Dawniej na terenie rynku i na okolicznych uliczkach handlowano w dni targowe. Gdyby wtedy zawaliła się wieża, to licznych ofiar nie sposób byłoby uniknąć.
(fot. Archiwum autora)
Niedziela 14 lipca 1934 roku była bardzo upalna. Punktualnie o 21 zegar na wieży ratusza po raz ostatni wybił dziewięć razy. Chwilę później rozległ się potężny huk, a ogromna masa cegieł runęła na rynek. Potężna chmura pyłu zaczęła pełznąć po uliczkach, ale robiła to na tyle wolno, że początkowo gapie nie mogli nic dostrzec.
Wielu opolan było zaszokowanych katastrofą. Mnożyły się spekulacje, ktoś rzucił nawet, że doszło do zamachu. Budowlańcy pracujący przy rozbudowie ratusza nie byli jednak zdziwieni. Ich ostrzeżenia zbagatelizowano, choć na spękania murów wskazywali już jesienią 1933 roku.
To wówczas rozebrano pierwsze kramy kupieckie, które stały wokół ratusza. Na starych fotografiach wyglądają może i urokliwie, ale gdy oglądało się je bliżej, to widać wyraźnie, że na początku XX wieku czasy świetności miały za sobą. Co ciekawe, wcześniejsza rozbiórka zamku piastowskiego, na którego miejscu powstał budynek obecnego urzędu wojewódzkiego, wywołała w mieście gorącą dyskusję i liczne protesty. Stare kamienice, jakimi przez lata obrósł ratusz od strony południowej i zachodniej, takich emocji nie budziły.
- Niektóre były bardzo wąskie, powstawały latami poprzez nadbudowę pięter i nie były ani ładne, ani funkcjonalne - ocenia Andrzej Hamada, architekt, który badał historię rozbudowy ratusza. - Przez lata te kamienice były domami kupieckimi z czasem jednak tę funkcję straciły. Dodatkową ich wadą był fakt, że przysłaniały elewację ratusza. Nigdy nie znalazłem informacji, że ktoś chciał te budynki obronić. Choć z drugiej strony w niektórych miastach kamienice wokół ratusza zachowano, tak jest np. we Wrocławiu.
W Opolu zdecydowano się na inne rozwiązanie. Ówczesny ratusz wymagał bowiem nie tylko powiększenia (tak jak i dziś z roku na rok stale przybywało urzędników), ale i remontu, bo od 1929 roku jedyna w mieście sala teatralna na 450 miejsc była zamknięta właśnie ze względu na zły stan techniczny. Gdy 6 listopada 1933 roku zaczęto rozbiórkę kamienic, stojących od strony obecnych pubów Maska i Laboratorium, nikt nie spodziewał się problemów.
Te pojawiły się dopiero wtedy, gdy robotnicy zabrali się za budynki od strony południowej, przylegające do wieży ratuszowej. Wówczas zaobserwowano na samej wieży dwie rysy. Nakazano ich obserwację, a także podparcie zabytku grubymi balami, nie przerwano jednak akcji rozbiórkowej. Do katastrofy doszło dopiero latem 1934 roku, podczas prac budowlanych przy nowej części ratusza. Na szczęście obyło się bez ofiar.
- Bo, po pierwsze, była noc, po drugie robotnicy uciekli wcześniej, gdy usłyszeli trzaski, wreszcie po trzecie wieża padła w kierunku ulicy Zamkowej i kościoła Franciszkanów. Idealnie trafiła w lukę pomiędzy domami narożnymi rynku - opowiada Andrzej Hamada.
Gdy pył po katastrofie opadł, po wieży została ogromna hałda cegieł. Zalegała na całej południowej części Rynku, a wysokością sięgała pierwszego piętra. Z gruzów wydobyto m.in. metalową gałkę wieńczącą wieżę, a także dzwon oraz zwornik z głównej sali ratusza, które trafiły do obecnego Muzeum Śląska Opolskiego.
Z kolei dokumenty, jakie przez lata zwyczajowo umieszczono w kopule - przekazano do archiwum (obecnie Archiwum Państwowe w Opolu). Jeszcze nie uprzątnięto całkowicie rynku, a już w ówczesnej prasie zaczęły się pojawiać artykuły, których autorzy pytali o dalsze losy wieży, postawionej w 1864 roku.
- Nie wszyscy byli za jej odbudową, bo nie miała wtedy żadnej praktycznej funkcji. Sporo wątpliwości było co do jej konkretnej lokalizacji (sugerowano dostawienie jej w innym miejscu ratusza), sporny był też kształt - wspomina Andrzej Hamada.
Wieża ratusza była bowiem utrzymana w stylu klasycystycznym i nawiązywała kształtem do słynnego pałacu Vecchio we Florencji. Ale to, co w XIX wieku było modne, w XX wieku budziło protesty środowiska architektów. Ci chcieli, aby odbudowana wieża była modernistyczna, czyli taka jak np. ówczesny budynek Rejencji Opolskiej, a obecnie urząd wojewódzki. Dyskusję uciął dopiero ówczesny urząd konserwatorski i nakazał zrekonstruowanie zabytku.
- Już wtedy był on jednym z symboli miasta i nie dziwię się, że trudno było podjąć decyzję o postawieniu zupełnie nowego obiektu - ocenia Andrzej Hamada.
W maju 1935 roku wznowiono budowę oraz kopanie fundamentów i przeprowadzono badania archeologiczne. Nie bez sukcesów. Podczas prac odkryto murowaną piwnicę, a w środku kilkadziesiąt naczyń. Były to średniowieczne dzbany, garnki i wazony, w których zachowały się nawet pestki śliwek czy wiśni. Niewykluczone, że glinianych naczyń używał najemca piwnicy świdnickiej działającej w podziemiach ratusza, gdzie przez wiele lat serwowano wyśmienite miejskie piwo.
Spis znalezionych rzeczy pod ratuszem zawiera łącznie 37 pozycji, w tym charakterystyczne zielone kafle. Te odkryto jednak poza obrębem piwnicy.
Nie były to jedyne znaleziska w czasie budowy. W starej części - uszkodzonej z powodu runięcia wieży - znaleziono na ścianach sali książęcej malowidła, na których rozpoznano głowę Chrystusa w aureoli, a poniżej głowę mężczyzny w koronie oraz głowę rycerza w hełmie. Niestety nie zdecydowano się ich zachować.
Jeszcze przed zakończeniem budowy wieży i nowego skrzydła ratusza, swój werdykt wydała komisja, która miała zbadać przyczyny katastrofy. Winnego nie znaleziono. Uznano, że tego, co się stało, nie można było przewidzieć. Wieża była bowiem "bardzo stara" i nikt nie wiedział, że u podnóży miała słabe mury oraz kiepskie fundamenty, to one spowodowały upadek. Taki werdykt wzbudził jednak wiele komentarzy i powszechne zdziwienie.
- Moim zdaniem można było przewidzieć katastrofę i jej zaradzić. Zwłaszcza że ostrzegano przed nią jeszcze w XIX wieku - podkreśla Andrzej Hamada.
Robił to m.in. opolski inspektor budowlany Albrecht, autor projektu wieży, która się zawaliła. "Jego" obiekt - oddany do użytku w grudniu 1864 roku - powstał na średniowiecznych fundamentach, a pomysły Albrechta, aby wieżę dodatkowo wzmocnić, władze odrzuciły ze względu na duże koszty. Zamiast tego za podpory robiły przez lata kamienice, aż do czasu, gdy je w całości rozebrano.
- Gdyby pozostawiono część ścian i jednocześnie budowano nowe skrzydło, to dziś o zawaleniu wieży na pewno byśmy nie rozmawiali - ocenia Andrzej Hamada i dodaje, że to są podstawy, które dawniej też powinno się znać.
Gdy w 1936 roku z wielką pompą otwierano rozbudowany ratusz, nikt o błędzie niemieckich budowniczych nawet nie wspominał. Chwalono tylko tych, który nową wieżę zbudowali.
ARTUR JANOWSKI, Nowa Trybuna Opolska