Jak Walerian do Pępic dotarł

Stanisław Nicieja
Mszczonów pod Warszawą, 9 listopada 1944 roku. Kresowiacy w armii polskiej. Od prawej: Walerian Majgier, płk Teodor Izmaiłow, Zbigniew Malewski i Stanisław Kanarek.
Mszczonów pod Warszawą, 9 listopada 1944 roku. Kresowiacy w armii polskiej. Od prawej: Walerian Majgier, płk Teodor Izmaiłow, Zbigniew Malewski i Stanisław Kanarek. Archiwum/Głos Dziennik Pomorza
Chciałbym, aby historia liczącego dziś 93 lata mieszkańca Pępic pod Brzegiem pozostała w pamięci nie tylko wąskiego kręgu jego rodziny...

Walerian Majgier, były kawalerzysta i żołnierz polskiej armii, urodził się 4 grudnia 1920 roku w Załuczu pod Śniatynem na Pokuciu. Razem z ojcem, Karolem (zm. 1943), oraz czterema braćmi: Marianem (1908), Wojciechem (1909), Franciszkiem (1914) i Rudolfem (1924) w młodości do wybuchu II wojny światowej pracował w dobrach hrabiego płka Józefa Wincentego Jaruzelskiego - dziadka słynnego później aktora, Zbyszka Cybulskiego, który stworzył genialne kreacje w tak wybitnych polskich filmach jak "Popiół i diament" Andrzeja Wajdy i "Rękopis znaleziony w Saragossie" Wojciecha Hassa.

Józef Wincenty Jaruzelski (1871-1939?), absolwent wiedeńskiej szkoły oficerskiej (z trzecią lokatą), później pułkownik Wojska Polskiego, ziemianin, pan na Kniażach, właściciel pięknego pałacu otoczonego rozległym owocowym sadem i parkiem oraz 300-hektarowego majątku z tartakami i gorzelnią, należał do najbogatszych posesjonatów na Pokuciu. Hrabia Jaruzelski bogactwo swoje w dużej mierze zawdzięczał znakomitemu ożenkowi z Izabelą Krzysztofowiczówną, jedyną córką bogatego ziemianina Mikołaja Krzysztofowicza - wpływowego działacza Narodowej Demokracji na kresach, posła na Sejm i marszałka powiatu. Po śmierci teścia w 1935 roku odziedziczył drugi okazały pałac - w Załuczu, który dziś, niestety, jest w fatalnym stanie.

Józef Wincenty Jaruzelski jako dyplomowany oficer armii austriackiej był zapalonym kawalerzystą. Kochał konie, stąd też w swoich majątkach miał liczne stado rasowych ogierów. Kolekcjonował bryczki, powozy i karoce. Zatrudniał wielu stangretów. Wśród nich był Karol Majgier - absolwent specjalnej szkoły w Wiedniu dla powożących bryczkami i karocami. To Jaruzelski, dostrzegłszy w nim talent i miłość do koni, wysłał Karola Majgiera do tej szkoły i opłacił odpowiednie kursy.

Karol Majgier nauczył się i umiał z wdziękiem prowadzić czwórkę, a nawet szóstkę koni. Gdy do Jaruzelskich w Załuczu bądź w Kniażach przyjeżdżali wyjątkowi goście: arystokraci bądź ministrowie, powoził też karocą. Podziwiano jego kunszt i maestrię. Lubiany i ceniony przez Jaruzelskiego, przyuczał do zawodu swoich czterech synów. Spośród nich Walerian miał największą smykałkę do koni. Umiał je szybko obłaskawiać i pozyskiwać. Ponoć koń czuje tkliwość człowieka i umie się odwzajemnić. I tak było z Walerianem. Nie wiedzieć kiedy nauczył się świetnie jeździć wierzchem i powoli stawał się kawalerzystą samoukiem.

Gdy wybuchła wojna, Walerian Majgier miał 19 lat. Objęty mobilizacją trafił do koszar w Kołomyi. Wszystko to działo się w atmosferze podniecenia i paniki. Były to dni klęski. Państwo polskie pod wpływem uderzenia z dwóch stron - niemieckiej i rosyjskiej - rozsypało się. Był gorący wrzesień 1939 roku.

W przepoconym mundurze Walerian patrzył młodzieńczymi oczami, jak masy żołnierskie przesuwały się w kierunku granicy rumuńskiej. Gdy oficerowie zorientowali się, że w Rumunii Polaków internują, zaczęli wycofywać się w kierunku granicy węgierskiej. Walerian nie zdecydował się przekroczyć granicy. Postanowił wrócić do Załucza, do rodziców. W powietrzu wisiało coś niewiadomego, przeczucie jakiejś apokalipsy.

W niedzielę 17 września 1939 roku o świcie do Załucza weszli czerwonoarmiści. Początkowo robili wrażenie onieśmielonych, niepewnych, w butach przewiązanych sznurkami, z jakimiś śmiesznymi karabinami o drewnianych kolbach. Wszędzie towarzyszyły im wielkie czerwone gwiazdy, portrety Stalina i marszowa, optymistyczna muzyka. Miejscowi Ukraińcy i Żydzi przyjmowali ich ze zdziwieniem, ale przychylnie.

Wkrótce rozeszły się wieści, że wśród Polaków zaczęły się aresztowania, egzekucje i wywózki oraz rabowanie dworów. Aresztowano płka Józefa Wojciecha Jaruzelskiego wraz z synem Zbigniewem i powieziono ich otwartym samochodem do więzienia w Śniatynie. Po kilku tygodniach zginęli bez śladu. Wzmagało się zagrożenie dla wszystkich Polaków. Co pewien czas pojawiały się wieści, że kogoś znaleziono martwego w lesie.

Rodzinę Majgierów przez dłuższy czas nic złego nie spotkało, ale w 1941 roku, gdy Walerian osiągnął wiek poborowy, wezwano go do koszar w Brzeżanach i bez żadnej dyskusji wcielono do Armii Czerwonej. Trafił wówczas do 24 pułku dońskiej kawalerii. Wiedziano, że kochał konie, że był z nimi zżyty i już jako kilkunastoletni wisus cwałował na młodych źrebakach na oklep, bez siodła. Był więc wymarzonym kandydatem na kawalerzystę.

Oficerowie sowieccy w Brzeżanach nie mieli większego pojęcia o szkoleniu kawalerzystów. Rekruci nieobeznani z końmi często padali ofiarą wypadków: łamali ręce, nogi, obojczyki, zdarzało się, że doznawali trwałego kalectwa. Walerian Majgier na koniu czuł się jak ryba w wodzie. Stąd szybko w koszarach brzeżańskich zyskał duży autorytet, tym bardziej że przed wojną w Stanisławowie przeszedł kurs jazdy na wierzchowcach. Wiedział, jak unikać niebezpieczeństwa upadku czy stratowania.

W czerwcu 1941 roku, gdy wybuchła wojna sowiecko-niemiecka, szwadron, w którym służył (120 koni), przerzucono do Skały Podolskiej, pomiędzy Czortkowem a Borszczowem nad Zbruczem. Był tam wielki majątek hrabiów Gołuchowskich, niegdyś wybitnych polityków austro-węgierskich, bo warto przypomnieć, że Agenor Gołuchowski był ministrem spraw zagranicznych Austrii i namiestnikiem Galicji. W centrum Lwowa stał jego okazały pomnik.

W Skale Podolskiej były wielkie stajnie, które zbudowali Gołuchowscy. Gdy Niemcy zaczęły spychać Armię Czerwoną, szwadron, w którym służył Walerian Majgier, cofnął się aż pod Płoskirów. Nie udała się próba przedarcia się przez Dniepr i pod Białą Cerekwią cały szwadron wpadł w kleszcze jednostki węgierskiej, która jako sojusznicza wspomagała Wehrmacht w jego parciu na wschód.

Paradoks - w wojnie niemiecko-sowieckiej Walerian Majgier trafił do niewoli węgierskiej. Zgolono mu głowę do skóry, a na mundurze farbą olejną wymalowano czerwoną gwiazdę. Mimo wszystko los mu sprzyjał, bo jako jeniec trafił do kuchni. Obierał ziemniaki ze starszym Węgrem, który znał Polskę z I wojny światowej i bardzo serio traktował przysłowie "Polak, Węgier dwa bratanki". Zaprzyjaźnili się. Węgier, który jeździł po prowiant w kierunku Śniatyna, chciał mu pomóc w ucieczce, ale bał się, a ogolona głowa Waleriana mogła go zdradzić jako jeńca.

Wkrótce Węgrzy przekazali jeńców Niemcom. Wtedy zaczęła się gehenna. Walerian w mundurze czerwonoarmisty traktowany był jak Rosjanin. Nikt nie wchodził w niuanse, że jest Polakiem wcielonym przymusowo do Armii Czerwonej. W stosunku do jeńców sowieckich Niemcy nie znali pardonu, tym bardziej że w pierwszych dniach blietzkriegu było ich mrowie - brudnych, kolczastych od zarostu, pokaleczonych, głodnych, w podartych, przepoconych mundurach, częstokroć bez butów. Na Ukrainie zwożono ich na stację Żmerynka. Był to gigantyczny węzeł kolejowy w drodze z centralnej Rosji, z Zakaukazia, z Krymu do Europy Zachodniej.

Cały dworzec w Żmerynce przykryty był chmarami zabiedzonych, zastraszonych, żywiących się trawą i skrzypami z torowisk, rozbrojonych czerwonoarmistów, wiedzących, że nawet udana ucieczka do swoich może zakończyć się więzieniem lub śmiercią. Wszak Stalin powiedział, że kto dał się wziąć do niewoli, jest zdrajcą i dezerterem niegodnym nazywania się Rosjaninem. Po kilku nocach pod gołym niebem na torowisku Walerian Majgier został wtłoczony do bydlęcego, zakratowanego wagonu, który dopięto do składu kilkudziesięciu podobnych wagonów. Wehikuł ten ciągnęły aż trzy parowozy. Ustawione co kilkadziesiąt metrów budki strzelnicze kłuły oczy lufami karabinów.

Ten piekielny wąż buchający parą rozgrzanych parowozów ruszył na zachód. Był środek lata. Gorący lipiec. W zatłoczonych wagonach, gdzie z powodu ścisku nie można było usiąść, jeńcy stali w oparach fetoru ludzkich odchodów, głodni, spragnieni. Omdlewali i marli masowo. W monotonii przesuwających się krajobrazów, które Walerian Majgier widział przez szparę w deskach, w lęku przed śmiercią głodową, nocą dygocący z zimna, dniem zalany potem, dotrwał dnia, gdy ten upiorny pociąg wtoczył się na dworzec Czerniowiecki we Lwowie.

Wczesnym lipcowym rankiem 1941 roku na gródeckim przedmieściu Lwowa w atmosferze ujadania psów i wykrzykujących Niemców oraz ukraińskich policjantów zaczęto wyładowywać transport jeńców przybyłych ze Żmerynki. Wśród jeszcze żyjących był Walerian Majgier. Aby nie narażać się sadystom spod znaku SS, trzeba było mieć spuszczoną głowę i nie oglądać się na boki. Uformowano kolumnę jeńców i popędzono ją piechotą w kierunku Rawy Ruskiej. Po kilkudniowej marszrucie jeńcy dotarli do obozu.

W polu, przy małym zagajniku stały baraki otoczone drutem kolczastym. Walerian Majgier patrzył z zadziwieniem na niemiecką sprawność. Wojna trwała dopiero kilkanaście dni, front był gdzieś za Kijowem, a Niemcy potrafili już stworzyć całą sieć obozów dla skazanych na zagładę jeńców.

W obozie panował wyniszczający rygor i głód. Rosjanie marli jak muchy. Gnębiony przez cały czas przez widmo śmierci głodowej, po siedmiu tygodniach Walerian w przypływie desperacji zdecydował się na ucieczkę. Szczęście było z nim. Szedł nocami przez pola w kierunku Lwowa. Był już sierpień, czas żniw. Mnogość żeńców na polach zmuszała go dodatkowo maskować się i kluczyć. Największe niebezpieczeństwo istniało przy przekraczaniu torów kolejowych. Można było wpaść w ręce patroli niemieckich bądź ukraińskich. Los mu sprzyjał.

Szczęśliwie dotarł do Winnik - lwowskiego przedmieścia, do domu kolegi, którego poznał przed wojną w 1938 roku w Stanisławowie na zorganizowanym tam przez Związek Strzelecki kursie jazdy na wierzchowcu. Tam otrzymał stare ubranie, bochenek chleba, parę groszy do kieszeni na czarną godzinę i ze stacji Persenkówka ruszył w wagonie wyładowanym po brzegi drewnem w kierunku Stanisławowa. Leżał między deskami. Czujny, pilnując się, aby na kolejnych stacjach nie wpaść w ręce żandarmów kolejowych. W Stanisławowie przesiadł się na podobny pociąg do Kołomyi. A stamtąd już na nogach przez Zabłotów i Śniatyn dotarł do rodzinnego domu.

Udało mu się przeżyć w domu w spokoju trzy miesiące. Później zaczęła go nękać ukraińska policja z nakazem wyjazdu na roboty przymusowe do Niemiec. Kilkakrotnie uciekał. W końcu zdecydował się podjąć pracę w majątku w Rusowie, znanym z faktu, że urodził się tam wybitny pisarz ukraiński Wasyl Stefanyk, którego imię nosi dzisiaj lwowskie Ossolineum. Majątkiem tym zarządzali Niemcy, ale szefem był tam zakonspirowany żołnierz AK Mieczysław Heller, który z racji niemieckiego nazwiska nie był przez Niemców podejrzewany o sympatie propolskie. W majątku tym znalazł pracę też ojciec i dwaj bracia Waleriana.

Wyżywienie było tam na granicy wyniszczenia biologicznego. 26 marca 1944 roku Majgierowie przeżyli tragedię. W nocy nieznany im z nazwiska banderowiec zarąbał siekierą w stajni podczas karmienia krów ojca, Karola, i dodatkowo zadał mu kilka ciosów bagnetem. Był to czas, kiedy w okolicach Śniatyna i Załucza nasilił się proces ukraińskiej depolonizacji. Terror banderowski szalał nie tylko na Wołyniu i Podolu, ale dotarł też na Pokucie i Huculszczyznę.

W kwietniu 1944 roku, gdy Niemcy zaczęli uciekać z Pokucia, Walerian Majgier wstąpił do śniatyńskiej samoobrony - organizacji zbrojnej samopomocowej Polaków, broniących się przed atakami banderowców. Po zajęciu Śniatyna przez Rosjan wszystkich mężczyzn w wieku poborowym zmobilizowano: Ukraińców do Armii Czerwonej, Polaków do II Armii Wojska Polskiego gen. Zygmunta Berlinga.

Walerian Majgier trafił wówczas do szkoły podoficerskiej w Czernihowie, której kierownikiem był Polak, ale wszyscy instruktorzy i oficerowie byli Rosjanami. Po sześciu tygodniach został przeniesiony do Korostyszyna na Ukrainie. Tam dostał przydział do żandarmerii polowej przy pułku artylerii ciężkiej, dowodzonym przez pułkownika Teodora (Fiedora) Izmaiłowa. Cały pułk złożony był z Polaków, ale oficerami byli Rosjanie. Pod koniec lipca 1944 roku pułk ruszył na zachód przez Żytomierz, Wołyń na Lubelszczyznę w lasy janowskie. Od miejscowości Kołki na Wołyniu Walerian Majgier jechał w szpicy, która miała przygotować leża pułku przed wejściem na linię frontu.

Wobec zatrzymania ofensywy Armii Czerwonej, co wiązało się bezpośrednio z wybuchem powstania warszawskiego, pułk Waleriana Maj- giera ruszył na front dopiero 19 grudnia 1944 roku. Po wyczekaniu na zelżenie mrozu, 12 stycznia 1944 roku ruszyła ofensywa radziecka przez Wisłę. W lodowatej wodzie Majgier płynął pontonem na drugi brzeg. Uczestniczył w wyzwalaniu Warszawy. "Weszliśmy w bezludną pustynię gruzów i ruin. Nigdy nie zapomnę, jak ze ściśniętym gardłem - wspomina - patrzyłem na dopalające się domy".

Po wyjściu z Warszawy pułk Waleriana Majgiera na krótko zatrzymał się w Mszczonowie, by następnie w ramach I Brygady Pancernej im. Bohaterów Westerplatte wziąć udział w wyzwoleniu Bydgoszczy, i poszedł dalej marszrutą w kierunku Odry i Nysy Łużyckiej. Cały czas jego dowódcą był 56-letni płk Teodor Izmaiłow, który cieszył się szacunkiem polskich podkomendnych. Był ludzki, rozsądny i opiekuńczy. "Miał poważną kontuzję brzucha, którą wyniósł z walk na Krymie - wspomina Majgier. Mimo trudności uczył się języka polskiego, chciał go poznać. Przed każdym bojem przychodził do okopów, rozmawiał i dodawał otuchy żołnierzom".

16 kwietnia 1945 roku Armia Czerwona podjęła już ostatnią ofensywę w swoim wyścigu o zajęcie Berlina. W ramach niej szły jednostki dwóch armii Wojska Polskiego. Pułk Waleriana Majgiera forsował Odrę w rejonie Rotenburga. Biegli i płynęli w gradzie kul, w scenerii znanej ze znakomitego filmu Witolda Lesiewicza "Kwiecień". Wielu padło. Po przejściu Odry poszli w kierunku Berlina. W kwietniu pod Budziszynem Walerian Majgier przeżył dramat krótkotrwałego otoczenia, kiedy to idąca z Czech na odsiecz Berlina 33 doborowa zmotoryzowana dywizja gen. Schroedera wzięła w kocioł oddziały polskie i radzieckie. Miał szczęście. Przeżył.

Zakończenie wojny świętował Walerian Majgier nad Łabą. Wszystko się wówczas zmieszało - łzy, płacz i śmiech z wiarą, że zaczyna się nowe życie. Pułk został zluzowany i samochodami przewieziony na pogranicze Prudnik - Głubczyce - Rybnik, z tym że jego sztab kwatermistrzowski ulokował się w Kaliszu i tam trafił Walerian Majgier. Miał zadanie przewozić żywność z Kalisza do Głubczyc, gdzie znajdowało się dowództwo z pułkownikiem Izmaiłowem. W tym samym czasie po okrutnych doświadczeniach, po zabójstwie przez banderowców Karola Majgiera i śmierci jego żony, pociągiem transportowym ze Śniatyna do Brzegu przyjechała pozostała rodzina Majgierów. Dwie siostry, brat, ciotki. Zamieszkali na ulicy Robotniczej. Tam odwiedzał ich Walerian, przyjeżdżając na przepustki z Kalisza, a później z Gliwic.

W październiku 1945 roku kapral Walerian Majgier został zdemobilizowany. Przyjechał do rodziny do Brzegu. Miał 25 lat i oprócz munduru i Krzyża Walecznych - nic. Zaczął rozglądać się za pracą. Pociągała go wieś, ale poniemieckie gospodarstwa były już pozajmowane. W poszukiwaniu jakiegoś domu począł jeździć na rowerze po Skarbimierzu, Małujowicach, Pisarzowicach, Żłobiźnie. Przyszła zima. Na wiosnę wznowił poszukiwania i w kwietniu 1946 roku przyjechał do Pępic, które stały się dlań tym, czym dla Odysa była Itaka. Mieszka tam wspólnie z żoną Eugenią, z domu Skibońską, Wołynianką z okolic Kowla, synem i wnukami już 67 lat.

STANISŁAW NICIEJA, Głos Dziennik Pomorza

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia