielonej Górze, trzeba pamiętać o gospodarzu parafii księdzu Kazimierzu Michalskim, mającym przedwojenne doświadczenie w działalności apostolskiej. Jeszcze przed wojną piastował m.in. stanowisko sekretarza generalnego Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży, a od 1939 roku był dyrektorem Diecezjalnego Instytutu Akcji Katolickiej w Poznaniu.

Ksiądz Kazimierz Michalski w październiku 1945 roku został pierwszym proboszczem 12-tysięcznej rzymskokatolickiej parafii pw. św. Jadwigi w Zielonej Górze, parafii sięgającej korzeniami czasów piastowskich. W Kronice Parafii św. Jadwigi w Zielonej Górze zapisał „Trzeba pomyśleć o kościołach. Jeden kościół św. Jadwigi jest za szczupły. W mieście są 3 kościoły ewangelickie. Władze odnoszą się życzliwie – wnioski o przyznanie kościołów zostały złożone. Klucze do kościołów są w moim posiadaniu. Z wnioskami o kościoły wniosłem również o budynki kościelne, m.in. o Dom Parafialny przy placu Wielkopolskim.” A po uroczystościach świętowania Dnia Patronalnego Młodzieży we wspomnienie św. Stanisława Kostki zapisał „Władze lokalne i administracyjne poparły i pomagały. Udział starszych i młodzieży był liczny. Nastrój podniosły zarówno w duchu katolickim, jak i narodowym. Sukces moralny poważny.” Uznanie mieszkańców zdobywał za niesienie pomocy materialnej ubogim. Szybko zyskał opinię wzorowego kapłana, a zarazem społecznika i człowieka wielkiej odwagi. Łączył pracę duszpasterską z konieczną wówczas działalnością społeczną, organizując różne instytucje pomocy, organizacje i stowarzyszenia katolickie. W maju 1946 roku powołał Radę Parafialną, w składzie której znalazł się m.in. burmistrz Zielonej Góry Tomasz Sobkowiak. Dzięki dobrej współpracy z przedstawicielami miejscowych władz, z inicjatywy proboszcza powstały niebawem dwa kolejne przedszkola. Parafianie zorganizowali „kuchnię ludową”, przeprowadzano zbiórki odzieży i sprzętu, który następnie rozdysponowywano wśród biednych.

W maju 1945 roku została wydana ustawa o majątkach opuszczonych i porzuconych, która określała, że wszelki majątek ruchomy lub nieruchomy, który był własnością lub w posiadaniu państwa niemieckiego jest majątkiem porzuconym w rozumieniu niniejszej ustawy. Zgodnie z ustawą osoby prawne prawa publicznego mogły wystąpić do Głównego Urzędu Tymczasowego Zarządu Państwowego z wnioskiem o oddanie im w zarząd i użytkowanie niektórych majątków opuszczonych lub porzuconych. Jak podaje Tadeusz Dzwonkowski w książce pt. „Wydarzenia zielonogórskie w 1960 roku”, 3 grudnia 1945 roku Oddział Tymczasowego Zarządu Państwowego w Poznaniu wydał poświadczenie o przekazaniu pięciu nieruchomości, w tym domu przy placu Wielkopolskim w Zielonej Górze, w tymczasowy zarząd proboszczowi parafii św. Jadwigi. Nowelizacja ustawy w lipcu 1945 roku określiła, że Skarb Państwa, względnie gminy miejskie, jak również osoby lub inne wymienione instytucje, nabywają tytuł własności majątków porzuconych z upływem pięciu lat, licząc od końca roku kalendarzowego, w którym wojna ukończona została.

Na tej podstawie w listopadzie 1945 roku Kuria w Gorzowie sporządziła wykaz przejętych obiektów i wysłała do zatwierdzenia dyrektorowi Departamentu Wyznaniowego w Ministerstwie Administracji Publicznej, na co wkrótce otrzymała odpowiedź dyrektora departamentu, że Ministerstwo nie wnosi zastrzeżeń. Zgoda dotyczyła też Domu Parafialnego przy placu Wielkopolskim, który otrzymał oficjalną nazwę Katolicki Dom Społeczny. Plac Wielkopolski od 18 lutego 1958 roku nosi nazwę plac Powstańców Wielkopolskich.

Wierni chętnie angażowali się w życie parafii. W latach 1945-1946 powstała m.in. Sodalicja Mariańska Pań, Sodalicja Mariańska Panów, Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży Żeńskiej. Jednakże z największą troską ks. Kazimierz Michalski podchodził do problemów dzieci i młodzieży. Na ich katechizację i wychowanie zawsze znajdował czas. Bał się, że komuniści, którzy powoli zaczęli obejmować władzę nad Polską, wychowają pokolenia ateistów. Widział, że nadchodzi era sowietyzacji Polski, z czym nie tylko jako duchowny, ale również jako Polak, nie mógł się pogodzić.

W Katolickim Domu Społecznym powstała biblioteka parafialna, kuchnia dla ubogich, przedszkole, świetlica dla młodzieży. Odbywały się tam lekcje religii, było miejsce dla Sodalicji Mariańskiej, Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży, lokal dla Związku Kościoła Caritas. Dużą salę widowiskową wykorzystywano podczas uroczystości, akademii, zebrań, prezentowano amatorskie sztuki teatralne. Pod koniec 1945 roku Dom Katolicki w Zielonej Górze stał się centrum charytatywnym i oświatowo-kulturalnym miasta.

Warunki jednak zaczęły się zmieniać. W ramach przygotowań do przeprowadzenia i sfałszowania referendum ludowego, tzw. „3 razy TAK” Biuro Polityczne PPR powołało w marcu 1946 roku Państwową Komisję Bezpieczeństwa. Również w marcu Bierut wydał dekret o majątkach opuszczonych i poniemieckich, zmieniający podejście do majątków poniemieckich. Po sfałszowanym referendum komuniści sięgnęli po przejęcie całej władzy nad Polską. Rozpoczęto czystki, które objęły niemal wszystkich zielonogórskich urzędników, w większości zwolenników Polskiego Stronnictwa Ludowego, a nie PPR. 16 czerwca 1946 roku na skutek nacisków Urzędu Bezpieczeństwa burmistrz Tomasz Sobkowiak podał się do dymisji. We wrześniu 1947 roku aresztowano starostę powiatowego Jana Klementowskiego, który pozytywnie wypowiadał się o działalności społecznej ks. Michalskiego, a miesiąc później kolejnych pracowników starostwa. Rozpoczął się pierwszy jawny proces polityczny w Zielonej Górze, którego finałem była rozprawa pokazowa w marcu 1948 roku w sali teatralnej Zakładów „Polska Wełna”, na której zapadły wyroki od trzech do dziesięciu lat więzienia. Władzę w powiecie przejęła grupa związana z założycielami PPR w Zielonej Górze.

Sfałszowanie, z pomocą MGB (Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego ZSRR) wyników wyborów do sejmu w styczniu 1947 i wchłonięcie w grudniu 1948 Polskiej Partii Socjalistycznej przez Polską Partię Robotniczą na tzw. zjeździe zjednoczeniowym, w efekcie którego powstała PZPR, umożliwiło komunistom ostateczne przejęcie władzy. Budowa państwa bez religii nabrała tempa. Pod skrajnie obłudnym pozorem ochrony wolności wyznania w sierpniu 1949 roku Rada Ministrów wydała dekret o ochronie wolności sumienia i wyznania, który orzekał, że kto nadużywa wolności wyznania i sumienia w celach wrogich ustrojowi Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze więzienia od lat trzech, co miało zmusić duchownych do niekwestionowania wprowadzania laickiego ustroju. Zapis był tak pojemny, że każdą wypowiedź broniącą wiary w Boga można było uznać za sprzeczną z obowiązującą ideologią, a więc za działanie wrogie ustrojowi RP, za co groziła kara nieokreślenie wysoka (wedle uznania partyjnego). Kolejny dekret o zmianie niektórych przepisów prawa o stowarzyszeniach, rozwiązywał zrzeszenia mające wyłącznie i bezpośrednio na celu wykonywanie kultu religijnego, jeżeli w ciągu 90 dni od dnia wejścia w życie tegoż dekretu nie uczynią zadość przepisom prawa o stowarzyszeniach. Szczegółowy tryb zgłoszenia do rejestracji regulowało rozporządzenie Ministra Administracji Publicznej, które określało, że do podania o rejestrację należy dołączyć m.in. wykaz nazwisk i adresów członków kierownictwa oddziałów, pododdziałów i kół terenowych, czyli dostarczyć UB namiary na aktywnych społecznie katolików. Reakcją Episkopatu Polski było zalecenie, by stowarzyszenia nie zwracały się o rejestrację, szczególnie dotyczyło to stowarzyszeń młodzieżowych. Przez nowelizację prawa o stowarzyszeniach władza zakwestionowała także podstawy prawne działalności zakonów w Polsce. Do 1950 roku zlikwidowano ponad 80 proc. prowadzonych przez zakonnice szkół zawodowych. Likwidacji uległo większość domów dziecka oraz przedszkoli prowadzonych przez zakonnice; bezprecedensowym aktem terroru skierowanym przeciwko życiu zakonnemu była tzw. akcja „X-2”, przeprowadzona w 1954 roku w województwach wrocławskim, opolskim i katowickim, w wyniku której powstały specjalne obozy – miejsca odosobnienia dla ponad 1000 sióstr. Podobne restrykcje dotknęły zakony męskie.

Władze komunistyczne chciały pozbawić Kościół jakichkolwiek możliwości wpływania na życie publiczne, a w sposób szczególny na młodzież. Zwiększono cenzurę, rozpoczęto akcję usuwania religii ze szkół.

W Zielonej Górze, pod pretekstem pomocy dzieciom, władze partyjne zorganizowały szkołę bez nauki religii. Rodzice zapisali do niej tylko około 200 uczniów, głównie były to dzieci funkcjonariuszy UB i aparatu partyjnego, podczas gdy inne szkoły musiały prowadzić naukę na trzy zmiany. Partia, urządzając zebrania w fabrykach i szkołach, propagowała tworzenie szkoły tzw. bezwyznaniowej, tj. bez religii. Rodzice byli zastraszani, jeśli nie wyrażali zgody, ale wciąż jeszcze procesje gromadziły znacznie więcej zielonogórzan niż akcje organizowane przez władze polityczne, co budziło coraz większą irytację władz.

Dekret o zmianie niektórych przepisów prawa o stowarzyszeniach spowodował , że w Zielonej Górze przestało istnieć Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży, Krucjata Eucharystyczna Dzieci, Sodalicja Mariańska, a nawet Stowarzyszenie Żywego Różańca. Na początku 1950 roku w całej Polsce zlikwidowano Związek Kościoła Caritas, jedyną dobrze zorganizowaną instytucję charytatywno-opiekuńczą, w miejsce której władze partyjne utworzyły Zarząd Caritas. W związku z tym Episkopat Polski wydał list do odczytania w kościołach, w którym prezentował akcję władz jako zamach na własność kościelną, powstałą ze składek wiernych. Mimo gróźb ze strony funkcjonariuszy bezpieczeństwa list został odczytany w wielu kościołach, w tym także na wszystkich Mszach św. w parafii pw. św. Jadwigi w Zielonej Górze. Spowodowało to aresztowanie ks. Michalskiego na ponad dwa miesiące, od 13 lutego do 29 kwietnia 1950 roku. W czasie pobytu w areszcie księdza proboszcza modlono się o jego powrót. Na Wielkanoc tłum wiernych był tak wielki, że nie mieścił się na placu przed kościołem. Ludność pochodząca z Wielkopolski zjednoczyła się z tymi, którzy wywodzili się z byłych wschodnich terenów Rzeczypospolitej. Pierwsi cenili Go za rzetelność i upór, drudzy wskazywali na Jego bohaterską postawę. Od tej pory dla większości zielonogórzan był nie tylko proboszczem, ale także niekwestionowanym autorytetem moralnym i naturalnym przywódcą.

Ponieważ w połowie 1950 roku Zielona Góra została miastem wojewódzkim w związku z utworzeniem nowego województwa z części poznańskiego i części wrocławskiego, władzę objęła nowa grupa działaczy. Wśród nich byli komuniści przedwojenni, członkowie grup związanych z NKWD (Narodnyj komissariat wnutriennich dieł), a także duża grupa młodych bez zawodu, ale o „słusznych” poglądach, która bardzo szybko awansowała. W latach 1950-1955 decydowali niemalże o wszystkim. W 1951 roku władze usunęły z Gorzowa Administratora Apostolskiego, ks. dr. Edmunda Nowickiego, w szkołach „naukowo udowadniano”, że Bóg nie istnieje, w prasie szydzono z katolików i z wiary. Do Zielonej Góry zaczęły docierać wiadomości o aresztowaniach księży i pokazowych procesach (m.in. proces księży kurii krakowskiej), o usunięciu z urzędu i wydaleniu z diecezji śląskich biskupów za przygotowanie akcji podpisów pod petycją rodziców śląskich o przywrócenie katechizacji w szkole.

Wśród wiernych narastały obawy delegalizacji Kościoła. Zielonogórska władza rozpoczęła regularną walkę z ks. Michalskim, wszystkie Jego wnioski załatwiano odmownie. Odmówiono nawet zgody na coroczne przejście procesji w święto Królowej Polski przypadające 3 maja. Gdy w 1953 roku nie pozwolono na wzniesienie ołtarzy do procesji na Boże Ciało, wierni w ustalonych miejscach stawali jako „żywe ołtarze”. Sygnały sprzeciwu społeczności katolickiej nie robiły na lokalnej władzy żadnego wrażenia, gdyż od lutego obowiązywał dekret o obsadzaniu duchownych stanowisk kościelnych, zgodnie z którym objęcie duchownego stanowiska kościelnego wymagało uprzedniej zgody właściwych organów państwowych. Dotyczyło to również zwalniania czy przenoszenia na inne stanowisko. Dla władz bycie wikarym, proboszczem, dziekanem czy biskupem, to były „stanowiska”, jak w zakładzie pracy czy partii. Dekret nakładał też na osoby duchowne obowiązek złożenia w Urzędzie do Spraw Wyznań lub w prezydium właściwej wojewódzkiej rady narodowej ślubowania na wierność Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. PRL, bo 22 lipca 1952 roku „demokratycznie” wybrany sejm uchwalił nową Konstytucję zmieniającą nazwę z Rzeczypospolita Polska na Polska Rzeczpospolita Ludowa, na wzór innych „demokracji ludowych”. Urząd prezydenta zniesiono, a jego kompetencje przejęła kolegialna Rada Państwa (na wzór sowiecki).

Gdy doszło do podpisywania ślubowań, ks. Michalski odmówił. Został zatrzymany przez UB, zmuszony do opuszczenia parafii i wymeldowany z Zielonej Góry, co praktycznie oznaczało wypędzenie z miasta, gdyż przebywanie ponad 24 godziny w miejscowości bez zameldowania było karalne. Po wypędzeniu Księdza zielonogórskie władze zwiększyły represje wobec wierzących, co w konsekwencji powodowało, że słabsi lub mający więcej do stracenia (np. osoby zajmujące kierownicze stanowiska, urzędnicy państwowi) przestawali się identyfikować z Kościołem. Niektórzy jeszcze próbowali wywozić dzieci na wieś, by je ochrzcić lub by przystąpiły do I Komunii św., ale aktywiści PZPR obiecywali awanse za rezygnację z praktyk religijnych, nagradzali donosicielstwo. Za uczestniczenie w nabożeństwach zwalniano ze stanowisk kierowniczych, usuwano z PZPR. Narastała atmosfera strachu. Wraz z utworzeniem województwa zielonogórskiego rozpoczął też działalność Wojskowy Sąd Rejonowy, który orzekał wysokie wyroki, nawet i kary śmierci.

Podczas długiej nieobecności ks. Michalskiego skomplikowała się sprawa Domu Katolickiego. Część pomieszczeń została zajęta m.in. przez oddział redakcji „Słowa Powszechnego”, nie uznawanego przez Episkopat Polski za pismo katolickie z powodu promowania współpracy środowisk katolickich z władzami PRL. Znalazło się tutaj też miejsce na biura Zrzeszenia Katolików Caritas, które władze PRL utworzyły i w pełni kontrolowały, w miejsce rozwiązanego przez nie 23 stycznia 1950 roku Związku Caritas Kościoła w Polsce. „Caritas” do 1950 roku była jedyną dobrze zorganizowaną instytucją charytatywno-opiekuńczą w Polsce, a w Zielonej Górze do czasu rozwiązania prowadziła trzy przedszkola i kuchnię. Część pomieszczeń Domu Katolickiego zajęła Orkiestra Symfoniczna. Mimo sprzeciwu części parafian władze konsekwentnie starały się ograniczyć wykorzystywanie Domu Katolickiego na cele religijne.

Tymczasem Poznański Czerwiec w 1956 roku, chociaż krwawo stłumiony, przyczynił się do przyspieszenia destalinizacji w Polsce. 26 sierpnia na Jasnej Górze na uroczystości Odnowienia Ślubów Jana Kazimierza, na apel uwięzionego Prymasa Polski ks. kard. Stefana Wyszyńskiego, przekazywany nieoficjalnie biskupom i dalej proboszczom, zgromadziło się około półtora miliona wiernych. W październiku 1956, oczywiście za zgodą ZSRR, do władzy doszła niby nowa ekipa na czele ze zwolnionym z więzienia działaczem komunistycznym Władysławem Gomułką. Nastąpiła tzw. odwilż, m.in. zwolniono z aresztu Prymasa Polski ks. kard. Stefana Wyszyńskiego, wypuszczono część więźniów politycznych, przywrócono religię do szkół. W grudniu władze pozwoliły na powrót do swoich parafii księży usuniętych w latach 1948-1953, z których część przebywała w więzieniach. Ożywiły się złudne nadzieje na przywrócenie wolności Kościoła.

Także ks. Michalski wrócił do swojej parafii. Nadal obowiązujący dekret o zmianie niektórych przepisów prawa o stowarzyszeniach z 1950 roku uniemożliwiał wznowienie działalności stowarzyszeń parafialnych, dlatego Ksiądz zorganizował stanowe grupy modlitewne. Byli ministranci, lektorzy, III Zakon św. Franciszka, Żywy Różaniec. O zaangażowaniu wiernych niech świadczy fakt, że powstało kilkanaście Róż Różańcowych, a w każdej modliło się 15 osób. W większości szkół zorganizował naukę religii, która zgodnie z przepisami nadal mogła być prowadzona jako przedmiot nadobowiązkowy, jeśli większość rodziców odważyła się wyrazić taką wolę. Powstał chór parafialny, a dzieci i młodzież przygotowywały przedstawienia religijne. Dom Katolicki znowu tętnił życiem, nie tylko religijnym, ale i kulturalnym.

Wkrótce okazało się, że popaździernikowa liberalizacja była jedynie zabiegiem taktycznym, a faktyczne zmiany nastąpiły jedynie na eksponowanych stanowiskach. Pozostałe stanowiska kierownicze nadal zajmowali ludzie niechętni jakimkolwiek zmianom.

Podobnie było w Zielonej Górze. I sekretarzem KW PZPR został dotychczasowy zastępca kierownika Wydziału Organizacyjnego Komitetu Centralnego PZPR. Przewodniczącym Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej został świeżo upieczony absolwent Centralnej Szkoły Partyjnej PZPR w Warszawie, który jednocześnie był członkiem egzekutywy KW PZPR. W zielonogórskim aparacie bezpieczeństwa i administracji wyznaniowej nie zmienił się ani duch, ani sposób działania.

W styczniu 1957 powstało finansowane przez państwo Towarzystwo Szkoły Świeckiej, dążące do całkowitego usunięcia nauki religii ze szkół. Tego samego miesiąca powstał oddział zielonogórski. Wbrew woli rodziców i wbrew prawu wytypowano dużą szkołę podstawową, w której uczyło się ponad 350 dzieci, do rozpoczęcia nowego roku szkolnego bez nauki religii. Rodzice zebrali się w Domu Katolickim i napisali petycję do samego I sekretarza KC PZPR. Ks. Michalski przypomniał, że katoliccy rodzice powinni domagać się nauki religii, co oburzyło lokalne władze.

Wiosną 1958 roku władze po raz kolejny zakazały organizowania przedstawień w Domu Katolickim. Jesienią nie wydały zgody na organizację zbiórek na cele kościelne i ukarały zbierających. Nie wyraziły też zgody na organizowanie procesji w uroczystość Wszystkich Świętych. Pomimo to w całym województwie odbyło się piętnaście procesji, za co ukarano większość organizatorów.

W lipcu 1958 roku KC PZPR wystosowało list do terenowych organizacji partyjnych w sprawie polityki antykościelnej. Rozpoczął się nowy etap konfrontacji z Kościołem, którego pierwszym przejawem była brutalna rewizja w Prymasowskim Instytucie Ślubów Narodu na Jasnej Górze, powołanym przez Prymasa Wyszyńskiego. Wróciły milicyjne metody walki z Kościołem.

W sierpniu 1958 roku minister oświaty wydał Okólnik w sprawie przestrzegania zasad świeckości szkoły, Okólnik w sprawie zmian w stosunkach służbowych nauczycieli religii oraz Zarządzenie w sprawie nauczycieli religii. Uznano za niedopuszczalne organizowanie w szkole praktyk religijnych. Naruszeniem zasady świeckiego charakteru szkoły było wieszanie emblematów religijnych w salach lekcyjnych, modlitwy przed i po lekcjach, udział uczniów i nauczycieli w nabożeństwach oraz pielgrzymkach. Zgodnie z nowymi przepisami nauczyciele religii nie powinni brać udziału w posiedzeniach rad pedagogicznych. Zarządzenie usuwało ze szkół nauczycieli religii należących do zgromadzeń zakonnych. Natomiast zgodnie z Okólnikiem Nr 28 zatrudnienie w drodze wyjątku osób duchownych jako nauczycieli religii mogło mieć miejsce tylko za uprzednią zgodą Ministerstwa Oświaty, na wniosek kuratorium okręgu szkolnego. Zgodę otrzymywali ci, którzy nie przeciwstawiali się publicznie władzom państwowym.

W dekanacie zielonogórskim zezwolenia nie otrzymał nikt, kto współpracował z ks. Michalskim. Uniemożliwiło to naukę religii w wielu szkołach, co wzburzyło rodziców nawet w małych miasteczkach i zaczęli wysyła petycje do lokalnych władz. W Sulęcinie około stu osób okupowało biuro inspektora szkolnego żądając przywrócenia nauki religii. W samej Zielonej Górze około trzystu uczniów pozbawiono możliwości nauki religii. W tej sytuacji większość rodziców posyłała dzieci na religię do Domu Katolickiego, co bardzo irytowało władze. Po raz kolejny zaczęto się przymierzać do przejęcia budynku.

23 kwietnia 1959 roku Minister Gospodarki Komunalnej wydał okólnik na nowo interpretujący dekret z 1946 o majątkach opuszczonych i poniemieckich. Zgodnie z okólnikiem Kościół, nawet na Ziemiach Odzyskanych był jedynie dzierżawcą, który musiał płacić czynsz za użytkowanie. Władza wystosowywała pisma o przejmowaniu budynków należących do Kościoła. W tym samym roku Minister Finansów podniósł stawki podatku dla duchowieństwa o 70 - 100%, nie podnosząc ich żadnej innej grupie podatników. Celem było finansowe wyczerpanie organizacji parafialnych oraz umożliwienie ewentualnego odbierania budynków parafiom. Np. Kurii gorzowskiej wymierzono podatek w wysokości 339 300 zł, Katolickiemu Uniwersytetowi Lubelskiemu (KUL) wymierzono w 1959 roku podatek dochodowy za lata 1954–1955 w wysokości 3,7 mln zł. Dla porównania – przeciętne wynagrodzenie w 1959 roku wynosiło 1 453 zł, zatem podatek KUL-u w przeliczeniu na miesiąc wynosił w 106 przeciętnych wynagrodzeń! Była to kwota niewyobrażalna i niemożliwa do zapłacenia. Zakony traktowano jak prywatne przedsiębiorstwa i wymierzano domiary podatkowe tak duże, że nie były one w stanie ich spłacić, co dawało władzy pretekst do zabierania budynków oraz majątku ruchomego na poczet podatku.

Jak pisze Tadeusz Dzwonkowski „W sprawie zielonogórskiego Domu Katolickiego doszło wówczas do swoistego chwilowego kompromisu. Zapewne został on zawarty poza wiedzą wojewódzkiej administracji wyznaniowej. Władze miasta uznały, że budynek został oddany parafii w trwały zarząd, a ponieważ Parafia użytkowała go ponad 10 lat, ma prawo do jego własności a tym bardziej do faktycznego posiadania. W związku z tym 18 maja 1959 roku Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Zielonej Górze potwierdziło ten fakt i wyznaczyło podatek od nieruchomości, a nie czynsz, jak to miało miejsce w przypadku najmu.”

We wrześniu 1959 roku w całej Polsce rozpoczęła się akcja usuwania krzyży ze szkół, która wywołała falę protestów. Blisko w sześciuset szkołach krzyże zawieszono ponownie, a w ponad trzydziestu przypadkach doszło do demonstracji od stu do pięciuset osób. Do połowy września w „wojnie o krzyże” aresztowano sto osiemdziesiąt dwie osoby, a ponad sześćset zatrzymano do wyjaśnienia. W kilkudziesięciu przypadkach do likwidacji zajść użyto ZOMO.

Ponieważ Towarzystwo Szkoły Świeckiej w Zielonej Górze opracowało szczegółowe założenia programu laicyzacji szkół, uznając że naukę religii zamiast w szkołach będzie można prowadzić w salach Katolickiego Domu Społecznego, miejskie władze partyjne wezwały ks. Michalskiego do przedstawienia dokumentacji prawnej własności obiektu. Proboszcz mógł okazać tylko zaświadczenie wydane w 1946 roku przez Wojewódzki Urząd Likwidacyjny w Poznaniu, w którym nie było wyraźnego określenia podstaw prawnych własności. I chociaż zielonogórscy prawnicy formułowali opinie, że „skoro Kościół użytkował ten dom w ciągu 10 lat, to nabył prawo do jego własności”, to jesienią 1959 roku zapadła decyzja o egzekucji należności za użytkowanie budynku.

Wizyta Pełnomocnika Rządu do Spraw Stosunków z Kościołem w lutym 1960 roku przyspieszyła bieg wydarzeń. Lokalne władze podległy krytyce za niedostateczną realizację wytycznych Komitetu Centralnego PZPR, a za największą przeszkodę uznano nieugiętego Księdza Michalskiego, będącego autorytetem i organizatorem życia religijnego i społecznego zielonogórskich katolików. Solą w oku władz był też tętniący życiem Dom Katolicki.

Według Tadeusza Dzwonkowskiego Wydział ds. Wyznań WRN sporządził opinię, z której wynikało, że w Domu Katolickim pozostaje niewykorzystana sala widowiskowa o powierzchni 244 m² oraz pokój o powierzchni 36 m². Na tej podstawie Komisja Lokalowa MRN dokonała zmian w posiadaniu lokalu, „czyli w praktyce niezgodnie z zapisami z lat 1945-1946 i z wyrokiem Sądu Najwyższego z dnia 10 lutego 1958 roku cofnęła Parafii prawo trwałego zarządu. Oznaczało to przejęcie przez Wydział Spraw Lokalowych Prezydium MRN wskazanych pomieszczeń”. O planach przejęcia pomieszczeń Domu Katolickiego wiernych jako pierwszy poinformował ks. Jan Szuścik, wikary parafii pw. św. Jadwigi, w Środę Popielcową 2 marca.

15 kwietnia dyrektor (kierownik?) Wydziału ds. Wyznań WRN wystąpił do Kurii Biskupiej z żądaniem przeniesienia Księdza Michalskiego. Żądanie było ponawiane, jednak Kuria Biskupia uzasadniała, że brak jest jakichkolwiek podstaw do odwołania Księdza.

27 kwietnia w Nowej Hucie władze nakazały usunięcie krzyża, który od dwóch lat stał na placu budowy nowego kościoła, na którego budowę zgodzono się w czasie tzw. odwilży. W październiku 1959 roku cofnięto decyzję ustalającą lokalizację, skonfiskowano pieniądze ze składek zbierane przez społeczny Komitet Budowy Kościoła, a Komitet oskarżono o zagarnięcie gruntów. Od rana 27 kwietnia około tysiąca osób otaczało krzyż śpiewając pieśni patriotyczne i religijne. W godzinach popołudniowych, gdy dołączyli robotnicy wychodzący z Huty im. Lenina doszło do pierwszych starć z oddziałami ZOMO, które przerodziły się w walki uliczne. Aby złamać opór protestujących milicja rozpoczęła masowe łapanki, aresztując wszystkich znajdujących się w pobliżu miejsca zdarzeń; przeszukiwano bramy, piwnice, strychy i klatki schodowe. Strzelano do uciekających manifestantów. Dopiero w późnych godzinach nocnych, po ściągnięciu posiłków ZOMO i MO z innych województw, zakończono akcję rozpraszania tłumów. Aresztowano około pięciuset osób. Osiemdziesięciu siedmiu dostało wyroki więzienia od sześciu miesięcy do pięciu lat, a stu dziewiętnastu ukarano grzywną.

Tak jak w Nowej Hucie tak i w Zielonej Górze czy Gliwicach działania były koordynowane przez centralne władze PZPR i nie jest przypadkiem, że ostateczne rozstrzygnięcie nastąpiło w podobnym terminie. Na naradzie pierwszych sekretarzy KW PZPR w Warszawie 24 maja omawiano sprawę własności kościelnej m.in. na Ziemiach Zachodnich. Następnego dnia było to tematem posiedzenia egzekutywy KW PZPR w Zielonej Górze. Termin eksmisji wyznaczono 28 maja.

Jak podaje Tadeusz Dzwonkowski „Po niedzielnych mszach 22 maja 1960 roku, w kościele parafialnym i kościele Matki Boskiej Częstochowskiej odczytano komunikat proboszcza, który powiadamiał katolików, że Parafia otrzymała decyzję o eksmisji z lokalu w Domu Katolickim, służącym do nauczania religii. Eksmisję tę wyznaczono na sobotę o 8.30 rano”.

Gdy ks. Michalski otrzymał decyzję Komisji Lokalowej, przy pomocy parafian zebrał 1 200 podpisów pod petycją do przewodniczącego Rady Państwa z prośbą o odstąpienie od eksmisji, którą 26 maja złożył na ręce bp. Wilhelma Pluty, który następnego dnia przesłał ją do przewodniczącego Rady Państwa.

Podobno pracownicy wyznaczeni przez Wydział Lokalowy odmówili wykonania eksmisji. Faktem jest, że termin został przesunięty na poniedziałek 30 maja godzina 10.00.

30 maja rano w Komendzie Wojewódzkiej MO odbyła się odprawa przedstawicieli sił porządkowych. W rejon ewentualnej konfrontacji wysłano patrole, a Służba Bezpieczeństwa zajęła przygotowane wcześniej punkty obserwacyjne, z których miano fotografować zajścia. Oddział ZOMO czekał w pogotowiu przy ul. Wąskiej (teraz Partyzantów). Odwód stanowiła kompania szkolna. W pogotowiu była też załoga straży pożarnej. Szczególnie przygotowywała się Komenda MO przy ul. Kasprowicza.

Rozwój wypadków 30 maja 1960 roku.

7.00 MO częściowo zablokowało ulice wokół Domu Katolickiego, tajniacy zbierali i przekazywali informacje o nastrojach, zorganizowano sześć punktów obserwacyjnych, postawiono w stan gotowości oddziały Zmotoryzowanych Odwodów Milicji Obywatelskiej (ZOMO) w Komendzie Miejskiej MO przy ul. Kasprowicza i Komendzie Wojewódzkiej MO przy ul. Wąskiej. Według zamierzeń władz działania te miały zapewnić porządek podczas eksmisji.

8.00 W Domu Katolickim rozpoczęła się lekcja religii.

8.20 Przed Domem Katolickim zebrała się grupka kobiet czekających na dzieci i grupka członków III Zakonu św. Franciszka, łącznie około dwudziestu osób, które głośno krytykowały decyzję o władz.

9.00 Do Ratusza udała się delegacja z żądaniem wstrzymania eksmisji do czasu odpowiedzi na petycję przesłaną 27 maja przez bp. Wilhelma Plutę do przewodniczącego Rady Państwa. Delegacja została odesłana do I sekretarza Komitetu Miejskiego PZPR, później do Komitetu Wojewódzkiego, gdzie po długim oczekiwaniu poinformowano, że decyzja o eksmisji nie może już być cofnięta.

9.50 Do budynku podeszła grupa eksmisyjna w asyście milicjantów, ale kobiety nie chciały ich wpuścić. Utarczki słowne trwały około kwadransa. Gdy komendant Komendy Miejskiej MO zaczął grozić, kobiety uklękły z modlitwą na ustach. Milicjanci siłą wyprowadzali modlące się, ale one wracały.

10.00 Przed Domem Katolickim zebrało się już około dwustu osób. Starsi wyszli z kościoła pw. Matki Bożej Częstochowskiej. Młodsi to głównie przyjezdni i oczekujący z pobliskiego dworca autobusowego, który wtedy znajdował się przy ulicy Kasprowicza.

10.05 Na Plac Powstańców Wielkopolskich podjechała kompania ZOMO, która zaatakowała tłum, wyciągano pojedyncze osoby i zamykano w samochodach milicyjnych. Ludzie nie stawiali oporu, bici pałkami rozbiegali się, aby po kilkunastu minutach zgromadzić się ponownie. W Komendzie Wojewódzkiej MO i Komitecie Wojewódzkim PZPR z niepokojem śledzono rozwój sytuacji i podejmowano kolejne decyzje. Zarządzono alarm w komendach MO sąsiednich powiatów, wezwano oddział gorzowski.

10.50 Na Placu było już około ośmiuset osób, a przybycie posiłków ZOMO spowodowało radykalizację nastrojów. 120-osobowemu oddziałowi ZOMO udało się rozdzielić zgromadzonych. Mniejsza grupa wycofała się w kierunku Domu Katolickiego, większa do ulicy Kasprowicza w okolice dworca autobusowego.

Gdy dotarła informacja o niepowodzeniu delegacji, która udała się do ratusza, zaczęli przybywać kolejni mieszkańcy.

11.35 Kolejne próby usunięcia demonstrujących z Placu nie powiodły się. Naprzeciw siebie stał liczący już około dwa i pół tysiąca osób tłum i podwójny szpaler ZOMO. Przy ulicy Reja oraz skrzyżowaniu Kasprowicza i Jedności Robotniczej (teraz – Jedności) zaczęli gromadzić się kolejni ludzie, tworząc dwie trzystu- czterystuosobowe osobowe grupy. Milicja nawoływała do rozejścia się. Było w miarę spokojnie, ale wśród zgromadzonych byli też prowokatorzy, zarówno chuligani jak i tajniacy (nieumundurowani funkcjonariusze SB), którzy swoim zachowaniem sprawiali, że emocje tłumu rosły. Gdy milicjanci wyciągnęli z tłumu kilka najaktywniejszych osób, które wsadzili do samochodów milicyjnych, demonstrujący zażądali uwolnienia ich, próbowali też sami oswobodzić zatrzymanych. Wtedy milicja obrzuciła protestujących pojemnikami z gazem i do akcji ruszyło ZOMO. Uciekających bito gumowymi pałami. Ludzie rozpierzchli się na sąsiednie ulice, część schroniła się w okolicznych zaułkach. Lawina ruszyła. Milicja tłukła szyby w kościele pw. Matki Bożej Częstochowskiej, gdzie też schronili się ludzie i wrzucała granaty dymne. Uciekających przed dymem wyciągano i bito pałami. Ci którym udało się uciec, przekazywali wieści napotkanym, którzy nie widzieli co się dzieje.

12.00 Gdy już władzom wydawało się, że sytuacja jest opanowana, ludzie ponownie zaczęli się zbierać. Z okrzykami i kamieniami w rękach ruszyli na milicjantów. Pod naporem tłumu milicjanci cofnęli się do Komendy Miejskiej MO przy ulicy Kasprowicza, a część nawet do siedziby KW PZPR przy ulicy Bohaterów Westerplatte. Komendant KW MO poprosił Komendę Główną o przysłanie posiłków.

12.50 Na zebranych ponownie ruszyło ZOMO, demonstranci pod naporem siły uciekali. Byli ranni. Przyjechała pierwsza karetka pogotowia ze wskazaniem, by najpierw udzielać pomocy rannym milicjantom, co oburzyło zgromadzonych. Ludzie zaczęli atakować wszystko co miało milicyjne znaki.

13.00 Kilka osób wbiegło na wieżę kościoła pw. Matki Bożej Częstochowskiej i biło w dzwony na trwogę. Pojawił się zaalarmowany ks. Michalski i kilkakrotnie przeganiał dzwoniących oraz bezskutecznie próbował nakłonić ludzi do rozejścia się.

13.15 Przybyła z Gorzowa jednostka ZOMO rozbiła grupę demonstrantów na ulicach sąsiadujących z Placem Powstańców Wielkopolskich. Jednocześnie ponownie zaatakowali milicjanci z budynku KM MO przy ulicy Kasprowicza.

14.00 Obawiając się napływu kończących drugą zmianę robotników, właśnie na czternastą władze zaplanowały kolejny atak ZOMO. Na Placu Powstańców Wielkopolskich zgromadziło się już około pięć tysięcy ludzi, nie licząc blisko tysiąca osób w sąsiadujących z placem uliczkach. Większość zgromadzonych nie podejmowała czynnej walki, jedynie swoją obecnością demonstrowała wrogość wobec poczynań władz.

Wyodrębniło się kilka aktywniejszych grup uczestników, którzy odrzucali pociski gazowe czy próbowali atakować budynek Komendy Miejskiej.

Po czternastej dołączyła część uczniów kończących lekcje i pracowników okolicznych zakładów, najbliżej była „Polska Wełna”, „Zefam”, „Falubaz”, „Lumel”, „Polmos”, dalej „Zastal”. Na dworcu autobusowym czekało coraz więcej osób na powrót do swoich domów. Było ich zbyt wielu, zatem też stanowili zagrożenie.

15.00 Milicjanci przybyli z Żagania i z Żar oraz około 80-osobowy „aktyw robotniczy” bez powodzenia próbowali rozpędzić zebranych od strony ulicy Bohaterów Westerplatte. (Według Wikipedii „aktyw robotniczy” to bojówki partyjne, używane do rozpędzania protestów, w jego skład wchodzili pracownicy fizyczni dużych zakładów pracy, będący zwykle równocześnie członkami ORMO, zakładowymi aktywistami PZPR).

16.00 Na pomoc przybył oddział ZOMO z Poznania, który zaatakował od ulicy Bohaterów Westerplatte. Zielonogórskie ZOMO natarło od strony dworca autobusowego. Z dwóch innych stron zaatakowały kolejne grupy milicjantów. Część zebranych próbowała odeprzeć atak rzucając kamieniami w zwarty szyk poznańskiego ZOMO. Użycie gazu łzawiącego spowodowało zamieszanie, cofanie się ludzi, a w końcu bezładną ucieczkę. Milicjanci bili niemalże każdego kto znalazł się w zasięgu. Wielu choćby tylko przyglądających się zajściom, zostało rannych. Jeszcze dość liczna grupa próbowała ataku na ZOMO. Jednak szybko zabrakło kamieni, a petardy z gazem wrzucane w tłum rozproszyły ludzi, uniemożliwiając dalszy opór.

16.30 Nad Placem unosił się już tylko gryzący w oczy dym i zapach gazu. Walki przeniosły się na okoliczne uliczki. Zapalczywe małe grupki atakowały jeszcze milicjantów, ale ci zgrupowani po kilkudziesięciu odpierali ataki i ścigali uciekających bijąc pałami. Rozpoczęło się polowanie na rzeczywistych i domniemanych uczestników, chwytano ludzi w bramach i zaułkach, a podstawą do zatrzymania były brudne ręce (na pewno od rzucanych kamieni).

17.30 Przybyła kolejna grupa ZOMO z Poznania, tym razem wyposażona w samochody z armatkami wodnymi. Obstawiono cały teren zajść i, systematycznie przeczesując teren, wyłapywano niedobitków. Przewożono ich do aresztu przy ulicy Łużyckiej, na Komendę Wojewódzką MO przy ulicy Wąskiej lub odprowadzano na Komendę Miejską przy ulicy Kasprowicza.
Ludzie jeszcze wciąż się zbierali w małych grupach, by odeprzeć milicję.

19.10 Po wieczornej Mszy św. w kościele pw. Matki Bożej Częstochowskiej wierni zebrali się przed kościołem, część przeszła pod Dom Katolicki z okrzykami „My chcemy Boga”. W większości były to kobiety. Zaalarmowane przez tajniaków pojawiło się ZOMO i próbowało przepędzić zebranych, ci chronili się w kościele, aby po chwili wrócić.

20.00 Przy ulicy Lisowskiego, Mickiewicza, koło szpitala ss. Elżbietanek i koło pobliskiej gazowni znowu zaczęli zbierać się zielonogórzanie, którym wcześniej udało się uciec. Były to blisko stuosobowe grupki. Sprowadzone oddziały ZOMO rozpędzały zgromadzonych, najbardziej aktywnych zatrzymano. W budynku Komendy Wojewódzkiej było dwudziestu ośmiu zatrzymanych.

20.30 Na ulice wyjechały zmotoryzowane patrole wyposażone w armatki wodne. Ludzie kryli się, by ponownie wyjść po przejechaniu patrolu. Walki trwały z coraz mniejszym nasileniem do późnych godzin nocnych.

21.00 Na ulice wyszły siedmioosobowe patrole, które nie napotkały już na poważniejszy opór. Zatrzymano już 110 osób.

22.00 W Komendzie Wojewódzkiej zorganizowano 9 podgrup śledczych, w skład których weszli oficerowie SB i MO oraz prokurator. Do pomocy ściągnięto oficerów śledczych z Poznania i Wrocławia. Grupy zielonogórskich milicjantów miały wyszukać i aresztować jeszcze niezłapanych uczestników demonstracji, tajni współpracownicy rozpytywali o osoby sfotografowane w trakcie zajść.

Areszty były przepełnione. W ciągu dwóch dni zatrzymano około dwustu osób, a wciąż dowożono nowe. Jedni mieli brudne ręce, innych niby rozpoznał milicjant, tajniak lub już zatrzymany uczestnik, jeszcze innych wskazał ktoś na pokazanym zdjęciu. Niektórzy po prostu znaleźli się o złej godzinie w złym miejscu, jak to się przydarzyło pewnej młodej robotnicy „Polskiej Wełny”, za co odsiedziała 18 miesięcy. Łącznie w ciągu kilku dni zatrzymano trzysta trzydzieści trzy osoby. Było to możliwe także dzięki masowej inwigilacji. Obserwowano zachowania pracowników, słuchano rozmów w autobusach, szkołach czy fabrykach.

Trudno ustalić ile osób zostało rannych. Jak zawsze w takich sytuacjach ludzie bali się zgłaszać do lekarza, obawiając się służb bezpieczeństwa czy milicji. Większość leczyła się w domu. Wśród tych, którzy nie mogli obyć się bez fachowej pomocy były ciężkie obrażenia, złamania żuchwy, ręki, nogi czy żeber.

Nad miastem unosił się dym, na ludzi padł strach, bali się rozmawiać o wydarzeniach. Jednak władza była zaskoczona liczbą protestujących i miała poczucie klęski, do której nie chciała się przyznać. Jeszcze tego samego dnia późnym wieczorem w siedzibie KW PZPR odbyła się „narada” przedstawicieli podstawowych organizacji partyjnych (pop), prowadzona przez sekretarza do spraw propagandy Komitetu Wojewódzkiego. W następnych dniach w zakładach i szkołach zwoływano wiece potępiające uczestników, podawano do wiadomości jedyną słuszną wersję, że „chuligańskim wybrykom” winien jest „kler i imperialistyczni rewizjoniści”, znacznie zawyżano wartość „zniszczeń mienia społecznego”. Jedni wierzyli (skoro tak mówią, to coś jest na rzeczy), innych wystraszyły wysokie wyroki i złamane życia.

1 czerwca na zebraniu egzekutywy KW PZPR I sekretarz KW wydał dyspozycje, by szybko rozstrzygać sprawy zatrzymanych. W poważnych sprawach dawać wysokie wyroki, resztę powyrzucać z fabryk z zakazem przyjmowania do innych zakładów. Co do młodzieży szkolnej – nie dopuścić do zakończenia roku szkolnego, pozbawić prawa nauki w szkołach. Prywaciarzom, którzy pomagali zlikwidować sklepy i wyrzucić z miasta, przyjrzeć się właścicielom pobliskich knajp. Prezydium WRN podjęło uchwałę o przyśpieszonym trybie postępowania. W Zielonej Górze nadal przebywali przedstawiciele Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Prokuratury Generalnej. 2 czerwca Urząd do Spraw Wyznań zalecił usunięcie Księdza Michalskiego z miasta.

Pierwsze wyroki zapadły już w połowie czerwca. Ogółem, na karę więzienia skazano sto trzydzieści dwie osoby. Dwanaście osób zostało skazanych na trzy lata więzienia, sześć osób na cztery lata, a jedna aż na pięć lat.

Najczęściej skazywani byli przez Sąd Powiatowy w Zielonej Górze za to, że działając z pobudek chuligańskich brali udział w zbiegowisku publicznym obrzucając kamieniami interweniujących funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej.

Ponieważ uczestnicy wydarzeń zielonogórskich nie byli skazywani za działalność polityczną tylko za chuligaństwo i rozbój, zgodnie z rozporządzeniem Ministra Sprawiedliwości w sprawie archiwizowania akt sądowych dokumentacja sądowa podległa zniszczeniu po dwudziestu latach.

Na lata zapadło milczenie. Zapytałam kilku znajomych o to, co się wtedy mówiło. Wspominali, że po 60 roku panował wszechobecny strach, ludzie bali się nawet w domach rozmawiać o tym co się stało, że komuna jest straszna. Ktoś opowiadał, że przypadkiem znalazł się tam, ale udało mu się uciec. I że na szczęście nie złapali go, bo miałby złamane życie. Bano się mówić o tym, dopiero w ostatnich latach coś się zmienia.

Trudno jest dotrzeć do uczestników wydarzeń. Przez lata żyli z piętnem chuliganów, uczestników rozboju. Wielu było młodych, nie przygotowanych do życia opozycjonisty. Zareagowali spontanicznie, nie przewidując tak ostrej reakcji władzy. Część mając do wyboru więzienie lub współpracę ze służbą bezpieczeństwa, wybierała współpracę, żeby móc jakoś ułożyć sobie życie. Czasy się zmieniły i teraz dźwigają inne brzemię, TW (tajnych współpracowników SB). Część po odsiedzeniu wyroku wracała z piętnem chuligana i kryminalisty, co wiązało się z problemami z podjęciem pracy. Zwłaszcza, że SB potrafi nawet już po latach utrudniać życie, sama coś o tym wiem. Część zmuszono do opuszczenia miasta. Rodziny, znajomi wstydzili się kryminalistów. Często nawet w domu nie zachowały się żadne dokumenty, bo kto chciałby trzymać papier, że odsiedział wyrok jako kryminalista. Po sierpniu 1980 roku, który na chwilę mógł przynieść nadzieję na jakąś zmianę (jaką?, nie byli przecież polityczni), było już za późno, minęło dwadzieścia lat i akta zniszczono. Nawet po czerwcu 1989 roku, kiedy nastąpiła trwała (?) zmiana, przez pierwsze lata nikt nie chciał ruszyć tematu. Dzisiaj, ci co jeszcze żyją, mają ponad osiemdziesiąt lat.

Osiemdziesięciodwuletnią Panią Danutę poznałam na początku 2018 roku. Poproszono mnie o pomoc w uzyskaniu dla Niej statusu osoby represjonowanej. W 1960 roku była młodziutką dziewczyną, miała dwadzieścia cztery lata, właśnie szykowała się do ślubu, za cztery dni miała wyjść za mąż i spodziewała się dziecka. Wychodząc po pracy z „Polskiej Wełny” pokazała język do przejeżdżającej milicyjnej „suki”. Natychmiast została zgarnięta z ulicy i przewieziona do aresztu w Nowej Soli. Ponad miesiąc czekała na rozprawę w celi, w której na trzypiętrowych łóżkach spało dwadzieścia sześć osób. Dwóch milicjantów zeznało, że rzucała kamieniami. 4 lipca została skazana na rok i sześć miesięcy więzienia. Obrońca oskarżonej wniósł rewizję , ale Sąd Wojewódzki utrzymał wyrok w mocy. Trzymiesięczny pobyt w areszcie w Nowej Soli spowodował u Niej stany lękowe i nerwicę, które doprowadziły Ją do próby popełnienia samobójstwa. Po tym czasie została przewieziona do zakładu karnego w Słońsku koło Gorzowa Wlkp., gdzie spędziła kolejne piętnaście miesięcy. Przeżyła osiemnaście miesięcy bez możliwości zobaczenia kogokolwiek bliskiego, nie miała prawa do odwiedzin. W więzieniu poroniła. Po zwolnieniu, z dala od miejsca zamieszkania, nie miała nawet pieniędzy na powrót do domu. Jej życie legło w gruzach, długo żaden zakład nie chciał Jej zatrudnić. Gdy Ją poznałam była po dwóch wylewach, z bardzo niską emeryturą i mocno ograniczonymi środkami do życia. Po dłuższych staraniach, spowodowanych zniszczeniem dokumentacji sądowej, dostała status osoby represjonowanej. Dzięki pomocy innych, po ponad dwuletnich staraniach pod koniec 2021 roku otrzymała kasację wyroku.

Pan Tadeusz brał udział w walkach o Dom Katolicki, gdy miał osiemnaście lat. Milicja zatrzymała Go następnego dnia, do dzisiaj nie wie czy na podstawie donosu, czy może na podstawie zdjęć robionych przez funkcjonariuszy. Do rozprawy siedział w areszcie śledczym przy ulicy Łużyckiej w Zielonej Górze. Wyrokiem Sądu Powiatowego w Zielonej Górze skazany został na trzy lata pozbawienia wolności. Przewieziono Go do więzienia w Czarnem koło Koszalina, a po pewnym czasie do więzienia w Iławie, znajdującym się w połowie drogi między Grudziądzem a Olsztynem. Odbył wyrok w całości, do 2 czerwca 1963 roku. Po powrocie z powodu wyroku miał problemy z pracą. W maju 2017 Prezydent Andrzej Duda wręczył Mu Krzyż Wolności i Solidarności. Jest jednym z tych, którym udało się uzyskać kasację wyroku.

Pan Franciszek miał trzydzieści sześć lat, był bardzo dobrym, pogodnym człowiekiem. Aresztowany został 1 czerwca, gdy rowerem wracał z pracy. Chora żona uciekła ze szpitala, by zaopiekować się zostawionym w domu dwunastoletnim synem. Wyrok wyniósł cztery lata, obrońca wniósł rewizję, ale Sąd Wojewódzki utrzymał wyrok w mocy. Został wysłany do Obozu Pracy Więźniów koło Złotoryi, prawdopodobnie do Wilkowa. Pierwsze tego typu obiekty w Polsce zorganizowano już w 1945 roku. Od 1948 rozpoczęto tworzenie rozbudowanej sieci obozów pod nazwą Ośrodki Pracy Więźniów (OPW), funkcjonujących początkowo przy więzieniach, następnie jako samodzielne jednostki. Na Dolnym Śląsku w latach 1950-53 uruchomiono pięć obozów pracy m.in. w Wilkowie koło Złotoryi, gdzie więźniowie zatrudnieni byli w kopalni. Ponieważ dwunastogodzinny dzień przymusowej pracy w kopalni był liczony podwójnie, Pan Franciszek wrócił do domu po dwóch latach, z pylicą płuc. W domu, tak jak wszędzie, nie rozmawiało się ani o wydarzeniach z 1960 roku, ani o pobycie w więzieniu. Był to temat drażliwy, nawet nie wiadomo czy brał udział w zajściach. Zmarł w grudniu 1992 roku nie doczekawszy się żadnej rehabilitacji. Po ponad trzech latach od tzw. okrągłego stołu i upadku komunizmu w Polsce nadal nikt nie chciał ruszać tego tematu.

Ks. Kazimierz Michalski w wyniku zajść musiał opuścić miasto i już nigdy do niego nie wrócił. Zmarł „na wygnaniu” w Poznaniu w 1975 roku. Parafianie nie zapomnieli o swoim proboszczu i w 1985 roku w kościele św. Jadwigi odważyli się umieścić tablicę pamiątkową. 13 marca 2010 symbolicznie powrócił do Zielonej Góry, Jego szczątki przeniesiono do grobowca dla zasłużonych kapłanów przy konkatedrze pw. św. Jadwigi.

Dopiero po trzydziestu pięciu latach od wydarzeń i po sześciu latach od częściowo wolnych wyborów, w 1995 roku, ukazała się publikacja na ten temat, książka Tadeusza Dzwonkowskiego „Wydarzenia Zielonogórskie w 1960 roku”. W 2000 roku, w czterdziestą rocznicę, nadano nazwę „30 maja 1960 roku” małej uliczce przy Filharmonii Zielonogórskiej (mieszczącej się w dawnym Katolickim Domu Społecznym). W roku 2010, w pięćdziesiątą rocznicę wydarzeń zielonogórskich, na placu Powstańców Wielkopolskich przed filharmonią odsłonięto, nowoczesny w formie, pomnik upamiętniający wydarzenia. Tego roku nawet w Senacie została otwarta wystawa „30 maja 1960 w Zielonej Górze. W obronie domu katolickiego”. Wśród zaproszonych gości byli także czterej uczestnicy wydarzeń zielonogórskich. Jak podano na stronie Senatu „Otwierając wystawę, marszałek Bogdan Borusewicz podkreślił, że jej celem jest przypomnienie dramatycznych wydarzeń sprzed 50 lat w Zielonej Górze. Było to jedno z ważniejszych wystąpień w komunistycznej Polsce między Poznańskim Czerwcem 1956 a Marcem 1968.” 23 kwietnia 2011 imieniem ks. Michalskiego nazwano jedną z nowych ulic w Zielonej Górze.

Tylko że dla większości ze 132 skazanych nadal nic się nie zmieniło.

Od kilku lat w każdą rocznicę wydarzeń zielonogórskich organizowane są uroczystości, inscenizacje, odprawiane są Msze św. Chwała za to pomysłodawcom i organizatorom. Ale ze świecą szukać na nich uczestników tamtych dni, no chyba że akurat są odznaczani, chociaż na ogół pośmiertnie. Są wysocy przedstawiciele władz wojewódzkich, samorządowych, dowódcy wojska i policji i wiele ważnych osobistości. Ich wita się, a Oni, Ci skrzywdzeni których to dotyczy? Jakoś nie słychać, by gremialnie dostawali odszkodowania, by ktoś o to zabiegał. Czasem bliscy coś nieporadnie próbują zrobić, ale walka o kasację wyroku, którego nie ma w dokumentach, jest jak walka z wiatrakami. Jeśli ktoś ma jeszcze siły, upór i pomoc, czasem po kilku latach coś osiąga. W sprawie uczestniczki wydarzeń, o której wyżej wspominałam, Jej przyjaciółka tak długo, pisała i wydzwaniała do Ministra Sprawiedliwości, Rzecznika Praw Obywatelskich i „wszystkich świętych”, że po kilku latach uzyskała kasację wyroku. Teraz mogłaby wystąpić o odszkodowanie, ale jest za późno, brak sił i zdrowia, a do tego życie się zbyt skomplikowało.

Styczeń 2022 rok

TU WIĘCEJ ZDJĘĆ Z WYDARZEŃ ZIELONOGÓRSKICH 1960:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia